11

Aurora

Jęknęłam przeciągle, rozciągając obolałe mięśnie.

Oczy odmawiały mi posłuszeństwa przez długi czas po odzyskaniu przytomności. Odnosiłam wrażenie, jakby moje powieki zostały ze sobą sklejone. Każdy mięsień mojego obolałego ciała zdawał się płonąć żywym ogniem. Miałam wrażenie, że powoli umierałam, ale z każdą mijającą chwilą ogromny ból stawał się lżejszy.

Gdy w końcu udało mi się otworzyć oczy, dotarła do mnie brutalna prawda.

Zauważyłam, że nie znajdowałam się dłużej w swoim domu bądź w domu Bishopa i Rhysanda Marshallów. Nie byłam pewna, czy w ogóle wciąż byłam w Nowym Jorku, a nawet w Stanach Zjednoczonych.

Zostałam przeniesiona do przestronnego pokoju, w którym dominowało złoto. Nad moją głową wisiał ogromny żyrandol. Sufit był pozłacany i zawieszono na nim wiele ozdób. Oprócz bajecznie urządzonego sufitu, niewiele widziałam. Wszystko to za sprawą tego, że leżałam na łóżku i byłam do niego przywiązana. 

Moje ręce zostały uniesione nad moją głowę i przykute skórzanymi kajdankami do wezgłowia łóżka. Moje nogi natomiast były szeroko rozłożone i każda z kostek przykuta była do nóżek łóżka. Nie miałam żadnej możliwości ruchu. Byłam naciągnięta jak struna, bez możliwości choćby delikatnej zmiany pozycji.

To nie było najgorsze. Najbardziej uraził mnie fakt, że oprócz majtek, nie miałam na sobie niczego.

W panice rozejrzałam się po pokoju. Znajdowało się tu wiele eleganckich i luksusowych mebli. Duże okno było zasłonięte do końca żaluzją, co uniemożliwiało mi zidentyfikowanie miejsca, w którym znalazłam się nie z własnej woli. Jedynym źródłem światła w pokoju był żyrandol, który w razie trzęsienia ziemi, spadłby mi na głowę i roztrzaskał moją czaszkę na malutkie kawałeczki.

Spojrzałam w dół, na swoje nagie piersi. W pokoju było ciepło, ale moje sutki i tak stały na baczność. Czułam z tego powodu upokorzenie. Miałam nadzieję, że będąc tutaj, nie zostałam zgwałcona ani w żaden sposób seksualnie wykorzystana. Choć gdyby coś się wydarzyło, prawdopodobnie czułabym ból, a oprócz naciągniętych rąk i nóg, wszystko zdawało się być w porządku.

Próbowałam wyszarpać się z kajdanek, ale szanse na to były nikłe. Kajdany, zarówno te na rękach, jak i na nogach, były najlepszej jakości. Mogłam więc bezskutecznie próbować się uwolnić, a nie dałoby mi to nic oprócz tego, że szybciej bym się zmęczyła. 

Leżąc w bogatej przestrzeni, zniewolona i przestraszona, wróciłam myślami do chwil sprzed momentu, w którym siłą straciłam kontakt z rzeczywistością. 

Mój ojciec umarł. Zabił go Bishop Marshall. Człowiek, który roztaczał wokół siebie aurę dominacji, ale i sprawiał, że gdy był w pobliżu, czułam się bezpieczna. 

Nie spodziewałam się, że Rhysand i jego ojciec mieli tak skrupulatnie ułożony plan. Gdy bowiem Bishop wrócił z pracy do domu z informacją, że mój tata uciekł, Rhysand dokładnie wiedział, co robić. Poszedł do swojego pokoju po sportową torbę, której zawartość poznałam w opuszczonym magazynie w stanie New Jersey. Nie spodziewałam się, że w środku Rhysand znajdzie kajdanki, knebel, opaskę na oczy, a w końcu strzykawkę, której Bishop użył, aby mnie uśpić. 

Oczy zapiekły mnie od łez. Bolało mnie to, że zostałam tak brutalnie zdradzona. Oszukiwał mnie nie tylko mój ojciec, ale również Rhysand, na którym tak zaczynało mi zależeć. 

