7.

Cały tydzień już nie wychodziłam z pokoju, trzymają mnie w zamknięciu, tylko trzy razy dziennie przychodzi do mnie staruszka i daje mi jeść. Dalej nikt mi nie wyjaśnił, czego oni ode mnie oczekują. Dostałam książki o dzieciach, jak je wychować oraz etapy ich rozwoju, kiedy jeszcze są w macicy. Sylvia chyba nie żartowała z tym dzieckiem. Desperacko myślę o ucieczce, wole zginąć próbując niż być ich marionetką. Moja noga dalej mnie boli, ale już nieco mniej. Cały czas myślę o moim ojcu, przecież nie odzywałam się do niego przez taki długi okres, na pewno się martwi i zawiadomi policję o moim zniknięciu, to oznacza, że jest mała szansa na to, że ktoś mnie szuka i może znajdzie.

Siedzę teraz obok drzwi, czekając jak staruszka, pojawi się z moim obiadem. Muszę spróbować uciec. Nie mam już sił udawać i pocieszać się, że kiedyś to się skończy. Nie chce mieć dziecka, zauważ z mordercą. Skoro Sylvia z dzieckiem nie żartowała, to prawdą może być też to, że jak już bym urodziła, to mnie Luciano po prostu zabije, przecież już mu nie będę potrzebna. Moje myśli od wczorajszego wieczora są chaotyczne, nie mogę się skupić na niczym prócz wyjścia z tego jednego pokoju. Desperacko wpatruje się w ścianę naprzeciwko mnie, obejmuje rękami nogi i czekam.

Nagle słychać przekręcając się w zamku klucz, wstaje i szykuje się do ucieczki. Nie mam żadnej broni, nic czym mogłabym się bronić, ale nie jest to teraz dla mnie istotne, muszę spróbować. Kiedy drzwi lekko się otwierają, łapie za nie i mocnym szarpnięciem je otwieram, zaskakując tym panią Casesa, która trzyma tace z jedzeniem. Wykorzystuje jej moment zdziwienia, pcham ją lekko w bok, robiąc sobie miejsce do przejścia. Boso wybiegam na pusty korytarz, nie mam czasu na skradanie się, muszę pędzić do wyjścia. Zbiegam po schodach i widzę moje jedyne wyjście, o którym wiem. Dom wydaje się za duży na szukanie innej drogi ucieczki. Łapie za klamkę i szarpie otwierając z impetem drzwi, odwracam się za siebie, sprawdzając, czy nikt nie chce mnie złapać, jednak na moje szczęście nikogo nie ma. Robię wymarzony krok, który dzieli mnie od wolności i wpadam wprost w ramiona diabła.

— Gdzie się wybierasz? — Odzywa się, łapiąc mnie za ramiona i zmuszając do parzenia na jego twarz.

Nie udało się, jestem aż tak zdesperowana, pozwalając, żeby moja frustracja wyszła na powierzchnie.

— Ty dupku! Wypuść mnie. — Krzyczę po polsku, starając się go uderzyć, odepchnąć, zrobić cokolwiek, żeby cierpiał.

— Uspokój się, bo zrobisz tylko sobie krzywdę. — Odpowiada, warcząc i mocno łapiąc moje ręce, przez co uniemożliwia mi wykonanie jakiegokolwiek ruchu.

Wchodzimy do domu, mnie ogarnia panika i zażenowanie. Co ja sobie myślałam? Przecież to było głupie posunięcie z mojej strony, w moich oczach wzbierają się łzy. Muszę, ponieś, konsekwencje swoich czynów i na przyszłość o ile przeżyje, muszę być rozsądniejsza.

— Do gabinetu, za mną. — Odpowiada, uwalniając mnie.

Im dłużej idziemy, tym bardziej miękną mi kolana, dociera do mnie, co tak naprawdę zrobiłam, a raczej próbowałam zrobić. Strach dopada mnie niczym wąż boa, dusząc i pozbawiając tchu.

