13 ; KTOKOLWIEK ZAATAKOWAŁ
rozdział 13 ; ktokolwiek zaatakował
❝ byłaś zaledwie pionkiem w mojej grze. ❞
Molly Hooper i Greg Lestrade stali w salonie wynajętego domu, sami nie wiedząc, czy aby na pewno było to należytym ruchem z ich strony. Nie mieli jednak na tą decyzję wyboru. Gdyby jeszcze okazało się, że Sherlock był sam, to byłoby im o wiele bardziej komfortowo. Ale tak nie było. Zamiast tego, oprócz Johna, przy boku detektywa był także umięśniony mężczyzna pokryty w bliznach i ktoś, kogo bał się każdy ze Scotland Yardu. James Moriarty. Oboje znali dobrze tego człowieka, a Molly nawet bliżej. Wciąż nie mogła się pogodzić z tym, że zakochała się w mężczyźnie, który w rzeczywistości był kryminalistą. Wciąż zagadką było dla niej jednak to, dlaczego nie kazał jej zabić, skoro miał mnóstwo możliwości.
Teraz czwórka poszukiwanych mężczyzn stała w wejściu do salonu ze zdziwieniem na twarzach, bo nie spodziewali się za nic ich obecności. Molly spojrzała na Jima, z lękiem robiąc parę kroków do tyłu, żeby schować się za inspektorem.
— Lestrade... — uniósł się Sherlock, wchodząc do salonu z niezadowoleniem. — Co wy tutaj do cholery robicie?!
Siwowłosy mężczyzna westchnął tylko, łapiąc się za głowę. Detektyw zawsze go dziwił swoimi czynami, ale teraz przekroczył wszelkie granice.
— A co ty robisz z... No wiesz kim. — odparł z przegraną próbą brzmienia jak najmniej zlęknionego obecnością człowieka, którego sam osobiście zamknął w więzieniu za kradzież klejnotów królewskich.
Głową wskazał subtelnie Jima, który wraz z Sebastianem wpatrywał się w tą sytuację zdezorientowany.
Sherlock zmrużył oczy analizując inspektora od dołu w górę, aż w końcu coś do niego dotarło. W niezadowoleniu obrócił oczami.
— To Mycroft was przysłał, mogłem się domyślić! Już się dowiedział, że tutaj jesteśmy, tak? Wścibski grubas.
Jim zachichotał cicho, słysząc te obraźliwe słowa.
— To twój brat, Sherlocku. Po prostu się o ciebie martwi — odparł Greg, lekko poirytowany.
— A no tak, zapomniałem — detektyw zmarszczył brwi. — Jesteście razem w związku i to dlatego tak go bronisz.
Moriarty był zszokowany, gdy to usłyszał. Z wielu rzeczy, które wiedział o każdym pojedynczym bliskim Sherlocka, o relacji pomiędzy inspektorem Scotland Yardu, a Mycroftem Holmsem nie miał pojęcia. W jego głowie pojawiło się mnóstwo pomysłów, których mógł użyć z tą informacją, ale dotarł do niego także fakt, że przecież teraz nie był w stanie czegokolwiek zrobić.
— Um... Przyszliśmy też dlatego, że się o ciebie martwiliśmy... Znaczy się... O ciebie i o Johna.
W końcu także Molly odezwała się po czasie milczenia przez obawę przed reakcją Jima na jej obecność. Ten jednak wydawał się, jakby go to w ogóle nie obchodziło, a co więcej - nie miał żadnego morderczego spojrzenia w oczach. Kobieta mogła przysiąść, że coś się w Jimie zmieniło.
Jednak nie tylko o to chodziło. Problemem była także obecność bliskiego jej detektywa, który sprawiał, że każda chwila z nim była najbardziej napięta w uczuciowy sposób. Jej serce wciąż szalało, a język plątał, gdy przebywała z nim w jednym pomieszczeniu. Myślała, że po tylu latach jej zakochanie w końcu minie, ale wciąż było tak samo. Pomimo, że teraz miała męża.
— Molly, nie powinnaś tutaj być. Widzisz, że jest z nami ten — powiedział detektyw, wskazując na Jima.
Irlandczyk uniósł lekko brwi w obrazie.
