19
Rhysand
- Nie mogę jej tam zostawić samej!
- Kochanie, Aurora jest tam z twoim ojcem. Przecież nie stanie jej się krzywda.
Spyder położył dłonie na moich ramionach. Nie chciałem robić scen przy Anwarze, gdyż mimo, że teraz byliśmy dobrymi przyjaciółmi, łączyła nas trudna przeszłość. Pragnąłem pokazać szejkowi, że byłem mu wdzięczny za szansę, jaką mi dał, abym mógł być z jego synem, ale w tej chwili byłem rozkojarzony i okropnie sfrustrowany.
- Nic nie rozumiesz - odparłem, wpatrując się błagalnie w oczy Spydera. - Wiem, że Bishop chce być z Aurorą, ale mu na to nie pozwolę.
- O czym ty, na Allaha, mówisz?
Powędrowałem spojrzeniem na Anwara. Mężczyzna oparł się bokiem o ścianę i skrzyżował ręce na piersi. Nie patrzył na mnie oceniająco. Szejk traktował mnie jak swojego syna. Zaakceptował to, że kochałem Spydera. Mimo, że poznaliśmy się w trudnych chwilach, kiedy to byłem więźniem Anwara, mężczyzna ten szybko pojął, że nie byłem dla niego tylko zakładnikiem.
- Widzę, jak mój ojciec patrzy na Aurorę - wyjaśniłem, mając świadomość, że Anwar nie odejdzie stąd tak długo, dopóki nie powiem prawdy. - Bishop ją lubi. Bardzo ją lubi. Aurorę też do niego ciągnie, ale...
- Ty chcesz mieć ją dla siebie, prawda?
Pokonany spuściłem wzrok. Nie musiałem mówić, że tego właśnie się obawiałem.
Spyder objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie tak, aby mógł mnie przytulić. Otoczony jego bezpiecznymi i kochającymi ramionami, rozluźniłem się. Westchnąłem rozkosznie, czując jego uzależniający zapach.
Kiedy wróciłem do Nowego Jorku po latach "niewoli" w arabskim pałacu, kupiłem sobie nawet takie perfumy, jakich używał Spyder. Gdy Bishop przyłapał mnie na tym, że spryskiwałem perfumami swoją poduszkę i płakałem w nią, tęskniąc za moim mężczyzną, zabrał mi flakonik perfum. Czułem się wtedy potwornie zawstydzony, gdyż nie chciałem, aby tata wiedział, jaką wyrwę zmajstrował w mojej piersi, kiedy siłą odseparował mnie od jedynego człowieka, który rozumiał, jakie miałem potrzeby i je spełniał.
- Rhysand, ale sam mówiłeś, że Aurora jest dla ciebie ciężarem. Wolałbyś być tylko ze mną.
- Wiem, ale...
- Rozumiem. Coś do niej czujesz. W porządku.
- Czuję się z tym okropnie. Odzyskałem ciebie i powinienem być szczęśliwy, ale ona...
- Nic nie mów, dobrze?
Spyder objął dłońmi moje policzki. Złożył miękki pocałunek na moich wargach. Załkałem z ulgi, że mimo, iż naokoło wyznałem mu, że czułem coś do Aurory, on mnie za to nie potępiał. Nie miałem jednak prawa darzyć naszej niewolnicy silniejszym uczuciem, gdyż to Spydera kochałem. To on dał mi dom, gdy go potrzebowałem. Podarował mi obrożę, którą z dumą nosiłem na szyi przez półtorej roku rozłąki z nim.
Byłbym nieuczciwy wobec Spydera, pragnąc Aurory. On na mnie przecież czekał. Nie uprawiał z nikim seksu, gdy brutalnie nas rozdzielono. Był mi wierny, a moje serce było rozdarte na pół.
Zrozumienie Spydera potwierdzało jednak fakt, że ten mężczyzna naprawdę mnie kochał. Gdyby mu na mnie nie zależało, poczułby się zazdrosny i kazałby mi zniknąć ze swojego życia, abym był z Aurorą.
Moje uczucia do dziewczyny nie były jednak jedynym, co mnie martwiło. Bowiem to, jak Bishop patrzył na nią, rozdzierało moje biedne serce na pół. Czułem się zakłopotany i bezbronny wobec tego, co miało nadejść. Może powinienem pozwolić sprawom toczyć się własnym biegiem, ale wielokrotnie już zrozumiałem, że jeśli na czymś mi zależało, sam musiałem o to zawalczyć. Szczęście nie mogło przyjść do mnie od tak.
- Chłopcy, przenieśmy się na kolację do kameralnej jadalni we wschodnim skrzydle.
