14 ; SAMI W DOMU

   holy smokes, to najdłuższy rozdział jaki napisałam. tak więc enjoy    








rozdział 14 ; sami w domu

❝ no i proszę, sherly... zostaliśmy sami. ❞





      Pierwsza noc w Bridgwater była pełna napięcia, a jakże niecodzienni towarzysze zebrani w jednym domu mieli uporczywe kłopoty ze spaniem.
Trudno było się dziwić - w końcu nie dość, że gdzieś błąkała się grupa próbująca ich zabić, to na dodatek musieli dzielić pokoje z osobami, które z chęcią by pozbyły się nawzajem. W szczególności Holmes praktycznie nie zmrużył oka, zesztywniały leżąc na podłodze odwrócony do ściany, trzymając w dłoni pistolet.
    Tej nocy usłyszał, jak Jim wstaje i zaczyna grzebać w swoich rzeczach. Od razu detektyw był przygotowany na to, żeby wyskoczyć z łóżka, strzelając Irlandczykowi w głowę. Szybko jednak ten pomysł wyleciał mu z głowy, gdy usłyszał szelest opakowania sreberka z tabletkami. Gdy Jim wyszedł cicho, Sherlock wstał i prędko podbiegł do drzwi, otwierając je po odczekaniu chwili. Rozejrzał się po salonie, a wtedy dostrzegł bruneta stojącego na tarasie, który zupełnie nie zdawał się przejmować lodowatym wiatrem i śniegiem padającym na jego gołe stopy. Właśnie wyduszał z opakowania tabletki, aby następnie połknąć je za jednym razem, jednocześnie wpatrując się w szeleszczące drzewa przed nim.
Sherlock nie powinien się uśmiechać. A jednak to zrobił. Przecież on sam był socjopatą, a na dodatek to był jego wróg, który z chęcią by go udusił przy najlepszej okazji.

"A jednak nie masz tylko jednej słabości, Jim. Dobrze wiedzieć" pomyślał z uczuciem wygranej, obserwując jak Jim w wyraźnym stresie ogląda krzaki stojące na podwórku.

     Sebastian oraz John także nie spali najlepiej, oboje martwiąc się o swoich przyjaciół, którzy niezwykle lubili pogrążać się w kłopotach. Mieli także nadzieję, że żaden z członków zamaskowanej grupy nie włamie im się do domów. Im oczywiście było jednak wygodniej, gdyż Sebastian nie był tak okrutny, żeby wysłać Johna na podłogę. Dzielili wspólne łóżko, więc było im raźniej.
Takie usadowienie było tylko i wyłącznie przymusowe. Oboje leżeli praktycznie na skrajach krawędzi, aby szanować przyjacielską strefę prywatności. Byli w wojsku, więc doskonale byli przyzwyczajeni do warunków, w których musieli leżeć wspólnie z pozostałymi żołnierzami i ani trochę nie sprawiało im to problemu. Na szczęście dwójka geniuszów śpiących (a przynajmniej tak się wydawało, że śpiących) w pokoju obok, nie była ani trochę zazdrosna, bo wiedziała, że John i Sebastian są oraz pozostaną tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Blondynom przynajmniej było raźniej bez obawy, że któryś z nich rzuci się sobie do gardeł.
Tak właśnie minęła noc w obu sypialniach.

       Następny ranek nie zapowiadał lepszej pogody, niż dnia wczorajszego. Wciąż było zimno, a śnieg padał intensywnie, chociaż była wciąż wiosna. John i Sebastian zrobili kanapki z bekonem, ale dwójka geniuszy nie ruszyła niczego. Jim był zbyt zajęty rozmyślaniem tego, czemu były trener Sebastiana miałby mścić się także na nim, a Sherlock rozgryzał nocne spacery Irlandczyka oraz powód, dlaczego brał tabletki w ukryciu.
    W końcu jednak nadszedł czas wybrania się domu rodzinnego Sebastiana umiejscowionego w małej wiosce Stockland Bristol położonej prawie dziesięć mil od Bridgwater. Wszyscy zebrali się w salonie, żeby omówić wspólnie plan. Szybko jednak sprawy postanowiły potoczyć się inaczej, niż wyobrażał to sobie Irlandczyk, który liczył na pogawędkę z członkami rodziny jego pokrewnej duszy. Blondyn domyślił się tego, więc od razu zniszczył marzenia Jima, twierdząc:

— Jim, ty zostaniesz tutaj.

Humor bruneta gdzieś zniknął i został zastąpiony wściekłością. Przypominał bardzo niebezpieczne dziecko, które właśnie dostało karę i musiało zostać w domu, zamiast jechać na wycieczkę.

— A to niby dlaczego?! — uniósł się zezłoszczony, krzyżując ręce. — Nie będziesz mi mówił co mam robić, skarbie!