— "Ten" ma imię, które zresztą Molly pamięta znakomicie, prawda? — brunet spojrzał na nią, posyłając pełen pustki uśmieszek.
Wciąż pamiętał Molly i jej niewinność. Pamiętał także to, że darował jej życie, bo jednak było w niej coś, co powstrzymywało go przed zleceniem morderstwa.
Tymczasem Greg wciąż starał się obronić ich obecność w tym miejscu.
— Mycroft poprosił mnie, żebym cię śledził, bo oczywiście wiedział, że nie odpuścisz i będziesz chciał rozwiązać to sam. Kazał pojechać w kierunku Bridgwater zapewniając, że znajdzie mi miejsce na odpoczynek. Opowiedziałem o tym Molly, a ona uparła się, że też chce ze mną jechać, żeby cię przypilnować i trochę bardziej przytrzymać do ziemi.
— A więc pozwoli mi dalej kontynuować obecną sprawę?
— Tak, ale tylko pod moim nadzorem. Najbardziej będę jednak miał oko na Moriarty'ego, by w razie czego być przygotowanym na to, żeby cię obronić.
— Chociaż Molly mogłeś sobie darować, Graham, tutaj jest niebezpiecznie.
— Dam sobie radę — wtrąciła zmieszana kobieta.
Sebastian, który do tej pory był cicho chciał się przywitać, bo w przeciwieństwie do pozostałych tylko on nie miał pojęcia kim byli ci ludzie. Zrobił krok do przodu, ale wtedy jego klatka piersiowa z rozległym siniakiem przypomniała mu o swojej obecności. Syknął cicho, kładąc silną dłoń na ramieniu Jima.
Brunet zerknął w stronę przyjaciela, którego zdecydowanie bolało. Oprócz tego zobaczyła to także Molly, która patrzyła w tamtym kierunku.
— W-wszystko w porządku? — zapytała nieśmiało Sebastiana, bojąc się, że taki osiłek jak on mógł na nią wrzasnąć, za chociażby odezwanie się do jego osoby.
— Tak — odparł blondyn krótko.
— Nie, nie jest w porządku — wtrącił Jim głośno. — Podczas walki dostał z całej siły gałęzią. Gałęzią!
— Bywałem gorzej, Jim.
John także przypomniał sobie o tym, że mieli się tym zająć po powrocie do domu, ale całkowicie wyleciało mu z głowy przez wizytę dwóch niezapowiedzianych gości. Odwrócił się do nowego znajomego.
— Może zostawmy na razie Grega i Sherlocka, żeby sobie porozmawiali. My się zajmiemy tobą — powiedział do wysokiego blondyna.
Jim skinął głową i skierowali się do sypialni dwóch byłych żołnierzy, zaś kłócący się inspektor oraz detektyw poszli rozmawiać w kuchni.
Sebastian usiadł na łóżku i złapał się kłopotliwe za tył szyi. Wolał sam zająć się ranami, a teraz trójka osób brała w tym udział, jakby to było coś poważnego.
— Tak w ogóle to nazywam się Sebastian Moran — po chwili odwrócił głowę do równie niezręcznej Molly, posyłając jej życzliwy uśmiech, który miał zapewniać, że nie miała się czego bać.
Molly zrozumiała gest, dlatego na jej twarzy także pojawił się uśmiech.
— Miło mi cię poznać, ja nazywam się Molly Hooper.
— Nie musisz się nas bać, mamy sojusz z Sherlockiem. Wspólnie próbujemy rozwiązać tą sprawę. Jima też nie musisz się bać, jest obecnie w "trybie łagodnym". Nie ma nawet ludzi, którzy by mogli zabić na jego zlecenie.
Kobieta miała wrażenie bardziej spokojnej, ale i tak od czasu do czasu zerkała w stronę Jima, próbując dostrzec w nim jakieś mordercze zamiary. Do tej pory niczego nie dostrzegła, a wciąż uspokajał ją fakt, że wcześniej jej nie zabił, chociaż w każdej chwili mógł.
— Zamknij się, Moran — odparł na te słowa niezadowolony Irlandczyk. Był trochę przybity tym, jak bardzo bezradny był bez swoich ludzi. Uśmiechnął się jednak szeroko, stojąc naprzeciwko blondyna siedzącego na łóżku. — A teraz ściągaj bluzkę, trzeba cię obejrzeć.