Zapłakałam, mając świadomość, że zostałam na tym świecie sama. Nie było już nikogo, do kogo mogłam zadzwonić. Moje życie skończyło się z chwilą, w której Bishop Marshall przeładował pistolet i strzelił do mojego taty. Nie miałam nawet możliwości się z nim pożegnać. Rhysand obezwładnił mnie i trzymając mnie mocno przy sobie, był przy mnie, gdy Bishop odbierał życie mojemu tacie.

Krzyknęłam, gdy usłyszałam, że drzwi się otwierają. Wołałam o pomoc, co było zbędne i bezsensowne. Ktokolwiek mnie uprowadził, na pewno nie miał w planach wypuszczania mnie. Być może ten, kto mnie porwał, zgwałci mnie i zabije, a może czeka mnie jeszcze gorszy los. Jednak wbrew temu, że moje życie nie miało już sensu, ciągle chciałam żyć. 

W drzwiach jednak, zamiast spodziewanego oprawcy, którego już chciałam błagać o litość, pojawił się Rhysand Marshall.

Mężczyzna spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. Miał na sobie koszulkę bez rękawów, ukazującą jego mięśnie, a także krótkie czarne spodenki. Na szyi nieodmiennie miał choker. Mimo, że dopuścił się okrutnego czynu, jakim był udział w przestępstwie, wyglądał świeżo. Zupełnie, jakby nie obeszło go to, co mi zrobił.

Rhysand powoli podszedł do łóżka, do którego zostałam przykuta kajdanami. Usiadł na jego brzegu i wyciągnął dłoń w stronę mojego brzucha. Syknęłam, gdy jego palce zetknęły się z moją skórą. Próbowałam się od niego odsunąć, ale moje starania musiały wyglądać komicznie.

Patrzyłam w brązowe oczy mojego oprawcy, którego do niedawna nazywałam swoim bohaterem. Rhysand zaciskał usta w wąską kreskę. Obserwował mnie jak dziką zwierzynę, którą schwytał i miał zamiar bezlitośnie skonsumować. Byłam pewna, że to on mnie rozebrał. 

- Jeśli chcesz mnie zgwałcić, nie krępuj się. Odbierz to, co należy do ciebie.

Na jego twarzy ujrzałam zaskoczenie.

- Kurwa, o czym ty mówisz?

Prychnęłam na jego naiwność. 

- Nie będę pytała, gdzie jestem. Nie będę prosiła, abyś mnie uwolnił. I tak tego nie zrobisz, więc śmiało. Zrób to, czego pragniesz. Chyba, że moje ciało cię brzydzi. Przecież po coś mnie rozebrałeś, mam rację? Nie chcesz chyba tylko pooglądać mojego ciała. Mam piersi na wierzchu. 

- Kurwa, nic nie rozumiesz. Nic nie rozumiesz!

Wstał i kopnął mosiężną złotą szafkę stojącą obok łóżka. Skrzywił się, jakby to go zabolało. W jego oczach dostrzegłam łzy, ale nie mogłam dać się nabrać. Ktoś taki jak Rhysand nie mógł mieć sumienia. Skoro odebrał mi ojca, nie mógł krępować się, aby odebrać mi również wszystko inne.

Choć jakby nie patrzeć, oprócz godności nie zostało mi już nic.

- Gdzie jest Bishop? Chciałabym się go zapytać, dlaczego odebrał mi ojca. 

- Nie ma go tutaj.

- Nie ma? Czyli nie weźmie udziału w orgii, którą zapowiadał? Przecież powiedział, że weźmie mnie od tyłu, a ty od przodu, czyż nie? 

- Zamknij się, do jasnej cholery! Pozwól mi wszystko ci wytłumaczyć! Kurwa mać, dla mnie to też jest trudne! Nie myśl sobie, że tylko ty jesteś tu poszkodowana.

Chciało mi się śmiać. To ja byłam przykuta do łóżka w samych majtkach. To ja zostałam uprowadzona. To ja musiałam być przy tym, jak mój ojciec umierał. 

