12 ; CIUCIUBABKA



wybaczcie, że tak długo, ale mam mega blokaaa




rozdział 12 ; ciuciubabka

❝ kim ty jesteś? ❞







    Sebastian wyszedł z domu gwałtownie, gdy zobaczył, jak Jim całuje Sherlocka w policzek. Nie mógł tego znieść. Szedł przed siebie z dłońmi w kieszeniach, próbując jakoś uspokoić swój umysł i emocje. Wiedział, że ten pocałunek niczego nie oznaczał, a Jim miał dziwny fetysz flirtowania ze swoimi ofiarami, lecz i tak blondyn czuł wściekłość i smutek spowodowany tym, co się wydarzyło. Uważał, że był głupi przez liczenie na odwdzięczoną miłość od socjopaty, który nikogo nie kochał. To były głupie marzenia, a on wciąż liczył na to, żeby pewnego dnia staną się prawdą. Wciąż był zazdrosny o Sherlocka, któremu Jim poświęcał o wiele więcej uwagi. A to przecież Sebastian najwięcej o niego dbał, troszczył się, wspierał i znał przez bardzo długi czas! Pamiętał te chwile, gdy razem zasypiali w sypialni szesnastoletniego Jima, kiedy ten miał koszmary. To Sebastian był jego najlepszą połówką.

    Spacerował zamyślony przez zasłonę grubych płatków śniegu wpadających mu do oczu, wyciągając papierosa z kieszeni kurtki i zapalając, następnie zaciągając się mocno. Zastanawiał się, czy aby na pewno postąpił dobrze, że dał się w to wszystko wkręcić. Niby jego też szukali, ale może gdyby się w to nie mieszał, to by go ominęli. Przecież Sebastian był jedyną osobą, której tajemniczy osobnik w masce nie groził. Blondyn zbudował sobie mur przekonania, że równie dobrze Sherlock i Jim poradziliby sobie bez niego. Czuł się kompletnie bezużyteczny i niedoceniony.

    Szedł tak przez dłuższy czas nasłuchując śniegu, który łamał się pod jego stopami, a mroźny wiatr uderzał go silnymi podmuchami w zaczerwienione uszy. Mężczyzna potarł dłonie i uznał, że powinien wracać, ale nagle jego uwagę zwróciły różnokolorowe dachy domków. Miasteczko zaczynało się właśnie tam. Mieli iść zwiedzać w grupie, ale może mógł zrobić coś ważnego sam... Przynajmniej sam sobie by udowodnił, że może być równie użyteczny.
    Mijał ludzi, którzy wymieniali spojrzenia gdy kroczył po chodniku, a przez myśli przeszła Sebastianowi linijka obelg, jak bardzo to nienawidzi niektórych mieszkańców małych miasteczek. Wystarczyła jedna nowa osoba a to już wystarczyło, by każdy plotkował i to na dodatek widocznie. Jasne, niech człowiek wie, że jest obgadywany za plecami. Większa część składała się jednak ze staruszków, a także dorosłych mężczyzn widocznie pogrążonych swoim światem. Należeli do typu bogatych rodzin, którzy przyjeżdżali do takich miejsc i budowali największe domy w miasteczkach, aby pokazać, że są lepsi od tych biedniejszych, stałych mieszkańców tego miejsca.

  Miasteczko oprócz domków posiadało także niedaleko parę kafejek, barów i sklepów, a także jeden kościół oraz aptekę. Nie było to wiele, a jednak zawsze coś. Mieszkańcy nie mogli więc narzekać. W gorszym przypadku by nie mieli ciepłej wody, ani apteki. Lekarza za to nie było i tak.
Sebastian postanowił, że zatrzyma swój chwilowy spacer w jednej z kafejek o niebieskich szybach.
Skręcił w stronę wejścia, a następnie pociągnął za klamkę, wchodząc do ciepłego pomieszczenia o przyjaznych, kolorowych światłach. W takich miejscach mógłby spędzać każdy poranek.
Usiadł przy stoliku, rozglądając się dookoła po miejscu - oprócz niego w lokalu była jeszcze jakaś rudowłosa kobieta o okrągłych okularach, która czytała dzisiejszą gazetę. Nagle z kuchni wyszedł niski mężczyzna o jasnych, kręconych włosach, a w dłoni trzymał menu. Energicznie podszedł do stolika, świdrując nowego klienta oczami.

