22 ; JAK TO SIĘ WSZYSTKO KOŃCZY
rozdział 22 ; jak to się wszystko skończy
❝ wszystko, czego chciał, to znowu odczuć to, co poczuł jeszcze parę chwil temu. ❞
Gdy Moriarty ocknął się ze snu, którego w ogóle nie planował, od razu dostrzegł, że coś było nie tak.
Wydawało mu się, jakby stał w miejscu, a na dodatek nie był pewny, czy wciąż był w opuszczonym budynku, do którego wszedł wraz z Sherlockiem i Johnem.
Dopiero po chwili, gdy jego umysł zaczął powoli przypominać sobie o wszystkim, co się stało zanim zasnął, zorientował się, że przecież jest w całkowicie innym miejscu, jest przykuty do ściany, a obok niego jest Sherlock, znajdujący się w takiej samej sytuacji, co on.
Na przeciwko za to, w cieniu, poruszyła się sylwetka Johna.
Po prawej stronie, za żelaznymi kratami, które prawdopodobnie były wcześniej przeznaczone dla jakiegoś zwierzęcia, siedział na podłodze Sebastian.
— O, obudziłeś się — rozległ się głos detektywa.
Jim zamrugał parę razy, a jego umysł z każdą sekundą zaczął coraz to dokładniej podpowiadać mu, co się tak naprawdę stało. Spotkali się z matką Sebastiana... Sebastian wyszedł wraz ze swoim bratem... Trafili tutaj... Piąty listopada!
Odruchowo chciał się ruszyć do przodu, ale powstrzymały go żelazne kajdany na jego nadgarstkach.
Nie mieli wiele czasu. Piąty listopada był tuż tuż.
Spojrzał na Sherlocka, który obudził się już dawno temu.
— Na jak długo nas powaliło? — zapytał w przejęciu, próbując jakoś sprawdzić siłę, z jaką kajdany były przykute do ściany. I oczywiście, ku ich nieszczęściu okazało się, że były za mocne na to, by po prostu je oderwali.
— Oj, na długo... — odparł szatyn. Spojrzał przez małe okno w szarym, małym pomieszczeniu.
Na zewnątrz było już ciemno, a w tle rozlegały się dalekie głosy mieszkańców Bridgwater.
— ...Mamy piątego listopada — dokończył. — Wszyscy zbierają się powoli na występ fajerwerek.
— Kurwa jego mać — przeklnął w panice Jim. To tego wieczoru miały ujawnić się wszystkie prywatne informacje o nim? O jego chorobie? O tym wszystkim, co przeżył w dzieciństwie? To zrujnuje jego personę i straci cały biznes, na który tak pracował.
Jego wzrok powędrował nagle na Sebastiana, który wpatrywał się w niego zmieszany. Nie chciał widzieć Jima w takim stanie, ale z drugiej strony wciąż był na niego zły. Cieszył się jednak, że ponowie go zobaczył.
Moriarty czuł to samo. Pomimo kłótni, oboje nie mogli przestać o sobie myśleć.
Irlandczyk wiedział już, co ma powiedzieć. Wiedział, że Moran był na niego zły. Pamiętał, co takiego Sebastian mu mówił, kiedy widział go ostatni raz w wynajętym domku. Spojrzał na Holmesa, który jakby czytając mu w myślach motywująco kiwnął delikatnie głową, odpowiadając tym sposobem na pytanie kłębiące się w sercu bruneta "Czy mam go teraz przeprosić i mówić szczerze?".
Jim chrząknął więc nerwowo, już otwierając usta, żeby coś powiedzieć...
Przerwał mu jednak dźwięk otwieranych drzwi, o których istnieniu dopiero teraz sobie przypomniał.
Do pomieszczenia, które do tej pory było ciemne, wpadła wiązka jasnego światła, a w nim pojawił się dwumetrowy i dość umięśniony blondyn. Sięgnął ręką do włącznika, a nagle mała lampa na suficie zapaliła się, dopiero teraz pozwalając mężczyznom na dokładne przeanalizowanie pomieszczenia, w którym się znajdowali. Nie było jednak czego analizować, gdyż praktycznie niczego tam nie było. Sherlockowi udało się wydedukować, że pomieszczenie to zostało stworzone specjalnie na tą okazję, paręnaście tygodni temu.
