Defectum. Unum.

Opowiadanie z uniwersum ,,Verum'' (My Hand To Hold / Monster At Fault).
Wydarzenia po 12 epizodzie MHTH - alternatywa 13 epizodu.
Inne, ,,możliwe'' zakończenie.
Dodane jednak w tym miejscu ze względu na mą własną wygodę i taki kaprys.

To nie jest kontynuacja - tylko alternatywa.

- † -

Szkoda, szkoda, szkoda, że tak się nie da; że nie da się spełnić jego pragnienia, jego snu, jego marzenia. Nie zasłużył, nie zasłużył...

Czy on naprawdę uważał, że tyle wystarczy? Że tyle wystarczy, by spełnić jego marzenie?

Ciepło... nie jesteś w stanie wytworzyć go sam.
On nic dla ciebie nie zrobił, nic dla ciebie nie zrobił, nic dla ciebie nie zrobił, nic dla ciebie nie...

Tamto ciepło? Które? Masz na myśli tę iluzję, kiedy cię obejmował, kiedy cię niósł na rękach, kiedy trzymał twoją dłoń, kiedy cię obejmował, kiedy cię obejmował, kiedy cię nie nienawidził, kiedy cię...

Iluzja! Tak, tak, dobrze słyszysz, to tylko iluzja! Obudź się, obudź się, marna istoto, to była tylko iluzja!

...że co? Chcesz uwierzyć w tę iluzję?
Wiem, że jesteś szalony, wszyscy to wiemy, ale...

...zgłupiałeś do reszty?

My jesteśmy prawdziwi, nie jesteśmy iluzją; tak jak ty jesteś nami, tak my jesteśmy tobą; jesteśmy prawdziwi, tak jak ty, ty, psychiczny ty, psychiczny, nieidealny ty jesteś prawdziwy.

Nie pozwolę. Nie pozwolę ci wierzyć w iluzję, nie pozwolę ci wierzyć w marną iluzję, nie pozwolę ci wierzyć w marną iluzję, nie pozwolę ci...

-Ach... nie gorączkuj się tak, kochanie... Wszystko przyjdzie z czasem.-

Jest dziwnie cicho. Dlaczego się nie odzywa?

-A pozwoliłem mu się odezwać?-

Nie wiem. Pozwoliłeś?

-Nie wiem. A miałem mu pozwolić?-

Po co? Nie ma sensu, żeby się wypowiadał; jego myśli i tak są bez sensu, i tak są bezużyteczne, on i tak jest męczący, on i tak jest żałosny, on...

-Ach, kochana, to są tylko fakty, fakty... Fakty znudziły się nam wszystkim już dawno temu. Iluzje są przyjemniejsze, bardziej kolorowe, bardziej wspaniałe, bardziej...-

...on i tak...

-Nienawidzę, jak mi przerywasz.-

...wybacz.

-To nie wystarczy. Nie jesteś już potrzebna.-

To dlatego, że się odezwałam? Przepraszam, już przeprosiłam, czego jeszcze...

-On już nie czuje przyjemności.-

On nigdy nie czuł przyjemności. To był ból. Ja jestem bólem. To był najzwyklejszy ból, nic specjalnego; kolejny ludzki wynalazek. Żadne inne zwierzę nie nazwało tego ,,bólem''.
To był tylko ból. Jest. Był.

-On tego nie wie. Dla niego to miała być przyjemność, oni wszyscy mówili o przyjemności, ja opowiadałem mu o przyjemności.-

Może to przez ciebie teraz milczy?

-On milczy, bo nie ma już czego wysłowić.-

Zazwyczaj narzekał i był po prostu żałosnym sobą.

-Ale ta żałość już nie istnieje.-

Co ty wyprawiasz?

Czarny cień z białym uśmiechem w przezroczystym pomieszczeniu drze papier na kawałki.
Drze, drze, odgłos dartego papieru, odgłos uśmiechu.

