19

Luciano

Upijam łyk mojego drinka, nie spuszczając oczu z mojej żony, która z minuty na minutę robi się purpurowa na policzkach.

— Co zrobisz z tą zatrzymaną dziewczyną?— odzywa się Lena, marszcząc przy tym brwi.

Lubię na nią patrzeć, kiedy zaczyna się denerwować, wtedy wydaje się taka pewna siebie. Zdecydowanie nie lubię kiedy interesuje się nie swoimi sprawami. Powinna siedzieć na dupie i robić co tam, robią kobiety całymi dniami. Jednak nie, ona musi pchać się sama w kłopoty. Chce, żeby była twardsza, ale na to przyjedzie jeszcze odpowiednia pora. Chce zrobić z niej kobietę honoru, która będzie stała na szczycie wraz ze mną. To wszystko musi osiągnąć sama, nawet jeśli wszyscy uważają, że się do tego nie nadaje. Musi wiedzieć kiedy i w jakie sprawy może się wtrącać.

— To, co będzie konieczne. — odpowiadam, nie spuszczając z niej wzroku.

Kiwa głową zamyślona, zupełnie jakby rozumiała, co chodzi mi po głowie. Na samą myśl o tym chce mi się śmiać. Moja żona jest zbyt delikatna. Nawet jeśli miała kilka epizodów, w których była zmuszona pociągnąć za spust. Wiem, że wciąż nie może się z tym pogodzić. Przywyknie, nauczy się.

— Śmierć? — szepcze, nie patrząc na mnie.

Wzdycham, zastanawiając się ile jeszcze minie czasu, zanim Lena zrozumie. Zabij i żyj lub okaż litości i giń.

— Myślisz, że ona zasługuje na litość? Nawet jeśli brała udział w torturach twojego ojca? — pytam, przypominając jej, że stawką jest życie.

Powinna chcieć zemsty na wszystkich, którzy przyczynili się do jej cierpienia. Czasami jej nie rozumiem. Raz chce zemsty, stara się udawać twardzielkę, a raz chowa się po katach i płacze. Kobiety są takie dziwne. Wszystkie moje poprzednie partnerki, były proste. Rozumiały, czego od nich wymagam oraz umiały odnajdywać się w najgorszych sytuacjach. Pewnie dlatego tak bardzo ciągnie mnie do Leny, ona jest inna, wychowana w zupełnie innym środowisku.

— Nie każdy zasługuje na śmierć. Nie ważne. Najważniejsze, żebyś pomógł mi odzyskać ojca. — Odpowiada.

— Zrobię to w odpowiednim czasie. Nie mogę pozwolić sobie na straty.

Lena na moje słowa się prostuje. Już wiem, co zaraz usłyszę. Ona niczego nie rozumie. Jedno życie, nie jest aż tak istotne. Rozumiem, że to jej ojciec, ale on i tak kiedyś umrze. Nie mogę pozwolić sobie na utratę pozycji. Co jeśli ktoś pomyśli, że skoro robię wszystko, co chcą ze względu na jakiegoś obcego faceta. Co się stanie, jak będą starać się manipulować mną poprzez Lenę. Nie mogę, do tego dopuści, nawet jeśli mam poświecić życie jej ojca. Będę musiał okłamać żonę.

— To mój ojciec! Obiecałeś, że go uratujesz! — krzyczy.

Zaciskam szczękę. Faktycznie złożyłem obietnice.

— Mówiłem, że zrobię wszystko, żeby go uratować, ale nie obiecałem, że mi się uda. Wyjdź Lena. Porozmawiamy później. — odzywam się swoim formalnym tonem.

— Mój ojciec powinien być dla ciebie priorytetem. Przecież nic by się nie stało, gdybys chodź raz odwołał transport. — Lena wstaje oburzona.

Czemu ona niczego nie rozumie?

— Skończyłem już z tobą rozmawiać.— odzywam się, ledwo hamując swoją złość.

