17 ; W ŚNIEGU
w końcu po miesiącu nowy rozdział. enjoy.
rozdział 17 ; w śniegu
❝ przecież jesteś nikim. ❞
- Przegrywasz, złotko.
Niski brunet o, tym razem czystym, garniturze czarnego koloru patrzył na turlającą się po stole kostkę, która wskazała żałosną ilość kropek - jedna.
Po przeciwnej stronie stolika nie stał nikt, a grę prowadził sam ze sobą. Nikt nie był w nastroju, żeby jeszcze bardziej psuć sobie dzień przez rozmowę z irytującym szaleńcem. Na dodatek byli na niego źli, chociaż Moriarty nie miał pojęcia dlaczego. Po prostu dzień po tragicznym zajściu z Molly, powiedział w zupełnej ignorancji "Przestańcie się mazać. Nie mamy czasu, żeby przeżywać żałobę". Nawet Sherlock spojrzał na niego, jakby to wielce go uraziło. A przecież Jim martwił się o swoją przyszłość. Dni mijały prędko, a piąty listopada nadchodził wielkimi krokami.
Dlatego teraz mężczyzna grał sam, a trójka mężczyzn przebywała w kuchni i piła herbatę w milczeniu. Do siebie też mówił sam.
- Ach, jesteś przegrywem - wziął kostkę i obejrzał ją dookoła od niechcenia. - Przystojnym, genialnym, najlepszym na świecie przegrywem.
Odwrócił się do drzwi, które prowadziły do kuchni i westchnął gorzko. Irytowało go, że Sebastian przebywał z wrogami, a nie z nim. Nawet Molly nie znał! Wymienili "cześć" i to było praktycznie tyle. Nie rozumiał na co był cały ten gniew i niepotrzebne żałowanie osoby, z którą się jedynie przywitałeś.
Co nie zmienia faktu, że w rzeczywistości i Moriarty'emu trochę jej brakowało. Gdy sobie tak mówił, gryzł się w język (przysłowiowo, chociaż mógłby rzeczywiście to zrobić, bo czemu nie). Żałował przeciętnej osoby, która miała być jedynie pionkiem w jego grze. Nawet wpadła mu do głowy myśl, że w rzeczywistości niektórzy z szarych ludzi nie byli tacy bezużyteczni, jak mu się na początku wydawało. W pewnym sensie byli... Potrzebni. Może nie wnosili niczego swoją żałosną inteligencją, ale przecież Sebastian też nie był geniuszem, a Moriarty uważał go za absolutnie cennego, już nie tylko przez fakt, że geny i jego wola do fizycznych ćwiczeń obdarzyły go cudownymi mięśniami.
Nie lubił przepraszać i za każdym razem, gdy to mówił, miał wrażenie, jakby obrażał sam siebie największą w świecie obelgą. Zdecydował jednak, że dobrym pomysłem będzie wkroczenie do towarzystwa i wymówienie tego pojedynczego słowa, które tak go męczyło.
Poprawił garnitur, a następnie zdecydowanym krokiem wszedł do pomieszczenia, gdzie Sherlock, Sebastian i John popijali herbatę, a w tle tykał typowo tatusiowy zegar. Nikt z nich nawet nie wiedział, gdzie był postawiony.
Detektyw wciąż utrzymał spojrzenie na filiżankę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, a Sebastian uniósł głowę.
- Jim - rzekł spokojnie. - Jak ci idzie gra ze sobą? Na czymkolwiek ona polega...
- Wymyśliłem ją sobie dawno temu, tylko, że w tej wersji pozbyłem się zabijania, byście nie narzekali.
- Nie chcę więc wiedzieć, jak brzmi oryginalna wersja.
Blondyn opuścił wzrok i wziął łyk ciepłego napoju, a Jim schował ręce w kieszeni i rozejrzał się po pomieszczeniu. Całkowicie nie wiedział, jak ma zacząć.