Potykam się o własne stopy, jedna pojedyncza łza wypływa, ale szybko ją ścieram. Nie mogę tak po prostu się poddać, pomimo tego, że się boje, muszę pokazać mu, że to, co robi, jest nie właściwe, że ja jestem niewłaściwa i może mnie spokojnie wypuścić.

Wchodzimy do dużego biura, gdzie dominują ciemne kolory, na samym środku pomieszczenia stoi ogromne biurko z ciemnego dębu, jego lakier aż błyszczy. Duże dwa okna, przy których znajdują się czarne dwie duże sofy naprzeciwko stoi mały kawowy stolik.

— Usiądź. — Odzywa się i sam zasiada za biurkiem.

Robię, co mi każe i zajmuje miejsce naprzeciwko niego, na dużym skórzanym fotelu. Wyjmuje telefon i bawi się nim, a raczej pisze wiadomość, widać jak przebiera palcami po ekranie. Po chwili chowa go do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciąga czarną broń, którą odkłada na biurku.

— Leno, odkąd przyjechałaś do Werony, twoje życie należy do mnie a dokładnie, wtedy kiedy twój dziadek postanowił robić ze mną interesy. — Odzywa się, mrużąc oczy i dokładnie się mi przyglądając.

Mój dziadek? Jestem tu przez mojego dziadka, którego nie widziałam tyle lat. Przecież to czyste szaleństwo, moje życie należy do niego?

— Wydaje mi się, że stanowczo zaszła tu jakaś pomyłka. Możesz mnie uwolnić, nikomu nic nie powiem, nawet wyjadę i wrócę do polski. — Odzywam się.

Błagam, niech się zgodzi...

— Problem polega na tym, że nie mogę, dopóki nie urodzisz mi dziecka. Taki był warunek. — Odzywa się, wstając.

Warunek? Przecież ja muszę mieć coś do powiedzenia!

Zamykam oczy, żeby się uspokoić. Wdech i wydech. To tylko zły sen.

— Nie ma takiej możliwość. Umawiałeś się z moim dziadkiem, więc mnie ta umowa nie dotyczy. Nie chce mieć z wami nic wspólnego. Przecież dziecko może ci urodzić Sylvia.

Powoli obchodzi biurko, zbliżając się do mnie. Automatycznie wstaje i cofam się, nie chce być zbyt blisko niego.

— Sylvi umowa wygasa z dniem, w którym to ty będziesz spać w mojej sypialni. — Odzywa się, zbliżając się do mnie jeszcze bliżej.

— To się nigdy nie wydarzy. Wypuść mnie. — Odzywam się, łamiącym się głosem.

Luciano pokonuje ostatnią dzielącą nas odległość i łapie moja twarz w swoje dłonie.

— Powiem ci, co się wydarzy. Pójdziemy teraz ukarać Casese, później pojedziemy do twojego dziadka, zostaniesz u niego kilka dni, wrócisz tu do mnie jako moja partnerka.

Wybucham śmiechem, nie powiem, facet ma niezłe poczucie humoru.

Luciano łapie mnie w pasie i przyciska do ściany. Łapie moje ręce i unosi mi je nad głową, trzymając w żelaznym uścisku. Przybliża swoją twarz do mojego ucha i szepcze.

— Już się nie mogę doczekać, żeby znaleźć się między twoimi nogami i słyszeć jak krzyczysz moje imię. — Delikatnie mnie całuje zaraz za uchem.

Moje serce przyspiesza, czuje suchość w ustach. Jego słowa odbijają się echem w moim podbrzuszu, który się kurczy. Moje ciało reaguje na niego nie tak, jak bym sobie tego chciała. Nie znam go i nie chce poznawać.

— Twoje niedoczekanie. Masz Sylvie, niech ona cię zadowoli. — Odzywam się, zachrypniętym głosem.

Mogę przysiąść, że w jego zimnych oczach, dostrzegłam błysk. Puszcza mnie i prowadzi za sobą w nieznanym mi kierunku. Otwiera jakieś drzwi i schodzimy do ciemnej piwnicy. Im bliżej jesteśmy dołu, tym bardziej się stresuje. Po co on mnie tu prowadzi?