Sebastian wydał z siebie głębokie westchnienie. Zaczął masować swoje skronie, jakby bolała go głowa. Przygotowywał się na ten ból.

— Bez urazy, Jim... Ale wolę jednak, żebyś nie mieszał się w moją rodzinę.

Sherlock i John milczeli, od czasu do czasu wymieniając spojrzenia. Oni nie mieli niczego do powiedzenia w tym temacie.

— A to dlaczego? — kontynuował urażony Moriarty.

— Już widzę twoją reakcję, jakbyś poznał mojego brata lub ma...

Czekaj! Ty masz brata?!

— Właśnie to miałem na myśli...

— Ile ma lat?! — Jim poderwał się na fotelu z błyskiem w oczach.

    Wizja kogoś, kto mógł być taki, jak Sebastian była pocieszająca. Może to jego mógłby zatrudnić, żeby pracował u jego boku, skoro Sebastian stał się nudny i zrezygnował z zabijania.

— Jest w takim wieku co ty, Jim.

— Trzydzieści siedem?! Dobrze, dobrze... Będzie idealny.

— Co?

Sebastian spojrzał na niego surowo, a Jim niewinnie zadał to samo pytanie:

— Co?

Moran ponownie westchnął z niezadowoleniem, kręcąc głową.

— Nie ma mowy, Jim. Jeżeli liczysz na to, że będzie twoim nowym pracownikiem, to się rozczarujesz. Severin nie należy do takiego typu ludzi, on pracuje w kwiaciarni. Zostaniesz tutaj i przypilnujesz domu.

— Jak pies?! Ty to jesteś szalony.

— Nie, to właśnie ty jesteś szalony, Jim. To właśnie problem i powód, dlaczego nie możesz jechać z nami.

Brunet już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale prędko je zamknął, zagłębiając się w fotel. Zerknął na detektywa patrzącego przez okno na padający śnieg. I wtedy na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek.

— Niech będzie, zostanę. Pod jednym warunkiem...

— Rany, zaczyna się — Sebastian obrócił oczami. —  Jakim?

— Sherlock zostanie ze mną.

Tym razem wszyscy zwrócili uwagę na Jima, wpatrując się w niego z przestrachem i zastanowieniem, co ten szaleniec wymyślił.
Jednak Sebastian znał go od dziecka, dlatego prędko domyślił się jego planu.

— Teraz to próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość i użyć dla twojego celu jechania z nami. Problem polega na tym, że ci ufam.

— I że ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego — dodał głośno Sherlock.

Jima irytowało to, że pod wpływem głupich emocji wymknął mu się fakt, iż mówił szczerze o tym, jak to Sebastian wiele dla niego znaczył. I blondyn wiedział, że jego przyjaciel mówił prawdę. W końcu on jedyny znał się lepiej na prawdziwych uczuciach. Teraz taktyka zazdrości nie podziałała. Wtedy do głowy wpadł mu kolejny pomysł.

— Dobra, to jedźcie. Zostawcie mnie tutaj samego — jęknął dramatycznie, wychylając głowę za fotel i kładąc wierzch dłoni na skrawku czoła. — Narażonego na moich byłych pracowników, którzy czyhają tylko, żeby mnie zabić. Sam się nie obronię i jak wrócicie, to ja będę już leżał martwy na podłodze! O biedny ja!

— Dobra, przestań — wymamrotał Sebastian, który wciąż jednak miał ogromny strach przed tym, żeby brunetowi bez żadnej władzy nic się nie stało. — Rzeczywiście, masz rację... Ktoś powinien z tobą zostać.

— Ja zostanę — wtrącił detektyw. — Wierzę, że John da sobie radę i jak coś to możemy skontaktować się przez kamerkę w telefonie. Cuda techniki.

Niski blondyn spojrzał na Sherlocka z adoracją, posyłając mu serdeczny uśmiech.

— Naprawdę mi ufasz?

Mężczyzna o kasztanowych lokach pokiwał głową, niezręcznie próbując nie patrzeć na niebieskie oczy najbliższego przyjaciela. Nie potrafił prawić komplementów, ani żadnych przyjmować.

— Oczywiście, że tak. W końcu tyle lat rozwiązywania spraw ze mną czegoś cię nauczyło — wymamrotał nieśmiało. — Jesteś kimś więcej, niż tylko blogerem.

Jim usiadł w końcu normalnie na fotelu, z obrzydzeniem obserwując rozmowę dwójki przyjaciół.

— Zostawić was samych, gołąbki? — zapytał z irytacją.

— No dobra — Sebastian zdecydował odwrócić uwagę od komentarza Jima, który wprawił Holmesa i Watsona w jeszcze większe zakłopotanie. — To ja i John pojedziemy do mojej rodziny, Jim i Sherlock zostaną tutaj, żeby pilnować domu, przy okazji będąc na bieżąco, co dzieje się w miasteczku.