Anwar wziął sprawy w swoje ręce i pomógł nam uporać się z zakłopotaniem.
Szejk ruszył jako pierwszy, a za nim szliśmy my.
Ja i mój piękny arabski kochanek.
Nie słyszałem, co działo się za drzwiami jadalni, w której zamknięci byli Aurora i mój ojciec. Wolałem sobie nie wyobrażać, co tam robili. Czułem się boleśnie zazdrosny i zraniony. Ojciec przecież doskonale wiedział, że czułem coś nieopisanego do tej dziewczyny, ale czy jako dobry syn, powinienem pozwolić mu robić to, co chciał?
Przecież ja miałem Spydera. Byłem w nim zakochany do granic możliwości. Nie miałem prawa pożądać kogoś innego. Kogoś, kto mógł należeć wyłącznie do jednego człowieka. Nawet, jeśli tą osobą miał być mój ojciec.
Spyder pogładził wierzch mojej dłoni kciukiem. Spojrzałem na niego. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, jakby wiedział, o czym myślałem.
- Kocham cię, a to, że zależy ci na Aurorze, niczego między nami nie zmienia. Chcę, żebyś to wiedział.
- Przepraszam, że dzieje się ze mną coś takiego.
- Ależ nie przepraszaj mnie, Rhysandzie. Rób to, co podpowiada ci serce.
Czułem się okrutnie, ale nie mogłem dłużej zadręczać się swoimi myślami, gdyż kiedy wkroczyliśmy do mniejszej, ale równie pięknie jadalni, wokół nas pojawili się pracownicy szejka, którzy zaczęli nas obsługiwać.
Podczas kolacji siedziałem obok Spydera, a miejsce na przeciwko nas zajmował Anwar. Szejk uśmiechał się pod nosem, gdy widział, jak jego syn wsuwa rękę między moje nogi i ściska mi penisa przez spodnie. Zarumieniłem się na policzkach, ale nigdy nie zbeształbym mojego kochanka za to, co wyprawiał. Pragnąłem jego perwersyjnej strony, a Anwar na własne oczy przekonał się, co potrafił wyprawiać ze mną jego ukochany, jedyny syn.
- Rhysand, opowiedz mi, co robiłeś, gdy byłeś w Nowym Jorku?
- Tęskniłem za twoim synem - wyznałem, wzruszając bezradnie ramionami.
Spyder mocniej ścisnął mojego udręczonego kutasa, aż jęknąłem.
- Przepraszam. Ta kolacja jest taka dobra, że aż nie mogę się powstrzymać od jęku.
Anwar zaśmiał się, doskonale zdając sobie sprawę, co dłoń jego syna ze mną wyczyniała.
- Rhysandzie, tu jest twój dom - rzekł stanowczo szejk, popijając białe wino, które idealnie łączyło się z pysznościami na naszym stole. - Pamiętaj, że nigdy nie będę cię oceniał za twoje czyny. Udowodniłeś mi, że kochasz mojego synka.
- Dziękuję, Anwarze - odparłem, kłaniając mu się.
- Cieszcie się kolacją, moje dzieci. Po posiłku czeka nas prawdziwa zabawa.
Rhysand
Cztery lata temu
Przepłakałem całą noc, kuląc się na podłodze.
Byłem związany, głodny i zagubiony. Chciałem, aby te piekło już się skończyło. Marzyłem o powrocie do domu, do Nowego Jorku, do taty, ale coś nie dawało mi spokoju.
Tym czymś, a dokładniej kimś, był syn arabskiego szejka, który kilka godzin temu wypieprzył mnie swoimi ustami na drugi koniec tego brutalnego świata.
Twarz tego młodego mężczyzny była najpiękniejszym zjawiskiem, jakie w życiu widziałem. Gdybym był młodszy i naiwny, zakochałbym się w nim od pierwszego wejrzenia, lecz zdawałem sobie sprawę, że taka miłość nie istniała.
Mój penis płakał o więcej uwagi ze strony arabskiego chłopaka, ale to było złe. Miałem ochotę zrobić sobie krzywdę za to, że myślałem w ten sposób o tym przepięknym człowieku. Nie mogłem przecież pożądać swojego oprawcy, bo nim właśnie był dla mnie ten nieznajomy.
Zanim mężczyzna wyszedł po tym, jak doprowadził mnie do orgazmu, znów uczynił ze mnie swoją marionetkę. Skuł mi ręce za plecami skórzanymi kajdankami, które były o wiele przyjemniejsze w dotyku niż sznury. Moje nogi skuł w kostkach i zostawił mnie nagiego. Nie był jednak takim potworem, gdyż przyniósł mi koc, na którym mnie położył i podarował mi pocałunek w czoło.