— Dzień dobry, witamy w The Roasted Beef. Tutaj jest lista posiłków dla pana. Podejdę, gdy będzie pan już gotowy złożyć zamówienie.

Kelner podał mężczyźnie menu, na które Sebastian zaledwie rzucił okiem.

— Ee... — blondynowi przypomniało się, że przecież nie brał żadnego portfela. — Ta, okej.

— Czy nalać panu kawy? Za darmo.

— Jasne.

Młody pracownik odszedł na chwilę, a po chwili wrócił ze szklanym dzbankiem i nalał kawy do leżącego już wcześniej na stoliku kubka w groszki.

— Dzięki — wymamrotał Sebastian.

Został sam i wziął głęboki wdech, zamykając spokojnie oczy. Przez chwilę całkowicie opuściły go myśli o Jimie, czując błogi spokój. Takie życie mu się podobało; bez żadnych rozczarowań, stresujących spraw, negatywnych ludzi. Po prostu on sam, codziennie chodzący do kafejki na śniadania, cieszący się z natury. To się nazywało życie.

Wyjrzał przez okno, obserwując ludzi, którzy od czasu do czasu spacerowali niedaleko po ulicy. Kafejkę minęły dzieci rzucające się śnieżkami, pewna staruszka z zakupami, a także dwójka miasteczkowych pijaków.
Jednak coś nagle przykuło jednak uwagę i sprawiło, że po plecach Sebastiana przeszły ciarki.

Z daleka między apteką, a sklepem z wędkami, stała sztywno ciemna sylwetka osoby ze znajomą maską Guya Fawkesa na twarzy.
Osoba wpatrywała się w niego nieruchomo, aż nagle pobiegła za budynek apteki, znikając mężczyźnie z pola widzenia.

— Cholera... — wymamrotał rozdygotany Moran sam do siebie. — Ani chwili spokoju.

   Ten osobnik specjalnie chciał się mu pokazać. Chciał, żeby Sebastian podążył za nim.
A blondyn jak głupi wybiegł z kafejki, zostawiając kawę i menu nienaruszone. Działał pod wpływem lęku, a także gniewu oraz chęci dowiedzenia się prawdy. Miał już dość tych zagadek - chciał, żeby wszystko rozstrzygało się tu i teraz, a Jim nie będzie już musiał współpracować z Sherlockiem, co także pomoże i zazdrosnemu Sebastianowi.
Wybiegł na ulicę, a następnie prędko pobiegł w stronę, gdzie ostatni raz zobaczył tajemniczą sylwetkę.




◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈


  W domku pełnym nowym gości, Moriarty próbował udawać, że wcale mu nie przeszkadza zniknięcie Sebastiana. W końcu nie mógł ujawnić swojemu wrogowi, że miał bliską dla niego osobę. W końcu mógł użyć ten fakt przeciwko niemu. Zamiast tego, narzekał o tym, jak bardzo głupio jego najlepszy przyjaciel postąpił. W rzeczywistości był bardzo nerwowy, próbując nie wyobrażać sobie, że tym razem mógł umrzeć naprawdę.

— Mieliśmy współpracować razem — stwierdził, chodząc zestresowany w tą i z powrotem koło parapetu, od czasu do czasu zerkając na zewnątrz z nadzieją, że pojawi się w końcu w bramie. Nie przychodził.

Na szczęście ani John, ani Sherlock nie skrywali zaniepokojenia i to oni snuli teorie o tym, co mogło być powodem jego zniknięcia.
Siedzieli na fotelach, jednak gotowi w każdej momencie na podniesienie się i odejście.