— Ja z chęcią się tam z tobą wybiorę — kiwnął głową John.

— Przepraszam bardzo, ale to ja powinienem być liderem tej grupy — Jimowi wciąż coś nie pasowało. — A nie ty. Ci mądrzy mają pierwszeństwo.

— Nikt tutaj nie jest liderem — odparł Sherlock chłodno, łącząc szczupłe palce u dłoni. — Zresztą to Sebastian teraz decyduje, bo to jego rodzina. On wie najlepiej, kto powinien jechać, a kto nie. Masz się dostosować, Moriarty.

Irlandczyk roześmiał się szaleńczo, opierając głowę na dłoni.

— Ja mam się dostosować?! Jestem królem, skarbie. Królem! A wy jesteście biedakami, którzy spacerują po moim królestwie.

— Kiepski z ciebie król, skoro nie masz już żadnych ludzi, a jak zakładam twoje obecne lokum jest teraz demolowane, albo już zostało — prychnął detektyw. — Bardzo nie-przykro mi to przyznać, ale jesteś teraz na takim samym poziomie, co my. Nie jesteś ani trochę lepszy.

— Wal się, Holmes! — krzyknął Jim wściekły, wskazując na niego palcem. — Przestań mnie obrażać, kretynie!

— Sam mnie obrażasz, psycholu.

— Dzieci, przestańcie — tym razem odezwał się sarkastycznie John. — Musimy się skupić. Zaraz wybije piętnasta, a my nawet nigdzie się nie ruszyliśmy. Czas strasznie szybko leci, a musimy zdążyć przed piątym listopada.

— John ma rację — chrzaknął Sherlock.

      Obrażony Jim skupił swój wzrok na obrazie pary, do której należał ten budynek. Nie miał zamiaru rozmawiać z głupimi ludźmi, bo nie chciał pogodzić się z faktem, że był teraz taki, jak oni. To nie było możliwe! On wciąż był lepszy. Najlepszy! Jako jedyny miał genialny umysł. Tak genialny, że nawet Sherlock był głupszy. Co prawda był niestabilny psychicznie... I w tym momencie utknął swoje rozmyślania. Jego szaleństwo było wadą, która trochę ciągnęła go w dół do bycia ciut mniej genialnym, niż jakikolwiek Holmes.

     Sebastian wstał z fotela, a następnie wziął parę głębokich wdechów. Denerwował się przed spotkaniem swojej rodziny, której nie widział od wielu lat. Wciąż nie powiedział im, że to on stał za zabiciem ojca. Po prostu uciekł bez słowa do Londynu i tam pozostał.
Nie spieszyło mu się, żeby tam dotrzeć, a za każdym razem gdy o tym myślał, nerwy wyżerały go od środka. Nie wiedział, jak zareagują jego matka i brat na jego powrót. Miał tylko nadzieję, że będą w stanie mu wybaczyć.

— Okej. John, chodźmy ubrać kurtki. Ruszamy od razu.

    Doktor kiwnął głową i poszedł z Moranem do przedpokoju. Jim posłał Sherlockowi swoje mordercze spojrzenie, co Sherlock odwdzięczył tym, mówiącym, żeby Moriarty lepiej nie zadzierał.
   Gdy Sebastian ubrał buty i właśnie zakładał kurtkę, wyjrzał do salonu. Na twarzach wrogów automatycznie pojawiły się uśmiechy, żeby blondyn nie wymyślił dla nich jeszcze gorszej opcji zostania samych.

— Jim.

Brunet odwrócił się w stronę Sebastiana.

— Mhm?

— Masz się zachowywać.

— No oczywiście, Sebby! Za kogo ty mnie masz?

Blondyn po namyśle chwycił klucze i otworzył drzwi. Wtedy prędko w wejściu do salonu pojawił się także John.

— Sherlock, ty też.

— Przecież wiesz, że jestem rozsądny, John — odgonił go Sherlock ponuro.

Dwójka byłych żołnierzy zniknęła z domu. Gdy tylko dwójka wrogów usłyszała trzask drzwi wejściowych, znowu spojrzała sobie wojowniczo w oczy. Na twarzy Jima namalował się szeroki, szaleńczy uśmieszek.

— No i proszę... Zostaliśmy sami, Sherly. Jak za starych, dobrych czasów. W końcu sami.

— Lepiej nie próbuj żadnych sztuczek, Moriarty.

Sherlock był w każdym momencie przygotowany na atak, dlatego siedział sztywno w fotelu, gotowy do odskoku i chwycenia najbliższej broni. Miał już nawet w głowie plany samoobrony, gdyby szaleniec postanowił go zaatakować.
   Moriarty zaśmiał się cicho, wstając z fotela i poprawiając swój czarny krawat. Zaczął krążyć dookoła fotela, na którym siedział detektyw.