Zażenowany Sebastian ściągnął swoją jasnoniebieską koszulkę, ukazując umięśnioną klatkę piersiową o wyrzeźbionych mięśniach. Jim uśmiechnął się głupkowato, patrząc na jego widoczny sześciopak.
— Co za widoki, skarbie. Wyglądasz jak sztuka — skomentował, pomimo dużego zawstydzenia Morana.
Nagle jednak uświadomił sobie, że przecież na jego klatce piersiowej oprócz sześciopaku był także rozległy fioletowy siniak oraz parę głębokich zadrapań, które były efektem mniejszych gałązek.
Molly i John także do niego podeszli, jednak oni zdawali się nie zwracać uwagi na to, jak umięśniony był blondyn.
— Mały obrzęk, na całe szczęście — skomentował Watson, przyglądając się uważniej. — Ale siniak jest dość rozległy.
— Przydałyby się okłady z lodu — dodała Molly.
— I maść ziołowa. Moriarty, zaczekaj tutaj z Sebastianem. Ja i Molly zobaczymy, czy uda nam się coś znaleźć — powiedział John.
Zanim Irlandczyk zdążył rozpoczęcie narzekania o tym, że doktor nie powinien mu rozkazywać i Jim może robić co chce, blondyn wyszedł wraz z kobietą, zostawiając bruneta oraz byłego snajpera samych.
Nastąpiła chwilowa cisza, bo od czasu ucieczki Sebastiana było trochę między nimi niezręczności związanej z zazdrością Morana. Oboje kwestionowali swoje uczucia drugiego, co postawiło ich w trudnej sytuacji, a zwłaszcza Jima, który nigdy wcześniej się w nikim nie zakochał. Myślał, że nie był do tego w ogóle zdolny i nawet Sebastian tak uważał.
— Czemu tak nagle wyszedłeś z domu, Seb? — zapytał jednak Irlandczyk, siadając koło przyjaciela na łóżku, wpatrując się w swoje blade dłonie. — Sherlock sugeruje, że to była zazdrość.
Blondyn był zmieszany i trochę ciężko było mu się do tego przyznać. Nie chciał brzmieć, jakby coś sugerowało, że był w nim zakochany.
— To... — wykrztusił. — No...
— To była zazdrość, rozumiem — Jim skinął głową. Uśmiechnął się lekko, a wtedy spojrzał w niebieskie oczy blondyna. — Ale nie było o co. Niczego do Sherlocka nie czuję, to obrzydliwe. Po prostu lubię flirtować z moimi wrogami, bo oglądanie ich zakłopotania wprawia mnie w rozbawienie. Nie musisz więc być o mnie zazdrosny, bo nigdzie się nie wybieram...
Te słowa były dla Sebastiana niezwykle kojące i nawet nie wiedział, że aż tak bardzo chciał je usłyszeć. Sprawiły mu ogromną ulgę, co tylko sugerowało, jak wielkie obawy miał w stosunku do uczuć, które Jim mógł żywić w stosunku do detektywa. Na całe szczęście okazało się, że nie były prawdziwe.
Wpatrywali się tak w siebie, zapominając o otaczającym ich świecie. Ich oczy były magiczną głębią, w których oboje tonęli i nie mogli przestać. Chcieli złączyć się ze sobą pocałunkiem, gdyby tylko któryś z nich był na tyle odważny, żeby wykonać pierwszy krok.
W końcu Moriarty wyrwał się z transu, szybko wstając z łóżka i rozglądając się po czerwonej sypialni.
— A więc wy śpicie tutaj, co? No nieźle trafiliście — powiedział szybko, zakładając dłonie na biodrach. — Ciekawe kto wpadł na taki pomysł, żeby tak to urządzić. Naprawdę nie rozumiem zwyczajnych ludzi. W każdym razie, to gdzie oni są? No serio, ile może zająć sięgnięcie do apteczki.
— Dopiero co wyszli, daj im trochę czasu — odparł cicho Sebastian.
