16 ; ŚWIĘTEJ PAMIĘCI








rozdział 16 ; świętej pamięci

❝ to był ciężki dzień dla wszystkich. ❞












    Jim i Molly naprawdę mieli ze sobą bardzo dobry kontakt, co wprawiło Sherlocka w stan zaintrygowania wymieszanego odrobiną zazdrości. On nie był zdolny do tak płynnej rozmowy z jej długo znaną przyjaciółką, a kryminalista o takim samym charakterze (może nawet i gorszym niż on) traktował kobietę jako jedyną osobę, która w pełni go rozumiała i była idealnym obiektem do rozmowy.
      Holmes chciał być przekonany, że to nie była prawda. Jednak umysł geniusza nie pozwalał mu na to i miał świadomość, iż Molly wyjątkowo naprawdę potrafiła ujawnić mniej morderczą i emocjonalną stronę Moriarty'ego, który tak bardzo próbował ją ukryć. Irlandczyk bał się tej strony okropnie, z czym zresztą Sherlock mógł się utożsamić. Detektyw także nie lubił ukazywania żadnych emocji i gdy coś przytłaczającego jego uczucia miało miejsce, Sherlock zazwyczaj tuszował żartem. Najbardziej pasowało mu "Sherlock to tak naprawdę dziewczęce imię", czego użył na przykład, gdy myślał, że wyjedzie gdzieś dalej do Europy i musiał pożegnać się ze swoim najbliższym przyjacielem. Teraz jednak nie było już tej opcji, bo Mary urodziła i została Rosamunda Watson. Żart wygasł i przestał bawić.

   Genialny detektyw miał rację, kto by pomyślał. Molly rzeczywiście przejrzała szalonego kryminalistę na wylot, nawet nie znając detali; wiedziała o tym, że cierpiał na samotność, odrzucenie, brak miłości, ataki szału spowodowane chorobą psychiczną i zazdrość do Sherlocka.
    Za to Molly była kimś, wobec której kryminalista miał słaby punkt, bo jej życzliwość nie była czymś, z czym spotykał się na co dzień i trochę mu tego brakowało. Molly potrafiła to zapewnić. Jakby zapominała nagle o jego złej reputacji, jakby wciąż w niego wierzyła. Ta naiwność sprawiała, że Jim nie byłby zdolny do zabicia kogoś takiego jak ona, nieważne jak bardzo zły był na siebie z tego powodu.

  Gdy temat o ciąży Molly i jej problemach odsunął się trochę na bok, zmienili temat na inne rzeczy, bardziej pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Kobiecie udało się nawet wtrącić trochę słów o Tobym, jej kocie, którego Jim zdążył poznać kilka lat wcześniej. Wciąż nie mógł za to uwierzyć, że Hooper była już mężatką i spodziewała się dziecka. Gdy jednak tak opowiadała o tym wszystkim z ogromną pasją oraz szczęściem "nienarodzonego jeszcze cudu", to do głowy bruneta wpadła myśl, że może nie było złym pomysłem pozostawienia jej przy życiu. Należało jej się szczęście pomimo, że była tylko żałośnie zwyczajnym człowiekiem.

   Popijali herbatę w salonie, a Greg i Sherlock postanowili przejść się po miasteczku. Molly wciąż pilnowała, żeby dwójka mężczyzn nie wpadła znowu na pomysł, by siłą próbowali wyciągnąć z Moriarty'ego jakiekolwiek informacje. To jednak nie sprawiało, że Jim czuł się jakkolwiek bezpieczniej. Po głowie wciąż chodziła mu myśl, iż jego nemezis zwrócił w końcu uwagę na coś, co mógł powoli nazwać słabością. Sam próbował wejść do jego głowy Irlandczyka, bo podejrzewał stan jakiejś depresji, a nawet zwrócił uwagę na imię "Keeva", którą powiedziała jedna z członkiń gangu w klubie Violet.

   Ale wszystko musiało dojść do końca, a jakakolwiek próba zawarcia przyjaźni ze zwykłym człowiekiem kończyła się jeszcze zanim Jim mógł powiedzieć sobie, że naprawdę ją lubił. Molly jednak na pewien sposób się udało, a Jim w głębi duszy zaczął już przeklinać sam na siebie za to, jak bardzo Molly na niego wpłynęła będąc zwyczajną kobietą. Na niego! Na geniusza, którego manipulacja była jedną ze sztuk!



◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈



  Po paru godzinach rozmów panna Hooper uznała, że najwyższa porą było iść do domu. W końcu John i Sebastian mieli pojawić się lada chwila, a ona spędziła już wystarczająco czasu z Moriartym na jeden dzień. Z zadowoleniem powiedziała sama sobie, że coś w Irlandczyku się zmienia i to na dodatek na lepsze.
   Pożegnała się z Jimem, który wydawał się być trochę rozczarowany tym, że Molly sobie idzie.