- No więc... Chciałem powiedzieć, że trochę przesadziłem z tamtym tekstem dwa dni temu i że... Przepraszam, chyba?
Tym razem każdy spojrzał na niego z zainteresowaniem. Przeprosiny były jedną rzeczą, ale fakt, że powiedział to kryminalista, który nigdy czegoś takiego by nie zrobił był czymś niezwykle do tej pory nieznanym. Sherlock poprawił się na krześle.
- Serio, Moriarty?
- Nie, na żarty - odparł sarkastycznie Jim, marszcząc brwi. - Cholera, jak ja ciebie nienawidzę całym moim martwym sercem. Ale... Wracając. Serio, Molly była nawet w porządku. Spędziliśmy razem trochę niezłego czasu i nie była tak okropna, jak wszyscy inni zwyczajni ludzie. I tak doszedłem do wniosku, że może nie są tacy źli, jak myślałem.
- Wow... - John zagwizdał cynicznie. - Nowość. Chciałem tylko przypomnieć, że ciągle ich zabijasz, gdy coś ci się nie podoba.
Jim powstrzymał się przed atakiem gniewu, który chciał się ujawnić. Jeszcze jeden sarkastyczny tekst i brunet miał wybuchnąć.
Nie chciał tego. Nie dzisiaj. Odwrócił się napięcie i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Nie powinieneś przepraszać, złotko - wciąż kontynuował konwersację sam ze sobą, a na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. - I tak mają cię za mordercę. Bo tym jesteś! I to kochaasz! Jesteś królem, a oni nie prz...
- Aż tak bardzo zbzikowałeś, że rozmawiasz sam ze sobą?
Za nim odezwał się głos Sebastiana, który właśnie wychodził z kuchni, żeby z nim na spokojnie porozmawiać.
Nie było dla niego nowością, że Irlandczyk robił rzeczy, które odbiegały od zachowania zdrowej psychicznie osoby.
Jim spojrzał na niego bez jakiejkolwiek ekspresji na twarzy.
- Czasami muszę porozmawiać z kimś, kto równa się ze mną inteligencją.
- A Sherlock? On jest tak mądry, jak ty.
Brunet roześmiał się głośno w rozbawieniu, a jego oczy zabłyszczały w pełnym szaleństwie.
- Nie.
- Czemu?
- Jest żałosny.
Sebastian podszedł do niego, a wtedy położył dłoń na ramieniu Irlandczyka. Jim kochał jego dotyk. Spojrzał na blondyna, który uśmiechnął się lekko.
- Jestem z ciebie dumny, wiesz? - skrzywił lekko głowę, aby przyjrzeć się twarzy Moriarty'ego.
- Czemu? - próbował udawać niezadowolenego, ale jak mógł, skoro jego serce biło szybciej za każdym razem, gdy blondyn był koło niego. Tajemnicze uczucie go całkowicie ogarniało.
- Zdecydowałeś przeprosić swoich największych wrogów i na dodatek ukazałeś swoją sympatię do zmarłej. Stajesz się powoli jednym z nas.
Wtedy coś uderzyło Irlandczyka wewnątrz. W jednej sekundzie poczuł, jak zbiera się w nim ogromna złość. Zacisnął pięści, a twarz ponownie ukazała to, jak szalony był. Sebastian wiedział, że zbliżał się jego atak i odsunął się lekko z zaniepokojeniem. Dotarło do niego, co właśnie powiedział.
- Nigdy. Tak. Nie mów. To nie prawda. Nie będę jebanym, bezwartościowym śmieciem, który przejmuje się piekielnymi emocjami.
Jego ton był o dziwo spokojny, co tylko bardziej przeraziło Sebastiana. Nie było nic bardziej niebezpiecznego, jak Jim podczas ataku szału, który mówił z nienaturalnym spokojem.
- Ehm... - blondyn złapał się za tył szyi. - Miałem na myśli, że... Nie jesteś oczywiście taki, jak my, ale...