— Pamiętam, jak miałem cały zespół ludzi, którzy robili wszystko za mnie, a robili to w mig! A teraz pracują dla tego kogoś, szkoda. Czy ja naprawdę byłem aż takim złym szefem? Mieli zapewnione nawet cholerne ubezpieczenie dentystyczne! Zarabiali wiele... Jestem o wiele lepszym szefem niż ktoś, kto się boi pokazać twarz i używa do tego maski, co za tchórz.
Prawda była taka, że Jim kompletnie nie miał pojęcia co mówi i po prostu mówił, co mu ślina na język przyniosła. Wszystko to po to, żeby pozbyć się tej dziwnej atmosfery, która pojawiła się dookoła nich. Stawało się to coraz częstsze, ku obawie bruneta.
Wkrótce jednak pojawiła się Molly, która ostrożnie i wciąż z małym uczuciem lęku weszła do sypialni, zamykając za sobą drzwi.
— John poszedł po maść ziołową do apteki — uśmiechnęła się nerwowo, patrząc w podłogę. W dłoni trzymała zimne okłady w małej misce.
— Jak jego ktoś zaatakuje i zamknie pod ziemią, to nawet nie kiwnę palcem, żeby się ruszyć — prychnął Jim. — Chociaż to i tak nie będzie miało miejsca. Ta wiadomość była przekazana tylko i wyłącznie dla ciebie, Sebastian. Nie powtórzą tego samego na tym razem innej osobie. A szkoda, bo z chęcią bym się doktora Watsona pozbył. Żal tylko, że ta jego córka by się wychowywała bez ojca. Życie bez takiej figury jest dość ciężkie. Biedna...
Sebastian i Molly spojrzeli na niego w absolutnym zadziwieniu. Dostrzegł to Irlandczyk, który kompletnie nie mógł zrozumieć ich reakcji.
— Co? Znowu powiedziałem coś nie tak? Bo ja czasami nie wiem co mówię.
— Jim... — Sebastian próbował ukryć uśmiech. — To była empatia. Ukazałeś empatię.
Brunet prychnął i zmarszczył brwi, próbując przeanalizować jeszcze raz swoje słowa. On tylko powiedział, że bez ojca by się jej ciężko żyło. W końcu wiedział to najlepiej z doświadczenia, bo jego ojciec był dla niego zupełnie obcą osobą, która przy okazji się nad nim znęcała.
— Wcale, że nie. Zamknij się. Jej życie mnie w ogóle nie obchodzi. Jestem okropnym człowiekiem, pamiętasz? Zabijam dla zabawy i tak wciąż jest — wymamrotał prędko. Spojrzał na okłady, a następnie na siną klatkę piersiową przyjaciela. — To zajmiemy się w końcu tą rzeźbą, czy nie?
Molly prędko chwyciła lodowaty kompres i przyłożyła do ciała blondyna, a Jim złapał za drugi, postępując tak samo. Sebastian wzdrygnął się, czując zimno na klatce piersiowej.
Kobieta z zadowoleniem myślała o tym, co przed chwilą zaszło. Gdy znała Moriarty'ego, ten był naprawdę przyjemnym w rozmowie i trochę pogubionym mężczyzną, który wydawał się nie znać do końca realiów normalnego życia. Teraz wydawało jej się, jakby gdzieś w środku ten "niebezpieczny kryminalista" wciąż miał w głębi tą personę. Chociaż to nie była już persona. To była jego prawdziwa osoba, skrywana pod nasadą, którą trzeba było zburzyć.
— Wiesz, Jim... — odezwała się w końcu, zbierając na odwagę. — Martwiłam się o ciebie przez cały ten czas.
Oboje stali obok siebie trzymając zimne okłady na twardym sześciopaku Sebastiana, który w tamtym momencie z zażenowaniem wpatrywał się w ścianę.
Jim zerknął na nią z wyraźnym zdziwieniem.
— Jak to "martwiłaś się o mnie"? Nie rozumiem, co to ma znaczyć.
— Nie czytałeś mojego bloga po tym, jak zniknąłeś? Myślałam... Cóż... Napisałam wpis skierowany do ciebie w którym uwzględniłam, że się o ciebie martwię i że masz się odezwać.
— Nie czytałem, byłaś zaledwie pionkiem w mojej grze.
