18.

Staram się zrzucić ciężki ciężar, który przygniata mnie do zimnego parkietu. Przekręcam swoje odrętwiałe ciało na bok i łokciem napieram, jak się okazało na mężczyznę, który po chwili runął obok mnie, całkowicie mnie uwalniając od swojego ciężaru. Jego biała koszula była nasączona krwią, która tak samo spływała mu wąskim strumieniem z kącika ust. Oczy miał otwarte, przepełnione pustką. Moim pierwszym odruchem jest wyciągnięcie ręki i zamknięcie mu oczu jednak powstrzymałam się i cofnęłam ją.

Powoli na drżących nogach udaje mi się wstać, tylko po to, żeby od potężnego wybuchu upaść z powrotem na kolana. Cała podłoga aż za trzęsła się wraz z nią z sufitu runął olbrzymi żyrandol, rozsypując się w drobny mak. Wszędzie kłębił się szary paskudny dym. Pochłaniał każdy zakamarek sali. Łapie się za uszy, ponieważ przez huk zaczęło mi w nich potwornie piszczeć.

Na czworakach przechodzę do najbliższego stolika, żeby schować się pod nim i zasłonić się długim obrusem. Rozchylam go tylko lekko, szukając Luciano.

Muszę się stąd wynosić.

W całej sali nie widać nawet żywej duszy, nagle wszyscy zniknęli albo zginęli. Wszystkie ciała są porozrzucane po całym pomieszczeniu, nawet nie chce ryzykować, żeby sprawdzić czy ktoś z nich żyje. W tym momencie muszę być egoistką i ratować siebie.

Dym staje się coraz intensywniejszy, do tego można poczuć smród spalenizny. Oczy mnie powoli zaczynają piec, gromadząc w nich łzy, które przysłaniają mi widok.

Zasłaniam ręką usta i nos, żeby jak najmniej wdychać ten smród. Wydostaje się z za obrusu i na czworaka przechodzę do najbliższej ściany. Każdy mój ruch jest dość szybki i precyzyjny, nawet wtedy, kiedy muszę przejść po kilku osobach, gniotąc ich.

Wszystko, żeby przeżyć.

Od ściany kieruje się do najbliższego okna, delikatnie wychylam się, żeby moc dojrzeć co się znajduje po drugiej stronie szkła. 

Stoją dużo czarnych terenowych samochodów, które mają pootwierane wszystkie drzwi, ale żadnej osoby nie dostrzegam.

Zaczynam kasłać, od dymu, który powoli napełnia moje płuca, utrudniając mi oddychanie. Wejście sali jest pokryte szalonymi płomieniami, które szybko się przemieszczają, odcinając mi drogę ucieczki. 

Ściągam buta i staram się obcasem rozwalić okno, które tylko popękało, ale całkowicie się nie rozbiło. Najbliżej mnie znajduje się ciało ubranego w czarny garnitur mężczyzny. Nachylam się nad nim i przeszukuje jego kieszenie szukając czegoś, czym mogę rozwalić okno. Jedynie na co ostrego natrafiam jest nóż, którym staram się przebić przez popękane szkło. Wale z całej siły, powoli tracąc energię. Zawroty głowy sprawiają, że przez chwile tracę równowagę i tyle wystarcza żebym zatoczyła się na okno i przez nie wyleciała, ponieważ szkło w końcu pękło.

Można i też tak.

Nie leciałam długo, wysoko nie było, jednak wystarczyło to żebym upadła na prawą stronę mojego ciała. Połamałam kilka kości, świadczy od tym potworny ból całego ciała oraz wystająca kość przedramienia, która przebiła moją skórę. 

Walczę sama ze sobą, żeby się postarać podnieść. Muszę gdzieś się schować, nie mogę leżeć tak na widoku. Upadając zdołałam zasłonić głowę przez co ona tak mocno nie ucierpiała, jednak nie mogę tego powiedzieć o innych partiach mojego ciała.

Powoli sprawdzam każdą nogę z osobna, starając się poruszyć kończynami. Nie wiem jakim cudem, ale nie złamałam żadnej nogi. Drugi mój problem to płuca, które palą mnie żywym ogniem oraz żebra, które muszą być mocno poobijane.