Patrzyłam, jak Rhysand chodzi po pokoju. Przechadzał się od ogromnego telewizora wiszącego na przeciwległej ścianie do czarnej kanapy. Wszystko w tym pomieszczeniu emanowało męskością i bogactwem. Nie byłam pewna, czy wciąż byłam w domu Rhysanda, ale przeczucie podpowiadało mi, że znalazłam się w innym miejscu. Skoro uśpiono mnie zastrzykiem, nie zrobiono tego po to, aby odwieźć mnie z powrotem do domu. To nie miałoby sensu. 

Blondyn w końcu podszedł do okna i odsłonił żaluzje. Wstrzymałam oddech, widząc to, co znajdowało się po drugiej stronie.

Byłam już pewna, że nie znajdowałam się dłużej w Nowym Jorku. Ani tym bardziej w Stanach.

Za oknem rozpościerał się widok na duży basen, kilka leżaków, jacuzzi oraz bar. Wszystko otaczały kołyszące liśćmi na wietrze wysokie palmy. Na niebie świeciło słońce. Nie było widać ani jednej chmury. To miejsce mogłoby być prawdziwym rajem, gdyby nie stało się moim więzieniem. 

- Znajdujemy się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich - zaczął Rhysand, wsuwając dłonie w kieszenie spodenek. - Przetransportowaliśmy cię tutaj samolotem. Kiedy zasnęłaś, Bishop zawiózł nas na lotnisko i pomógł mi wnieść cię do samolotu. Przylecieliśmy tutaj, do domu mojego bliskiego przyjaciela. Będziemy tu mieszkać, Auroro. To będzie nasz nowy dom. Nie uciekniesz stąd. Nawet nie próbuj tego robić, bo za to spotkają cię tylko przykre konsekwencje. Posiadłość jest doskonale chroniona, gdyż mój przyjaciel jest w tym kraju ważną osobistością i nie może pozwolić sobie na to, aby ktokolwiek zagrażał jego życiu. 

Milczałam, nie wiedząc, jak wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.

- Musiałem zabrać cię ze Stanów. Sam nie byłem tam bezpieczny. Wkrótce zrozumiesz, dlaczego sprawy przybrały taki obrót, ale na razie nie chcę obciążać cię wieloma informacjami, abyś spokojnie mogła przyswoić sobie wszystko. Dlatego bardzo cię proszę o współpracę, aniołku. Chciałbym, abyś nie zaczęła mnie nienawidzić po tym wszystkim. Zależy mi na tobie, choć może ci się wydawać, że jest inaczej. Wierz mi, że nie chciałem, aby twój ojciec umarł, ale nie mogłem pozwolić sobie na wchodzenie z butami w sprawy mojego ojca. Jego interesy są trudne do zrozumienia, ale ja jestem w to zamieszany od dziecka i wiem, że to, co robi, jest dla niego ważne. 

- Rhysand, ale...

Mężczyzna zbliżył się do łóżka. Pochyliwszy się nade mną, objął dłonią mój policzek.

- Nie skrzywdziłem cię, gdy byłaś nieprzytomna - wyjaśnił, opierając swoje czoło o moje. - Tuliłem cię do siebie przez cały lot do Emiratów. Było mi cholernie przykro, gdy Bishop podał ci środek usypiający, ale było to konieczne. 

- Zabiliście mi ojca! Dlaczego mnie porwaliście! Gdzie, do cholery, jest Bishop?!

- Aniele, błagam. Za chwilę będę musiał zabrać cię w pewne miejsce, dlatego cię rozebrałem. Chciałem oszczędzić nam szarpania się ze sobą, gdybym poprosił cię o rozebranie się. 

- Nigdzie z tobą nie pójdę! Co, chcesz mnie sprzedać?! Zaprezentować komuś towar?! To robisz wraz ze swoim popierdolonym tatusiem?! Uprowadzasz dziewczyny i je sprzedajesz?!

- Kurwa, zamknij się! Błagam, nie chcę na ciebie krzyczeć, ale doprowadzasz mnie do szału!

Rhysand pocałował mnie zachłannie w usta. Jego język rozsunął moje wargi i wsunął się bezceremonialnie do moich ust. Penetrował ich wnętrze, a ja podwinęłam pod siebie palce stóp, gdy poczułam te pieprzone motylki w brzuchu.