Wszyscy skupili się jednak na wysokim mężczyźnie, który z ekspresją satysfakcji popatrzył na zgromadzonych.
— W końcu — odetchnął głośno. — Po całym tym czasie, nareszcie nadszedł czas.
Jim uniósł brwi, patrząc na mężczyznę.
— A kim ty niby jesteś?
— Bratem Sebastiana — wtrącił Sherlock, analizując każdy jego ruch. — Oczywiście... Sebastian mówił, że ma brata...
Severin roześmiał się, krzyżując ramiona.
— Prawie byście odkryli, kim jestem, gdyby Sherlock tylko raz mnie zobaczył... No, ale na całe szczęście tego nie zrobił. Wolał kłócić się z Moriartym — wzruszył ramionami. Spojrzał na Jima, podchodząc do niego bliżej. — Mam na imię Severin.
To była odpowiedź, której tak poszukiwali. To on za tym wszystkim stał. Odpowiedź była taka łatwa, a jednak dopiero na końcu sobie o tym uświadomili. Jim miał rację myśląc, że ktokolwiek to wszystko urządził, tak naprawdę celował w prostotę.
Nie był pewny jednak, czy mu się to podobało, a może był niezadowolony.
— Brat Sebastiana, tak? — na twarzy bruneta pojawił się mały uśmieszek, podczas oceny mężczyzny na przeciw niego z góry na dół. — Cóż, witaj. Myślałem jednak, że będziesz tak przystojny, jak twój brat. Co za rozczarowanie.
Starszy Moran spojrzał przez kraty na dwójkę rozmawiającą się ze sobą. Ich spotkanie nie mogło skończyć się czymś dobrym. Zwłaszcza, że Jim nie lubił, gdy ktoś miał nad nim przewagę i ukazywał to w formie docinek.
Severin już chciał coś odpowiedzieć, jednak przerwał mu jego brat:
— Rozumiem, Sev — odezwał się przez kraty. — Jesteś na mnie zły, bo ojciec bardziej mi zwracał uwagę. Tylko co do cholery mają z tym wspólnego Jim i Sherlock?
— Właśnie! — wtórował brunet.
Severin odwrócił się w stronę Sebastiana i podszedł blisko krat. Następnie oparł się o nie tak, żeby mógł widzieć mężczyzn przypiętych do ściany oraz swojego brata.
Moriarty zaczął narzekać:
— No bo... Serio? Kolejna afera z rodzeństwem? Najpierw ta sprawa z Eurus, a teraz z Severinem. To tylko udowadnia, że posiadanie-
— Zamknij się, James — Severin zmarszczył brwi, przerywając oburzonemu Irlandczykowi. Wziął głęboki wdech, aby się zrelaksować. Spojrzał na swojego starszego brata z nienawiścią. — Chcesz wiedzieć dlaczego to wszystko robię? Co takiego zawinili prawie wszyscy w tym pomieszczeniu?! Opowiem to wam.
Moriarty obrócił oczami, wyrażając swoje ewidentne znudzenie i niezadowolenie.
— Zaczyna się, monolog... Monolog czarnego charakteru. On nas nie zabije z nienawiści, tylko z nudów — wymamrotał do detektywa, na którego twarzy pojawił się mały cień uśmiechu.
John zdecydowanie nie był zadowolony faktem, że żartowali sobie w tak poważnej sytuacji.
Ku ich szczęściu, Severin zdawał się całkowicie nie zwracać na to uwagi. Wiedział, że dwójka geniuszy i tak go posłucha, gdyż za wszelką cenę chcieli dowiedzieć się prawdy. Wciąż cieszył się z faktu, że zdołał ich wszystkich przechytrzyć.