Ściany są czarne, na dole znajdują się pomieszczenia, które oddziela ich metalowa krata, jest ich naprawdę dużo. Luciano nie pozwalała mi się im zbyt długo przyglądać, tylko ciągnie mnie za rękę w głąb piwnicy. Podchodzimy do wielkich drewnianych drzwi, które otwiera jakiś chłopak, ubrany na czarno z czarnymi rękawiczkami.

Po co mu rękawiczki?

Wchodzimy do pomieszczenia, ja automatycznie się cofam, chcąc jak najdalej stad uciec. Na podłodze rozłożona jest folia malarska, na ścianie wiszą różne noże oraz inne przerażające przedmioty.

Przełykam ślinę, widząc na samym środku pomieszczenia, siedząca i przywiązaną panią Casese, która wpatruje się w Luciano przerażona.

— Leno, kto cię wypuścił z pokoju? — Odzywa się Luciano, podchodząc do ściany i zabierając długi nóż.

Wstrzymuje oddech, nie chcąc w tym uczestniczyć. Jeśli nie powiem prawdy, może stać się krzywda starszej pani, jeśli powiem prawdę, mogę to ja siedzieć na jej miejscu. Zamykam oczy, walcząc sama ze sobą. Ręce zaczynają mi się trząść, żeby nie było widać, chowam je za siebie.

— Felix, przytrzymaj Lenę, żeby dobrze widziała, co zaraz będzie się działo.

Mężczyzna podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona i pcha w kierunku pani ca.., staram się zaprzeć nogami, jednak Felix jest silniejszy.

Luciano podchodzi do mnie, w prawej ręce ma długi szpiczasto zakończony nóż a w lewej scyzoryk.

— Wybieraj, prawa czy lewa ręka.

Scyzoryk wydaje się mniej szkodliwy, od dużego noża. Chociaż nie wiem, czy dokładnie o to mu chodzi, niepewnie odpowiadam.

— Lewa. — Odzywam się szeptem.

Luciano podchodzi do starszej pani i szybkim ruchem wbija jej scyzoryk w nogę. Słychać krzyk mój oraz pani Casesa, jej jest z bólu mój z przerażenia.

Zamykam oczy. Uspokój się Lena, to tylko rana, która nie może być aż taka głęboka. Zaraz będzie po wszystkim i będziesz mogła zaszyć ranę.

Co ja takiego narobiłam...

— Proszę, przestań. Nie rób jej krzywdy. — Odzywam się przez ściśnięte gardło od łez.

— Wybieraj. Prawa czy lewa.

W prawej Luciano trzyma ten sam długi nóż natomiast w lewej skalpel. Żółć podchodzi mi do gardła, udaje mi się powstrzymać odruch wymiotny. Nogi uginają mi się pod moim ciężarem, gdyby nie Felix na pewno już bym leżała na ziemi.

— Lewa. — Odzywam się i słyszę jęk starszej pani.

— Luciano przestań, już nie wytrzymam. — Odzywa się Casesa.

Płacze i zaczynam krzyczeć, kiedy widzę, jak Luciano podchodzi do starszej kobiety i powoli wbija jej skalpel w drugą nogę. Zaczynam się trząść, nie mogę opanować własnego ciała. Krew, która się sączy, będzie mnie prześladować do końca życia. Zamykam oczy, starając się liczyć głośno oddechy, w głowie mi się kręcić od nadmiaru emocji.

— Leno, otwórz oczy i wybieraj. — Odzywa się diabeł.

Otwieram oczy i widze jak mężczyzna świetnie się bawi z mojego strachu, mam wrażenie, że nakręca się jeszcze bardziej, kiedy zaczynam go błagać, żeby przestał.

— Proszę cię, przestań, skończ już to.

Luciano wyciąga przed moją twarz, kombinerki.

— Wybieraj.

Przez łzy mój obraz się rozmazuje, może jak wybiorę ten straszny duży nóż, to on przestanie, może to o to chodzi.

— Prawa. — Odzywam się, pociągając nosem.

Luciano wygląda na zadowolonego z mojego wybory. Kombinerki rzuca na podłogę, przed moimi nogami, lewą ręką łapie moją brodę, uniemożliwiając mi ruszenie głową. Nachyla się i składa na moich ustach delikatny pocałunek, którego nie odwzajemniam.

