2
Aurora
- Jak pracuje ci się w firmie mojego ojca, aniele?
Jechaliśmy z Rhysandem ulicami Nowego Jorku. Nie wiedziałam, do jakiej restauracji planował mnie zabrać, ale nie pytałam go o to. Nie miałam zamiaru jeść nic w miejscu, do którego chciał mnie zabrać, gdyż po prostu nie byłoby mnie zapewne na to stać. Oszczędzałam pieniądze na czarną godzinę. Dobrze zarabiałam w firmie Bishopa Marshalla, ale wiedziałam, że życie bywało okrutne i w każdej chwili mogłam stracić pracę. Oprócz taty, nie miałam nikogo, kto byłby dla mnie wsparciem finansowym w potrzebie, dlatego musiałam sama o siebie zadbać.
Rhysand miał pieniędzy jak lodu. Jeździł luksusowym samochodem, miał piękny dom, o którym pisano w Internecie, że jest jednym z najładniejszych na wschodnim wybrzeżu. Z pewnością nie brakowało mu również towarzystwa pięknych kobiet, w większości modelek.
Miał wprawę w flirtowaniu, podobnie jak swój ojciec i nie wahał się wykorzystywać na mnie swojego uroku osobistego.
- To ma być wywiad? Jeśli twój tata wysłał cię na przeszpiegi, rozczaruję cię, ale nic ci nie powiem. Powiem ci tylko, że możesz zawrócić swój luksusowy samochodzik i podwieźć mnie do domu. Nie jestem zainteresowana spędzaniem z tobą czasu.
Rhysand parsknął. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
- O co ci chodzi? Zawsze jesteś taki bezczelny?
- Spokojnie, aniele. Przecież nic złego ci nie zrobiłem. Nie wiem, dlaczego masz do mnie takie wrogie nastawienie.
Westchnęłam ciężko. Z niechęcią, ale musiałam przyznać mu rację. Byłam uprzedzona do Rhysanda i odzywałam się do niego w niemiły sposób, ale tylko dlatego, aby zmusić siebie do zachowania trzeźwości umysłu.
- Po co twój ojciec chciał, abyś się ze mną spotkał? Mamy do obgadania jakieś interesy?
- Słoneczko, życie to nie tylko interesy.
Dopiero teraz zauważyłam, że zanim wsiadł do samochodu, Rhysand założył na dłonie czarne skórzane rękawiczki. Mimo młodego wieku, wyglądał jak poważny biznesmen. Szrama na policzku była doskonale widoczna i mogłam jej się przyjrzeć.
- Jak sobie chcesz. Nie mam ochoty spędzać z tobą czasu, ale najwyraźniej twój ojciec uważa inaczej. Jeśli myślisz, że możesz przekabacić mnie na swoją stronę, nie trać energii.
- Rany, ale jesteś wygadana.
Rhysand skręcił w 5th Avenue. Tutaj mieściło się wiele luksusowych sklepów, Hotel Plaza, a także Central Park. Gdy przeprowadziłam się do Nowego Jorku w wieku dwunastu lat, uwielbiałam się tutaj przechadzać i wyobrażać sobie, że jestem bogaczką, która może pozwolić sobie na wejście do takich sklepów jak Gucci czy Prada, aby wydawać fortunę na markowe torebki i buty. Mimo, że mieszkałam w Nowym Jorku już dziesięć lat, nigdy nie kupiłam sobie niczego markowego.
Patrzyłam, jak mój towarzysz zatrzymuje się na parkingu przed Four Seasons. Mogłam spodziewać się po nim takiego luksusu. Sądziłam jednak, że restauracja otwierała się w godzinach popołudniowych, ale jeśli wierzyć słowom Marshalla, miał on tutaj swoją prywatną salę, dlatego na pewno mogli przyrządzać mu dania w specjalnych warunkach.
- Zaparkuj tam, gdzie zawsze.
Blondyn rzucił kluczyki astona martina chłopakowi pracującemu na parkingu. Młodszy od nas człowiek wziął kluczyki i kłaniając się Rhysandowi, jakby ten był jakimś arystokratą, wsiadł do samochodu i się nim zajął.
- Zapraszam, Auroro.
Rhysand wystawił do mnie ramię, abym mogła wsunąć pod nie rękę. Było mi niezręcznie, iść z nim do wejścia do restauracji. Czułam na sobie wzrok pracowników Four Seasons. Na pewno uważali mnie za kolejną panienkę do towarzystwa Rhysanda. Nie po to nie wchodziłam w związki, aby potem w brukowcach pisano o mnie, że byłam dziwką Rhysanda, a może nawet jego ojca.
- Witam, panie Marshall! Stolik już na pana czeka!
Piękna kobieta w czerwonej sukience zaprowadziła nas do prywatnej sali, w której na środku znajdował się stolik z najznamienitszą porcelaną. W kubełku z lodem schładzał się szampan. Jeśli chodziło o mnie, było za wcześnie na picie alkoholu, ale Rhysand z pewnością się tym faktem nie przejmował.