— Wyszedł po tym, jak mnie pocałowałeś w policzek, Moriarty — powiedział po czasie Sherlock, patrząc wymownie na Irlandczyka.

Nie był głupi i potrafił rozpoznać od razu, że tak naprawdę Sebastian odczuwał coś głębszego dla bruneta. Jim obrócił się w stronę detektywa, marszcząc brwi.

— Co sugerujesz?

— Zgadnij.

— ...Nie był zazdrosny, Sherlocku.

Holmes spojrzał na Johna, który kręcił głową w niedowierzaniu, jak bardzo kryminalista nie rozumiał emocji pomimo bycia tak bardzo inteligentnym. Doktorowi od razu przypomniały się jego pierwsze lata przyjaźni z Sherlockiem, który miał takie same problemy. Jednak odkąd w jego życiu pojawił się John, udało mu się zmienić myślenie i nabrał szerszej perspektywy na ludzkie emocje.
Jim od razu zauważył ich spojrzenia. Dotarło do niego, że przecież detektyw miał rację, bo w końcu podczas interakcji detektywa i kryminalisty, Moran wydawał się bardzo zirytowany.
W głowie Moriarty'ego pojawiła się nawet myśl, że może Sebastian coś do niego czuł... Nie chciał jednak wyobrażać sobie, iż mogła być to prawda. On musiał utrzymywać tylko dalekie kontakty z innymi. Nie mógł mieć rodziny, ani związków. To by oznaczało słabość. Z drugiej strony jednak, opcja odwzajemnionej miłości sprawiała, że jego serce zabiło trochę szybciej.

— Dobra, idę go poszukać — Jim nagle ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, mając już dość czekania. — Ale to tylko dlatego, że... Potrzebujemy go do prowadzenia auta. Jest naszym Uberem. Nie to, że mi na nim zależy.

Następnie wyszedł na zewnątrz, a Sherlock i John szybko rzucili się za nim. Skierowali się w stronę miasteczka, gdyż łatwo było wydedukować detektywowi ślady snajpera i kroki, które można było przeanalizować rachunkiem prawdopodobieństwa. Moriarty miał skrytą nadzieję, że gang masek go nie dorwał, bo w końcu dobrze znał kryminalistów i wiedział, że osoba rozdzielona była idealnym celem.





◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈

    Mężczyzna w masce rozpłynął się w powietrzu. Sebastian próbował znaleźć go w każdym kącie, ale nie udało się mu. Nie było go w miejscu, gdzie stał; ani za apteką, ani za sklepem. Z gotowością na uderzenie wciąż oglądał teren, aż w końcu uznał, że nie uda mu się go znaleźć. Zamiast tego uznał poinformowanie jego towarzyszy, że ich obawy się sprawdziły, a gang grasuje w miasteczku i ich obserwuje. Zresztą to było tylko potwierdzenie, bo ich obecność tutaj była oczywista, w końcu to właśnie w tym miejscu wszystko miało się wydarzyć.

Szedł w kierunku wynajętego domku, próbując jakoś poukładać idealne wytłumaczenie czemu zniknął bez słowa i mijał krzewy szumiące jakby ostrzegające go, że coś czai się niedaleko.
Gdyby tylko tak naprawdę było i rośliny by potrafiły ostrzegać.

   Ktoś unieruchomił jego ręce, a następnie chaotycznie zaciągnął w gęste rośliny, gdzie nic nie było widać. Sebastian zastosował obronę przez kopnięcie, czego kiedyś nauczył go ojciec, ale napastnik doskonale wiedział, że Moran tak zrobi, co zaskoczyło byłego żołnierza. Nie miał pojęcia, skąd napastnik wiedział o ciosie, którego nauczył go tylko i wyłącznie ojciec. Gdy blondyn wykonał kopnięcie, osoba w masce puściła go, odsunęła się i chwyciła za gruby kij, uderzając Sebastiana w klatkę piersiową z ogromną siłą. Sebastian zgiął się z bólu czując, jak jego kości przyjmują uderzenie i nie może oddychać, co napastnik wykorzystał i szybko odblokował klapę schowaną w śniegu. Chwycił go za kołnierz dwoma rękoma.

