12

Aurora

Szłam na czworakach ze spuszczoną ze wstydu głową, podczas gdy Rhysand kroczył obok mnie dumny jak paw. Trzymał w dłoni smycz, jednak nie ciągnął mnie, aby jeszcze mocniej mnie nie upokorzyć. 

Nie wiedziałam, gdzie mnie prowadził, ale domyślałam się, że za chwilę miałam poznać nowe osoby. Kogoś, kto z pewnością nie będzie dla mnie wyrozumiały.

O Zjednoczonych Emiratach Arabskich krążyło wiele powieści. Podobno bogaci Arabowie kupowali sobie dziewczyny z Europy na noc, kilka nocy bądź na zawsze. Niektóre robiły to dobrowolnie i dostawały za to naprawdę duże pieniądze, ale inne kobiety zostały zabierane z ich domów i musiały służyć bogaczom, często robiąc rzeczy, których wcale nie chciały.

Modliłam się w duchu o to, aby mnie tak nie potraktowano. Byłam dziewicą, o czym z jakiegoś niewiadomego względu wiedzieli Rhysand i Bishop. Jeśli naprawdę to wiedzieli, a nie tylko zgadywali, byłam w piekle. Z pewnością bowiem ktoś był w stanie zapłacić wiele, aby przespać się z dziewicą. 

Rhysand nic nie mówił, gdy prowadził mnie do bram Lucyfera. Szłam obok jego nogi potulnie, jak posłuszny zwierzak domowy. Nigdy wcześniej nie czułam takiego wstydu, ale widząc przerażenie w oczach blondyna, musiałam mu się poddać. Skoro nawet Rhysand bał się tego, co miało nadejść, musiało chodzić o coś poważnego.

Kroczyliśmy po wykafelkowanej podłodze. Nie odważyłam się ani na moment unieść głowy, ale kątem oka widziałam wszelkie luksusowe ozdoby. Ktokolwiek tutaj mieszkał, musiał mieć dużo pieniędzy.

Więcej niż Rhysand i Bishop.

Wkrótce stanęliśmy pod ciągnącymi się do sufitu szerokimi drzwiami. Rhysand zapukał, a już po chwili ktoś otworzył dla nas drzwi. Przełknęłam ślinę i zmusiłam się do zachowania względnego spokoju.

- Chodź, aniele. Poznasz ważnych dla mnie ludzi.

Nie podniosłam głowy, kiedy Rhysand wprowadził mnie na smyczy do środka i stanął na okrągłym dywanie w kolorze czarnym. Mężczyzna pogłaskał mnie po głowie, a ja zamiast poczuć bezpieczeństwo, poczułam się jak przedmiot.

- Jest śliczna. 

Usłyszałam głęboki głos, który należał do mężczyzny. Po akcencie mogłam stwierdzić, że ten mężczyzna mówił po angielsku dobrze, jednak nie był to jego pierwszy język.

- Podprowadź ją do mnie, synu. 

Rhysand ruszył, a ja siłą rzeczy musiałam podążyć za nim. 

- Usiądź na moim biurku, skarbie. Nie bój się. 

Czyli tak miało skończyć się moje normalne życie. Miałam zostać czyjąś dziwką.

W zasięgu mojego wzroku pojawiły się eleganckie czarne buty ze skóry. Nie odważyłam się jednak podnieść. Rhysand musiał więc zainterweniować i gdy wbił mi palce w ramię, stanęłam na nogi.

Spojrzałam na siedzącego za biurkiem mężczyznę. Spodziewałam się zobaczyć jakiegoś obrzydliwego starca, ale ten facet wyglądał podobnie do Bishopa. Na moje oko miał około czterdziestu lat. Miał ciemne, gęste włosy i brązowe oczy. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Myślałam, że będzie ubrany tak, jak w filmach o Arabach, które oglądałam, ale on miał na sobie zwyczajną białą koszulkę i dżinsy.

Ten mężczyzna nie był jednak jedyną osobą w tym pokoju. Kilka metrów dalej siedział bowiem chłopak, który mógł być w wieku Rhysanda. 

Brunet zasiadał wygodnie na krześle przypominającym tron. Miał intensywnie zielone oczy. Sądziłam, że Arabowie mieli wyłącznie brązowe oczy, różniące się jedynie odcieniami, ale najwyraźniej nie miałam racji.

Młody mężczyzna patrzył na mnie uważnie. Nie pozostawałam mu dłużna. Obserwowałam jego przystojną twarz, zmierzwione czarne włosy i jednodniowy zarost. Kiedy się uśmiechnął, w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Największą uwagę zwrócił na siebie jednak wytatuowaną klatką piersiową. Nie miał koszulki, więc mogłam bezwstydnie podziwiać jego pierś, na której widniały malunki demonów, krzyży i krwawiących ciał. 

