13
Rhysand
Niosłem Aurorę przez korytarze pałacu należącego do Anwara. Człowieka, który niegdyś chciał pozbyć się mnie z powierzchni ziemi, a teraz był jednym z moich najbardziej oddanych przyjaciół.
Wpatrywałem się w opuchniętą od płaczu twarz mojej dziewczynki. Aurora miała przymknięte powieki. Położyła dłoń na mojej piersi, tuż nad moim sercem, zupełnie jakby chciała sprawdzić, czy wciąż miałem je w swoim ciele.
Czułem się jak ostatni skurwysyn. Od chwili, w której mój ojciec wtajemniczył mnie w sprawę Aurory i Andrew Daviesa - jej ojca - zdawałem sobie sprawę, że czekają mnie trudne chwile z tą Bogu ducha winną dziewczyną. Na początku byłem podekscytowany, gdyż od najmłodszych lat intrygowały mnie uprowadzenia, krew i morderstwa, ale gdy poznałem Aurorę, plułem sobie w brodę, że zgodziłem się na propozycję Bishopa.
Gdy Aurora była w gabinecie Anwara, moje serce drgało z nerwów. Obawiałem się zostawić ją sam na sam z szejkiem, ale znałem tego mężczyznę od lat i wiedziałem, że musiał sprawdzić mój nabytek. Anwar chciał, aby Aurora była do bólu uległa i spokojna, a ja nie mogłem zrobić nic, aby odciągnąć go od zamiaru ujrzenia jej nagiej i bezbronnej. Dobrze, że szejk pozwolił jej chociaż mieć na sobie majtki. Gdyby została pozbawiona również ich, nigdy nie pozwoliłbym mojemu najdroższemu przyjacielowi, aby wyprowadził mnie z gabinetu swojego tatusia i zaczekał za mną na korytarzu.
Spojrzałem na niego. Człowieka, który odmienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Spyder miał dwadzieścia pięć lat i był synem arabskiego szejka. Miał gęste czarne włosy i intensywnie zielone oczy. Nie przypuszczałem, że ktokolwiek mógł mieć oczy o tak silnym odcnieniu zieleni. Wydawały się nierzeczywiste, zupełnie jak cały on.
Mężczyzna pokryty był tatuażami od stóp do głów. W dniu, w którym go poznałem, byłem przerażony, ale również absolutnie nim zafascynowany. Osoba Spydera utkwiła w mojej głowie, choć nienawidziłem tego człowieka. Życzyłem mu szybkiej śmierci i wielokrotnie mu ubliżałem. Nasza przeszłość była trudna, ale gdyby nie ona, nie bylibyśmy tymi ludźmi, którymi byliśmy dziś.
Spyder przyłapał mnie na tym, że się w niego wpatrywałem. Uśmiechnął się do mnie, a ja spuściłem wzrok na leżącą w moich ramionach Aurorę.
Zaniosłem dziewczynę do pokoju, w którym obudziła się po porwaniu. Ułożyłem Aurorę na łóżku. Była wyczerpana i z pewnością najchętniej położyłaby się spać, ale nie mogłem jej tego ułatwiać. Poza tym, znałem ją od jakiegoś czasu i wiedziałem, że nie była osobą, która lubiła się poddawać i ulegać. Czułem, że Aurora pokaże pazurki i jak się okazało, wcale nie musiałem tak długo na to czekać.
Spyder zamknął za nami drzwi, gdy we trójkę znaleźliśmy się w pokoju. Usiadłem na brzegu łóżka Aurory i położyłem dłoń na jej udzie.
Spojrzała na mnie zbolałym wzrokiem, a mi serce ścisnęło się w piersi. Aurora miała prawo mnie nienawidzić, ale nie chciałem dla niej zła. Gdyby mi na niej nie zależało, pozwoliłbym Bishopowi, aby ją zabił. On jednak, podobnie jak ja, miał do tej dziewczyny sentyment. Gdyby nie różnica wieku, jestem pewien, że mój ojciec zainteresowałby się Aurorą na poważnie. Nie mogłem jednak na to pozwolić, gdyż od chwili śmierci jej ojca, Aurora była pod moją opieką i nie miałem zamiaru dzielić się nią z nikim.
- Możecie odwieźć mnie do domu?
Jej głos przepełniony był cierpieniem tak wielkim, że sam czułem jej ból.
- Przykro mi, aniele - wyszeptałem, zataczając dłonią koła na jej nagim udzie. - Twojego domu już nie ma. Bishop zadbał o to, aby zniknął z powierzchni ziemi.
Odwróciła wzrok w stronę okna i zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Rhysand, o co tutaj chodzi? Czy chcecie zrobić ze mnie niewolnicę? Po to tutaj jestem, prawda?
