Rozdział 1 - Grunt to walczyć

Witam Czytelników w tej książce i Życzę miłej lektury ^^

Na wstępie chciałabym jeszcze podziękować mvruck za wszelką pomoc z wymyślaniem tej oto książki ❤

Szybki poradnik czytania imienia głównego bohatera.
(Dodany dopiero później, dlatego nie pasuje do kontekstu)
Kto? Co? - Sea (Sia)
Kogo? Czego? - Sea (Sii)
Z kim? Z czym? - z Seą (Sią)
Skąd ta dziwna odmiana? Nie mam pojęcia. Tak wyszło.

A teraz zapraszam do czytania ^^



Sea

Tak jakby wystarczającym cierpieniem nie był obowiązek wstawania rano, to jeszcze na dodatek w szkole trzeba egzystować z innymi ludźmi. I choć obecność, a raczej zaczepki innych uczniów jak się da, tak zbywam. To już niestety nauczycielowi drzwi wskazać nie mogę, odpyskować też. Więc niestety ich obecność jest dla mnie poważnym bólem.
Tak jakbym nie udowodnił im już wiele razy, że UMIEM tłumaczony przez nich materiał- w przeciwieństwie do reszty klasy. Ale wszyscy jak ten jeden osioł uparli się, by wywoływać mnie do odpowiedzi i tablicy.

Nie miałem nawet siły się ich pytać po co, dlaczego i tak dalej.
Dla świętego spokoju po prostu odpowiadałem im. Po skończonej wypowiedzi lub powróceniu na swoje miejsce po prostu wyklinałem ich w myślach na wszystkich bogów.

Dlatego teraz też usiadłem cicho na swoim miejscu, po udanej odpowiedzi przy tablicy. Wyklinając matematyka, dalej zacząłem spisywać materiał pisany przez niego.

Słyszałem co chwile jakieś wzdychania i wyrażanie frustracji innych osób z mojej klasy, którzy raczej nie byli zadowoleni z tego co pisze nauczyciel. Matma była zmorą większości uczniów i nawet się temu nie dziwie. Mimo, że ucze się codziennie to akurat ten przedmiot sprawia mi najwięcej problemów. A jest to dość trudne, mając na uwadze fakt, że z czystych nudów słucham na lekcjach, a w domu odrabiam lekcje i się ucze.

O ile nie wróce do domu na tyle poobijany, że nie jestem w stanie się uczyć.

Matematyk zanudzał nas właśnie kolejnym wykładem na temat wielomianów, kiedy dzownek zadzwonił.

Po klasie jak na zawołanie rozniósł się dźwięk szczęścia i ulgi, wydany przez uczniów.

Zaczęła się akurat przerwa obiadowa, więc nic dziwnego że spora część osób się spakowała i wyszła z sali.

Ja tylko sięgnąłem do torby po pojemnik z jedzeniem, przygotowany jak co rano przez moją matkę.
Powoli i mozolnie zacząłem jeść pałeczkami ryż. Wcale nie miałem ochoty jeść, ani nic w tym stylu. Po prostu, mam trochę współczucia dla innych, ale tylko nieznajomych. By jeść dlatego, że "są ludzie, którzy właśnie umierają z głodu". Tak więc wciskam w siebie jedzenie, które wydaje mi się bez smaku. Jak zawsze z resztą. Pewnie smak ma, ale dla mnie jest to TYLKO jedzenie, które MUSZE zjeść. Więc nic przyjemnego.

Poczułem na sobie czyjś wzrok. Obejrzałem się po klasie znudzony wzrokiem, szukając osoby, która się mną zainteresowała.

I gdy wypatrzyłem chłopaka, którego wzrok czułem na sobie, miałem ochotę się skrzywić i zwrócić co właśnie wcisnąłem w siebie.

Ten debil Naoki, patrzył się na mnie z pogardliwym uśmieszkiem i wyzywającym wzrokiem. Miałem ochotę mu przyłożyć. On pewnie mi też.

Ale nie miałem obecnie siły, ani ochoty na wszynanie z nim bójki. W dodatku, jestem pewnien, że podczas bójski bym zwrócił ten ryż.
A sprzątanie tego nie jest moim marzeniem.

Wróciłem do jedzenia, słysząc tylko prychnięcie tamtego debila.

Pewnie po szkole nie obejdzie się bez bójki.
Policzek chłopaka nadal zdobił opatrunek. Pamiątka po naszej przedwczorajszej walce.

Byłbym może z tego dumny, gdyby nie fakt, że nadal czułem ból żeber. To też była pamiątka po tamtym zdarzeniu. Tym, że była mało przyjemna i skutecznie mi uniemożliwiała posiadanie się z dumy zwycięscy.