Musiałem przywołać go do siebie myślami, gdyż niespodziewanie usłyszałem skrzypnięcie drzwi.
Mężczyzna, o którym fantazjowałem przez całą noc, wrócił do mnie i wyglądał jeszcze seksowniej niż wcześniej. Być może mój zmęczony umysł postrzegał go inaczej, nie pamiętając szczegółów, ale kiedy nieznajomy znów się obok mnie pojawił, nie mogłem nadziwić się jego majestatem.
- Witaj, sabiun. Przyniosłem ci jedzenie. Mam nadzieję, że ci posmakuje.
Patrzyłem, jak brunet odstawia tackę z pachnącym jedzeniem na drewniany stoliczek. Odłożył tam również butelkę wina.
Nie rozumiałem, dlaczego mężczyzna podszedł po krzesło. Myślałem, że może pozwoli mi na nim usiąść i zjeść posiłek jak cywilizowany człowiek, ale szybko się okazało, że to nie był jego plan.
- Uklęknij dla mnie.
Jęknąłem cicho, słysząc te słowa.
Arabski bóg, bo tak nazywałem go w myślach, pomógł mi się podnieść i uklęknąć na kocu. Przysunął bliżej mnie krzesło, a następnie podszedł po tacę z jedzeniem i butelkę wina. Alkohol postawił na podłodze, tuż przy nóżce krzesła, a tacę położył sobie na kolanach, gdy już zajął miejsce na krzesełku.
Klęczałem między jego lekko rozszerzonymi nogami, patrząc mu w oczy. Próbowałem coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wychodziły z moich ust. Zachowywałem się jak ryba bez wody, próbująca zaczerpnąć tlenu, zanim pożegnałaby się z tym światem. Fakt, że moje życie znajdowało się w rękach tego człowieka był przerażający, ale jakaś chora część mnie fascynowała się tą świadomością.
- Spałeś dobrze, sabiun? Wyglądasz na zmęczonego.
Objął dłonią mój policzek, a w chwili, w której jego skóra zetknęła się z moją, do moich oczu napłynęły łzy.
- Hej, co to za smutna mina, skarbie? Tęsknisz za domem?
- Proszę, pozwól mi odejść.
- Nie chcę, żebyś odszedł.
- Nie?
Pokręcił głową, pochylając się, aby złożyć pocałunek na moim czole.
- Jesteś cudowny i nieskalany. To, jak słodko jęczałeś, gdy ci obciągałem, było uzależniające. Chcę znów to usłyszeć, Rhysandzie.
- Co, jak ja tego nie chcę?
Uniósł wyżej brwi, śmiejąc się cicho.
- Kochanie, przecież obaj wiemy, że tego właśnie chcesz. Powiedz, że się mylę, a odejdę i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz.
Spuściłem wzrok, co pokazało mężczyźnie, jaka była moja odpowiedź.
- Doskonale, skarbie. Pozwól, że cię nakarmię, a później zajmiemy się przyjemniejszymi sprawami, w porządku?
Skinąłem powoli głową.
Patrzyłem w jego oczy, gdy wsadzał mi jedzenie do ust. Myślałem, że użyje sztućców, ale on zdawał się nie przejmować tym, że karmił mnie z ręki. Oblizywałem jego palce, czasami pozostawiając je w swoich ustach dłużej, niż było to wskazane. On jednak patrzył na mnie, jak na najpiękniejszą istotę na świecie. Dodało mi to śmiałości. W dodatku fakt, że nie śmiał się ze mnie ani w żaden sposób mnie nie upokarzał, dodawał mu w mojej głowie plusy.
- Jesteś piękny, Rhysand.
- Wcale nie - odrzekłem, kończąc pyszny posiłek.
Patrzyłem, jak arabski bóg bierze do ręki wino i za pomocą otwieracza, który wyciągnął z kieszeni obcisłych spodni, otwiera je.
Przysunął je sobie do nosa, aby powąchać i zamruczał w geście aprobaty.
- Otwórz usta.
- Nie mogę.
- Dlaczego? Nie chcesz posmakować tego cudownego wina? Obaj lekko się podchmielimy i będzie łatwiej nam się rozmawiało.
Było miło. Mimo niemoralności tej sytuacji i mojego żałosnego zachowania spowodowanego motylkami w brzuchu, musiałem jednak zachować nad sobą kontrolę. Nie byłem w końcu gościem tego człowieka, a jego niewolnikiem. Ofiarą, za którą mężczyzna miał dostać okup, aby potem wypuścić mnie na wolność.