— Kim ty jesteś? — wykrztusił Sebastian, wpatrując się w oczy maski Guya Fawkesa.

Zamiast odpowiedzi, osobnik uniósł lekko głowę, a wtedy kopnął blondyna z całej siły, przez co Moran poleciał do tyłu, wlatując do ciemnego pomieszczenia umiejscowionego głęboko pod ziemią. Upadł na plecy, jednak przed upadkiem zmienił pozycję, żeby nie uszkodził sobie głowy ani karku. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył był osobnik w masce zasuwał klapę i nastąpiła ciemność. Sebastian był zamknięty pod ziemią bez jakiegokolwiek światła, na dodatek obolały. Podniósł się z trudem, próbując przywrócić oddech i zaczął robić małe kroki w próbie odnalezienia jakiegoś sposobu, żeby wspiąć się do góry i wyjść. Wydawało się jednak, że był w jakimś pomieszczeniu bez żadnych mebli, aż do momentu, gdy mała lampka nagle się zapaliła. Usadowiona była na całkowitym końcu pomieszczenia, przez co Sebastian nie zauważył tego, gdy wpadał. Był zbyt wpatrzony w zamaskowaną osobę, która zamykała właz.

  Światło ujawniło coś, co wywołało w Sebastianie przerażenie.
Trumna.
Ciemnoniebieska, z tabliczką, na której pisało "Ś.P AUGUSTUS MORAN".
To był grób ojca, którego zabił.
Mężczyzna odsunął się prędko na sam koniec pomieszczenia z nadzieją, że było to oszustwo, a tak naprawdę trumna nie zawierała szkieletu bliskiej mu osoby. Nie był jednak w stanie, żeby otworzyć wieko i sprawdzić. Trumna jednak wyglądała, jakby była świeżo co wyciągnięta z ziemi, a to wcale w niczym mu nie pomogło, ani nie podniosło na duchu. Klatka piersiowa bolała go niezmiernie za każdym razem, gdy oddychał i się poruszył, więc tym bardziej ciężko było mu jakoś sięgnąć do klapy, która tak czy siak była zbyt wysoko.

Aż nagle włączyła się starodawna melodia, a Moran dostrzegł głośnik, który wbudowany był w ścianę.

— Co się tutaj kurwa dzieje... — złapał się za głowę.

I know you belong to somebody new...

Głos małych śpiewających dziewczynek rozbrzmiewał po pomieszczeniu i wcale nie sprawiał, że Moran w jakikolwiek sposób czuł się lepiej. To brzmiało jak wiadomość od osobnika, który go pobił i wrzucił do tego pomieszczenia.
Czy w ten sposób miał umrzeć? Czy nikt go już nie znajdzie? Umrze koło grobu swojego ojca, którego sam zabił? Zsunął się na podłogę, co przynajmniej w najmniejszym stopniu sprawiło ulgę dla jego bolącej klatki piersiowej.

❝ ...but tonight you belong to me. ❞

Ścisnął zęby, próbując obracać się i oglądać pomieszczenie w bólu. Miał świadomość tego, że właśnie teraz na klatce piersiowej robił mu się ogromny siniak.

Altough we're apart, you're a part of my heart...

Jeszcze raz wstał, trzymając się za klatkę piersiową jakby to miało w jakiś sposób pomóc zatrzymać ból, próbując sięgnąć drugą dłonią klapę. Oczywiście nie mógł niczego zrobić. Westchnął głęboko, próbując jakoś wspiąć się po ścianie, ale to było tak samo niemożliwe.
Liczył jedynie na to, że znajdzie go Jim i reszta. Nie chciał spędzić minuty z tym grobem ani chwili dłużej.

...but tonight you belong to me

◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈


— Może ktoś zaprosił go gdzieś na kawę do domu?