— Patrz skarbie, co czeka każdego, kto pozwoli ci zrobić głupstwo. To, co się stanie, jest tylko i wyłącznie z twojej winy. Następnym razem zastanów się, co robisz. — Szepcze, uśmiechając się w swój przerażający sposób.

Dreszcz niepokoju przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, ręce zaczynają mi się pocić, oczy wpatrują się w starszą panią, która dzielnie wytrzymuje te tortury.

Wszystko to moja wina, to ja powinnam siedzieć na tym krześle i to moja krew powinna się sączyć.

Luciano wolnym krokiem nie spuszczając ze mnie wzroku, podchodzi do starszej pani. Staje za jej plecami, lewą ręką łapie ją za włosy, mocno szarpiąc, dzięki temu odsłania jej cała szyje.

— Przestań! Błagam, przestań! To moja wina, nie jej. — Krzyczę, cała się trzęsąc.

Luciano przyciska długi nóż do szyj pani Casesa i szybkim sprawnym ruchem podcina jej gardło.

Powinnam zamknąć oczy, nie powinnam na to wszystko patrzeć. Krew wylewa się strumieniami, a ja nie mogę już dłużej powstrzymywać swojego żołądka. Zginam się w pół i wymiotuje, zalewając się kolejnymi łzami. Felix stara się mnie utrzymać w pionie, jednak jest to trudne, kiedy moje nogi uginają się, a ja sama wychylam się w bok. Nagle Felix mnie puszcza a ja runę na podłogę. Klęczę na kolanach, rękami podpieram podłogę, nie mogę przestać wymiotować. Kiedy zamykam oczy, cały czas widzę scenę śmierci starszej kobiety.

— Uspokój się, Max zaprowadzi cię do pokoju, za godzinę wyjeżdżamy do twojego dziadka. — Odzywa się Luciano, podchodząc do mnie.

Nie mogę spojrzeć na niego, brzydzę się takim mordercą. Zabił starszą kobietę, za nic, z zimną krwią, ciesząc się z mojego strachu. Ktoś łapie mnie pod ręce i podnosi do góry.

— No już, dasz radę, chodź. Zaprowadzę cię do pokoju, będziesz mogła odpocząć. — Odzywa się nieznajomy głos.

Z pomocną udaje mi się wstać, cały ciężar ciała opieram na moim pomocniku. Nogi mam jak galaretki. Spuszczam głowę, nie chcąc patrzeć na cało które bezwładnie runęło na podłogę, ponieważ ktoś musiał uwolnić i pchnąć byłą panią Casesa.

— Uważaj schody. Dasz radę? — Odzywa się mężczyzna, na którego nawet nie patrzę.

Kiwam głową i powoli wspinam się w górę. Głowa mnie strasznie rozbolała, jestem przerażona. Jak ktoś może być taki nieludzki, taki zimny i straszny.

Nawet nie wiem, kiedy i jak znajdujemy się przy wielkich schodach w holu.

— Co jej jest? — Odzywa się nagle Sylvia, na którą nie zwracam uwagi.

— Luciano się stał i jego mądrości. — Odzywa się ktoś, kto mnie zaintrygował.

Podnoszę wzrok na osobę, która mnie mocno trzyma i pomaga mi w poruszaniu się, blond włos, które są związane w kitkę, czerwoną gumką. Nie jestem w stanie zobaczyć jego twarzy, ponieważ ma ją skierowaną na Sylvie.

— Ah..., dostałaś pierwszą życiową lekcję? Super, mam nadzieje, że na drugiej zginiesz ty. — Odzywa się zadowolona Sylvia.

Nie odzywam się, ponieważ nie widzę sensu. Śmierć pani Casesa, będzie mnie prześladować do końca życia, to moja wina i to ja będę musiała z tym żyć.
Spuszczam głowę i wpatruje się w swoje bose stopy.

To moja wina...

Aż mi szkoda Leny, zważywszy na to, co jej zaplanowałam na kolejne rozdziały. Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top