— W końcu możemy porozmawiać szczerze, bez naszych piesków.

— Rzeczywiście — odparł skupiony Sherlock, wciąż sztywno siedząc w miejscu i spoglądając w przestrzeń przed nim. — Ja też chciałem z tobą porozmawiać.

— Specjalnie zmanipulowałem sytuacją, żeby Sebastian jechał beze mnie. Dobrze się w to wpasowałeś, szybko wychwyciłeś.

— To było oczywiste, a przynajmniej dla mnie. Pomimo wszystko, jesteś dobrym aktorem.

— Właśnie dlatego cię lubię... No, może "lubię" to za duże słowo. Znoszę.
— Czego chcesz, Moriarty?

— O, no wiesz... — usiadł nagle na oparciu fotela, w którym siedział Sherlock. Położył łokieć na ramieniu detektywa, oglądając swoje paznokcie. — Mówiłem ci w aucie.

— Chcesz mnie zabić? Zbyt oczywiste, o tym już wiem — wymamrotał mężczyzna z lokami, odsuwając się trochę od szaleńca.

— Oczywiście, najpierw Johna, a potem ciebie. Trochę rozczarowujące by było jednak, jakby tylko na tym mi zależało. Wiedz jednak, że zniszczę cię kompletnie. Tak, że nawet po śmierci będziesz przewracał się w grobie. Pamiętaj, że zawsze jestem pięć kroków przed tobą.

Kącik ust Sherlocka uniósł się lekko, jednak detektyw nie wyglądał na rozbawionego.

— Tutaj cię zaskoczę, Moriarty. Nie tylko ty masz zdolności planowania. Ja też coś wymyśliłem przeciwko tobie, chociaż w sumie... To może ci pomóc — spojrzał na zbitego z tropu Irlandczyka. — John wiele mnie nauczył przez lata twojej nieobecności, wiesz? Coś, czego nawet ty nie umiesz pojąć pomimo twojej ogromnej wiedzy. Mam zamiar to wykorzystać przeciwko twojemu czarnemu sercu.

— Już się bo...

— Moriarty, patrz!

  Odpowiedź na intrygujące groźby ze strony Sherlocka zostały przerwane przez detektywa, który szybko wyrwał się z fotela, obserwując okno z uwagą. Jim nie musiał żądać żadnych wyjaśnień żeby domyślić się, iż był to gang w maskach.

— Szybko im to zajęło — powiedział, próbując zobaczyć jakąś sylwetkę z bezpiecznej odległości od okna.

— Widziałem, jak jeden biegnie z bronią. Próbują w nas wycelować — stwierdził detektyw gorączkowo. Rozejrzał się po salonie, aż prędko jego oczy zwróciły się w stronę sypialni. — Jim, ty idź do ogrodu i pilnuj tylnego wejścia, ja szybko powybieram nam bronie.

    Tym razem Irlandczyk nie sprzeczał się, że to on wydaje polecenia. Sytuacja była zbyt niebezpieczna i to nie najlepszy moment, żeby teraz upierać się o to, kto powinien kontrolować ruchy towarzyszy. Zamiast tego, bez słowa pobiegł do tarasu, obserwując podwórko pełne śniegu.

    Tymczasem Sherlock wbiegł do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Jego ekspresja zdenerwowania zmieniła się nagle... W całkowicie zrelaksowaną w ułamku sekundy. Dokładnie tak, jak zaplanował, rzucił się na kolana przed walizką Jima. Wyjął dwa pistolety i położył na stoliku, jednak to była tylko zmyłka, żeby Irlandczyk nie wiedział o tym, że detektyw grzebał w jego rzeczach i rzeczywiście poszedł po broń.
Próbował zapamiętać ze słuchu, do której kieszeni wsadzał tabletki. Otworzył boczną. Kable, dwa telefony, więcej kabli, słuchawki... Nigdy by nie pomyślał, że pewnego dnia będzie mieszkał ze swoim nemezis pod wspólnym dachem i na domiar tego - będzie przeszukiwał jego prywatne rzeczy.
Dokumenty, więcej dokumentów... Aż w końcu na samym dnie znalazł ku jego zdziwieniu więcej, niż jedno pudełko. Prędko chwytał je, czytając nazwy do siebie. Escitalopram, Mirtazapina, Agomelatyna, Arnitryptylina... Jim sam siebie truł tymi wszystkimi lekami, mając o tym świadomość. Już miał je wszystkie chować i wracać do szaleńca z dwoma pistoletami, gdy nagle poczuł metal na jego głowie.

— Co ty wyrabiasz?

  Usłyszał morderczy głos i akcent Irlandczyka. Spokojnie obrócił głowę. Moriarty celował w niego pistoletem, który wziął ze stolika. Wyglądał na naprawdę wściekłego, że wścibski detektyw odkrył właśnie jego sekret.