John próbował jakoś podsunąć pomysły, gdy Sherlock i Jim utknęli w martwym punkcie, gdyż ich podejrzenia o Sebastianie przebywającym w miasteczku były błędne. Nie było go tam, a dokładnie rozglądali się po różnych miejscach i upewniali, czy aby nie ominęli jakiegoś baru lub sklepu, gdzie mógł być.

— To nie zgrywa się z jego charakterem, John — odparł Sherlock. 

Trójka mężczyzn spacerowała od miejsca do miejsca, gdzie mógł przebywać blondyn. Żadne jednak do tej pory okazał się być poprawne. Zaczęli wchodzić więc do różnego rodzaju lokalów, wypytując napotkane osoby, czy nie widziały wysokiego mężczyzny z bliznami na twarzy. W końcu jednak skierowali się do kafejki o nazwie The Roasted Beef, rozglądając się po pustym od klientów pomieszczeniu, a następnie od razu zwrócili uwagę na młodego chłopaka, który sprzątał blat usadowiony przy oknie.

— Hej, ty — zaczepił go Sherlock, ruszając prędko do przodu i wskazując na niego palcem. 

Kelner podniósł głowę zdezorientowany, dostrzegając wysokiego mężczyznę o ostrych kościach policzkowych i długim, czarnym płaszczu. 

— Ja?

— Widzisz tu kogoś innego? — Holmes przystanął przy stoliku. — Mamy do ciebie pytanie. 

Koło Sherlocka pojawił się nagle Jim, który z coraz większym zmartwieniem liczył na to, że jego przyjaciel w końcu się znajdzie. Nie mógł jednak ukazywać tego, że mu zależy, więc wciąż siedział cicho. 

— Był tutaj może taki przystojny blondyn, który wyglądał jakby kot go podrapał na twarzy? — zapytał melodyjnie. 

— N-nie wiem czy powinienem coś...

Chłopak przypomniał sobie o charakterystycznie wyglądającym mężczyźnie, który wszedł dosłownie na chwilę i zaraz potem wybiegł bez zamawiania niczego, ale nie wiedział, czy aby na pewno mógł wyjawiać takie rzeczy. Zatrudnił się w tym miejscu dopiero kilka dni temu po znajomości i wciąż nie znał dokładnie wszystkich rzeczy. Wtedy John wystąpił na przód. 

— Prosi cię o to John Watson, kapitan piątego pułku piechoty. 

Czy jego pozycja w tamtej sytuacji miała jakiekolwiek znaczenie? Oczywiście, że nie. Mógł jedynie kontrolować żołnierzy ze względu na swój status. Młody chłopak jednak uznał, że to brzmi poważnie i od razu się speszył. 

— T-tak, był tutaj. Niczego na początku nie zamówił, a po chwili wybiegł na zewnątrz. Chyba kogoś gonił. 

Moriarty zesztywniał. Usłyszał wystarczająco. Wierzył, że Sebastian był w bardzo dobrej formie i znał się na walce lepiej niż ktokolwiek inny, ale tym razem wróg miał przewagę liczebną. Irlandczyk bał się o życie najbliższego, dlatego po usłyszeniu słów od razu wybiegł na zewnątrz, rozglądając dookoła po ulicy. Nie było nikogo podejrzanego w pobliżu, ani miejsc, w których ktoś podejrzany mógłby się czaić. 

Szybko podbiegli do niego także Sherlock i John, dołączając do poszukiwań. Wypytywali przechodniów, rozglądali się nawet poza miasteczkiem, ale nigdzie nie mogli dowiedzieć się czegoś na temat mężczyzny, który nagle zniknął. Jim zaczął snuć już teorie, że gdzieś go wywieziono lub zamknięto tak, jak Rosie, ale to drugie by nie miało sensu ze względu na to, że na Sebastianie też chciano się zemścić. Nie przytrzymywali by kogoś, kto ich skrzywdził, tylko porwali by kogoś mu bliskiego, żeby tak było. A Moran niestety był na liście osób, których chciano zniszczyć dopiero piątego listopada.
W końcu Sherlock uznał, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie, jeżeli w trójkę przejrzą kamery i po prostu sprawdzą kroki, których używał blondyn przed zniknięciem dokładnie tak, jak tego użyli żeby namierzyć w którą stronę jechała Rosie.