Na nogach miał skórzane spodnie, które ciasno opinały jego ciało. Stopy miał gołe.

Kiedy zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, uśmiechnął się do Rhysanda. Patrzyłam, jak Rhysand do niego podchodzi, tym samym puszczając moją smycz. Zawisła na moich plecach, a ja wróciłam spojrzeniem na mężczyznę siedzącego za biurkiem. 

- Chodź do mnie, malutka. Usiądź na biurku, a wy, chłopcy, zostawcie nas samych.

- Proszę pana, ale...

Mężczyzna wystawił przed siebie rękę, uciszając tym gestem Rhysanda. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale nie byłam w stanie spojrzeć w oczy temu zdrajcy.

- Wyjdźcie. To rozkaz.

Rhysand wraz z nieznajomym wytatuowanym chłopakiem opuścili gabinet. Kiedy drzwi za nimi trzasnęły, ze strachu się rozpłakałam. 

- Siadaj. Nie powtórzę tego po raz kolejny, malutka.

Wspięłam się na biurko i usiadłam na nim, zgodnie z rozkazem. Mężczyzna chwycił moją smycz tak, aby znajdowała się z przodu mojego ciała. Owinął ją sobie wokół dłoni.

- Rozchyl nogi. Masz majteczki, i tak nic nie zobaczę. 

W odpowiedzi na jego rozkaz, zacisnęłam mocniej nogi, ale gdy dostałam klapsa w udo, automatycznie je rozszerzyłam. Chwyciłam się dłońmi brzegu biurka, gdy mężczyzna uniósł mi podbródek wolną dłonią. 

- Niczego nie wiesz, prawda? Biedactwo, jest mi ciebie tak żal.

Mężczyzna zsunął dłoń niżej. Objął nią moją pierś i lekko ścisnął. Wiedziałam, że to był mój koniec. Nie wierzyłam w to, że Rhysand mnie uratuje. Mogłam liczyć już tylko na siebie.

- Czy zostaną pańską dziwką? 

Brunet spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony. Uniósł ciemne brwi. Pogładził mój sutek, aż ten stanął. 

- Nie. Nie będziesz niczyją dziwką. Chciałem ci się po prostu przyjrzeć, Auroro. Rhysand i Bishop poprosili mnie o azyl dla ciebie. Zdaję sobie sprawę, że nie masz pojęcia, kim jestem ani co łączy mnie z Rhysandem, ale wkrótce wszystko zrozumiesz. Póki co musisz wiedzieć, że nic ci tu nie grozi. Znajdujesz się w doskonale strzeżonej posiadłości. Mój syn, którego tutaj przed chwilą widziałaś, z pewnością chętnie pomoże ci w poznaniu specyfiki tego miejsca i zadomowienia się tutaj. 

- Czy pan wie, że...

- Tak. Wiem, że Bishop zamordował twojego ojca. Przykro mi, skarbie.

Skinęłam głową, ale wcale nie czułam, że było mu w jakikolwiek sposób przykro.

- Wiesz, kim jestem?

Pokręciłam głową. 

Mężczyzna wstał. Zbliżył się do mnie tak, że stał między moimi rozszerzonymi nogami. Gdybym nie miała na sobie majtek, czułabym go wyraźniej. Moje piersi zostały jednak zgniecione między naszymi ciałami.

Uniosłam głowę, gdyż nie mogłam spojrzeć w oczy mężczyzny w inny sposób. On uśmiechnął się łagodnie i pogładził mnie czule po policzku.

- Jestem arabskim szejkiem, malutka. Na imię mi Anwar.

Zaczęłam panikować. 

Próbowałam zejść z jego biurka, nawet jeśli moje rozpaczliwe próby miały skończyć się upadkiem z wysokości. Szarpałam się brutalnie, jednak mężczyzna przytulił mnie do siebie tak, że nie byłam w stanie z nim walczyć. Zgniótł mnie tak, że ledwo oddychałam, ale czułam, że mimo absurdalności tej sytuacji, nie chciał mnie zamordować. 

Z mojego gardła wydarł się krzyk, gdy uzmysłowiłam sobie, w jak opłakanej sytuacji się znalazłam. Stąd nie było wyjścia. Nie było ucieczki. Zostałam niewolnicą w pałacu arabskiego szejka, co mogło być równoznaczne z tym, że stałam się jego seksualną niewolnicą.

- Nie, błagam! Proszę, niech mnie pan puści! Błagam, niech mnie pan nie zabija!

- Uspokój się, skarbie. Nie skrzywdzę cię. Chcemy ci pomóc.

- Błagam!

Wtuliłam mokrą od łez twarz w jego pierś. Nie szarpałam się dłużej. Pozwoliłam, aby szejk mnie przytulał.