Nie wiem, ile tak leżę, ale mój organizm wypala się z przemęczenia. Nie współpracuje ze mną, udało mi się przejść kawałek, ale na tym koniec, zawroty głowy się nasiliły. Kiedy piszczenie w uszach lekko ustało, zaczęłam słyszeć inne zewnętrzne dźwięki. Raczej czyjeś krzyki oraz trzaskanie drzwi a może czegoś innego.

Przymykam lekko oczy, ponieważ staje się senna, moja głowa zbyt mocno pulsuje w okolicach skroni.

— Lena?! — Słyszę z oddali, ale nie mogę zlokalizować źródła dźwięku.

Ktoś pojawia się przed moją twarzą, marszcząc brwi, przygląda mi się w skupieniu. Nie mogę rozpoznać, osoby, która znajduje się przede mną. Chce coś powiedzieć, ale wiem, że jak tylko otworze usta zacznę krzyczeć z bólu. Przez cały czas skupiałam się na tym, żeby nie płakać ani nie krzyczeć, jednak ból w ręce jest potworny.

— Lena słyszysz mnie? — Odezwał się ktoś niewyraźnie.

I pękam, nie mogę już udawać opanowanej.

Ktoś powoli mnie podniósł, sprawdzając rękę, która jest złamana. Mój płacz przeistoczył się w szloch.

Trzęsłam się cała, chłód zmroził całe moje ciało, zawroty głowy wzmogły się a mi przed oczami zawirował cały świat. Zdrową ręką złapałam się za głowę.

— Złap mnie za szyje. Zaniosę cię w bezpieczne miejsce. — Odezwał się ktoś, komu starałam się dobrze przyjrzeć.

Nie rozpoznałam mojego pomocnika, nie wiem nawet czy kiedyś go poznałam. Nagle zapragnęłam być u boku Luciano, poczułam, że przy nim dziś będę najbardziej bezpieczna, tylko pytanie czy on przeżył. Gdyby żył przecież zabrałby mnie ze sobą, pomógłby mi a nie zostawiał tam na pastwę losu. Co się ze mną stanie, jeśli okaże się, że mój narzeczony nie żyje, czy pozwolą mi wrócić do domu? Ktoś mnie podnosi i idzie w nieznanym mi kierunku, nie mogę przyjrzeć się rozmazanym czarnym plamom, pomimo jak bardzo się staram, to ostrość widzenia nie powraca.

Co, jeśli ta osoba nie chce mi pomóc? Przecież go nie znam, pomimo tego, że on zna moje imię, nie powinnam była mu zaufać, pomimo tego, że nie miałam zbytnio wyjścia. 

Bardziej poczułam niż dojrzałam Luciano. Jego intensywne perfumy, które napełniły moje nozdrza, kiedy wdychałam jego zapach, po chwili poczułam jego dotyk na prawym policzku.

Starałam opanować moje powieki, które same się zamykały, walczyłam z dopadającą mnie ciemnością.

Ktoś starł się mnie ułożyć wygodnie na tylnym skórzanym siedzeniu samochodu. Siadając obok mnie, oparłam głowę o czyjeś ramie, powstrzymując fale łez. Przed oczami miałam obraz, który wrył mi się w pamięć podczas mojej ucieczki. Moja matka leżała na ziemi z raną na brzuchu, widziałam jak jej klatka piersiowa się unosi, wiedziałam, że jeszcze żyła, jednak nie podeszłam do niej. Na czworaka przemieszczałam się dalej, starając wmówić sobie, że jest dla mnie obcą kobietą. Można powiedzieć, że przyczyniłam się do jej śmierci, chociaż to nie ja strzelałam, to nie ja wysadziłam cześć sali, jednak to ja egoistycznie ją zostawiłam. Powoli wyrzuty sumienia pojawiają się, jednak szybko je od siebie odpędzam. Nikt nie przejął się moim losem czemu ja mam się przejmować innymi. Nawet Luciano, który mówił mi, że przy nim będę bezpieczna, zawiódł mnie i zostawił. Ciekawe co mi powie, kiedy go o to zapytam.

— Możemy jechać. — Dociera do mnie gruby oraz stanowczy głos Luciano, który zasiada obok mnie, obejmując mnie ramieniem.

Powstrzymuje syk bólu, ponieważ mężczyzna uraził mnie w bolącą rękę. Zaciskam zęby zmuszając się do całkowitego skupienia przy toczącej się w samochodzie rozmowy.