Moja pewność siebie, pod którą skrywałam się aż do tej chwili, nagle pękła jak bańka mydlana.

Łzy bezsilności spłynęły po moich policzkach. Rhysand musiał je poczuć, gdyż nagle oderwał się od moich ust i zaczął zlizywać moje łzy. Wygięłam plecy w łuk i szarpnęłam kajdanami po raz kolejny.

Czasami fantazjowałam o zniewoleniu, ale nie przypuszczałam, że taka sytuacja kiedykolwiek będzie miała miejsce. Gdybym o tym wiedziała, pozostałabym czysta nawet w myślach. Nigdy nie śniłabym o tym, co chciałam, aby zrobił ze mną Bishop, a w późniejszym czasie jego syn, który wtargnął w moje życie niespodziewanie i zasiał w nim spustoszenie. 

- Aniele, błagam. Nie uciekaj. Teraz czeka cię najtrudniejsza chwila, ale będę z tobą przez cały czas. Po prostu mi zaufaj. Bądź mi posłuszna, a obiecuję, że zadbam o ciebie najlepiej, jak będę mógł.

Rhysand pocałował mnie w czubek nosa, po czym zaczął rozkuwać moje nogi. Mogłabym kopnąć go w twarz albo w brzuch za to, że byłam na niego tak wściekła, ale w jego błagalnych słowach czułam, że cokolwiek miało niebawem się wydarzyć, miało być trudne również dla niego.

- Błagam, współpracuj. Proszę, Auroro. To będzie trudne, ale nie opuszczę cię ani na chwilę. 

Pozostawił moje ręce przykute do wezgłowia łóżka. Mentalnie szykowałam się na to, że Rhysand mnie zgwałci lub pójdzie po kogoś, aby poinformować, że byłam gotowa, ale zamiast tego on zbliżył się do złotej komody i wyciągnął z niej obrożę ze smyczą. 

- Nie! Nie pozwolę ci na to!

- Aniele, inaczej czekają nas przykre konsekwencje. Wiem, że twoim zdaniem to poniżenie, ale błagam. Nigdy więcej o nic cię nie poproszę. Potrzebuję, abyś była mi posłuszna.

- Nie!

- Kurwa, jeśli tego nie zrobisz, sprzedadzą cię i będą gwałcić! Nie pozwolę na to! Posłuszeństwo nie kosztuje wiele, a może uratować twój uparty tyłek!

Krzyknął na mnie tak głośno, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

Rhysand trzymał w dłoni kurczowo smycz, a obroża zwisała trochę niżej. Patrzył na mnie z nienawiścią, ale i niemą prośbą. Uznałam, że cokolwiek mnie czeka, posłuszeństwo było lepsze niż szarpanie się i próby uwolnienia. Dlatego pokiwałam głową, na co Rhysand odetchnął z ulgą. 

- Na czworaka, aniele. Ustaw się ładnie.

Kiedy zdjął mi kajdany z rąk i wydał takie polecenie, dostałam dreszczy. Posłusznie jednak ustawiłam się w wyznaczonej przez niego pozycji i już po chwili poczułam, jak Rhysand odsuwa mi na bok włosy i zapina na szyi obrożę. 

Skuliłam się w sobie ze wstydu. Czułam się upokorzona i uprzedmiotowiona. Moje piersi ciężko zwisały w dół, a moją jedyną ochroną były czarne skąpe majtki, które miałam na sobie od chwili opuszczenia domu Marshallów.

- Popatrz na mnie, Auroro.

Ukucnąwszy przede mną, Rhysand objął palcami mój podbródek. Uniósł lekko moją głowę. Uśmiechnął się dziękczynnie za to, że go posłuchałam i mu uległam. 

- Będę z tobą przez cały czas. Proszę, pamiętaj o tym. 

Pocałował mnie w czoło, a następnie wstał. Ciągnąc mnie za smycz, wyprowadził mnie z pokoju na ociekający przepychem korytarz.

Tak właśnie wyglądała moja droga do piekła, które dopiero teraz miało się zacząć. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top