— Nie uczono cię, że nie grzebie się w cudzych rzeczach?

   Kolejne pytanie, na które Holmes nie odpowiedział. To sprawiło, że Jim był szczerze gotowy zabić detektywa. Już chciał nacisnąć za spust, gdy nagle Sherlock szybko wytrącił pistolet z dłoni Irlandczyka, szybko wstając i szybko chwytając go za obie ręce, przyciskając do ściany.
   Moriarty kopnął go w brzuch kolanem, a wtedy ze śmiechem szybko chwycił odrzuconą broń, celując w detektywa. Strzelił, ale Sherlock zdążył odskoczyć w porę, podkładając Jimowi nogę. Brunet upadł na podłogę i zanim detektyw zdążył go przytrzymać, ten szybko potoczył się w bok i wstał, uderzając Sherlocka w gardło. Wysoki mężczyzna zatrzymał się przy ścianie, chwytając się za miejsce uderzenia i próbując wziąć głębokie wdechy, co Irlandczyk wykorzystał do tego, żeby wycelować w Sherlocka, tym razem bez obawy o to, że detektyw mu tą broń wytrąci.
Już miał strzelać bez żadnego zawahania, gdy niespodziewanie poczuł silne ukłucie z tyłu szyi. Syknął i chciał się chwycić za miejsce dziwnego "ukąszenia", ale zamiast tego wyczuł strzykawkę, która była trzymana przez osobę za nim. To był Greg. Wyrwał mu pistolet z dłoni, a wtedy chwycił obie ręce i uderzył brunetem o ścianę, zakładając kajdanki.

— Długo ci to zajęło, Lestrade — wymamrotał niezadowolony, masując swoje gardło. — Prawie mnie postrzelił.

   Moriarty próbował się wyrwać, ale Lestrade był zdecydowanie silniejszy od niego i w ten sposób chwytał wielu kryminalistów.

— Najważniejsze, że dotarłem na czas, prawda? Nigdy ci nie można dogodzić.

— Dobra, niech ci będzie — westchnął detektyw, prostując się. Spojrzał na zezłoszczonego Moriarty'ego, który powoli zaczął szarpać się coraz wolniej. — Mycroft załatwił wszystkie?

— Tak — odparł inspektor, odpinając jedną kajdankę i przypinając do kaloryfera. Wstał, trąc dłonie po wykonanym zadaniu.

— W końcu mój brat na coś się przydał.

— Przecież wiesz, że zrobiłby wszystko żeby pozbyć się Moriarty'ego z twoich "pomocników" w tej sprawie. Tylko ja wciąż nie rozumiem, po co to wszystko.

— Moriarty jest moim chomikiem doświadczalnym.

Moriarty słuchał ich konwersacji ze wściekłością, jednak świat wokół niego zaczął spowalniać, a on nie był w stanie już odczuwać tak intensywnych emocji, jak wcześniej.

— Chomikiem doświadczalnym? — wymamrotał, patrząc na lekko rozmazaną twarz Sherlocka.

— O tak — detektyw z zadowoleniem i uczuciem zwycięstwa przyklęknął, żeby być na poziomie jego twarzy. — Mówiłeś, że jesteś pięć kroków przede mną. Nie tym razem, Moriarty. To ja wyprzedziłem ciebie. Karbamazepina i Fentyoina. Używa się jej przeciwko osobom z agresywnym zachowaniem, a w niektórych przypadkach także socjopatii. Musimy porozmawiać, Moriarty. Coś się w tobie zmieniło przez te lata.

    Jim roześmiał się łagodnie, chociaż jego oczy aż płonęły chęcią mordu. Chciał dobrać się do Sherlocka i wyrwać mu serce z klatki piersiowej, a jednocześnie nie miał siły, żeby zrobić cokolwiek. 

— Dobrze rozegrane — pokiwał głową z uznaniem. — Ale niczego ci nie powiem, Sher.

— Te narkotyki powinny zachęcić cię do rozmowy.

— Nie mam aż tak słabego mózgu. Ty poczekaj, aż twój chłopak dowie się jak narozrabiałeś.

Detektyw uniósł lekko brwi, siadając na podłodze wraz z inspektorem.

— Twój też nie będzie zachwycony gdy mu powiem, że groziłeś mi bronią.

— Trzeba było nie grzebać w moich rzeczach! — uniósł się Jim dość łagodnie jak na jego standardy, próbując wyrwać kajdany z kaloryfera. — Kiedy my staliśmy się tacy? Dawniej kulturalnie rozmawialiśmy przy herbacie, grożąc sobie nawzajem.

Sherlock wziął depresanty z walizki Jima i rzucił nimi na podłogę przed nogami Irlandczyka. Greg spojrzał na nie z zaciekawieniem.