Zawodziłam głośno. Moim udręczonym ciałem targały spazmy. Drżałam i krzyczałam, ale nikt nie przyszedł mi z pomocą. Rhysand obiecywał, że będzie tu ze mną i nie opuści mnie nawet na chwilę, ale gdy szejk wydał polecenie, Rhysand nie zawahał się ani chwili. Wyszedł stąd z tym wytatuowanym chłopakiem, który z pewnością był synem szejka.

- Bishop to mój przyjaciel. Wiem, że jesteś wrażliwa i skrzywdzona. Musisz zrozumieć, malutka, że od dziś mój pałac będzie twoim nowym domem. Nie wrócisz już do Stanów.

- Dlaczego?

Wbiłam paznokcie w plecy mężczyzny, nie panując nad swoimi ruchami. 

Kiedy szejk uznał, że się uspokoiłam, odsunął się nieznacznie ode mnie. Chwyciwszy mnie za ramiona, pogładził mnie po skórze. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, jak do dziecka, które straciło rodzica. Pocałował mnie w czoło, a ja zamknęłam oczy i pozwoliłam kolejnym łzom spłynąć po moich policzkach.

Anwar, bo tak miał na imię szejk, którego niewolnicą zostałam, objął dłonią mój policzek. 

- Zaraz zawołam tu z powrotem chłopaków, aby się tobą zaopiekowali, Auroro. Wiem, że mogłaś przestraszyć się takiego powitania w moim domu, ale musiałem się upewnić, że jesteś posłuszna. Jak się domyślasz, jako arabski szejk, mam swój harem. Znajduje się on jednak poza tą posiadłością. Kobiety, które tam zabierałem, wielokrotnie mnie oszukiwały. Mam dobre serce dla kobiet, dlatego na żadną nie zesłałem kary śmierci, choć wielokrotnie chciałem to uczynić. Musiałem więc na własne oczy sprawdzić, jak zareagujesz, znajdując się w uwłaczającej sytuacji. Zadowoliłaś mnie, skarbie. Jesteś posłuszna, co oznacza, że możesz tu zostać. 

- Proszę pana, ale ja mam dom...

- Już go nie masz. Został zrównany z ziemią. 

- Co takiego?

Schowałam twarz w dłoniach. Anwar ponownie mnie przytulił, ale zrobił to delikatniej, niż wcześniej.

- Wiem, że to boli - wyszeptał, głaszcząc mnie po głowie. - Wkrótce zjawi się tu Bishop i wszystko ci wyjaśni, ale musiał zostać jeszcze w Stanach, aby dopiąć ostatnich szczegółów. Auroro, czuj się tu jak u siebie w domu.

- Proszę pana, ale nie może pan...

Poczułam na swoich ustach palec wskazujący mężczyzny. Zacisnął usta w wąską linię i posłał mi pełne współczucia spojrzenie. 

- Kochanie, mogę wszystko. Chyba wiesz, do czego zdolni są Arabowie.

Zsunęłam się z biurka i padłam przed nim na kolana. Oparłam czoło o podłogę, podobnie postępując ze swoimi dłońmi. Znalazłam się w upokarzającej pozycji. To była moja jedyna nadzieja na to, że szejk się nade mną zlituje.

- Błagam pana. Błagam z całego serca...

- Skarbie, gdyby Bishop cię nie lubił, trafiłabyś do haremu. Uwierz mi, że mogło być gorzej.

Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły. Nie byłam pewna, kto tam stanął. Być może był to Rhysand, albo ten wytatuowany od stóp do głów chłopak. Mógł to być również jeden z służących szejka, bo z pewnością takich posiadał. 

- Tato, Rhysand niepokoi się o Aurorę. Możemy już ją stąd zabrać? 

Ach, czyli jednak był to syn Anwara.

- Oczywiście. Wybacz, że tak cię przestraszyłem, Auroro. Spotkamy się wieczorem na kolacji, dobrze? 

- Proszę...

- Synu, możecie już wejść. 

Kiedy tylko Anwar wydał te polecenie, już po krótkiej chwili poczułam przy sobie obecność Rhysanda. Mój oprawca padł na kolana obok mnie i objął mnie ściśle ramionami. Szybkim ruchem zdjął mi obrożę wraz ze smyczą i odrzucił je na bok tak, że upadły na podłogę z głośnym hukiem. 

Rhysand kołysał mnie w swoich ramionach. Otulił mnie jego leśny zapach. Załamałam się doszczętnie. Pozwoliłam, aby podniósł mnie z posadzki i wziął na ręce tak, że nogami obejmowałam go w pasie. Ręce zarzuciłam na jego szyję i przez załzawione oczy spojrzałam na wytatuowanego chłopaka, który zmarszczył brwi i odwrócił ode mnie wzrok.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top