Brunet uśmiechnął się morderczo, a umięśniony mężczyzna zamilknął w jednej chwili.
Moriarty nienawidził bycie porównywanym do innych ludzi. Pomimo, że teraz zwyczajni nie byli już dla niego tak mdli jak wcześniej, to jednak wciąż chciał się różnić i pokazać, jak lepszy był od nich.
Obserwował, gdy Sebastian próbował się wytłumaczyć ze swoich słów, ale było już za późno. Posłał mu ostatnie spojrzenie mówiące, że przegiął.
◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈
Wszyscy odsunęli się od Moriarty'ego. Czy było to szokiem? Oczywiście, że nie. Oni byli w żałobie, a on wściekły. Nie chcieli nawet na niego spojrzeć, a on na nich. Obawiali się, że obecność Jima tylko skopie ich głębiej do ziemi.
Irlandczyk spędzał więc czas samotnie. Zawsze w miejscach, gdzie nikogo nie było. Gdy Sherlock i reszta byli w salonie - on rozmyślał następne posunięcia tajemniczego osobnika w masce.
Jedynym podejrzanym był Usher, który znał tajny chwyt rodziny Sebastiana i trzymał przy sobie maskę Guya Fawkesa. Wszystko wskazywało na to, że był w to zamieszany. Wiedział jednak, że nie miał do końca motywu i nie zgadzało się z tym, co mówił mężczyzna w telewizji. Celował w Moriarty'ego, Sebastiana i Sherlocka. Kolejną rzeczą, która tylko dolewała oliwy do ognia było wrzucenie Morana do wcześniej przygotowanej dziury, gdzie umieścili grób Augustusa Morana, na dodatek włączając utwór "Tonight You Belong To Me" z ukrytym podtekstem.
Może ktoś był zazdrosny o Sebastiana?
Z tą myślą wyszedł z sypialni należącej tymczasowo do niego i Sherlocka. Był wtedy wieczór, a na zewnątrz zrobiło się ciemno. Lodowaty wiatr hulał w oknach, sprawiając wrażenie przeraźliwej melodii.
Sebastian siedział z Johnem na sofie i rozmawiali, a Sherlock znajdował się tuż obok na fotelu, pogrążony w myślach. Jim wiedział o tym stanie poprzez złączone dłonie detektywa, których czubek spoczął pod nosem oraz zamknięte oczy. Irlandczyk zawsze się zastanawiał, jak wyglądał podczas tak intensywnego zamyślenia. Wyglądało na to, że on też próbował jakoś połączyć wątki, by miały one jakikolwiek sens.
Jim domyślał się, jak ciężej było mu jednak myśleć przez fakt, że zaledwie kilka dni temu stracił ważną dla niego osobę. W końcu znał Molly od długiego czasu.
- Sebastian... - brunet oparł się o ścianę. Blondyn popatrzył od niego, jakby od niechcenia bez słowa. Irlandczyk skrzyżował ręce, marszcząc brwi. - Czy byłeś kiedyś z kimś w związku?
Tym razem nawet John zwrócił na to uwagę. Sebastian za to wyglądał jakby było to bardzo intymne pytanie. Tak naprawdę nie czuł się po prostu komfortowo z tym, żeby akurat Jim o to pytał. Irlandczyk o tym nie wiedział, ale zaledwie kilkanaście minut wcześniej miał pewną rozmowę z Johnem, jego nowym przyjacielem. Dlatego też po chwili jego twarz przybrała bardziej odważnego wyrazu.
- Czy to ma coś wspólnego ze sprawą? - odpowiedział pytaniem.
Moriarty kiwnął głową, przybierając ekspresję mówiącą "oczywiście, a jak ci się wydaje?".
- Z innego powodu bym się ciebie tego nie zapytał.
Na twarzy detektywa pojawił się cień uśmiechu.