— Ja i Sebastian byliśmy niegdyś dobrym rodzeństwem. Pomimo, że często walczyliśmy, a on lubił mnie bić tylko i wyłącznie dla zabawy... Tolerowałem to. W końcu był moim starszym bratem, więc nie mogłem się na niego gniewać. Musieliśmy razem jakoś wytrzymywać ze swoim ojcem. Wciąż nie wiem, jakim cudem Sebastian nie znosił go tak, jak ja, skoro od zawsze ojciec go faworyzował i traktował lepiej. W każdym razie, był moją podporą. Problem zaczął pojawiać się jednak, gdy Sebastian zaczął miewać problemy z agresją i pewnego dnia pobił paru kolesi z jego szkoły. Mój ojciec nie chciał, żeby jego starszy syn wyrósł na takiego, który ma problemy z agresją, więc wysłał go do szpitala psychiatrycznego. W końcu zaczął zwracać na mnie uwagę podczas jego nieobecności i to ja stałem się jego ulubionym synem. A wtedy... Moriarty postanowił to wszystko zrujnować i przeciagnąć ciebie na złą stronę... Zabiłeś ojca. Wiem, że to zrobiłeś.
— Ups — wyszeptał prędko Jim, odwracając wzrok na podłogę.
A więc to Severin wrzucił Sebastiana do dołu, w którym umieszczony był grób ich ojca, włączając piosenkę "Tonight You Belong To Me". Chciał przekazać, że wiedział dokładnie, co blondyn zrobił. Słowa w piosence za to ukazywały to, że młodszy brat chciał ukazać, jak to Sebastian zostawił go pomimo, iż niegdyś był jego bratem.
Starszy Moran poczuł gorycz i poczucie winy. Wciąż je czuł po tym, co się stało.
— Przyrzekam ci, że to się stało niechcący — zaczął się tłumaczyć, wstając z podłogi i podchodząc do krat. — Przez przypadek zahaczyłem o spust palcem. Każdego dnia myślę o tym, Severin.
Jednak on nie słuchał. Nie był przekonany do tego, że jego brat mówił prawdę. Wciąż wiedział tylko o jednym i trzymał się tej samej wizji.
— Daruj sobie. Zamiast wrócić do domu, przyznać się do wszystkiego i zmierzyć z konsekwencjami oraz chociaż trochę dać spokoju naszej matce, która lata spędziła na płaczu i zastanawianiu się, kto to zrobił, ty skrzywdziłeś nas jeszcze bardziej, porzucając dla... Dla NIEGO — powstrzymując płacz, wskazał palcem na Irlandczyka, który spojrzał na Sebastiana. — Wolałeś spędzić resztę swojego życia z tym psychicznym śmieciem. Przez niego straciłem brata. Przez to, że jego brat popełnił samobójstwo i potem nie miał rodziny, chciał postarać się, abyś ty też jej nie miał! A ty jak głupi z maślanymi oczami podążyłeś za nim i nigdy już nie obejrzałeś się za siebie. No więc... — uśmiechnął się lekko ze złowrogim tonem. — Musiałem pokazać, jaki Moriarty jest naprawdę i przy okazji zemścić się za wszystko, co mi zrobiliście. Porozmawiałem z twoją byłą dziewczyną w towarzystwie moich kolegów, zabiłem siostrę Sherlocka, co było dość łatwym zadaniem, gdy była zamknięta i dosłownie bezbronna. Bo wiesz, działałem tak po kolei. Jako pracownik kwiaciarni nauczyłem się, co robi się, gdy roślina jest "wadliwa". Najlepiej to rwać problem z korzeniem. Tym problemem jesteś ty, Sebastian, a Jim oraz Sherlock to korzeń. Sherlock, bo przez niego Moriarty tak świrował na punkcie Sherlocka, a James, bo... No wiadomo dlaczego, dopiero co ci to wyjaśniłem. Zgarnąć