18
Aurora
Bishop Marshall stał w wejściu do jadalni. Miał na sobie dwurzędową marynarkę i ciemne spodnie. Starannie przystrzygł zarost i ułożył włosy do tyłu.
Zamurowało mnie, gdy go zobaczyłam. Nogi się pode mną ugięły. Miałam wrażenie, że powoli tonę i niebawem zabraknie mi powietrza, w efekcie czego umrę. Być może śmierć nie była wcale taką złą opcją, skoro i tak nic dobrego mnie w życiu nie czekało.
Łzy zamazywały mi obraz, jaki miałam przed sobą, dlatego w końcu się poddałam i zamknąwszy oczy, opuściłam głowę. Wpatrywałam się w swoje szpilki, którymi chciałam zaatakować Bishopa i wbić mu obcasy w szyję, aż wykrwawiłby się na śmierć. Za to, co zrobił mojej rodzinie, zasługiwał na długie i bolesne tortury.
Wszyscy pozostali wyszli z jadalni. Zostawili mnie tu samą z diabłem w ludzkim ciele.
Słyszałam ciężkie kroki Bishopa, gdy do mnie pochodził. Wkrótce w zasięgu mojego wzroku pojawiły się jego skórzane buty. To jednak nie sprawiło, że podniosłam na niego spojrzenie.
Bishop objął dłonią mój policzek. Muskał palcami moją skórę, a kiedy jego leśny zapach mnie otulił, załamałam się jeszcze bardziej.
Zapłakałam głośno, a wówczas Bishop zmiażdżył mnie swoim ciężarem. Nie przytulił mnie jednak tak, jak myślałam, że to zrobi.
Mężczyzna zgiął mnie w pół i jednym ruchem zrzucił na podłogę ze stołu naczynia, które musiały kosztować fortunę. On jednak zdawał się tym nie przejmować. Kiedy stół był już w miarę czysty, Bishop oparł o blat moje plecy. Nogi zwisały mi bezradnie ze stołu. Marshall stanął między nimi i założywszy sobie jedną z moich nóg na biodro, pochylił się nade mną i pocałował mnie czule w czoło.
Patrzyłam w jego oczy, szukając w nim zimnego mordercy, którym był, gdy zabił mojego ojca.
Położyłam dłonie na jego twardej piersi i próbowałam go odepchnąć, jednak moje wysiłki były marne. Bishop bowiem codziennie trenował na siłowni i miał o wiele więcej siły niż ja. Skoro mordował, z pewnością musiał być świetnie wytrenowany.
Otworzyłam usta, aby zwyzywać go od najgorszych potworów stąpających po ziemi, ale Bishop położył palec wskazujący na moich wargach, nakazując mi zachować ciszę. Oprócz łkania, z mojego gardła nie wydostawały się żadne inne dźwięki.
- Skarbie...
Mężczyzna chwycił rąbek mojej wściekle czerwonej, błyszczącej sukni i zadarł mi ją na brzuch. Wstrzymał oddech, widząc moje koronkowe majtki, które założyłam, aby czuć się pewniej we własnej skórze. Nie spodziewałam się jednak, że Bishop będzie tym, który zobaczy moją bieliznę.
W tej chwili spełniały się moje marzenia, które pojawiły się w mojej głowie, gdy zaczęłam pracować w Marshall's Investments. Podobnie jak moje współpracownice, podkochiwałam się w szefie, który był jednak zarozumiałym gnojkiem. Mimo krążących legend, Bishop Marshall nie był jednak takim potworem, jakim go malowali. Gdy mnie widział, zawsze podchodził, aby się przywitać i całował mnie w dłoń jak najprawdziwszy dżentelmen. Moje koleżanki z pracy, które koleżankami były tylko w nazewnictwie, wmawiały mi, że podobałam się Bishopowi, ale uznawałam to za głupotę. Byłam przecież od niego o wiele młodsza. Mógłby być moim ojcem.