Sebastian westchnął z podirytowania, posyłając Jimowi dość wyzywające spojrzenie.
- Tak - wzruszył ramionami.
Brunet poczuł uczucie zazdrości, którego nie potrafił wyjaśnić. Nie wiedział czemu zależało mu na tym, że Sebastian z kimś był. Przecież on i Moran nie byli razem, więc dlaczego czuł się tak... źle?
- Dawno?
- Nie tak dawno.
Watson zdawał się wspierać jego słowa, będąc niczym cichy motywator. Z perspektywy Jima był raczej jak mały diabeł na ramieniu, który próbował uparcie nastawić Sebastiana przeciwko niemu.
Nagle Sherlock opuścił dłonie i wyprostował je na oparciach fotela. Uniósł głowę, uśmiechając się przez niecałą sekundę.
- Moriarty wpadł na trop - powiedział wesoło. Przez chwilę zdawał się zapomnieć o tym, że Molly nie żyła. A może po prostu stwierdził, iż nie należy ciągle trwać w żałobie, zwłaszcza teraz, gdy córka jego najlepszego przyjaciela była zagrożona.
- Żebyś wiedział - wymamrotał zirytowany Jim. Spojrzał ponownie na Sebastiana. - Kiedy byliście... Ekhem... Razem?
- Wciąż jesteśmy.
Moriarty poczuł, jak coś ugodziło go w serce. Sebastian był w związku? Niemożliwe... Dlaczego? On należał do niego.
- O... - chrzaknął nerwowo. Tylko Sherlock dostrzegł spojrzenie, które bardzo dobrze znał. Znak socjopaty, który właśnie został zepchnięty na bok. - No więc zapytałem ponieważ mam wrażenie, że ta osoba może trafić na listę podejrzanych.
Sebastian wyglądał na niezadowolonego tą wizją
- Co ty teraz wymyślasz?
- Niczego nie wymyślam. No i się przypadkiem nie unoś, złotko. Nie twierdzę, że to ta osoba za tym stoi... Po prostu jest podejrzana. Więc... Opowiedz coś o tej twojej, ekhem, drugiej połówce. Myślisz, że mogłaby mieć motyw? Czy zachowywała się ostatnio jakoś podejrzanie?
- Nazywa się Cindy Sherman. Poznałem ją po powrocie ze szpitala. Nie sądzę, żeby była w to powiązana. Pracuje jako bibliotekarka w Londynie.
Jim jednak nie mógł przyjąć do siebie tej wiadomości. Nie wiedział jednak, że tak naprawdę Sebastian z nią zerwał i od roku nie byli już razem. Chciał po prostu zobaczyć jak Irlandczyk zareaguje i czy John miał rację, że brunet traktuje Sebastiana wyłącznie jako swoją własność, nic tak naprawdę do niego nie czując.
- Ci niewinni są zazwyczaj najbardziej podejrzani - prychnął Jim cichutko.
Sebastian wstał zirytowany, zaciskając lekko dłonie w pięści. Wciąż zmagał się z problemami z agresją, przez które tyle czasu był w szpitalu psychiatrycznym wraz z Jimem.
- A mi się wydaje, że po prostu ci nie pasuje, że z kimś jestem. Zazdrosny? - warknął, a na jego twarzy pojawił się uśmiech złośliwości.
Patrząc na wyższego blondyna, Irlandczyk podszedł do niego zdecydowanym krokiem, patrząc mu się prosto w oczy. Czyli wszystkie te bliskie momenty niczego nie znaczyły... Oczywiście, czego on oczekiwał.
Przez chwilę zaczął odrobinę wierzyć, że zwykli ludzie byli nawet w porządku, a nie tak jak mogłoby się wydawać, lecz teraz nie był już co do tego taki pewien.
- Nie jestem zazdrosny - odparł Moriarty oschłym głosem. - Czemu miałbym być? Przecież jesteś nikim.