ludzi Moriarty'ego było łatwiutko. Zostali zostawieni sami, więc porozmawiałem z nimi i zaprzyjaźniłem się. Wyjawili mi co nieco o tym, gdzie Moriarty trzymał osobiste dokumenty, a przy okazji zatrudniłem ich obiecując, że pracując ze mną nie będą musieli pewnego dnia nie wrócić do domu, bo zostaną zabici przez swojego obłąkanego szefa tylko i wyłącznie dlatego, że miał zły dzień. Wiedziałem też, jaka rzecz może być dla takiego psychopaty najważniejsza - prywatność. Dlatego, ach, jakże ucieszyłem się, gdy odnalazłem dokumenty z wywiadu Sean'a Moriarty'ego! Wiedziałem, że jeżeli wypuszczę je do publiki, do koszmar Jamesa się urealni. Wszystko idealnie się połączyło; Sherlock stracił siostrę, skradłem Moriarty'emu kryminalne imperium, namierzyłem ciebie... Chciałem, żebyś doświadczył, drogi bracie, jak to jest, gdy Sherlock i Jim się spotykają. Nie chodziło tylko o samą zazdrość, ale chciałem żebyś się do Moriarty'ego zniechęcił. Żebyś zobaczył, jaki tak naprawdę jest i zrozumiał, że wybrałeś tego psychopatycznego gnoja zamiast nas. I wygląda na to, że to zadziało.
— Czemu Guy Fawkes? — zapytał chłodno Sherlock, podczas gdy reszta słuchała w milczeniu.
— Nie zauważyliście podobieństwa? — wzruszył lekko ramionami. — Jego ojciec zmarł, miał starszego brata, miał za sobą karierę wojskową, był "osobą o przyjemnym obyciu, o wesołym usposobieniu, przeciwnego kłótniom i sporom oraz lojalnym wobec przyjaciół" i na dodatek zaznajomiony był z zagadnieniami wojennymi... Spotkał się w Strand ze spiskowcami, a to właśnie w Strand moi ludzie przekazali informacje zabitej już koleżance, która wysłała mi sygnał, że córka Johna już została zabrana... Chciał wysadzić Króla i Parlament. Jim to w tej sytuacji "Król", a brat Sherlocka ma kontakt z brytyjskim Parlamentem... No i na dodatek ten festiwal był najwcześniejszy i znajdujący się blisko mojego domu, więc głupio by tak było nie skorzystać. Wylecicie z hukiem, jak dawno powinniście. I co, Sebastian? — odwrócił się do Sebastiana z uśmiechem. — Nie jestem aż taki kiepski, co? Wygląda na to, że tatuś wybrał złego braciszka do faworyzacji. Żałujesz już, że wybrałeś Moriarty'ego?
Nastąpiła martwa cisza. Sebastian wpatrywał się w podłogę, opierając się o ścianę. Na jego twarzy nie ujawniała się żadna emocja.
Jim spojrzał na niego, a wtedy blondyn uniósł głowę i wymienił wzrok z Irlandczykiem.
— Nie — odparł sztywno i z pewnością siebie. — Nie żałuję.
Serce Moriarty'ego zabiło szybciej, sam próbując z całej siły nie uśmiechnąć się do Sebastiana, który wpatrywał się w niego z sympatią. Nie wszystko było stracone. On... On wciąż go kochał. Wciąż była nadzieja, że może osoba, którą darzył uczuciem wciąż mogła być u jego boku.
Severin był wściekły. Zacisnął pięści, a wtedy z całej siły walnął w kratę.
— Że co powiedziałeś?! — wrzasnął wściekły.
Sebastian wciąż miał wzrok utkwiony w mężczyznę, którego kochał. Nie mógł być na niego dłużej zły, skoro teraz okazało się, że był manipulowany przez cały ten czas. A Jim... Jim pragnął zrozumienia i bliskości. Blondyn wiedział — nie mógł go opuścić.