Musieli to zrobić, gdy dojdą do domu, dlatego zaczęli powoli iść w stronę drogi między lasem, przez którą trzeba było przejść, żeby dostać się do wynajętego budynku przez Jima. Przy okazji rozglądali się jeszcze po śladach, które mógł znaleźć Sherlock dzięki swojej mocy dedukcji, jednocześnie od czasu do czasu wykrzykując "SEBASTIAN!", gdyby w jakiś sposób okazało się, że wcale nie był tak daleko. Mieli świadomość, że mogli w ten sposób zwrócić uwagę schowanych członków gangu, jednakże nie mieli innego wyjścia, a to był jedyny efektywny sposób.

Zadziałał.
Gdy szli między drzewami i długimi, zielonymi krzewami, detektyw zobaczył wygięte gałęzie oraz ślady stóp należących do dwóch osób, których rozmiar zresztą zgadzał się na oko z rozmiarem stóp Sebastiana. Niedaleko znaleźli na wpół zakopaną, przenośną drabinę, która nie miała żadnego powodu, żeby tam leżeć. Wtedy też zeszli z drogi i przeszli przez krzaki, nawołując imię zaginionego swoim sposobem. I nagle John usłyszał "TUTAJ!", prędko pukając Sherlocka w bark.

— Sherlocku... Słyszysz?

W trójkę przystanęli, nasłuchując cichy głos nawołujący o pomoc. Jim poczuł, jak coś ciężkiego w końcu uwalnia się z jego serca i próbował powstrzymać uśmiech. Zamiast tego, zaczął podążać za głosem, który wydawał się być blisko, a jednocześnie dość daleko. W końcu gdy minął duży kamień, w oczy rzuciła mu się drewniana klapa, która powoli zaczęła powoli zakopywać się przez padający śnieg.
Szybko chwycił za zamknięcie, pociągając łańcuch w bok i otwierając ją na szeroko. Sherlock oraz John podbiegli prędko, dostrzegając Sebastiana na dnie ciemnego pomieszczenia, z którego dobiegała piosenka, a na samym końcu spoczywała trumna. Blondyn spojrzał w stronę światła.

— Dzięki Bogu... — wzdychnął, wstając obolały i opierając się o ścianę.

— Zaraz cię wyciągniemy, czekaj.

John po swoich słowach szybko pobiegł po drabinę.

— Przecież i tak nie ma gdzie iść — skomentował Jim, obracając oczami. Spojrzał w dół, radośnie machając dłonią do swojego przyjaciela. — A jak ty tam trafiłeś, mój drogi?

Detektyw obserwował pomieszczenie w zastanowieniu, a jego uwagę przykuła trumna oraz treść piosenki, która w tamtej sytuacji nie miała żadnego sensu.

— Ten w masce mnie zaatakował, cholera — Sebastian prowadził konwersację ze swoim przyjacielem. — Wiedziałem, że będą tutaj się czaili.

— Zbudowali to specjalnie — odparł Jim w zastanowieniu. — Byli przygotowani już wcześniej. Chcą tym sposobem coś przekazać, jakąś wiadomość.

— Wiadomość w piosence — odezwał się nagle Sherlock, wciąż słuchając się w tekst.

Moriarty także uciszył się, próbując coś zrozumieć z tekstu. Na dodatek interesowała go trumna tak samo, jak detektywa. Był ciekawy, co to wszystko miało oznaczać. W końcu jednak na coś wpadł.

— Może ktokolwiek to prowadzi próbuje przekazać ci, czemu próbuje się na tobie zemścić...? — spojrzał na blondyna.

Zapadła cisza, a mężczyźni wymienili ze sobą znaczące spojrzenia. Do Sebastiana dotarło, że to miało jak największy sens. Odwrócił się do grobu ojca. Ktokolwiek postawił to w tym pomieszczeniu, nie zrobił tego tylko po to, żeby go nastraszyć.