Rhysand odsunął mi krzesło, abym na nim usiadła. Sam poprosił o kartę dań, a gdy kobieta w czerwieni nas zostawiła, mężczyzna usiadł na przeciwko mnie i się do mnie uśmiechnął.
- Wybierz, co chcesz, aniele. Ja za wszystko płacę.
- Nie chcę nic od ciebie, Rhysand - warknęłam, krzyżując ręce na piersi.
Blondyn patrzył na mnie prowokująco. Uniósł ciemne brwi, a jego oczy zabłysły w świetle żyrandola.
- Posłuchaj mnie, Auroro - rzekł poważnie, zmieniając ton głosu z flirciarskiego na biznesowy. Odłożył menu i splótł palce dłoni, prostując się na krześle. Nie dało się nie zauważyć, że przejął ten nawyk od swojego ojca. Bishop również zachowywał powagę, gdy ktoś mu podpadał. - Nie jestem mężczyzną, za jakiego mnie uważasz. Nie bez powodu mojego wizerunku nie znajdziesz w szmatławcach i w Internecie. Chronię swoją prywatność, bo jestem człowiekiem, który w życiu trochę narozrabiał. Mam jednak kochającego ojca, który za każdym razem mi pomagał. Dziś nie jestem z tobą na tym śniadaniu z przypadku. Planowałem cię poznać i odwrócić twoją uwagę od tego, co dzieje się z twoim ojcem.
- O czym ty mówisz? Odwrócić uwagę?
Pochyliłam się bliżej Rhysanda. Blondyn uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony, że przykuł moją uwagę.
- Twój ojciec ma problemy. Wpadł w długi.
- Jakie długi? Rhysand, o czym ty...
- Cicho - poprosił, kładąc palec wskazujący na moich ustach. Zauważyłam na jego palcu srebrny sygnet. Nie odsunęłam jednak jego dłoni. Pozwalałam, aby Rhysand muskał mnie palcami po wargach. - Wszystko ci wyjaśnię, ale nie wszystko naraz. Auroro, twój ojciec grał w pokera w kasynie należącym do mojego taty. Przegrał tam fortunę, dlatego część jego pensji co miesiąc zostaje przeznaczona na cele firmy. To dlatego twój tata mniej zarabia. Mój ojciec zaproponował ci pracę nie dlatego, że mu się spodobałaś czy zaimponowały mu twoje oceny ze studiów, ale dlatego, aby mieć cię bliżej siebie. Aby mieć na ciebie haka.
- Poczekaj, nic nie rozumiem.
- Nie musisz rozumieć - odparł nonszalancko, wzruszając ramionami. - Po prostu pozwól mi działać, aniele.
- Co ty niby chcesz zdziałać? Nie dam ci pieniędzy, które przegrał mój tata w kasynie. Odkładam oszczędności na czarną godzinę. Nie pozwolę, abyś ty, który masz tyle kasy, zabrał mi to, co mam.
- Malutka, ależ ja nie chcę twoich pieniędzy!
Rhysand był rozbawiony, ale mi nie było do śmiechu. Patrzyłam, jak blondyn otwiera szampana i nalewa nam go do dwóch wysokich kieliszków.
- Spróbuj. Jedna butelka kosztuje pięćset dolarów.
Na samo wspomnienie tej kwoty śniadanie podeszło mi do gardła.
- Powiedz mi, o co chodzi, albo stąd wyjdę.
Warknęłam na niego, ale on się tym nie przejął. Mój niepokój zdawał się sprawiać mu satysfakcję.
Rhysand pod wieloma względami przypominał Bishopa. Obaj byli pewni siebie i aroganccy. Wiedzieli, że ich wysoka pozycja w społeczeństwie gwarantowała im, że każdy, kto ich spotka, będzie padał przed nimi na kolana, aby tylko ci wspaniali mężczyźni byli w stanie poświęcić im choć odrobinę swojego czasu.
Nienawidziłam takich ludzi. Zbyt pewnych siebie. Bogatych na tyle, aby na biedniejszych patrzeć jak na marne istoty.
Sądziłam, że w Nowym Jorku znajdę spokój i będę czuła się tu jak w domu, ale z każdym kolejnym dniem spędzonym w firmie miałam wrażenie, że powoli się wyniszczam. Nie byłam już taka energiczna i pogodna, jak dawniej. Nie miałam nawet ochoty randkować, choć gdy byłam na studiach, uwielbiałam towarzystwo kolegów. Miałam kilku partnerów, ale z żadnym z nich nie doszło do czegoś więcej. Czasami myślałam, że to ze mną było coś nie tak, skoro tak ode mnie uciekali, ale potem zrozumiałam, że gdy przyjdzie na to czas, znajdę odpowiedniego chłopaka. Takiego, który byłby przeciwieństwem Rhysanda Marshalla.
- Zaraz będziemy musieli zamówić dania, skarbie. Może najpierw wybierzesz coś z karty, a potem na spokojnie porozmawiamy? Nerwy z rana nie są nikomu wskazane.
Starałam się nie dać po sobie poznać, że się denerwowałam, ale postawa Rhysanda dawała mi w kość.