— Wszystko udało się tak jak planowaliśmy. Luciano powiesz nam w końcu skąd wiedziałeś, że chcą to zrobić? — Odezwał się kierowca samochodu, który spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.

— Intuicja. Nie mogę nic więcej powiedzieć, to jeszcze nie koniec. Najlepsze zostanie na sam koniec. — Odezwał się Luciano. — Jakie są straty w naszych ludziach?

— Czterech zabitych, pięciu rannych. Cała sala wypełniona zabitymi Syryjczykami. — Odezwał się głos, którego nie mogłam rozpoznać.

Poczułam zmęczenie moje powieki stawały się coraz cięższe w oddali słyszałam swoje imię, ale nie byłam pewna czy przypadkiem nie jest to moja wyobraźnia.

Budzą mnie głośne dźwięki, czuje jak moje ciało lewituje, jak unoszę się w powietrzu, nie mogę otworzyć oczu, powieki okazują się być zbyt ciężkie. 

— Miałeś jedno zadanie! Tylko jedno! Nawet to potrafisz spierdolić! — Dociera do mnie głośny krzyk Luciano, po chwili zostaje ułożona na czymś miękkim.  

— Lena. Lena najdroższa otwórz oczy.

Chodź chce to nie mogę. Potworny ból płuc uniemożliwia mi właściwe oddychanie. Czuje jakby ktoś położył mi na klatce ciężki kamień, miażdżąc przy tym żebra.

Luciano

Wściekłość przysłaniała mi normalne myślenie. Wysadziliśmy główne wejście tylko po to, żeby wszyscy usmażyli się tam żywcem. Gdybym tylko wiedział, że Lena była jeszcze w środku powstrzymałbym to wszystko a tak sam nacisnąłem guzik detonujący bomby. Stała naprzeciwko mnie, przerażona podczas pierwszego strzału, uciekłem zrealizować swój plan a ci idioci mieli ją od razu wyprowadzić z sali. Teraz ona leży cała blada, z zamkniętymi powiekami i bezwładnym ciałem.

Wchodząc do samochodu myślałem, że jest zbyt przerażona minioną sytuacją, dlatego milczała, nie zwróciłem uwagę na jej rękę. Twarz miała całą czerwoną pokrytą czarnym rozmazanym tuszem.  Myślałem, że się boi, ta dziewczyna jest czasami nieprzewidywalna, krzyczy, płacze, panikuje. Totalne przeciwieństwo ludzi jakimi się do tej porty otaczałem.

Przechodzę wzdłuż pokoju, który mamy przeznaczony do podobnych nagłych sytuacji, gdzie niezbędna jest wizyta naszego lekarza. Zostawiłem Lenę w ręce najlepszego lekarza w całej Weronie. Teraz nie mogę na niczym się skupić tylko na tej leżącej tam bezwładnej dziewczynie.

— Chodź się napijesz. — Odezwał się Max, podchodząc do mnie i stając w bezpiecznej odległości.

Bał się mnie. To dobrze niech się boi. On też był za nią odpowiedzialny. Jedynie czego teraz potrzebuje i co pomoże mi odprężyć myśli jest krew.

Potrzebuje wyżyć się na kimś, obwiniać kogoś za stan Leny, chociaż wiem, że to ja jestem za to odpowiedzialny. Mam to gdzieś potrzebuje na kimś się wyżyć. Chce usłyszeć czyjś krzyk oraz zobaczyć w ich oczach strach.

— Przyprowadź do piwnicy Timiego.— Odezwałem się swoim standardowym głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Max kiwnął głową i odszedł wykonać zadanie. Jest moim przyjacielem od dziecka, tak samo jak ja przeżył całe to gówno i tak samo jak ja wie jak odpowiednio zadać ból. Wie też, kiedy nie powinien się odzywać i wykonać tylko swoje obowiązki. Kiedy jestem zdenerwowany wyżywam się na wszystkich w koło, chcąc zranić jak najwięcej osób.

Odwracam się i wchodzę do piwnicy, odreagować dzisiejsze zdarzenia. Wygraliśmy to się liczy najbardziej, Syryjczycy mogą nas pocałować w tyłek, teraz czas dogadać się z Rosjanami, ale to musi teraz poczekać dopóki Lena odzyska zdrowie. Wtedy ją zapłodnię. Tak zrobię jej dziecko i zamknę w domu.