— Byłam przestraszona gdy się dowiedziałam, kim naprawdę jesteś. Wciąż jednak zastanawia mnie... Dlaczego podczas twojej kłótni z Sherlockiem na dachu wybrałeś jako cel Grega, a nie mnie? Przecież dobrze wiedziałeś, że ja i Sherlock jesteśmy sobie bardzo bliscy. Nawet przy tobie rozmawialiśmy.
Oczywiście Jim nie mógł powiedzieć prawdy.
Nie mógł przyznać się do tego, że po prostu coś wewnątrz niego zakazało mu zagrozić niewinnej kobiecie, która była dla niego tak życzliwa. Myślał, że więcej takich nie ma wśród ludzi.
I przypomniało mu to o pewnej zmarłej, która była podobno z charakteru do Molly.
Nie chciał oglądać śmierci kolejnej takiej, tym razem umierającej z jego rozkazów.
Wzruszył ramionami prędko.
— Bo... Bo o tym nie pomyślałem — skłamał.
Molly tego kłamstwa nie kupiła, a na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
— Genialny kryminalista James Moriarty o tym nie pomyślał, ciekawe — powiedziała cicho pod nosem z nutą satysfakcji. — Wcale nie podejrzane.
— Jak chcesz, to mogę poprawić ten błąd i tym razem zabić cię osobiście — warknął, ściskając dłoń w pięść.
I tak by jej nie dotknął. Miał do niej pewnego rodzaju słabość, która nie potrafiła skrzywdzić jej w jakikolwiek sposób. Nie chciał zamienić się w swojego ojca, którego z całego serca nienawidził po dziś dzień.
Molly nie wystraszyła się tej groźby, bo miała coraz większą świadomość prawdziwego Jima. Jako jedyna powoli zaczynała go rozgryzać. Jako jedyna go rozumiała.
— Dobrze, przepraszam. Już się więcej nie odezwę na ten temat — odparła łagodnie, zmieniając pozycję okładu.
◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈
Gdy John wrócił bezpiecznie do domu i do końca zajęli się klatką piersiową Sebastiana, wyszli z sypialni. Greg i Sherlock rozmawiali w salonie, aż w końcu wstali z foteli na których siedzieli, odwracając głowy w stronę czwórki osób.
— W końcu — Sherlock obrócił oczami.
— Molly, musimy iść — stwierdził Greg, wskazując ciemne niebo, z którego padał śnieg. — Potem zrobi się niebezpiecznie.
— D-dobrze — odparła cicho.
Posłała Jimowi mały uśmiech, co całkowicie zbiło z tropu Irlandczyka, a potem zerknęła z utęsknieniem i nutą melancholii na Sherlocka, który wpatrywał się w palący kominek uruchomiony zaledwie kilka minut temu.
Nawet na nią nie spojrzał, a nawet całkowicie zignorował jej obecność. Moriarty przypomniał sobie, że przecież Molly była kiedyś zachowana w detektywie bez wzajemności. Wyglądało na to, że to wciąż ją dręczyło, a on nie był zainteresowany.
— Do zobaczenia wszystkim — machnęła dłonią.
Greg kulturalnie otworzył jej drzwi wejściowe, a ona wyszła na zewnątrz z lekkim przygnębieniem.
— Aha, Gavin... — detektyw z grymasem na twarzy odwrócił się do Lestrade'a. — Powiedz narzeczonemu, żeby stracił trochę na wadze i nie nasyłał na mnie swoich partnerów.
Siwowłosy mężczyzna bez odpowiedzi wyszedł, zamykając drzwi. Wtedy na twarzy detektywa automatycznie pojawił się mały uśmieszek.
— Zniechęciłem go, żeby więcej tutaj nie przychodził — wyjaśnił prędko, zanim ktokolwiek miał okazję się go zapytać o czym rozmawiali. — Mamy spokój przez najbliższe trzy dni. Jak się czujesz, Sebastianie?
Spojrzał na wysokiego blondyna, który w ogóle nie wyrażał jakiegokolwiek uczucia bólu, chociaż oczywiście wciąż czuł efekty uderzenia.
— Bardzo dobrze, maść i okłady bardzo mi pomogły — odparł.