— Powiedziałem, że nie żałuję — powtórzył z obojętnością w głosie. — Teraz rozumiem, że Moriarty chciał po prostu kogoś, z kim mógł porozmawiać i kto mógł go wysłuchać. Całe życie był sam i desperacko chciał bliskości. Ja mu to dawałem i... Wciąż chcę mu to dawać. Zależy mi na nim, a jemu zależy na mnie na swój własny, pokręcony sposób. Zauważyłem to, gdy po raz pierwszy go poznałem. Gdy czasami spojrzy się w jego pełne głębi oczy można zauważyć smutek oraz samotność. Muszę to jakoś naprawić.
— Idioto! Nie widzisz, że to psychopata?! On nie ma uczuć! — młodszy brat wciąż był wściekły. — To twoja rodzina się liczy!
— Nie powiedziałem nigdy, że nie zależy mi na rodzinie — w końcu Sebastian odwrócił głowę w stronę Severina i spojrzał na niego. — Kocham moją rodzinę tak samo, jak... Kocham Jima. Nie musiałeś wymyślać tego wszystkiego, tylko normalnie ze mną porozmawiać.
Do obecnych w pomieszczeniu dotarło dopiero po kilku sekundach, co właśnie powiedział Sebastian. Zwłaszcza, że chodziło o pewną część, w której powiedział, co wobec Moriarty'ego. Sherlocka i Johna ta wiadomość jednakże wcale nie zdziwiła. Za to Jim...
Brunet miał wrażenie, jak z jego serca spada ciężar. Sebastian kochał go z wzajemnością. To jest to, czego tak naprawdę się obawiał. Ale mogli być razem! Nie będzie samotny! Chciał go w końcu pocałować, po tylu latach, gdyby nie to, że był przypięty do ściany.
— Ty jesteś nienormalny, argh! — Severin znowu zaczął uderzać w kratę. Jak widać problemy z agresją były rodzinne. — Po tym wszystkim ty wciąż uważasz, że jest z nim wszystko w porządku!
— Tego nie powiedziałem — uśmiechnął się lekko Sebastian. — To prawda, jest zimnym chujem, problemów nie bierze na poważnie i flirtuje z każdym wrogiem... Ale się stara. Stara się być lepszym dla mnie. Zdążyłem to zauważyć. Nie zmieni się z dnia na dzień, ale jeżeli będzie ciężko pracował, to może w jakiś sposób być w miarę przyzwoitym człowiekiem.
Młodszy członek rodziny z oburzeniem nie wiedział, co ma zrobić. Zabić? Nie zabić? Nie. Czekał na pokaz fajerwerków, który miał nastąpić za niecałe pół godziny.
Jego ramiona opadły w momencie, gdy zdecydował się na następny krok.
— Dobra, wiecie co?! Nieważne. Nacieszcie się sobą, zanim to miejsce zostanie wysadzone w powietrze — roześmiał się krótko tylko po to, żeby ich przerazić. — Macie około trzydziestu minut.
— W końcu, zaczynałem zasypiać! — zawołał z radością Jim. Była to prawdziwa radość, jednak nie przez to, że Severin opuszczał budynek, a przez to, że wciąż czuł motylki w brzuchu na widok Sebastiana. — Idź i nie wracaj, złotko!
— Gdy tylko opuszczę to miejsce, twoja kariera oraz reputacja przepadnie, a Rosie zginie. Nie wiem, czy powinno być ci tak wesoło, James.
John zacisnął pięści.
— Tknij ją tylko... — warknął z nienawiścią. Nie chciał stracić córki. On mógł umrzeć, ale ona zasługiwała prawo, żeby żyć. — Gorzko tego pożałujesz.
— Oj, nie wydaje mi się — uśmiechnął się. Odwrócił się do Sebastiana. — Żegnaj, bracie. Spotkamy się w piekle.
Jednak blondyn wciąż wydawał się pełen pewności siebie pomimo, że właśnie jego brat oznajmiał mu, że ma szykować się na pewną śmierć.
— Poczekaj tam na mnie.
Severin wyszedł, zamykając za sobą drzwi i razem z byłymi ludźmi Moriarty'ego skierował się na festiwal. Pomieszczenie było teraz puste, a nikt nie odezwał się ani słowem. John był przytłoczony i zmartwiony o córkę, Jim i Sebastian pomimo niebezpiecznej sytuacji wydawali się zadowoleni, a Sherlock obserwował Morana, jakby na coś czekając.