- Nie chcę być dla ciebie niemiła. Nie znam cię, więc nie mam prawa cię oceniać. Po prostu martwię się o swojego tatę. Niknie w oczach. Ty na moim miejscu również martwiłbyś się o rodzica, gdyby źle się czuł. Dlatego proszę cię, Rhysand. Jak człowiek człowieka. Powiedz mi to, co planowałeś powiedzieć mi od początku spotkania. Zjem z tobą śniadanie i rozejdziemy się. Ty wrócisz do swojego bogatego życia, w którym niczego ci nie brakuje, a ja wrócę do pracy, bo w przeciwieństwie do ciebie, muszę zarabiać na swoje utrzymanie.
- Au, zabolało.
Zaśmiał się, popijając szampana.
Wstałam z miejsca, mając świadomość, że niczego nie wskóram. Rhysand chciał się ze mną zabawić i udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi. Postanowiłam więc wracać do domu.
- Zaczekaj, aniele!
Mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek. Kiedy stał na przeciwko mnie, górował nade mną wzrostem. Był przystojnym mężczyzną o ładnych rysach twarzy, ale jego charakter był paskudny.
- Nie zatrzymasz mnie tutaj. Nie jestem kimś, z kim można się bawić. Nie zapłaciłeś za moje towarzystwo, więc nie oczekuj, że będę ci przyklaskiwać i patrzeć na ciebie maślanym spojrzeniem. Nie jestem jak twoje dziwki. Mam swój honor.
- Auroro, proszę.
Rhysand podprowadził mnie do krzesła, z którego próbowałam uciec. Posadził mnie na nim i stanąwszy za moimi plecami, położył dłonie na moich ramionach i pochyliwszy się, złożył pocałunek na czubku mojej głowy. Zaciągnął się zapachem mojego szamponu, a ja obiecałam sobie, że to jego ostatnia szansa, aby powiedzieć mi, co wyprawiał.
Mężczyzna wrócił na swoje miejsce. Do środka weszła kobieta w czerwonej sukience, która przyjęła nasze zamówienie. Rhysand zamówił na mnie, pewnie rozumiejąc, że nie miałam zamiaru wnikać w kartę dań i wybierać czegoś spektakularnie drogiego i emanującego snobizmem.
Dla mnie za jedzenie nie powinno się przepłacać, ale nie byłam bogaczką. Nie jadałam w Four Seasons i nie miałam tam swojej prywatnej sali, w której mogłam robić, co mi się żywnie podobało.
Kiedy piękna kobieta wyszła z sali, Rhysand ułożył przed sobą dłonie w piramidkę. Spojrzał mi w oczy. W jego spojrzeniu nie było już cienia chęci flirtu i zabawy. Zastąpiła je powaga i miałam nadzieję, że zostanie tam do końca spotkania.
- Bez zgody ojca nie jestem w stanie powiedzieć ci dokładnie, o co chodzi w tym wszystkim. Jest mi przykro, że spotykają cię takie trudności. To, że mam więcej pieniędzy od ciebie, nie oznacza jednak, że jestem zadufanym w sobie dupkiem, który codziennie zamawia sobie inną dziwkę. Mam swój honor, podobnie jak ty. Ta sprawa jest niezwykle delikatna. Bishop prosił mnie, abym zabrał cię na spotkanie, żeby nie było cię w firmie. Bał się, że rozmowa z twoim ojcem postawi na nogi wszystkich pracowników.
Rhysand westchnął, a ja wsunęłam dłonie między uda, czując ich drżenie.
- W naszym biznesie pomyłki i fałszerstwa nie są mile widziane. Ze względu jednak na to, że Bishop ma duży sentyment do twojego ojca, postanowił on dać mu szansę.
- Szansę?
- Dokładnie, aniele. Szansę na wyrównanie rachunków z przeszłości. Termin mija za cztery dni. Do tego czasu możesz jednak być spokojna. Nie pozwolę, abyś stała się ofiarą czarnych interesów mojego kochanego tatusia. Po prostu żyj tak, jak żyłaś do tej pory, ale miej, proszę, świadomość, że życie, które znałaś do tej pory, za cztery dni może się zakończyć.
Chwyciłam się za głowę, gdyż nagle poczułam niespodziewany ból. Rhysand wstał z krzesła i znalazłszy się przy mnie, położył dłoń płasko na moich plecach.
- Aniele?
- To nic - zapewniłam, choć czułam się niedobrze. - Wybacz, ale chyba poproszę, abyś odwiózł mnie do domu.
- W porządku. Poproszę Claire, aby zapakowała nam jedzenie na wynos. Chodźmy, Auroro. Faktycznie wyglądasz niewyraźnie.
Rhysand odebrał od kobiety w czerwonej sukni dwa pakunki z jedzeniem, po czym wyprowadził mnie z Four Seasons. Pozwoliłam mu pomóc mi wsiąść do samochodu, a gdy tam się znalazłam, zgięłam się w pół i chowając twarz w dłoniach, rozpłakałam się z powodu nadmiaru emocji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top