Moje uczucia do niego, choć sprzeczne z moim sumieniem, rosły w siłę z dnia na dzień. Gdyby nie konflikt z moim ojcem, zakochałabym się w Marshallu bez pamięci, jednak z tyłu głowy zawsze miałam to, że mój tata nigdy by mi nie wybaczył, gdybym oddała serce jego wrogowi.
Bishop otaczał mnie swoim leśnym zapachem, który koił moje zmysły. Jego dotyk był czuły i delikatny. Wiedziałam, że nie powinnam była pozwalać mu na to, aby położył mnie na stole arabskiego szejka i zadarł mi sukienkę, aby odsłonić moje majtki, ale w tej chwili nie myślałam racjonalnie. Zachowywałam się jak zakochana w nim dziewczyna, którą przecież byłam.
- Nienawidzę pana.
- Auroro, wszystko ci wytłumaczę.
- Proszę pana, zniszczył mi pan życie - wyszeptałam, zaciskając wargi, aby nie pokazać Bishopowi, jak drżały.
- Skarbie...
Bishop chwycił mnie za nadgarstki. Przygwoździł mi je na wysokości twarzy do stołu, ale ja wcale mu się nie opierałam. Wiedziałam, że Bishop mnie nie skrzywdzi. Ku własnemu zdziwieniu, przy nim czułam się najbezpieczniej.
Byłam hipokrytką, skoro czułam się najbezpieczniej przy zabójcy własnego ojca, ale tak właśnie się czułam.
Nagle Bishop nachylił się nade mną i złożył pocałunek na moich ustach.
Czułam jego erekcję napierającą na moją kobiecość, którą od penisa mężczyzny dzieliło kilka warstw materiału naszych ubrań. Jęknęłam cicho, czując narastające we mnie podniecenie.
Język Bishopa penetrował bezczelnie moje usta. Wsuwał się we mnie, ciągnął zębami za dolną wargę i jęczał bezwstydnie, zupełnie jakby nie krępował się robić tego w pałacu szejka.
- Nie mogę...
- Chcesz tego - wycharczał Bishop, opierając swoje czoło o moje. - Auroro, przecież wiem, że mnie pragniesz. Zdaję sobie również sprawę z tego, że twój umysł chce nienawidzić mnie za to, co ci zrobiłem, ale oboje wiemy, że czujesz do mnie coś silniejszego. Pozwól sobie na to.
- Pan jest ode mnie starszy. Przepraszam, ale... Boże, wcale nie powinnam pana przepraszać! Przecież zabił pan mi ojca! Nienawidzę pana!
Nagle krążące o Bishopie Marshallu legendy stały się prawdą.
Mężczyzna odwrócił mnie tak, abym opierała się piersiami o stół. Wsunął swoją nogę między moje uda, uniemożliwiając mi ucieczkę. Mimo, że w mojej głowie rodził się pomysł, aby stąd uciec i znaleźć się jak najdalej niego, moje biedne i zagubione serce pragnęło jego bliskości.
Jęknęłam, kiedy poczułam, jak Bishop wykręca mi ręce za plecy i związuje je czymś delikatnym. Westchnęłam rozkosznie, gdy Marshall związał mnie swoim krawatem. Kiedy moje ręce były już unieruchomione, Bishop wsunął dłoń między mnie a stół. Położył rękę na moim nagim brzuchu, a ja jęknęłam.
- Proszę, niech mi pan tego nie robi. Nie panuję nad sobą. Jestem zagubiona. Niech pan tego nie wykorzystuje, błagam pana...
- Kochanie, ależ ja nie chcę cię skrzywdzić - odparł łagodnie, całując mnie w policzek. Przycisnął mnie swoim ciężarem do blatu, aż moje piersi rozpłaszczyły się na nim. - Wiesz, jak bolało mnie to, że byłaś przy śmierci swojego ojca? Tak bardzo nie chciałem, abyś tam z nami jechała, ale nie miałem z kim cię zostawić. Wiedziałem jednak, że mój synek się tobą zaopiekuje i pięknie spisał się w tej roli. Auroro, nie skreślaj mnie. Zdaję sobie sprawę, że możesz mnie nie znosić i życzyć mi śmierci, ale nie rób tego. Nie oceniaj mnie, dopóki nie poznasz całej historii. Daj mi szansę.