   — Zobaczymy się jutro — zapewniła z uśmiechem.

   — Oby nie.

   Jim mimo tego komentarza naprawdę miał nadzieję, że kobieta przyjdzie. Jako jedyna potrafiła go wysłuchać i w pełni zrozumieć, więc miał się komu zwierzać z różnych problemów. On znał jej, ona znała jego. Musiał jednak zachować swoją pozycję osoby, która nie lubi takich nudnych ludzi i równie nudnych przyjaźni. To była słabość, a ostatnio miał ich coraz więcej.

  Molly wyszła z domu, więc Moriarty usiadł na sofie i zamknął oczy. Wziął głęboki wdech, pogrążając się w stan zamyślenia. Próbował połączyć wszystkie punkty ich dotychczasowej sprawy; czemu tajemnicza osoba w masce połączyła specjalnie Sherlocka, Johna, Sebastiana i Moriarty'ego do pracowania razem, czemu dba o dziewczynkę, którą porwała i ma zamiar zabić, czemu wrzuciła Sebastiana w dół, gdzie leżał grób jego ojca, czemu tak bardzo chce się zemścić na nich wszystkich i jakie to ma powiązanie z Guyem Fawkesem?
 
   — Tutaj nie chodzi o intelektualną zazdrość — Jim mówił sam do siebie, bo często tak robił. Samotność dawała się we znaki właśnie w ten sposób. — Inaczej ta marna podróbka mnie by dała spokój Sebastianowi i doktorowi Watsonowi. Więc o co w tym wszystkim chodzi? Z drugiej strony... Osobnik, który wrzucił mojego skarbeńka był tak naprawdę jego byłym nauczycielem do walki. To on może stać za tym wszystkim, ale nie ma żadnego motywu i nawet nie ma pojęcia o istnieniu moim oraz Sherlocka, więc nie rozumiem czemu by żywił urazę.

  Myślenie przerwał mu głos Molly z oddali, który przeobraził się w krzyk przerażenia. Moriarty poderwał się prędko z kanapy i wziął pistolet, przeładowując prędko. Dźwięk dobiegał z ogródka, więc Irlandczyk skierował się w stronę tylnego wejścia przez taras, trzymając się blisko ściany. W szklanych drzwiach ujrzał dłoń Molly, która jakby patrząc się w innym kierunku próbowała wyczuć klamkę, żeby schować się w środku. Moriarty już był gotowy do wychylenia swojej i pomocy, ale zanim to zrobił, sekundę przed rozbrzmiał przeraźliwy huk. Szyba wybiła się, a Molly upadła na ziemię. Oczy Jima powiększyły się, wyglądając jak pięciozłotówki. Zamiast jednak zwrócić uwagę na ciało, pierwsze co zrobił to ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Koło płotu stał wcześniej osobnik z masce, który w tamtym momencie zaczął uciekać, w dłoni trzymając pistolet. Jim wiedział, że planowali zabić go piątego listopada, więc nie zrobiliby tego teraz. W furii wybiegł więc na zewnątrz, celując pistoletem w nogę uciekającego. Pociągnął za spust, a pocisk wystrzelił, ale niestety Jim nie był tak dobry, jak Sebastian. Kula świsnęła tuż obok zamaskowanego mężczyzny, który po usłyszeniu znajomego hałasu zrobił szybki unik. Wkrótce znikł z pola widzenia Moriarty'ego, który oburzony próbował go wypatrzeć. Nie było sensu biec za nim. Był szybszy.
  W końcu jego wzrok skupił się na jasnowłosej kobiecie, która leżała na ziemi, a tuż pod żebrami zaczęła pojawiać się coraz większa, czerwona plama. Molly zamiast na ranę jednak, skupiła na swoim brzuchu. Do jej oczy napłynęły łzy, a Jim wpatrywał się w scenę bez żadnych uczuć.

  — Moje dziecko... — wyszeptała słabo i w bólu, a jej głos się załamał. — T-tylko nie to-o.

  Brunet z zainteresowaniem przykucnął obok niej. A no tak. Miała mieć dziecko. Całkowicie o tym zapomniał.

  — Ups.