— Ale najlepiej będzie, jeżeli przez kilka dni nie będzie aż tak bardzo się ruszał — wtrącił John. — Kości nie zostały uszkodzone, ale i tak należy uważać.
— Nie jestem aż taki poszkodowany, potrzebujecie mnie i moją zdolność walki — uparł się blondyn. — Inaczej byłbym tutaj nieprzydatny.
Jim podszedł i bez słowa poklepał przyjaciela po plecach.
— Jak coś to damy sobie radę, złotko. Teraz siadaj i opowiedz nam, czy pamiętasz może coś szczególnego z ataku, co mogłoby nam pomóc w rozwiązaniu tej sprawy.
Pociągnął Sebastiana za rękę na sofę, siadając koło niego i plotąc palce jakby w gotowości do posłuchania historii.
Blondyn zastanowił się, próbując przypomnieć sobie o ataku. Działo się to tak szybko i miał tyle myśli, że nie mógł skupić się tylko na jednej. Pamiętał, że wybiegł z kawiarni, bo osoba w masce go obserwowała... Potem jej nie znalazł, wracał do domu i zaciągnęła go w krzaki. Zaczęli się szarpać, a wtedy stało się coś dziwnego, bo dokładnie wiedziała jak odeprzeć ruch obronny Sebastiana. Ruch, którego nauczył się tylko i wyłącznie w domu rodzinnym. Zawsze działał na wszystkich wrogów, dlatego do tej pory wygrywał walki wręcz.
— Wyparcie... — wymamrotał na głos w zamyśleniu.
— Że co? — Sherlock zmarszczył brwi.
— Wyparcie było ruchem, którego nauczyli mnie w domu rodzinnym. Ktokolwiek mnie zaatakował wiedział dokładnie, jaki ruch wykonam — spojrzał z powagą na towarzyszy słuchających z zainteresowaniem. — To niemożliwe, żeby inaczej się dowiedział jak odeprzeć mój specjalny atak.
— Twój ojciec cię tego nauczył? — zapytał Jim.
— Nie. Usher.
Brunet przez chwilę nie wiedział, o kim była mowa. Z brakiem zrozumienia posłał Sebastianowi spojrzenie, które bardzo głośno mówiło "o kim ty do cholery mówisz". Były snajper westchnął.
— Kiedyś ci opowiadałem, pamiętasz? Gdy byłeś nastolatkiem i nie mogłeś spać, więc...
— Dobra, ćśś.
Jim nie chciał, żeby takie detale słuchał jego wróg. Przypomniał sobie pewną noc, gdy pierwszy raz wymknął się ze szpitala psychiatrycznego z Sebastianem. To właśnie tam śnił mu się koszmar o ojcu, a wtedy do pokoju przyszedł Moran i rozmawiali o jego bliznach.
W końcu go olśniło.
— O czekaj! Już mam! Zaraz... To ten gnój, co cię bił biczem? — skrzyżował ramiona, wściekły na samą myśl o tym, że ktoś mógł skrzywdzić Sebastiana. Tylko on mógł to robić.
— Tak.
— Boże, wy to macie tragiczne te historie — Sherlock pokręcił głową, popijając herbatę. Położył filiżankę na talerzyku. — No to już mamy teorię. To on mógł to zrobić.
— Pobić? Już by był chyba na to za stary... — wtrącił John, próbując to jakoś ułożyć.
— Chodzi mi bardziej o to, że to on zdradził tajniki tego "tajnego chwytu". Opowiedz o tym Usheru coś więcej, Sebastianie.
— No cóż — blondyn podrapał się po głowie. — Nie pamiętam wiele na jego temat. Był młody... Był kiedyś komandosem... Hazardzista.
— Moja papuga pewnie zatrudnia kogo popadnie — odezwał się Jim z nienawiścią w głosie. — I w ten sposób trafił się ten cały Usher. Zdradził mu swoje techniki.
— To możliwe... — potknął Sherlock. Nagle wstał z fotela, stając na środku salonu. — Pozostaje więc tylko odwiedzić rodzinę Sebastiana i poznać prawdę.
— O-odwiedzić?
— Oczywiście. Przecież powiedziałeś, że i tak chciałeś ich odwiedzić, bo mieszkają niedaleko, prawda? W takim razie złożymy im wizytę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top