A nie było to byle co. Sebastian miał plan, który miał wypełnić w chwili, gdy jego młodszy brat opuści pomieszczenie i detektyw dobrze o tym wiedział, gdyż zdolność dedukcji wciąż nie zawodziła.
— No to co, panowie? — Sebastian wstał, ocierając dłonie od zakurzonej podłogi. — Musimy uratować Rosie.
Wyjął z kieszeni drut, którego użył, żeby otworzyć wcześniej szafę Severina. Na szczęście jego młodszy braciszek nie pomyślał o tym, żeby sprawdzić zawartość kieszeni blondyna i powiedział po prostu, aby "jego" ludzie wrzucili Sebastiana do celi.
Oczy Jima zabłyszczały w świetle włączonej lampy, a na twarzy pojawił się promienny uśmiech.
— To mój tygrysek! — zawołał z zadowoleniem.
Sebastian użył drutu, żeby odblokować kłódkę i za pomocą kilku szarpnięć drzwiczkami, był już na zewnątrz pomieszczenia. Rozciągnął się, po czym podążył do Johna i pomógł mu z kajdanami i tak samo zrobił z Sherlockiem, a na końcu z Jimem.
— Prze- — zaczął, jednak przerwał mu detektyw.
— Wiem, że macie teraz sobie coś do wyjaśnienia, ale musimy się spieszyć — wytłumaczył.
Mężczyźni pokiwali głowami i czwórka zjednoczonych ponownie, wyszła z pomieszczenia.
Wyszli na korytarz opuszczonej poczty, gdzie stał na szczęście tylko jeden strażnik pilnujący wyjścia. Severin i reszta wyszli już na zewnątrz.
Dwójka byłych żołnierzy z łatwością rzuciła się na ochroniarza, powalając go na łopatki, koniec końców ogłuszając tak, że ponownie zebranie się do siebie by mu musiało zająć kilka minut.
Wybiegli na zewnątrz.
Poczta znajdowała się tuż obok centrum Bridgwater, gdzie właśnie zbierał się tłum ludzi, żeby celebrować zbliżający się pokaz fajerwerków. Niebo było ciemne i przyozdobione gwiazdami, a lodowaty wiatr muskał policzki mężczyzn. W około roznosił się zapach waty cukrowej, a po chodniku szło parę mieszkańców ubranych w kolorowe stroje, na twarzy nosząc maski Guya Fawkesa, które czwórce mężczyzn przypominały już tylko o ludziach pracujących dla Severina.
— Gdzieś w centrum musi być Rosie. Chodźmy — Sherlock machnął dłonią w stronę budynku przyozdobionego kolorowymi światełkami.
— Idźcie pierwsi. Ja i Jim musimy porozmawiać.
Detektyw obrócił oczami. Wiedział dokładnie, o co mężczyznom chodziło.
— Dobra, ale pospieszcie się.
— O, ależ jasne — na twarzy Sebastiana pojawił się głupawy uśmiech.
Oboje obserwowali, jak Sherlock i John odbiegają w stronę miasteczka.
Paru mieszkańców poszło dokładnie w tą samą stronę. Jim wraz z Sebastianem zostali sami... Oboje spojrzeli na siebie i...
Sebastian ruchem dłoni przyciągnął Jima do ściany, a wtedy pocałował go namiętnie. Jeden raz. Drugi. Brunet oplótł swoje dłonie wokół szyi blondyna i oboje wiedzieli, że właśnie działo się to, na co tak długo czekali. W końcu połączyli się emocjonalnie i fizycznie. W końcu mogli zasmakować tego, czego tak bardzo im brakowało. Ich serca biły jak szalone, a krew w żyłach pulsowała, gdy doświadczali tego wspaniałego uczucia. Nic dookoła nie miało znaczenia. W tej chwili byli tylko oni. Zakochana para, która po bolesnej rozłące wróciła do siebie ze zdwojonym uczuciem. Całowali się długo, z pasją. Sebastian wiedział, że Jim był osobą wspaniałe całującą. Namiętność z jaką wymieniali pocałunki doskonale odzwierciedlała jego osobowość. Chcieli, żeby ta chwila trwała w nieskończoność.