Widzę, jak toczy w sobie wewnętrzną walkę. Stara się powstrzymywać swoje łzy, na próżno i tak zaraz pęknie i się popłacze. Jej klatka piersiowa szybko się unosi i opada. Pięści ma ściśnięte mocno. Pragnę teraz wstać i ją do siebie przytulić. Zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze. Kiedy odwraca się do mnie tyłem, zmierzając ku wyjściu, nie robię nic. Nie mogę zmusić się do pójścia w jej ślady. Nie mogę uczyć ją, że zawsze będzie kolorowo. Nie w moim życiu. Mój świat jest zbyt brutalny, który nie lubi słabeuszy. Dlaczego więc tak bardzo chce, żeby ktoś taki jak Lena żyła u mojego boku? Jest zbyt delikatna, nie rozumie, dlaczego utrzymanie władzy jest tak dla mnie ważne. Nigdy nie była tak traktowana jak byliśmy my, przez mojego ojca. Na samą myśl o moim dzieciństwie mam ochotę wymazać sobie wszystkie wspomnienia. Tyle okropnych rzeczy musieliśmy zrobić, tyle życiowych testów zdać tylko po to, żeby nasz ojciec uznał nas za swoich synów. Przyrzekłem sobie już dawno, że nigdy nie pokaże ojcu słabości, nigdy nie popełnię kolejnych błędów. Nidy nie skrzywdzę swojej żony, tak bardzo jak została skrzywdzona moja matka, która udaje, że nic nigdy się nie wydarzyło. W końcu ona sama musiała grać w ojca gry.

Zamykam oczy, chcąc wymazać sobie obraz zakrwawionej bladej matki. Nie pomaga, fakt, że mój ojciec z miłą chęcią zrobiłby to samo mojej żonie. Lena nic nie rozumnie.

Cholera jasna! Uderzam pięścią w biurko. Zawsze musi się wszystko spierdolić. Wyciągam telefon, który wibruje w mojej kieszeni. Odbieram połączenie, nawet nie sprawdzając, kto dzwoni.

— Casso. — Odzywam się, wściekłym głosem.

Mam ochotę coś rozwalić, zniszczyć.
Uśmiecham się na myśl, że w mojej piwnicy siedzi związana dziewczyna, która może przybliżyć nas do naszego wroga. Ona pomoże mi wyładować swoją złość.

— Nasz transport został wysadzony. Ludzie Carla zaatakowali nasz magazyn. Wszystko się pierdoli. Kilku naszych jest ciężko rannych, trzech nie żyje. — Odzywa się Max

Kurwa mać! Gdzie podział się ten jebany szczur. Wyrwę mu wszystkie wnętrzności. Teraz to już mam pewność, jest tylko kilka osób, które wiedziało o dzisiejszym transporcie. Ktoś z naszych zdradził. Cholera jasna!

— Nic ci nie jest? Sprzątnijcie po cichu ten syf, jeszcze dziś do was dołączę. Jakby co informuj mnie na bieżąco.

Nie jestem, już nawet wstanie się kontrolować. Wypijam resztkę swojego drinka, po czym rzucam szklanką, która pęka od zderzenia ze ścianą. Max coś do mnie mówi, jednak żadne słowa do mnie nie docierają. Po kilku głębszych wdechach udaje mi się wyciągnąć papierosa, którego natychmiast odpalam, zaciągając się nikotyną.

— Uspokoiłeś  się? — odzywa się Max, przywracając mnie do żywych.

Patrzę na pęknięty wyświetlacz. Musiałem ścisnąć telefon zbyt mocno. Kurwa,  to już trzeci raz w tym tygodniu. W całe nie powinienem mieć dotykowych telefonów. Jakoś zawsze się szybciej psują.

— Nie, dalej chce coś rozpieprzyć. — odzywam się, kończąc papierosa.

— Przekaz Eve, że nie będzie mnie przez kilka dni. Jak wrócę, muszę się z nią rozprawić. Zachowuje się jak jebana gówniara.

Max i jego problemy. Czasem mu zazdroszczę, przynajmniej jego partnerka potrafi odnaleźć się w naszym świecie.

— Dobra, ale jak zacznie krzyczeć, to jej jebnę. Nie mam na to czasu ani ochoty. Do zobaczenia.