Odsunął się od niego i zaczął wracać do pokoju. Tym razem to Sebastian był tym, który aż buzował złością. To, co mówił John było racją. On go nie kochał. Traktował jedynie jako zwierzaka, jak własność. Czemu miałby się starać, stawiać nadzieję, że Jim jakkolwiek się poprawi, skoro jest tylko i wyłącznie psychopatą? Psychopaci nie potrafią kochać. Po prostu się poddał. Zacisnął zęby, próbując niczego nie powiedzieć w akcie nagłej wściekłości. Na nieszczęście, nie wytrzymał.
- Ja jestem nikim? Spójrz na siebie. Bez twoich ludzi i bogactwa jesteś wyrzutkiem. To ty wpadłeś do mojego mieszkania i poprosiłeś o pomoc, chciałem przypomnieć! Udowodniłeś, że jesteś dokładnie tym, za kogo się podejrzewałem. Spójrz na mnie, Jim!
Brunet słuchał z uwagą słów mężczyzny, który był jego jedyną bliską osobą - jedyną, która mogła go wysłuchać, pocieszyć i zrozumieć. Odwrócił się do Sebastiana, który patrzył na niego ze wściekłością i niechęcią. Jego przyjaciel właśnie mówił to, co chciał powiedzieć Jimowi przez wiele lat.
- Sebastian...
- Od kiedy cię znam byłem na każdy twój rozkaz. Czy chociaż raz ukazałeś mi wdzięczność? Czy ci na mnie w ogóle zależało, a może byłem tylko ochroniarzem? ...albo wiesz co? Nie odpowiadaj. Domyślam się, jaka jest twoja odpowiedź. Jesteś taki egoistyczny, taki sadystyczny... Nie masz w sobie za grosz człowieczeństwa, a i tak uważasz, że posiadanie czegoś takiego jest słabością. Te lata rozłąki i teraz bliższa znajomość z twoimi największymi "wrogami" pozwoliła mi przejrzeć na oczy i obudzić się z tego koszmaru, którego nazywaliśmy znajomością. Teraz rozumiem. Znam odpowiedź na pytanie, czemu jesteś sam. Nie umiesz się wpasować, bo nie jesteś człowiekiem. Niszczysz wszystko, co spotykasz na swojej drodze! Każdą odrobinę szczęścia! Takie osoby jak ty powinny być zamykane. Jesteś chory. Mam nadzieję, że... Że umrzesz w samotności. Ja na pewno nie będę u twojego boku. W końcu dostajesz to, na co zasługujesz. Dziwak.
Po tych słowach, które na końcu zaczęły coraz bardziej się łamać, podszedł do stojaka na kurtki i wziął swoją, zakładając ją bez zapinania.
- Przepraszam, John - spojrzał na swojego nowego przyjaciela, nawet nie patrząc na Jima. - Nie mogę wam towarzyszyć w odzyskaniu twojej córki. Nie z tym psychopatą. Mieliście rację... On nie jest człowiekiem.
Następnie chwycił torbę ze swoimi rzeczami, narzucił ją na ramię i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Jak zareagował Jim?
Sherlock i John patrzyli, jak wyraz twarzy Irlandczyka zdawał się zamarznąć w miejscu. W stanie lekkiego szoku i niedowierzania wpatrywał się pusto przed siebie, gdzie jeszcze zaledwie chwilę temu stał mężczyzna, którego skrycie kochał. Mógł tylko oglądać, jak jedyna osoba w jego życiu właśnie samowolnie odchodzi tylko i wyłącznie przez to, jaki Jim był.
Wiecznie sam... Wiecznie sam.
Czy rzeczywiście tak skończy? Jaka była jego wartość? Ile był w stanie zrobić bez swojego kryminalnego imperium?