— Chodzi o mojego ojca.

— Słucham? — Jim z zainteresowaniem przekręcił lekko głowę.

— To jego grób tutaj jest. Ja go zabiłem, więc to ma coś wspólnego z tym...

To wszystko stawało się jeszcze większą zagadką, co dla dwóch geniuszy było po części bardzo dobrą wiadomość. Pomimo, że martwili się o swoich bliskich (no i Jim o swoją karierę), to jednak coś w wyzwaniu sprawiało, iż stawali się bardzo zadowoleni z nadchodzącej pracy.

Dołączył do nich John noszący drabinę, który przekazał ją ostrożnie obolałemu Sebastianowi. Były żołnierz wspiął się po niej, a następnie Sherlock wraz z Johnem pomogli mu wspiąć się od końca drabiny na powierzchnię. Od razu było blondynowi lepiej, gdy wyszedł z tego ciemnego pomieszczenia z trumną jego ojca.
Wyprostował się, a wtedy syknął cicho i złapał dłonią za swoją klatkę piersiową, co prędko zauważyli wszyscy.

— Wszystko dobrze? — zapytał Sherlock poważnie.

— Tak — odparł prędko. — Po prostu dostałem porządnie gałęzią.

— Podnoś koszulkę to obejrzymy — zachęcił Jim flirciarsko. — I przy okazji będziemy mogli podziwiać twój sześciopak.

— Nie tutaj — stwierdził John. — Obejrzymy go w domu. Tutaj jest zimno i nie wiadomo, czy jego napastnik wciąż gdzieś się tutaj nie czai.

I właśnie w ten sposób ku uldze trójki poszukiwaczy Sebastiana, ich zguba została znaleziona, bezpieczna i w większości zdrowa. Z większą ostrożnością skierowali się w stronę bezpiecznego domu, gdzie było ciepło, a śnieg nie wpadał im do oczu.
Jim od czasu do czasu zerkał na Sebastiana, który w milczeniu szedł koło niego zapatrzony przed siebie. Ponownie pojawiła się w jego głowie teoria Sherlocka, że tak naprawdę blondyn był o niego zazdrosny. Chciał, żeby jego przyjaciel czuł do niego coś więcej, ale z drugiej strony wiedział, że nie mógł być najgroźniejszym mężczyzną w Wielkiej Brytanii i jednocześnie oficjalnie być z kimś w związku. To było niebezpieczne dla Sebastiana, a drugi raz nie mógłby przeżyć tego szoku, gdy myślał, że tamten umarł. Wtedy przypomniały mu się też jego słowa, gdy rozmawiał z Johnem Watsonem. O tym, jak uważał Jima za potwora i cieszył się w małym stopniu z jego śmierci. To odrzucało teorię, że Sebastian coś do niego czuł. On nie chciał być w związku z kryminalistą, a Jim nie chciał narażać go na niebezpieczeństwo. Był świadomy tego, że pewnego dnia będzie musiał decydować.

W końcu dotarli do wynajętego domu, który w tamtym momencie był zbawieniem dla całej czwórki, a gorąca herbata przed kominkiem idealną wizją. Pierwszy wszedł John, gdy nagle przystanął gwałtownie, odwracając się prędko i przyciskając palec wskazujący do ust nakazujący, żeby pozostali byli cicho.
Wtedy też usłyszeli kroki i jakiś dźwięk w salonie. Sherlock wyciągnął prędko pistolet, w czwórkę powoli zbliżając się do drzwi wejściowych.

Otworzyli je szybko, przygotowani na strzały.
Zamarli jednak, gdy zamiast ludzi w maskach lub włamywacza zobaczyli niską, sympatycznie wyglądającą blondynkę i mężczyznę o siwych włosach, który właśnie stawiał na miejsce fotografię właścicieli domu.
Pistolet Sherlocka opadł na dół.

— Molly...? Lestrade...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top