Wchodzę do jedynego pokoju, gdzie wyłączam całe swoje człowieczeństwo. Uczucia oraz wyrzuty sumienia nie istnieją w mojej głowie. Tutaj mogę być bogiem dla swoich ofiar, mogę decydować, kiedy oraz jak oddadzą swoje ostatnie tchnienie.

Podchodzę do ściany i czekam aż Max przyprowadzi, ochroniarza, który miał wyprowadzić Lenę z przyjęcia całą i zdrową, miał ją zaprowadzić do samochodu i czekać na mnie. Miał ją chronić kosztem swojego życia, zawiódł teraz poniesie za to konsekwencje. Oj tak będzie błagać żebym przestał, będzie krzyczeć a ja będę z radością odcinać jego mięśnie od kości.

Drzwi otworzyły się, stałem tyłem do nich, słysząc szamotaninę. Przyglądam się swojej kolekcji noży oraz innych ważnych do tortur przedmiotów. Nie wiedząc sam od czego tym razem zacząć. Najchętniej od razu przeciął bym mu skórę I zdarł z niego ukazując mięśnie. I tak właśnie zacznę. Odwracam się przodem do Maxa, który patrzy na mnie lodowatym wzrokiem. Wiem, że mu się to nie podoba, ale nie ma nic do powiedzenia. Zrobię co będę chciał.

Wyciągam mój ulubiony nóż, który jest ostry i poradzi sobie z tym zadaniem, do którego go przeznaczę. Podchodzę do przerażonego ochroniarza Leny, który na mój widok z nożem w ręce posikał się tworząc pod sobą żółtą kałużę.

— To ma być ochrona mojej kobiety?  Sikająca pod siebie, kiedy zobaczy nóż!— Krzyknąłem tracąc powoli nad sobą panowanie.

— Przepraszam. Byłem blisko, ktoś ją przygniótł później straciłem ją z oczu I uciekłem, ponieważ wiedziałem, że zaraz będzie wybuch. — Zaczął się tłumaczyć.

Krew we mnie zawrzała, zamknąłem oczy, wypuszczając głośno powietrze. Ten idiota zostawił Lenę na pewną śmierć. Nie mogąc dłużej stać spokojnie podchodzę do niego i uderzam kilka razy w twarz, łamiąc mu przy tym nos.  Staram się trochę wyładować swoją frustracje zanim przejdę do prawdziwej zabawy. Czuje delikatny ból ręki, który sprawia mi lekką przyjemność, ponieważ wiem, że jego będzie bolało bardziej. To jest przyjemny ból, który uświadamia mi, że czas zabawić się skurwielem.

Rozrywam jego koszule ukazując gołą klatkę piersiową, precyzyjnie nacinam skórę zaraz pod obojczykami. Pierwsze krzyki tego skurwiela rozniosły się po całym pomieszczeniu, sprawiając mi tym przyjemność. Krew leci spływając wąskimi strumieniami w dół, brudząc mu całą klatkę piersiową. Podważam skórę nożem i ciągnę z całej siły wpychając głębiej nóż. W ten sposób odcinam skórę od mięśni, ukazując je całe. Tą samą czynność powtarzam po drugiej stronie. Chce kontynuować, ale moja ofiara zemdlała z bólu.

— Podaj mi paralizator. Trzeba go obudzić, porządną dawką energii. —Odzywam się do Maxa, który wykonuje mój rozkaz, podając mi małe urządzenie.

Przykładam mały czarny paralizator, zanim zdarzę nacisnąć guzik, powstrzymuje mnie mój przyjaciel, naglę się odzywając.

— Zostaw, ja dokończę idź się umyć i sprawdź co z Leną.

Zupełnie o niej zapomniałem, chęć mordu pochłonęła mnie. Szybkim ruchem przykładam paralizator w miejscu serca i naciskam guzik, odchodząc, oddaje nóż oraz paralizator Maxowi i sam wychodzę.

Na rękach mam czerwoną ciecz, to mój ulubiony kolor, nie brzydzę się jej. Kapie, brudząc przy tym schody, po których wchodzę. Szybko wycieram ręce w czarną marynarkę i idę się umyć i przebrać, żeby móc sprawdzić czy Lena odzyskała przytomność.

Oto jestem! Z nowym rozdziałem i odrobiną Luciano. Zadowolone? Pozdrawiam i całuje.
Arriane.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top