Spojrzał na detektywa, który wpatrywał się w niego intensywnie. Irlandczyk miał świadomość, że to rozumiał. Byli tacy sami. Sherlock miał rodzinę, przyjaciół i Johna. Czemu Jim nie mógł tego mieć? Zawsze zadawał sobie to pytanie i zajęło mu lata, żeby znaleźć odpowiedź. Okazało się jednak, że to Sebastian, który w milczeniu cierpiał przez zimne serce Moriarty'ego znał odpowiedź.
Czasy się zmieniały.
- Moriarty... - detektyw już chciał coś powiedzieć, zaczynając dość cichym głosem.
Jim uśmiechnął się do niego lekko, kręcąc głową i robić dwa kroki do tyłu. Sherlock był osobą, na której Jim próbował wylądować swoją złość i żal skierowaną do ludzi. Nie znosił ich, bo oni mieli do kogo się odezwać, a on został sam. Oni mieli szczęśliwe rodziny, a on musiał oglądać, jak pijany ojciec roztrzaskuje twarz matki... Zazdrościł im szczęśliwego dzieciństwa i przyjaciół. Nigdy nie mógł się wpasować, zawsze był dziwakiem... Zawsze będzie. Już na zawsze.
Kątem oka spojrzał przez okno. W świetle lampki umiejscowionej w aucie, Sebastian właśnie otwierał drzwi od swojego samochodu i ze łzami w oczach wrzucił torbę na przednie siedzenie, sam wsiadając do środka.
Sebastian mówił mu, że zawsze będzie przy nim.
Czemu więc odchodzi...? Nie mógł odejść. Nie mógł zostawić go samego. Jim nie chciał znowu być sam. To była rzecz, której najbardziej się bał - porzucenie.
Rozległ się stłumiony dźwięk silnika, gdy Sebastian już w zamkniętym aucie włożył klucze do stacyjki.
Moriarty bez chwili namysłu rzucił się do wyjścia. Minął Johna, który próbował go zatrzymać, a następnie otworzył drzwi wejściowe i w skarpetkach zaczął biec w stronę auta, ignorując zimny śnieg pod jego stopami, mroźny wiatr wiejący mu w uszach oraz płatkach śniegu wpadających mu w oczy.
- Sebastian!! - wrzasnął. Nie był to krzyk gniewu, tylko krzyk rozczarowania i desperacji. - Proszę! Mieliśmy być razem!
Blondyn nie spojrzał za siebie. Wcisnął pedał gazu i ruszył do przodu po prostej drodze.
Jim biegł za nim, wyciągając rękę przed siebie. Gdyby tylko mógł chwycić Sebastiana... Ale nie mógł.
Biegnąc, jego noga wpadła nagle do głębszej dziury zrobionej w śniegu i Irlandczyk upadł na ziemię.
Oddychał ciężko, próbując powstrzymać emocje. Skoro ich nie czuł, to dlaczego miał wrażenie, jakby cały świat nagle stracił sens, a jego serce bolało w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie znał?
- Czemu wszyscy mogą być szczęśliwi... - szeptał przez ściskające gardło, a do jego oczu zaczęły napływać łzy, które próbował zatrzymać przed wypłynięciem. - ...tylko nie ja? Czemu nie zasługuję na szczęście?
Spojrzał na samochód, który teraz był już na tyle daleko, że Moriarty dostrzegał jedynie blednące lampy.
- Czemu nie zasługuję na szczęście?! - wrzasnął w goryczy do oddalonego auta, w którym znajdowała się jego ukochana osoba, która właśnie odeszła.
Nie mógł dalej trzymać w sobie stłumionych emocji. Nikt i tak go nie widział. Nawet jeżeli... Jakie to miało znaczenie? Bez bogactwa był zaledwie żałosnym szaleńcem. Dziwiakiem, który żył po to, żeby siać zamęt tylko i wyłącznie z zazdrości.
Nigdy nie będzie szczęśliwy. Jaki był sens życia w samotności?
Zamknął oczy, a łza spłynęła po jego policzku i wylądowała w śniegu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top