-Uśmiecham się.-

Druga z postaci chce zobaczyć swoje dłonie, ale już ich nie widzi.

Naprawdę nie jestem już potrzebna?

-Nie byłaś potrzebna już dawno temu. On nigdy nie potrzebował bólu... nie potrzebował przyjemności... nie potrzebował ciepła... nie potrzebował współczucia... nie potrzebował szczęścia... nie potrzebował spokoju... nie potrzebował towarzysza...-

Nie potrzebował nikogo oprócz ciebie.

-Oprócz mnie. W końcu ja nigdy go nie okłamałem, ja nigdy go nie okłamię; ja jestem jedyną prawdą w świecie, w którym wszystko inne, nawet ,,prawda'', jest kłamstwem.-

Tamten złotooki mężczyzna jest Prawdą.

-Tamten mężczyzna był snem.-

Był? Umarł?

-W głowie 0401, tak.-

Nigdy go tak nie nazywałeś, nawet w myślach, nawet szepcząc sam do siebie tak, żeby cię nie usłyszał - zawsze to było jego imię, perfidne, ludzkie imię, za które przyszło mu zapłacić kością i głodem; imię, które tak uwielbiałeś obracać na swoim języku. 
Skąd nagła zmiana?

-On już nie istnieje.-

Przez ,,on'' naprawdę masz na myśli Ja...

-Nie waż się wymówić tego imienia. Nie jesteś już potrzebna. Przepadnij. Nikt nigdy nie będzie cię już potrzebował.-

Będzie za mną tęsknił.

-On będzie za tobą tęsknił. Ale on już nie istnieje.-

Przestań się uśmiechać.

W odpowiedzi czarny cień zaśmiał się serdecznie, połykając skrawki papieru, które przyjemnie łaskotały go w gardło.

Drze, drze, drze, drze i połyka drobne skrawki.

On zniknął, ona zniknęła, został tylko ten czarny, czarny, lepiący się cień, jak smoła, o białym, śnieżnym uśmiechu, który zdaje się rozświetlać wszechobecny mrok.

Drze.

Drze i połyka.

Drze i połyka kawałki papieru.

Momentami się dławi.

Dławi się własnym śmiechem i skrawkami papieru, które okazują się być talią z kart, które okazują się być rachunkami, które okazują się być receptami, które okazują się być obrzydliwymi listami pełnymi sztucznych grzeczności.

Nawet jeżeli nikt nie będzie za mną tęsknić...
...nie myśl, że ktokolwiek będzie o tobie pamiętać, Żałosna Prawdo.

Zegar w jadalni ruszył, gdy czarna smoła naoliwiła zardzewiały mechanizm.

- † -  

Deszcz zdaje się tego dnia uśmiechać.
Nawet spadające krople to nie łzy smutku, nie smoły, tylko szczęścia.
Cały świat się raduje.
Hades się raduje.
-nawet jeżeli już nie istnieje-
Prawda o zapomnianym imieniu się raduje.
-nawet jeżeli mógł nigdy wcześniej nie istnieć-

Kap. Kap. Kap, kap, kap, kapkap, kap, kapkapkapkapkapkap... dźwięki zbyt szybkie, by można uchwycić je wszystkie.

Wśród nich król opłakujący nie swoją królową.

Nie. Nie królowa. To tylko błazen. Dlaczego król płacze za błaznem, żałosnym błaznem, którego tak łatwo wymienić?
Wystarczy wyjąć odpowiednie śruby, wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk, wystarczy rozkazać odpowiedni rozkaz.

- C-Chase... - to nie jego głos, to nie głos błazna, to nie ten głos chce teraz słyszeć w tym deszczu i poza nim.

Jakieś postacie, postacie poboczne, nigdy nieużyte karty, zapomniane, niewarte podarcia - piątka widowiska, zebrana wokół króla z błaznem w dłoniach, z nagim błaznem, przykrytym tylko pojedynczą tkaniną.