Nagle perspektywa tego, że miałbym wrócić do domu i nigdy więcej go nie zobaczyć, stała się bolesna. Nie chciałem opuszczać tego miejsca, ale nie chciałem również trwać w niewoli do śmierci. Miłość nie miała prawa narodzić się między mną, a kimś tak wysoko postawionym, jak on. Byłem tylko jego tymczasową zabawką. Przecież syn szejka mógł zabawić się z każdym chłopakiem, który wpadłby mu w oko i nawet, jeśli zrobiłby coś wbrew woli swojego kochanka, nie zostałby za to ukarany, bo był pierdolonym synem szejka.
Po moim policzku spłynęła samotna łza, którą mężczyzna delikatnie starł kciukiem. Uniósł wolną dłonią mój podbródek i zbliżył się do mnie tak, że opieraliśmy się o siebie czołami.
Nie byłem w stanie znieść na sobie jego przeszywającego spojrzenia, dlatego zamknąłem oczy.
- Boisz się mnie, sabiun?
Pokręciłem głową.
- Myślisz, że się tobą bawię? Boisz się, że się we mnie zakochasz, a gdy okup wpłynie, nigdy więcej mnie nie ujrzysz?
Kurwa, byłem zbyt łatwy do rozszyfrowania.
- Pij.
Brunet przytknął mi do ust butelkę. Odchylił mi lekko głowę w tył, kontrolując, abym się nie udusił.
Upiłem kilka łyków wina, które rozpłynęło się na moim języku niczym pokarm bogów. Czułem, że niebawem mnie zamroczy i jeszcze bardziej nie będę mógł kontrolować swoich słów ani poczynań.
Mężczyzna oderwawszy wino od moich ust, przytknął butelkę do swoich pełnych warg. Pociągnął kilka łyków i uśmiechnął się, a ja stwardniałem, uświadamiając sobie, że jest usta dotykały miejsca, w którym przed chwilą znajdowały się moje wargi.
- Gdyby zależało to ode mnie, nie wypuściłbym cię stąd już nigdy.
- Dlaczego?
- Naprawdę o to pytasz, Rhysandzie?
Patrzyłem, jak zsuwa się z krzesła i klęka przede mną. Chwycił w dłoń mojego penisa, a ja, jako że miałem ręce skute za plecami, nie mogłem odwdzięczyć mu się tym samym i go dotknąć.
- Chcesz mnie? Sprawisz mi przyjemność?
- To...
- Niemoralne? Pieprzę to, sabiun. To nasze pierdolone życie. Nikt nie ma prawa nas oceniać.
- Tu jest ukryta kamera, prawda?
- Co?
Był wyraźnie zbity z tropu.
- Chcesz nagrać, jak ci obciągam, abyś potem wysłał nagranie mojemu ojcu. Tata nigdy mi nie wybaczy, że zadurzyłem się w mężczyźnie i nie wpłaci za mnie okupu, a ja zostanę twoim zwierzątkiem. Taki jest twój plan, mam rację, arabski książę?
Szok wymalowany na jego twarzy jednocześnie mnie bolał, ale również sprawiał rozkosz.
- Nie ukrywam, że perspektywa ciebie jako mojego zwierzaczka jest kusząca, ale nigdy nie zrobiłbym ci takiej krzywdy, Rhysandzie. Jesteś młodym, cudownym mężczyzną i z pewnością miałbyś ogromne powodzenie u kobiet, ale tak się stało, że trafiłeś na mnie. Egoistycznego dupka, który chce wszystkiego dla siebie. Niestety to mój ojciec zarządza twoją sprawą i on zadecyduje, kiedy i czy w ogóle zwróci ci wolność. Jeśli zdarzy się tak, że zostaniesz w pałacu, będzie to dla mnie najpiękniejsza nagroda. Daję ci słowo, że zaopiekuję się tobą i pokocham cię całym swoim pojebanym sercem. Jeśli możesz sprawić mi tą przyjemność i obciągnąć mi, póki jeszcze mamy siebie, zrób to. Proszę.
Zacisnąłem wargi, kiwając głową.
- Mam na imię Spyder.
- Naprawdę? - spytałem, po raz pierwszy spotykając się z takim imieniem. Nie było przecież arabskie.
- Tak mnie nazywaj, kochanie. Chyba, że wolałbyś nazywać mnie swoim panem. Wtedy też się nie pogniewam.
Zaśmiałem się, odganiając wszystkie troski na bok.
Żyłem chwilą. Pieprzyłem to, że mogłem nie wyjść z tego żywy. Prawdopodobnie tak miało się stać, więc dlaczego miałem odmawiać sobie i jemu przyjemności?
Podjąłem ryzykowną decyzję, która mimo swojej absurdalności, była zgodna z moim sumieniem.
- Dobrze, w takim razie pokaż mi, jakiego pytona chowasz w spodniach, Spyder.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top