— Widziałem, jak je brałeś w nocy. Coś cię gryzie, prawda? Ja też jestem socjopatą i moje uczucia są limitowane, ale też od czasu do czasu je czuję. Te negatywne też. Mam więc teorię, że popadłeś w jakiegoś rodzaju depresję. Myślę się?

   Moriarty nie chciał niczego mówić. Za wszelką cenę nie chciał wydać swojego największego sekretu wrogowi, który mógł wykorzystać to przeciwko niemu. Zacisnął zęby, patrząc na detektywa z nienawiścią.

— Nie powiem ci, loczku.

     Sherlock westchnął, opierając plecami o łóżko i prostując dłonie. To, co robił nie dawało mu żadnej przyjemności, ale nie wyobrażał sobie, że kryminalista przyznałby się do depresji w dobrowolny sposób. Odwrócił głowę do Lestrade'a.

— Wzmocnij dawkę.

     Inspektor naładował strzykawkę większą ilością płynnego narkotyku, a następnie zbliżył się do bruneta, który w obawie przed jeszcze większym spowolnieniem powiedział prędko:

— Nie, nie! Czekajcie. Powiem ci, Sherlocku.

Greg zatrzymał się, patrząc pytająco na Sherlocka z oczekiwaniem na polecenie.

— Te antydepresanty... To na uspokojenie. Cała ta sprawa z maskami mnie stresuje — wymyślił szybko.

     Na nieszczęście bruneta, Sherlock posiadał zdolność dedukcji, a on był zbyt naćpany, żeby lepiej udawać.

— Kłamiesz — stwierdził krótko detektyw.

     Machnął dłonią, a wtedy Lestrade wbił igłę w ramię Jima, który jedynie poruszył się parę razy, ponieważ i tak był zbyt słaby na obronę.

— Jak będziesz tak dalej kłamał, to niedługo umrzesz z przedawkowania. Będziesz warzywem — Sherlock uśmiechnął się lekko. Nie współczuł Jimowi i naprawdę był zdolny, żeby go wykończyć. W końcu był socjopatą. — A teraz mów.

     Wycieńczony Irlandczyk oparł zmęczoną głowę na ścianie, patrząc zamglonym wzrokiem na detektywa. Chciał utrzymać swoją maskę, którą codziennie nosił, ale w takim stanie ciężej było na jakiekolwiek udawanie. Jego ekspresja ze złowrogim spojrzeniem przemieniła się w spokojną, zmęczoną.

— Nie... — wymamrotał cicho.

— Dalej! Mów! Mów wszystko, czego nam do tej pory nie powiedziałeś. Co takiego może smucić takiego bezdusznego potwora, jak ciebie? Jakie sekrety zna poszukiwany w masce? Kim jest Keeva?! Czemu na początku denerwowałeś się, żeby wejść do tego domu? Chcemy dowiedzieć się wszystkiego, dokładnie w tym momencie. Wierz mi lub nie, ale chcę ci pomóc. Może uda nam się jakoś współpracować, jeżeli bardziej się otworzysz?

— Nienawidzę cię — wysyczał jedynie Jim. Dla Holmesa był to jednak progres, ponieważ zaczynał powoli mówić to, co czuje. — Tak bardzo cię nienawidzę... Chcesz mi pomóc? Gówno prawda.

— Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz? Czemu masz taką obsesję na moim punkcie?

     Moriarty roześmiał się szaleńczo, kierując wzrok na sufit.

— Używasz dobrej zagrywki. Sam powinienem był jej używać do wyciągania informacji z moich ofiar.

— Mów, Moriarty. Inaczej Gavin znowu będzie musiał cię dźgnąć.

— Nie boję się igiełek.

— Dobra, zadam pytania pojedynczo... Czemu tak ciężko ci było wejść do tego domu?

     Jim nie mógł dalej kłamać. Było to zbyt ciężkim zadaniem dla jego umysłu, do którego właśnie dotarła druga dawka narkotyku. Ponownie spojrzał na detektywa z uśmiechem.

— Boję się domów jednorodzinnych.

     Sherlock był zaintrygowany. Greg również podzielał tą ekspresję, bowiem nie wyobrażał sobie, żeby ktoś taki jak Moriarty się czegoś bał.

— Dlaczego? — kontynuował detektyw, poprawiając się na podłodze.

— Bo... — Jim próbował zachować resztki sekretu za zębami, ale nie dawał sobie z tym rady. — Bo mi przypomina o... Złych czasach... Cholera... Mam dość.

    Detektyw uśmiechnął się lekko z uczuciem zwycięstwa. W końcu zaczął dowiadywać się czegoś przydatnego, co mogło mu pomóc w dotarciu do prawdy o swoim nemezis.
— Dobra, to teraz powiedz mi kim jest Keeva.