Nigdy nie rozumiałem, czego on się tak do mnie przypiep... przyczepił. Jakby fakt, że się ucze i skupiam na lekcji, niemiłosiernie go bolał.

Dlatego, gdy na początku roku mnie sprał, powtarzając ciągle przezwisko "Kujon", "Frajer" albo "Oferma", przysiągłem sobie, że się nie dam. Może miałem dość wszystkich, wszystkiego i siebie samego, ale jeszcze jako człowiek miałem godność i dumę. Jeśli miałbym już zejść z tego świata, to przynajmniej z myślą, że nie dałem sobią pomiatać jakimś amebom umysłowym.

Dlatego też zacząłem się samodzielnie uczyć bić. I choć na początku wychodziło mi to pokracznie i kończyłem cały poobijany, a raz nawet w szpitalu. Tak teraz już potrafię wygrywać bójki, ewentualnie remisować. Choć i tak najczęściej ktoś mnie rozdziela z moim przeciwnikiem. Bo to by było za piękne gdyby tylko Naoki miał do mnie problem. Jego "świta" jak na taką przystało, też uwielbiała mi uprzykrzać życie. Z tym, że na początku jak byłem "Frajerem" to fajnie im się mnie biło. Tak jak gdy zacząłem im oddawać, to przestało im być do śmiechu i raczej nie wplątują się w bójki ze mną.

Nie mogę tego powiedzieć o paru innych osobach. Już spoza naszej klasy, które za cel obrały sobie znęcanie się nad innymi.

Westchnąłem cicho, po czym jęknąłem, ponieważ stłuczone żebra dały o sobie znać przy głębszym wdechu.

Jednak zdąrzyłem się przyzwyczaić do bolących mnie części ciała, to też zignorowałem ból.

Schowałem pudełko po drugim śniadaniu do torby i poczekałem w znudzeniu na dzwonek oznajmiający lekcje angielskiego w mojej klasie.
Gdy w końcu się go doczekałem, oraz nauczycielki, pootwierałem zeszyty i książki, skupiając się na lekcji.

Zwyczajnie nudne lekcje, na których mój jedyny udział, zawsze był wymuszany przez nauczyciela, mijały mi szybko. Może dlatego, że pomimo znudzenia, faktycznie wkładałem siłę w to, aby zrozumieć co jest tłumaczone oraz robiłem polecone zadania.

Tak jak nie przepadałem za obecnością w szkole na lekcjach, tak też nie lubiłem z niej wychodzić. Głównie dlatego, że mogłem tam się spodziewać osoby, która zwiastuje bitkę.

Nie lubiłem tego jakoś specjalnie, dlatego o ile się dało, unikałem tego jak ognia. Jednak jak idzie się domyślić, zagrywka ze spławianiem praktycznie nigdy nie działała.

Spodziewałem się Naokiego przy wyjściu ze szkoły. Dlatego przy zmienianiu butów, oplotłem wokoło brzucha, pod koszulką, dodatkowy materiał. Nie robił, aż takiej dużej różnicy, ale zawsze choć trochę amortyzował uderzenia.

Wychodząc ze szkoły już widziałem czarnowłosego, ze swoją dwójką przydupasów.

Udając, że ich nie widzę starałem się normalnie wyjść z terenu szkoły.

-Hej, Sea!- rzucił chłopak- Idziesz tak bez pożegnania?- zapytał z udawanym zmartwieniem, a ja wewnętrznie umierałem.

-Cóż, nie zauważyłem Cię- rzuciłem, stojąc i wypatrując skąd wyprowadzi atak.

-Skoro jesteś taki ślepy, to tego też nie zauważysz- powiedział i z prawej zamachnął się pięścią na moją klate.

Odskoczyłem w przeciwną stronę, swoją prawą, zaciśniętą dłonią wymierzając mu cios w nos.

Chłopak nie zdołał tego uniknąć, dlatego łapiąc za obolałe miejsce, cofnął się o krok. Warknął coś i ponownie na mnie ruszył z ręką.

Tym razem o wiele szybciej, przez co udało mu się mnie uderzyć w lewy bok. Na co syknąłem głośno.
Nie pozostając bierny, z kolana przywaliłem mu w brzuch. Całe szczęście, że nie zdarzył się cofnąć po uderzeniu, tak więc dostał.

Nie przeszkadzało mu to jednak w wyprowadzeniu serii uderzeń pięścią w brzuch.