Bishop Marshall, mężczyzna, do którego wzdychały tysiące kobiet w Stanach, prosił mnie, abym dała mu szansę.
Pokręciłam głową. Próbowałam uwolnić nadgarstki z więzów krawata, ale nawet nie chciałam się uwalniać. Potrzebowałam, aby Bishop zrobił ze mną to, co chciał. Pragnęłam, aby mnie przytulił, choć było to wysoce niestosowne.
Poruszyłam się, a Bishop naparł na mnie mocniej, opierając swoją erekcję między moimi pośladkami. Wygięłam plecy w łuk.
- Proszę, niech mnie pan uwolni. Nie kontroluję swoich słów i czynów.
- Jestem tu dla ciebie, Auroro. Nie ocenię cię.
- Proszę, Bishop...
Gdy zwróciłam się do niego po imieniu, mężczyzna spiął się na całym ciele.
Bishop powoli wstał, po czym pomógł mi się podnieść. Uwolnił moje nadgarstki z więzów swojego krawata. Spojrzał mi w oczy z niemą prośbą, abym mu wybaczyła.
Ominęłam Bishopa i wyszłam na korytarz. Zaczęłam biec w stronę głównego wejścia do pałacu. Strzegło go dwóch mężczyzn z bronią w ręku, którzy na mój widok wyciągnęli noże i skierowali je ostrzegawczo w moją stronę.
Płacząc bezradnie, odwróciłam się tylko po to, aby ujrzeć przed sobą Bishopa. Stał przede mną z miną zbitego szczeniaka. Dłonie trzymał w kieszeniach swoich eleganckich spodni. Dwurzędowa marynarka dodawała mu szyku i sprawiała, że czułam się podniecona na jego widok, choć przecież było to takie złe i niepoprawne.
Poddając się chwili i swojemu skrzywdzonemu sercu, wpadłam w ramiona Bishopa. Pozwoliłam, aby mężczyzna otoczył mnie ramionami i dał mi tym samym ciepło i poczucie bezpieczeństwa, którego tak potrzebowałam.
- Wezmę cię na ręce, w porządku?
Skinęłam głową, pozwalając mu na to.
Bishop wziął mnie na ręce. Oparłam policzek na jego twardej jak skała piersi i zamknęłam zmęczone oczy.
Kiedy niósł mnie do "mojego" pokoju, czułam gorycz i żal do samej siebie.
Byłam roztrzęsiona i potwornie wściekła na to, jak moje ciało reagowało na obecność Bishopa, którego pożądałam w sekrecie od lat. W moich fantazjach robiliśmy najróżniejsze rzeczy. Ponosiła mnie wyobraźnia i nie bałam się tego, gdyż byłam pewna, że moje scenariusze nigdy się nie urzeczywistnią. Stało się jednak inaczej.
W myślach przeprosiłam swojego tatę za to, że pożądałam jego mordercy. Miałam o sobie najgorsze myśli, nazywając siebie w głowie wyrodną córką, ale nie chciałam tego kończyć.
Bishop zamknął nogą drzwi, gdy weszliśmy do mojej sypialni. Posadził mnie na łóżku i klękając przede mną na jedno kolano, ściągnął moje buty. Będąc młodsza, marzyłam o posiadaniu drogich butów i torebek, ale teraz szpilki z czerwoną podeszwą, których tak pragnęłam, stały się dla mnie niepożądane.
Mężczyzna patrzył mi w oczy, unosząc się do pozycji stojącej. Rozpiął marynarkę i zdjął ją, pokazując mi swoją czarną koszulę.