Kończę połączenie. Patrząc na podłogę, gdzie znjaduje się rozbite szkło. Szkoda, że to nie jest czyjaś głowa. Wybieram numer Rafa, który musi zająć się złapaną dziewczyną. Wieże, że mój brat sobie z tym poradzi. Może nie wygląda na jednego z nas, jednak potrafi być tak samo jak my brutalny. Ludzie zawsze darzyli go zaufaniem, przez tą jego anielską buzię. Nawet Lena dała się na to nabrać.

— Musisz zająć się dziewczyną z piwnicy. Tylko jej nie zabijaj. Nie obchodzi mnie jak ale postaraj się coś jeszcze z niej wyciągnąć. Zostajesz w domu z Leną, ja wyjeżdżam. Wystąpiły komplikacje.— wydaje instrukcje, po czym kończę połączenie.

Podoba mi się w moim bracie to, że nie zadaje zbędnych pytań. Jeśli każe mu coś zrobić, on bez protestu to wykonuje. Dlatego tak bardzo zbliżył się do Leny. Dzięki temu, że ona mu ufa, ja wiem więcej. Eh... kobiety czasami są naprawdę łatwowierne.

Wstaje, zbieram z biurka najpotrzebniejsze rzeczy, po czym wychodzę z mojego gabinetu, kierując się do skrzydła szpitalnego. Jeszcze dziś powinno trafić tu więcej moich ludzi. Przynajmniej ta część, którą warto ratować. Przystaje, uświadamiając sobie, że jeśli wyjadę to w domu, zostawię tylko dwóch lub trzech ochroniarzy. Powinni wystarczyć, żeby zapewnić bezpieczeństwo Lenie. Dla pewności przed wyjazdem napisze jeszcze wiadomość do Felixa, żeby miał na nią oko.

Otwieram pierwsze drzwi w korytarzu po prawej stronie. Rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia, nikt by od razu nie przyznał, że to miejsce jest przeznaczone dla rannych osób. Na całe szczęście nie śmierdzi tu jak w prawdziwych szpitalach oraz wystrój jest znaczniej cieplejszy, niczym w czterogwiazdkowym hotelu. Wszystko to zasługa Sylwi, która zmieniła w tej części domu wystrój, kiedy tylko dowiedziała się, że nienawidzę szpitali. Sylwia była przydatną kobietą, rozumiała mnie i umiała odnaleźć się w różnych sytuacjach, szkoda, że lubiła donosić do mojego ojca. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że dupy też mu dała.

— Co się stało, że sam diabeł mnie odwiedził? — Odzywa się psotnym głosem przyjaciółka mojej żony.

— Wyrok śmierci. — Odzywam się, poważnym głosem.

Eve momentalnie blednie i przestaje się uśmiechać. Podchodząc bliżej, dostrzegam drżenie jej rąk, które stara się zakryć kocem.

— Mój? — Pyta już piskliwym głosem.

— No przecież nie mój. — Odzywam się.

Wzdycham z zamiarem wyjawienia jej celu mojej wizyty, jednak ona robi coś niespodziewanego. Wyskakuje z łóżka, mierząc do mnie z broni, zabawnie przy tym wygląda. Nie wiedziałem, że już jej się aż tak poprawiło.

— Czy to nie jest przypadkiem mojej produkcji Glock 17? Byłoby niezbyt uprzejmie, postrzelić mnie z mojej broni. — Odzywam się.— Max, kazał ci przekazać, że nie będzie go kilka dni. Nauczy się odbierać od niego telefony.

Odwracam się i wychodzę z pomieszczenia. Wiem, że Eve do mnie nie strzeli. Gdyby chciała to zrobić, strzeliłaby w klatkę piersiową nie w plecy. Eve jest dobrze przeszkolona. Dlatego wiem, że trzyma się swoich zasad. Gdyby moja żona miała więcej swoich zasad, mniej sumienia byłbym wniebowzięty. Wyciągam popsuty telefon i staram się wybrać numer mojego kierowcy. Dobrze, że ekran się nie rozlał. Przynajmniej da się z niego jeszcze dzwonić.

— Szykuj samochód, za dziesięć minut wyjeżdżamy.

Następny rozdział w następną sobotę. 5.11.2022 ❤️❤️ dziękuje za waszą cierpliwość ❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top