To nie był ten głos, który król -władca The Land Of The No-Where; jakże dopasowana nazwa, władca niczego- pragnął usłyszeć.

Kościste zawiniątko w jego ramionach milczy, nie otwiera oczu.

- ...odejdźcie stąd.

Głos, niski, zachrypnięty, potwór, potwór w nieludzkiej, bo jakże idealnej, jakże nieśmiertelnej skórze, jakże pięknej.

Może się tylko zastanawiać, gdzie zawinił.

- C-Chase, m-my...

Wciąż nie otworzyło oczu, to ,,coś'' w jego ramionach wciąż nie otworzyło oczu, to coś w jego ramionach wciąż...

- ODEJDŹCIE STĄD, NATYCHMIAST!

Przeszkadzają... tak bardzo przeszkadzają.
Nie widzą, że kiedy brud płynie po ulicach, ci, co chcą zachować czystość -nie uda im się to, nie uda, nie uda- powinni po prostu odejść?

Odchodzą, pospiesznie, niemalże uciekając. Ostatnia odwraca się rudowłosa dama; w pewnym sensie winna temu wszystkiemu.

Mogła być królową.
Nie zasługuje nawet na wymienienie.

Odeszła.
Wszyscy odeszli z tej polany, żałosnej, gdzie oni w ogóle są?
Wszyscy odeszli oprócz błazna i króla, króla i błazna.

Wszyscy są winni wszystkiemu oprócz tego, który po prostu chciał umrzeć.
Nawet tyle nie potrafił zrobić dobrze.

Kap-kap.kap-kap.kap-kap.kap-kap... te odgłosy tak bardzo z sobą się zlewają, kiedy król trzyma w ramionach oddychające, lecz martwe.

Nie mruga. Ma zamknięte oczy. Niczym głupiec, król podnosi te sine powieki, pełne nadziei pytanie. Za odpowiedź - puste oczy, a jednak są, nadal są czerwone.
Nie odpowiada na jego głupotę.

-kto odpowiada na co, na kogo, dlaczego? czyja głupota? jego, twoja, moja, ich, nasza?-

Nie wybudził się.

Wściekłość. Obejmuje go tak mocno; ten odgłos... złamał mu kość? A może mu ją nastawił? A może to była tylko wyobraźnia nieistniejącego obserwatora?

Chce zabić. Chce zabić, zabić, coś. Coś. Chce zabić wszystko. Wszystko, tylko nie to białe coś, biało czerwono czarno sino fioletowo zielonkawo żółtawe coś w jego ramionach.

- I właśnie tak...

Mówi, sam do siebie, sam do niego - jedno i to samo. I tak nie słucha, sam siebie nie słucha, nie słyszy własnych słów.

- ...właśnie tak pozostaniemy...

Obejmuje, w ramionach, trzyma, klęcząc w tym błocie, w tej przesiąkniętej deszczem ziemi, niemalże łamiąc mu kości; chowając w sobie.
Jak gdyby ta jego zbroja była w stanie ochronić go przed nadchodzącym zimnem, już obecnym zimnem, zawsze obecnym zimnem.

- ...do końca istnienia czasu?

Trzymając te ciało, w deszczu.

- Będę... tęsknił...

Tak zmęczony. Tak bardzo zmęczony tym wszystkim. Król gotowy wyrzucić berło do studni, licząc, że odzyska coś cenniejszego.

- ...za twoimi... oczami...

Bo to już nie są jego oczy, te są tak puste, zgniłe, bez wyrazu.
Ktoś mu je wymienił.
Prawda?

Trzymając w deszczu.
Trzymając tę dłoń.

Zimną.

- Słowa: 1 279 -

Ćśśś... to dopiero pierwsza część... Mam wrażenie, że to zakończenie jeszcze bardziej miesza w głowach?

Trudno się mówi, uśmiecha, i kładzie się spać.

Z pytaniem... poczekaj, proszę, do następnego tygodnia, gdy to ukaże się następna część. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top