- Nie - warknąłem wściekły na nią za taką insynuację. - Nie będziesz niczyją niewolnicą. To będzie twój dom.
- Nie chcę tu być. Chcę wrócić do Stanów. Nieważne, że nie mam już domu. Mogę mieszkać pod mostem, byle nie być tutaj z tobą i z tym...
- Tym?
Spyder po raz pierwszy odezwał się do Aurory. Dziewczyna zadrżała, słysząc jego głęboki głos, tak niepodobny do głosu jakiegokolwiek dwudziestopięciolatka.
- Kotku, nazywam się Spyder - rzekł mój przyjaciel. Patrzyłem, jak idzie w stronę Aurory. Zaschło mi w gardle, gdy oparł się łokciami o oparcie krzesła, które stało przy łóżku dziewczyny. - Poznałaś już mojego ojca, a teraz poznajesz mnie. Pamiętaj, że mieszkasz w tym domu na moich zasadach. Jeśli zrobisz coś, co mnie wkurwi, nie zawaham się dać ci kary i wierz mi, że Rhysand nie będzie miał nic do powiedzenia w tej kwestii.
- Goń się, skurwielu!
Aurora poderwała się na łóżku i wstała gwałtownie. Zachwiała się, gdyż w jej żyłach wciąż krążył środek usypiający. Próbowałem ją złapać, aby biedna nie zrobiła sobie krzywdy, ale gdy tylko zauważyła, że się do niej zbliżam, odsunęła się i tym samym przybliżyła się do Spydera.
Cóż, to nie było mądre posunięcie.
- Jak mnie nazwałaś?
Patrzyłem, jak Spyder chwyta Aurorę za kark. Dziewczyna zaprotestowała temu gestowi wyrażającemu dominację. Położyła dłonie na piersi bruneta, aby go od siebie odepchnąć, ale nie udało jej się to. Spyder mocniej zacisnął palce na karku Aurory, a ona pisnęła. Nogi ugięły jej się w kolanach.
Podszedłem do nich, aby ich rozdzielić, jednak gdy Spyder pstryknął palcami, momentalnie zatrzymałem się w miejscu.
Aurora zdawała się nie rozumieć, co się między nami wydarzyło. Z pewnością miała mnie za oszołoma, który na pstryknięcie palców syna szejka był w stanie wykonać każdy jego rozkaz, ale Aurora nie znała dynamiki, jaka istniała między mną a Spyderem. Nie wiedziała, co wydarzyło się między nami przed laty. Chciałem, aby moja relacja ze Spyderem pozostała dla niej tajemnicą na jak najdłużej, jednak mój przyjaciel zdawał się spieszyć z tym, aby pokazać Aurorze, o co w tym wszystkim chodziło. Mimo mojej niechęci wobec tych działań, musiałem pozostać mu posłuszny.
Musiałem, a co więcej - tego właśnie chciałem.
- Nie wtrącaj się, Rhysand. Ona musi zrozumieć, o co w tym chodzi.
- Spyder, ale...
- Na kolana.
Mój Boże. Nie chciałem tego, ale...
Kurwa. Przecież ja tego kurewsko chciałem.
Uklęknąłem przed Spyderem, tym samym klękając obok Aurory. Opuściłem wzrok na swoje dłonie, które oparłem wierzchem do góry na swoich udach. Usłyszałem zdziwiony dźwięk opuszczający usta dziewczyny, ale nie mogłem spojrzeć w górę, aby przekonać się, jaki obłęd miała w swoich oczach. Pozostałem posłuszny Spyderowi, gdyż to on był górą w naszej relacji. To on nadawał nam tempo i to on wyznaczał, co było dla mnie dobre, a co złe. Był moim mistrzem, a ja byłem jego uczniem. Dla wielu mogło być to szokujące, ale nawet mój ojciec zaakceptował to, że w głębi siebie tego właśnie pragnąłem. Poczucia zniewolenia i jednoczesnej opieki ze strony mężczyzny, który kochał mnie całym sercem, lecz okazywał mi swoją miłość w dosyć niekonwencjonalny sposób.
- Co się dzieje?
- Patrz na mnie, nie na niego.
Spyder odezwał się do Aurory oschle, ale nie miałem prawa mu tego zabronić. Wierzyłem, że jej nie zrani. Obiecał mi to.