  Chwilowe zastanowienie. Według odległości, rozmiaru rany i pocisku, który przebił kobietę na wylot wybijając przy tym szybę w drzwiach (co było strasznie niekulturalne ze strony atakującego), to ratowanie jej już nie miało żadnego sensu.
   Po chwili jednak dotarło do Jima, że przecież Molly była najbardziej znośną, a jednocześnie zwyczajną osobą, jaką poznał. W pewnym sensie... Żałował, że właśnie miała umrzeć, a jedyne stworzenie, które miało ją kochać tak równie, jak ona, właśnie umierało w brzuchu wraz z nią. Nigdy nie doczeka się tego dziecka, dlatego tak ważną uwagę przykuła do swojego brzucha.
  Moriarty w myślach sam siebie poklepał po plecach za to, że w końcu zrozumiał jak wygląda proces emocji u matki, która ma świadomość, że jej nienarodzone dziecko właśnie umiera wraz z nią.

  — Trochę mi przykro, że umierasz. — westchnął głęboko, kucając obok kobiety, która w ogromnym bólu złapała się za ranę. Słabo odwróciła głowę, żeby spojrzeć na Moriarty'ego, który z grymasem na twarzy i zmarszczonymi brwiami oglądał zajście. — Tak nawet bardziej przykro. Naprawdę zaczynałem cię lubić. To chyba postęp w moim charakterze, bo tego od początku chciałaś, prawda?

  Molly załkała, próbując wziąć wdech. Ciemnoczerwona ciecz spłynęła spod jej pleców i dotarła do drogich butów Jima, który z niezadowoleniem popatrzył na nie. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Ponownie odwrócił wzrok do kobiety, która złapała go za rękę. To tylko sprawiło, że Jim przypomniał sobie ich "randkę", w której siedzieli razem na kanapie i oglądali głupawy serial. W obecnych czasach wydawało się być to nawet niezłym zajęciem, którego już nigdy nie wykona z Molly, bo właśnie umierała.

  — P-p-powiedz Sherlockowi wszystko, c-co do niego czułam. Z-zrobisz to dla mnie? Błagam... Obiecaj.

  — Jestem złą osobą do przysług.

  — P-proszę...

  Jim westchnął. Pomimo tego, że były marne szanse na uratowanie kobiety, postanowił ubrudzić garnitur. Zaczął tamować ranę najlepiej jak mógł, a lepka krew doczepiała się go. Zawsze interesował go zapach krwi. Teraz czuł go, ten metaliczny swąd, gdy wytarł rękaw o policzek. Molly powstrzymała po chwili jego czyny, chwytając go ostatkami sił za lewą ręką, jako że był leworęczny.

  — Obiecaj.

   Irlandczyk uznał, że to może tylko skrzywdzić detektywa, z którym pracował. Czy była to empatia? Może trochę. Nie mógł jednakże odrzucić ostatniego życzenia osoby, którą lubił i była dla niego sympatyczna, nie uznawała go za potwora oraz wierzyła w niego, starając się go zrozumieć. Zasługiwała na przysługę od niego, którą mógł z łatwością spełnić.

  — Obiecuję, Molly.

  — D-dziękuję.

  Jakby tylko czekała na to jedno słowo od niego. Puściła jego dłoń, a wtedy jej kończyny rozluźniły się. Zamknęła oczy, a głowa opadła na bok. Wydała ostatni wydech i nie żyła.
Molly Hooper wraz z dzieckiem zakończyła żywot na tym świecie.

   Jim pogrążony w pół-przygnębieniu obserwował martwą kobietę. Będzie mu brakowało jej niewinnego charakteru. Przypominało mu to śmierć jego matki, tylko, że tym razem to pomogło mu zgromadzić więcej uczuć, podczas gdy śmierć Keevy całkowicie emocje odłączyła przez to, jak traumatyczna była dla małego Jamesa. Śmierć Molly Hooper była pierwszą taką śmiercią, w której żałował zwykłej osoby. Ona wierzyła w niego... Spodziewała się dziecka... Była nieszczęśliwa. Nigdy do końca nie zaznała spokoju, na jaki zasługiwała. Pomimo wszystko jednak, jego zewnętrzna strona zdawała się zupełnie nie przejmować martwą kobietą, w której krwi był u ubrudzony. Wstał, obserwując swój garnitur, który z ciemnoniebieskiego stał się ciemnoczerwony.

  Właśnie w tamtym momencie usłyszał, jak do domu wrócili Sebastian i Watson. Spojrzał na martwe ciało Molly. Okropnie wyznaczony czas! Stanął przed nim, jakby to miało pomóc w zakryciu ciała, na co było za późno.
Mężczyźni weszli na taras i nagle stanęli niczym zamrożeni, w przerażeniu patrząc na przemian, a to na Jima, a to na zakrwawione ciało leżące za nim.

  — Co ty zrobiłeś, Jim? — wyszeptał Sebastian cicho, trzęsącym głosem. — Co ty do cholery zrobiłeś?