Z bólu pociemniało mi przez chwile przed oczami i straciłem równowagę. Przewróciłem się na tyłek, a ten to wykorzystał kopiąc mnie w twarz. Po czym siadając na mnie, spróbował z kolejną serią ciosów. Tym razem jednak zdąrzyłem podnieść gardę, więc obrażenie na twarzy i klacie nie były aż takie poważne.

W momencie, gdy zauważyłem jego osłabienie po przeprowadzeniu ciosów. Szybko przystąpiłem do riposty, zasadzając mu w zabandażowany bok twarzy, prawego sierpowego.

Pod wpływem uderzenia, odsunął się odemnie na kucki.

Stopą podciąłem jego nogi, przez co się przewrócił.
Szybko skoczyłem na niego z pięściami, okładając po twarzy.

Już myślałem, że to moje zwycięstwo, bo wyglądał jakby miał tracić już przytomność. Gdy w końcu udało mu się mnie zrzucić z siebie. Lądując obok nie zauważyłem jego pięści lecącej prosto mi w twarz.

Ból, gdy złamał mi nos był spory, ale nie raz go już czułem.
Dlatego ignorując to uczucie i cieknącą z nosa krew. Na prędko podniosłem się do stabilnej pozycji i wymierzyłem mu cios w twarz.
Obronił się przed tym, a łapiąc mnie za stopę, pozbawił równowagi przez co się przewróciłem.

Przez to, że nie puścił mojej stopy, aż do momentu, gdy leżałem. Poczułem w niej spory ból, była prawdopodobnie skręcona.

Chłopak kopnął mnie w prawy bark, po czym stojąc nadmną, przycisnął do parteru ową stopą.

Na przenikający moje ramie ból, zawyłem, słysząc jednocześnie jakiś chrzęst z tamtej strony.

Wzrok mi się rozmywał i choć było mi słabo, poświęcając swoje ramie, obróciłem się w bok, tak że przeciwnik stracił równowagę, lecąc prosto na mnie.

Jakimiś kończącymi się zapasami energii, podniosłem nogę i kopnąłem go w jaja.
Chłopak automatycznie złapał się za nie, lecąc twarzą prosto na betonową drogę.

Wstałem i już miałem kończyć to przedstawienie, ale usłyszałem głos nauczycielki.

Baba od anglika wyłoniła się się z tłumiu gapiów, którzy z rozczarowaniem zaczęli się rozchodzić.

-Co tu się dzieje?!- krzyknęła omiotając mnie i leżącego na ziemi chłopaka, swoim uśmiercającym spojrzeniem.

Wiedziałem, że zaraz mi każe iść do dyrka. To też nie wiele myśląc, zerwałem się do biegu, łapiąc na prędce torbę.

Słyszałem za sobą groźby nauczycielki, ale nawet nie podjęła próby gonienia mnie.

Wystarczyło tylko zakręcić po minięciu bramy szkoły, żeby adrenalina z bójki opadła. A ból z zadanych ran, dotarł do mojej świadomości.

Zaraz z szaleńczego biegu, zacząłem kuśtykać na jednej nodze, trzmając się ręką za niemiłosiernie bolący bark.

Kapiąca mi z nosa krew, była wyjątkowo nie komfortowa. Jednak nie miałem już ręki by móc się złapać za bolące miejsce.

Mogłem lepiej poprowadzić tą walkę, a nauczycielka by mnie nie nakryła i nie miałbym tylu ran!

Jutro na bank będę musiał iść do dyrka i słuchać kazania. Jakby nie było lepszego miejsca na bójki, niż wejście do szkoły!

Zatrzymałem się i splunąłem krwią w bok.

Miałem głowę spuszczoną w dół, toteż nie widziałem wzroku mijanych ludzi. Myślę, że lepiej dla mnie.
Wystarczająco słyszałem niezadowolenia w ich głosie.

Boląca kostka z każdą chwilą coraz bardzje nie dawała mi prosto iść, a osłabienie posiadanymi ranami było na tyle duże, że nie wiem, jakim cudem ja byłem w stanie się poruszać.

Kuśtykając tak i patrząc w dół, oczywistym było, że nie widzę innych. Dlatego, wcale nie zdziwił mnie fakt, gdy poczułem nagłe uderzenie w bolący mnie bark. Zamknąłem oczy z bólu i na dobre straciłem świadomość.

To już jest koniec tego rozdziału. Szczerze powiem, że pisanie akcji, czy bójek jest moją piętą Achillesową. Mam wrażenie, że nie umiem ich dobrze napisać. Chociaż, chyba ta scena w tym rozdziale nie wyszła mi taka zła...

No nic, w każdym bądź razie. Mam nadzieje, że spodobała wam się książka i dalej będziecie śledzić losy Sea.

Opublikowane: 9.06.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top