- Fakt, że znajdujesz się w pięknym pałacu, nie oznacza, że masz prawo czuć się tu jak w domu - warknął Spyder do Aurory, aż przeszły mnie ciarki. - Będziesz moją własnością. Moją, mojego ojca i klęczącego obok nas Rhysanda. Do tej pory to Rhysand zajmował się tobą, ale od dziś opiekować się tobą będziemy obaj. Czy tego chcesz, czy nie, nie wrócisz do domu. Twoje życie przestało istnieć. Zostało wymazane, mój kotku. Bishop Marshall znany jest z tego, że potrafi zniszczyć życie każdego człowieka, co wykorzystał, niszcząc twoje istnienie. Gdyby nie fakt, że wiem o tobie ja, Rhysand i mój ojciec, nie byłoby cię na świecie. Zniknęłabyś całkowicie, nie pozostawiając po sobie nic.
- Proszę, ja...
- Nie - warknął. Odważyłem się delikatnie unieść głowę i zobaczyłem, jak Spyder całuje Aurorę w szczękę. - Nie będę dla ciebie wyrozumiały. Jestem dobrym człowiekiem wyłącznie dla tych, którzy są dobrzy dla mnie. Dlatego nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, kociaku. Rhysand, możesz wstać.
Posłusznie wstałem z klęczek i podszedłem do tej dwójki. Położyłem dłoń na dole pleców Spydera. Przeszły mnie ciarki, gdy dotykałem jego skóry pokrytej tuszem. Ten człowiek wyzwalał we mnie wiele sprzecznych emocji. W jednej chwili miałem ochotę go udusić, a w kolejnej wycałować na śmierć.
- Spyder, wystarczy. Ona się boi.
Brunet wydał z siebie bliżej nieartykułowany dźwięk, po czym puścił Aurorę. Dziewczyna zatoczyła się, ale zanim upadła na podłogę, Spyder do niej dopadł i przytulił ją mocno do swojej piersi. Wystraszona i zagubiona Aurora przez chwilę nie wiedziała, co począć, a gdy już jej umysł i ciało się poddały, objęła rękami Spydera i odwzajemniła jego uścisk.
Patrząc na nich w tej bliskości, poczułem zazdrość, ale i bezgraniczne uczucie. Nie mogłem nazwać go miłością, gdyż Bishop nauczył mnie, aby nie kochać ludzi łatwo, gdyż mogli nas zniszczyć. Kochałem więc tylko tatę, ale...
Pierdolenie, kochałem również jego. Człowieka, który otaczał ramionami moją ukochaną dziewczynkę i tulił ją łagodnie do piersi zupełnie tak, jakby przed chwilą wcale się na nią nie rzucił z bluzgami.
Jęknąłem cicho, a gdy się na tym przyłapałem, było już za późno, abym mógł cofnąć swoje działanie. Spyder spojrzał na mnie ponad ramieniem Aurory i posłał mi zniewalający uśmiech. Wskazał dyskretnie na moją szyję, na której nosiłem choker, który był prezentem od niego. Nie był to jednak podarunek bez znaczenia. Choker ten był bowiem obrożą, którą nosiłem dla niego. Dla mojego pana, którym był syn arabskiego szejka.
Spyder w końcu oderwał się od Aurory, a ja pospieszyłem do niej, aby ją przytulić. Dziewczyna drżała i cicho płakała. Usiadłem na brzegu łóżka i posadziłem ją sobie na kolanach, aby dać jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak potrzebowała. Przyciągnąłem jej głowę do swojego ramienia, aby nie widziała mojej milczącej rozmowy ze Spyderem, jaką przeprowadzałem z nim bez słów, jedynie za pomocą spojrzeń.
- Pójdę do ogrodu. Jeśli zechcecie do mnie dołączyć, nie krępujcie się. Rhysand, zaopiekuj się naszą dziewczynką.
Naszą dziewczynką.
- Oczywiście. Zaopiekuję się nią.
Miałem na końcu języka, aby zwrócić się do niego tak, jak mówiłem do Spydera przed kilkoma laty. W porę jednak ugryzłem się w język. Aurora z pewnością już teraz miała do mnie wiele pytań, nie tylko dotyczących jej losu, ale dotyczących również mojej uległej reakcji na rozkaz Spydera. Nie powinienem czuć się zdenerwowany, gdyż to ja dominowałem nad nią, jednak moja uległość dała się we znaki, z czym czułem się okropnie.
Spojrzałem na twarz Aurory. Dziewczyna miała ochotę ze mną walczyć, ale czuła się zbyt zagubiona, aby podjąć jakiekolwiek działania. Dlatego pochyliwszy się, pocałowałem ją w czoło, aby dodać jej otuchy.
- Rhysand, to wszystko...
- Wiem - wyszeptałem, z ustami przytkniętymi do jej czoła. - Tego jest wiele, ale poradzimy sobie. Nie zostawię cię z tym samej ani na chwilę, rozumiesz?
Skinęła głową, choć gdy po jej policzkach spłynęły łzy, zdałem sobie sprawę, że sam nie wierzyłem we własne słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top