  Jim nerwowo ścisnął pistolet, który dopiero zauważył, że trzymał w dłoni. Było to instynktowne. Gdy zorientował się, co ma, szybko rzucił broń na ziemię. Odetchnął ciężko, bo po raz pierwszy nie miał pojęcia, jak ubrać coś w słowa.

— No więc... Mogę to wyjaśnić.

  John podszedł bliżej Moriarty'ego, a następnie gwałtownym ruchem popchnął Jima na bok, pochylając się do ciała.
Dopiero po chwili patrzenia w twarz Molly, dotarło do niego, kim była. To było czymś w rodzaju szoku. Stał tak przez chwilę zastygły, aż nagle wolno skierował twarz w kierunku Moriarty'ego, który w milczeniu obserwował zachodzącą scenę. Na twarzy byłego wojskowego malowała się wściekłość, która skrywała w sobie ból.

   — Ty... — wykrztusił, tłumiąc w sobie płacz. — W-wiedziałem...

  Rzucił się na Jima, który prędko zrobił uskok do tyłu i schował się za zdezorientowanym Sebastianem, do tej pory będącym skupionym na obserwowaniu ciała nowej znajomej. Gdy jednak dotarło do niego, że John próbował pobić Jima, od razu wysunął ręce, słaniając niskiego bruneta.

  — Jak mogłeś to zrobić! — wrzasnął John, wskazując palcem na  "winowajcę". — Ty popierdolony psychopato!

  — To nie tak, jak myślisz! Naprawdę!

Watson próbował dotrzeć do Irlandczyka, a Moran stał pomiędzy nimi, próbując osłaniać mężczyznę, którego skrycie kochał. Gdyby go tam nie było, doktor sprałby kryminalistę na kwaśne jabłko.
  Kłócili się, a Jim próbował się bronić pomimo krzyków Johna. Nawet nie zauważyli, gdy na taras wszedł detektyw, który pobladł na sam widok postrzelonej Molly. Wolno podszedł do ciała, a następnie uklęknął i westchnął bezgłośnie, patrząc na jej ranę postrzałową. Zamknął oczy, próbując wyprzeć negatywne emocje, których zaczęło nachodzić coraz więcej.
Siedział tak cicho, ignorując otoczenie dookoła niego. Minęła minuta.

  — To nie był Moriarty — odezwał się nagle przybitym głosem.

  Wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku ze zdziwieniem. Właśnie obecności Sherlocka, trójka osób obawiała się najbardziej. W końcu Molly była jego bliską przyjaciółką, a na dodatek znali się od wielu lat.

   — Ale... Jak to nie on? — John zapytał delikatnie, podchodząc wolno do swojego zranionego przyjaciela.

   — Po prostu... Zaufaj mojej umiejętności dedukcji — odparł cicho, ze smutkiem chowając dłonie w kieszeniach ciemnego płaszcza. — Musimy wezwać Scotland Yard, żeby zajęli się... Ehm... Zajęli się jej ciałem. Nie mogę na to patrzeć.

  Doktor Watson ze współczuciem położył dłoń na ramieniu przyjaciela, który zdecydowanie potrzebował wsparcia w tamtym momencie, pomimo, że udawał się znosić to w porządku.

  — Była wspaniałą kobietą, Sherlock. A teraz... Jest, jak jest. I musimy się pogodzić.

  — Nie potrzebuję teraz gadki, John. Daruj mi, proszę.

  Sherlock ponuro skierował się do wnętrza domu, zostawiając trójkę mężczyzn i ciało swojej przyjaciółki. Wiedział o tym, że była w nim zakochana, a on zawsze odrzucał jej miłość. Właśnie to sprawiało, że prędko poczuł się winny temu wszystkiemu.

  John westchnął, a następnie wyciągnął telefon i zgodnie z poleceniem detektywa, wybrał numer do Scotland Yardu.
Po krótkiej rozmowie rozłączył się, wkładając telefon do kieszeni i ze smutkiem spojrzał na ciało kobiety.
Sebastian w międzyczasie zerknął na Jima, który o dziwo także wyrażał przygnębienie. W głębi duszy blondyn cieszył się z tego obrazka. To oznaczało, że coś czuł. Wiedział jednak, iż Jim poznał Molly dużo wcześniej, jeszcze podczas tego, gdy Sebastian był w śpiączce.
Delikatnie wziął dłoń niskiego bruneta, który nie spojrzał na niego, ale zacisnął lekko swoją, korzystając z przyjemnego uścisku dłoni.

W ten sposób, w milczeniu oczekiwali na przyjazd radiowozów. To był ciężki dzień dla wszystkich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top