— Pierdol się, Sherlock... — wydusił Jim, zaciskając pięść. — Miała na imię Keeva, ale dla mnie była po prostu m...
    Prawie wyjawił kolejny sekret, gdy nagle w drzwiach pojawił się ktoś, kto w tamtej chwili był zbawieniem.
To była Molly.
   Z przerażeniem przyglądała się scenie, w której Moriarty zmuszany był do mówienia o swoich problemach, będąc jednocześnie naćpany.

— Co się tutaj dzieje?! — spytała zlękniona, prędko wchodząc do pokoju.

     Greg i Sherlock wstali prędko, nerwowo obserwując, jak kobiecie zdecydowanie nie podoba się zachodząca scena.

— Próbujemy wydobyć informacje od groźnego kryminalisty, ot co — wyjaśnił prędko detektyw.

— Już się dość nasłuchałam. W taki sposób? Sherlock, czy ty na głowę upadłeś?!

    Molly była naprawdę wściekła. Szybko podeszła do kaloryfera i chwyciła klucz od kajdanek, uwalniając Jimowi ręce, który uśmiechnął się do niej niewinnie.

— Witam, pani Hooper.

— Molly — inspektor położył dłoń na jej ramieniu, jednak ta szybko ją odrzuciła. — Z tym kryminalistą trzeba twardym sposobem.

— Oboje jesteście najgorszymi psychologami, jakich widziałam.

— On jest okropnym człowiekiem i zasługuje tylko na takie sposoby. Przecież z nim się nie da na spokojnie — dodał Sherlock. — Jeszcze chwilę temu prawie mnie zabił.

— Z takimi osobami trzeba inaczej. Trzeba najpierw zdobyć ich zaufanie i na spokojnie... A nie od razu atakować — pouczała mężczyzn, aż nagle dodała ciszej. — Jest dokładnie taki, jakiego go zapamiętałam. Gdzieś w środku...

     Trójka spojrzała na Irlandczyka, który z trudem próbował wstać. Sherlock przypatrzył się w jego twarz, wyrażającą zmęczenie.
Czy aby na pewno było w nim coś, z czym sympatyzowała się najmilsza kobieta, jaką znał? Musiało w nim coś być. Wtedy też przypomniał sobie głos Irene Adler, która kiedyś była pracowniczką Moriarty'ego:
"Wie pan jaki jest problem z przebraniem, panie Holmes? Nie ważne jak bardzo się starasz, to zawsze autoportret".
Dotarło do niego, że Irene mogła mieć rację.

— No to... Co ty proponujesz? — spojrzał z niezadowoleniem na Molly.

    Blondynka uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, którego kochała od tylu lat.

— Zostanę chwilę, żeby was przypilnować, a przynajmniej dopóki John i Sebastian nie wrócą. A co do Jima, to proponuję dotarcie do niego w normalny sposób.

    Irlandczyk był i tak zbyt naćpany, żeby przysłuchiwać się konwersacji, jaką prowadziła Molly z pozostałymi. Szczerze cieszył się jednak, że pomogła mu wydostać się oraz powstrzymać przed wyjawieniem swoich osobistych sekretów.

— Molly, moja kochana... — wymamrotał tylko w jej stronę z łagodnym uśmiechem. — Wiszę ci coś słodkiego. Albo mogę ci wykupić parę kwiaciarni, co ty na to...?

   Molly w rozbawieniu spojrzała na bruneta odsłaniającego swoje możliwe kolory, a następnie zerknęła na zdumionych Grega i Sherlocka z miną mówiącą "A nie mówiłam?".






◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈






    Molly jak powiedziała, tak też zrobiła.
Mijał czas, a ona została w wynajmowanym domu, od czasu do czasu zerkając na Jima, który leżał w pokoju i oczekiwał na jak najszybszy powrót do normalności. Leżał w sypialni na łóżku, zastanawiając się dlaczego Molly była dla niego taka życzliwa. W końcu zmanipulował nią i złamał jej serce. Użył jej jak zabawkę tylko po to, żeby potem wyrzucić. Było w niej jednak coś takiego miłego, co przypominało mu o jedynej życzliwiej dla niego osobie – jego matce.
To sprawiało, że przy obecności Hooper nagle łagodniał.
Po trzech godzinach odpoczywania nagle usłyszał, jak Molly w salonie rozmawiała z kimś przed telefon. Była to jedyna możliwość, gdyż Sherlock i Greg wyszli na spacer, co inspektor prawdopodobnie wykorzystał jako przerwę na papierosa.
    Po chwili jednak nastała cisza, a wtedy Jim usłyszał ciche łkanie. Z zainteresowaniem podniósł się na łóżku, wolno kierując się w stronę drzwi, żeby wyjść z sypialni. Przekręcił klamkę i otworzył je lekko, zerkając do salonu.
Molly siedziała na sofie. I płakała.
    Moriarty był pewny w siedemdziesięciu procentach, że był to efekt narkotyku, gdy cień współczucia pojawił się w jego sercu. W końcu nie wyobrażał sobie, żeby ktoś mógł być w jakiś sposób okropny dla kogoś tak niewinnego, jak Molly. Co prawda sam ją wykorzystał, ale teraz... Teraz rzeczywiście coś się w nim zmieniało. Musiał przyznać Sherlockowi rację.