Marshall usiadł obok mnie i bez pytania chwycił mnie w pasie, aby posadzić mnie sobie na kolanach. Objął mnie dłonią za szyję, zmuszając mnie do tego, abym spojrzała w jego przeszywające duszę oczy.
Załkałam cicho, kiedy złożył pocałunek na czubku mojego nosa. Jego wargi pozostały w tym miejscu dłużej, niż mogłabym przypuszczać.
- Wolałabyś, aby przytulał cię Rhysand, prawda?
- Nie wiem - wyznałam, opierając policzek na jego piersi. Położyłam na niej również swoją dłoń i zamknęłam oczy, mówiąc dwudziestoletniej Aurorze, że właśnie spełniało się jej marzenie. Choć jakim kosztem...
- Podoba ci się mój syn, Auroro?
- Lubię Rhysanda. Jest mądry, delikatny, ale potrafi być też dominujący, jeśli trzeba. Nie podoba mi się jednak Spyder.
- Tą dwójkę łączy coś silniejszego. Coś, czego zwykli ludzie nie zrozumieją.
- To znaczy?
- Lepiej, żeby sami ci o tym opowiedzieli, skarbie. To nie moja rola. Jestem pewien, że wkrótce wyjawią ci swój sekret, a do tego czasu obiecuję, że się tobą zaopiekuję. Chyba, że mnie nie chcesz, Auroro?
Przełknęłam ślinę, wzruszając ramionami.
- Byłabym głupia, pragnąc człowieka, który odebrał mi rodzinę. Nie mam już nikogo, proszę pana. Zabrał mi pan wszystko, ale...
- Ale?
- Odkąd pana poznałam, podobał mi się pan - wyznałam, nie czując wstydu, mówiąc o swoich uczuciach do Bishopa. Skoro widział mnie w moim najsłabszym stanie, mógł równie dobrze dowiedzieć się, jakie miałam do niego uczucia. - Pociągało mnie w panu to, że zawsze stawiał pan na swoim. Lubiłam, gdy całował mnie pan w dłoń na powitanie. Czułam się wtedy wyjątkowa. Patrzył pan na mnie, jakbym była piękna, a nikt nigdy nie spojrzał na mnie w ten sposób.
Bishop przytulił mnie mocniej, słysząc, jak łamie mi się głos.
- Chciałam pana. Pożądałam pana, ale wiedziałam, że to niemoralne. Nieetyczne. Nienormalne. Mógłby pan być moim ojcem, ale jest pan do bólu przystojny i szarmancki, choć nie dla wszystkich. Lubi pan wybranych, a ja, nie wiedzieć czemu, stałam się dla pana wybrana. Oczywiście, że pan mi się podoba. Zarówno pan, jak i Rhysand, jesteście boleśnie przystojnymi mężczyznami o powalającej urodzie, ale wygląd to nie wszystko. Jest pan mordercą. Nigdy nie mogłabym z panem być. Poza tym, musi mieć pan powodzenie u kobiet, więc jakim prawem mogłabym konkurować z piękniejszymi ode mnie dziewczynami?
- Auroro, jesteś niepoważna. Czy nie widzisz, jaka jesteś śliczna?
Marshall uniósł palcami mój podbródek. Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Nie, proszę pana.
- Och, darujmy sobie te formalności. Nazywaj mnie po imieniu, skarbie.
- W takim razie, Bishopie, czy powiesz mi, dlaczego zabiłeś mojego ojca?
Wyraźnie posmutniał, pewnie spodziewając się, że rzucę mu się w ramiona, gdy pozwoli mi mówić sobie po imieniu. Mimo tego, że jego plan się nie powiódł, Bishop pokiwał głową i pogładził mnie po tyle głowy.
- Mam nadzieję, że w trakcie nie będę musiał znów związać cię krawatem, Auroro. Po tym, co usłyszysz, możesz czuć się oszukana.
- Przez ciebie?
- Nie - wyjaśnił czule, gładząc mnie knykciami po policzku. - Przez twojego ojca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top