Nim się obejrzeli, minęło około piętnastu sekund. Otworzyli oczy, które do tej pory mieli zamknięte i Sebastian posłał Jimowi ostatni pocałunek w czoło. Następnie wymienili szczere, szerokie uśmiechy. Oboje nie wiedzieli, co właśnie mieli powiedzieć.
— Wow — wyszeptał po chwili Jim, unosząc brwi flirciarsko. — Niezły jesteś.
Sebastian palcem wskazującym uniósł delikatnie podbródek bruneta.
— I kto to mówi.
Oboje byli nieziemsko szczęśliwi. Cokolwiek się stanie... Razem przez to przeboleją. Po tak wielkim osiągnięciu, już nic nie mogło stanąć im na drodze.
Wciąż stali blisko siebie, praktycznie stykając się ciałami. Pomimo zimna czuli, jak ciepłe fale przepływały przez ich ciała.
Wpatrywali się głęboko w swoje oczy jeszcze przez kilka sekund, aż w końcu z wielkim żalem musieli wrócić do prawdziwego świata i problemu, który trzeba było rozwiązać.
Sebastian odsunął się lekko od Jima z szerokim uśmiechem na twarzy, patrząc na miłość swojego życia. Wiedział, że gdzieś w tej osobie tak naprawdę skrywały się gorące uczucia. Teraz miał o tym świadomość.
Jim był równie szczęśliwy. Już nie był sam, a osoba, która sprawiła, że czuł coś tak intensywnego i magicznego właśnie okazała się dzielić te uczucia. Wszystko w końcu było tak, jak sobie wymarzył.
BUM!
Rozległ się głośny huk, a oprócz tego — świst, który zdawał przelecieć tuż obok dwójki mężczyzn. I tak było.
Sebastian przestał się uśmiechać. Co więcej, jego twarz pobladła, a ekspresja szczęścia zamieniła się w przerażenie i niedowierzanie.
Jim wiedział, jaki widok czekał go, jeżeli spojrzy w dół. Bał się spojrzeć. Nie chciał tego zrobić, a jednak miał świadomość, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić.
Czas znowu się zatrzymał. Nie było to jednak przez to, że oboje pogrążeni byli w miłosnej aurze. Te sekundy zdawały się teraz zamienić wszystko dookoła w nicość. Jim widział jedynie Sebastiana, który zrobił wolno krok naprzód, a wtedy zaczął upadać i jego partner prędko złapał go. W czystym szoku i przerażeniu, żadna myśl nie przeszła przez głowę mężczyzny. Po prostu wpatrywał się w swojego ukochanego bez jakiejkolwiek ekspresji na twarzy, trzęsąc się niekontrolowanie, nie mogąc uspokoić. Oddychał ciężko i była to jedyna rzecz, którą mógł usłyszeć.
Wpatrywał się w oczy Sebastiana, w których coraz prędzej zaczęła uciekać energia. Musiał... Musiał sprawdzić, co mu się stało. Dla jego dobra.
Moriarty spuścił wzrok, a wtedy przed nim zaprezentowała się poszerzająca ciemnoczerwona plama krwi, która zaczęła powiększać się pod ściskającą ją dłonią Sebastiana.
Chciał go zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Że nie wykrwawi się, bo zdążą go uratować. Ale żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z jego gardła. Ani jeden.
Mógł jedynie bez słowa, z trzęsącymi dłońmi trzymać go i będąc dla niego podporą.
Sebastian słabo położył dłoń na policzku bruneta, próbując uśmiechnąć się pomimo bólu. Mówił mu coś, ale Jim nie słuchał.
Wszystko, czego chciał, to znowu odczuć to, co poczuł jeszcze parę chwil temu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top