   Zdecydowanie wyszedł z pokoju, podchodząc prędko do płaczącej kobiety, która spojrzała na niego z oczami pełnymi łez. Otarła je prędko, a Irlandczyk oparł się na stoliku.

— Kto cię skrzywdził? Twój mąż? Mogę go wytropić i zabić jeśli chcesz — stwierdził zmotywowany.

— Nie... To... To nic z tych rzeczy — odparła cicho. Spojrzała na swój piękny pierścionek i zamknęła oczy, a kolejne łzy popłynęły po jej policzku. — Nikt mnie nie skrzywdził.

   Moriarty'ego niezwykle irytował widok płaczącej Molly. Nie zasługiwała na to. Sam nie wiedział, czemu dokładnie tak twierdził i wciąż próbował wytłumaczyć się narkotykiem. Z drugiej strony, mówił do siebie, że w końcu mu pomogła, a on tylko odpłaca dług.

— To co co chodzi? — zapytał, siadając wolno obok niej.

Blondynka wzięła głęboki wdech, ocierając łzy.

— Nie wiem, czy powinnam ci cokolwiek mówić, Jim.

— Bo jestem niewrażliwym socjopatą, który prawdopodobnie nawet nie interesuje się twoimi problemami, a jeszcze prawdopodobniej żywi się nimi? Masz rację — brunet wzruszył ramionami spokojnie. — Ale wydaje mi się, że i tak nie masz komu się wyżalić, więc równie dobrze mogę to być ja.

— Wciąż kocham Sherlocka.

     Molly tak szybko to wyznała, że Jimowi zajęło chwilę przeanalizowanie tych słów. Oczywiście jednak ta wiadomość nie była czymś nowym. Wiedział dobrze, że była w nim szaleńczo zakochana i to od bardzo dawna. Spojrzał na jej pierścionek, dobrze wiedząc, o co chodzi.

— Niech zgadnę — westchnął. — Ale ty masz męża, a Sherlock Johna?

— J... Jestem w ciąży.

     Ponownie się rozpłakała, chowając twarz w dłoniach. Moriarty zastygł w szoku. Tego nigdy by się nie domyślił! Molly spodziewała się dziecka... Spojrzał na brzuch kobiety ze zdziwieniem, po raz pierwszy nie wiedząc co powiedzieć.

— Trzeci miesiąc — kontynuowała. — Kocham już mojego skarba, ale co z tego, skoro mój mąż jest okropnym człowiekiem i niczego do niego nie czuję. Kiedyś... Na początku czułam, bo był czarujący. Teraz tylko się rządzi, jest agresywny... A Sherlock jest ideałem. Zawsze będzie. Nie mogę tak żyć, uwięziona w związku i mająca świadomość, że ktoś taki jak Sherlock nigdy nawet nie odwdzięczy uczucia. Moje kochane dziecko będzie jedyną osobą, która mnie nie zawiedzie.

    Jim nie miał pojęcia, jak zareagować. Cała ta charyzma, wiedza naukowa, zdolności planowania, a tracił głowę, gdy osoba do której miał słabość płakała i miała problem. Nie mógł obserwować, jak cierpiała.
   Próbował sięgnąć wspomnieniami do momentu, w którym gdzieś w telewizji ktoś pocieszał drugą osobę i doszedł do jednego kroku.

     Niezręcznie poklepał Molly po plecach, odwracając wzrok. Nigdy w życiu nikogo nie pocieszał, ani sam z siebie nie wykonywał takich gestów. Zawsze były to jedynie kroki, żeby kogoś zmanipulować. Jednak teraz to była jego szczera próba wsparcia osoby, która nie irytowała go tak bardzo, jak reszta istnień.
   Niespodziewanie Molly wtuliła się w niego, a on całkowicie zesztywniał, nie mając pojęcia, co zrobić teraz. Czuł zapach jej pachnących włosów i słyszał ciche chlipanie koło jego ucha.

— N-nie lubię t-t... — wykrztusił, jednak nic dalej nie wychodziło mu z ust.

     Jim nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go tulił. Była to nieznana mu czynność, która wprawiała w stan dyskomfortu, a jednocześnie czegoś w rodzaju bliskości, której tak bardzo brunetowi brakowało.
    Nie odpychnął jej jednak od siebie i stał po prostu w miejscu, podczas gdy Molly wtulała się w niego.

I czy Moriarty chciał, czy nie, właśnie ta niewinna osoba przyczyniła się do dziwnych uczuć w jego sercu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top