08 ; DROGI PRZYJACIEL

   


rozdział 8 ; drogi przyjaciel

❝ już prawie zaczynałem znosić twoją obecność, moriarty. ❞




  Życie dla Jima zawsze toczyło się w taki sposób, że zaskakiwało go z różnych stron; zazwyczaj były to takie niespodzianki, które nie robiły na nim żadnego wrażenia i szybko się ich pozbywał - były to problemy jego zwyczajnego, kryminalnego świata.
Teraz jednak nadszedł taki moment w jego życiu, gdzie nie miał zielonego pojęcia, co robi i dlaczego. Mógłby wylecieć na Karaiby, zupełnie nie przejmując się tym, co na niego czeka. 
  Problem pojawiał się wtedy, gdy docierało do niego, że nigdy nie mógłby wrócić już na swoje stanowisko, bez którego nie mógł wyobrazić sobie życia. Sebastianowi skrycie podobało się taka wizja, chociaż nie mógł to powiedzieć swojemu szalonemu przyjacielowi, bo pewnie by był wściekły. Jednak i tak pogrążał się w marzeniach, w których żyją spokojnie razem, a on uczy go tego, jak funkcjonować w normalnym świecie. Chciał być blisko niego przez cały czas, tulić, dbać o niego. Zupełnie, jakby opiekował się dzikim kotem, który bez powodu lubił wysuwać szpony i drapać. Miał jednak tyle blizn na twarzy, że teraz nie robiło mi to żadnej różnicy, a Jim mógłby mu ranić twarz, gdyby tylko tak zapragnął. Dałby wszystko, żeby wspólnie żyli. Teraz jednak różnice trochę ich dzieliły pomimo, że między nimi pojawiała się ekstremalnie dziwna aura za każdym razem, gdy patrzyli sobie w oczy, łapali się za ręce lub stali po prostu blisko siebie - ich serca wydawały się bić o wiele szybciej, a kończyny osłabiać się.
Oboje myśleli też, że drugi nie odczuwa tego samego.
  Szalony socjopata nie chciał psuć swojej reputacji i nie wierzył w to, że czuł wobec Sebastiana coś poważnego. Nie chciał także żadnej nowej słabości.
Za to były żołnierz bał się wyśmiania i odrzucenia. Też nie wierzył w serce Jima.

  Ich historia nie toczyła się jednak na samej miłości, zwłaszcza tą późną jesienią, zaledwie kilkanaście dni przed listopadem.
Nikomu nie podobały się realia, do których zostali wrzuceni; gang masek wciąż ich śledził, tajemniczy osobnik znał słabości, a mała dziewczynka wciąż była uwięziona.
Mieli poszlakę, a mianowicie Guya Fawkesa, do którego główny szef gangu nawiązywał za pomocą masek.
Guy Fawkes planował asasynację na obecnym królu Anglii, za pomocą beczek z prochem, które chciał wysadzić w parlamencie.
Sherlock i Jim doszli do wniosku, że król w tej wersji symbolizował Moriarty'ego, gdy było o nim głośno w dniu, w którym włamał się do Tower Of London, zaś Sherlock był parlamentem. W końcu miał brata, którego nazywał brytyjskim rządem.

  Tego wieczora było zimno. Londyńczycy spacerowali po ulicach opatuleni w szale i czapki, a ostatnie liście o pożókłym kolorze odpadały z gałęzi, tańcząc na wietrze. Ze sklepów zniknęły lody oraz letnie ubrania, a w gazetach powoli zaczęły pojawiać się reklamy świąteczne, ku irytacji mieszkańców, gdyż według nich było za wcześnie na Boże Narodzenie.

Oswald Tesimond, jezuicki ksiądz i kolega ze szkolnej ławy, opisuje Fawkesa jako „przyjemnego w obyciu, o wesołym usposobieniu, przeciwnego kłótniom i sporom, lojalnego wobec przyjaciół”. Według niego Fawkes był „mężczyzną dobrze zaznajomionym z zagadnieniami wojennymi” i że właśnie połączenie jego pobożności z profesjonalizmem sprawiło, że zdobył sobie względy pozostałych spiskowców...

Moriarty czytał na głos artykuł Wikipedii z zainteresowaniem. Poznali już sporą część historii na jego temat, ale wciąż było to za mało. Na dodatek nie znaleźli żadnego innego powiązania, a nawet nie wpadli na pomysł tego, jakie będą następne ruchy. Sherlock uznał, że Jim gaśnie. Ten obraził się na niego i ogłosił śmierć detektywa, gdy tylko odzyska swoje kryminalne imperium z powrotem.
Nikt nie wziął go na poważnie.

  Na dworzu było ciemno, a wiatr świszczał głośno, próbując wedrzeć się do salonu.
Irlandczyk uparł się, żeby detektyw uruchomił kominek, więc po długich namowach, po raz pierwszy od kilku lat został on w końcu zapalony. Panowie przesunęli fotele, a Jim i Sebastian zrobili sobie miejsce na kocu. W ten właśnie sposób na Baker Street było ciepło i przytulnie, a ciepły ogień ogrzewał oraz odbijał światło na ich twarzach.
Jim nie znosił tego, że musiał tutaj przebywać, ale z drugiej strony - w duszy cieszył się, iż nie jest obecnie w swoim opuszczonym mieszkaniu bez żadnej duszy dookoła. Nawet nie wziął ani jednej tabletki antydepresantów. Przebywanie przy ludziach, nawet zwykłych sprawiało, że czuł się mniej... Samotny.
I tak nie było mu to na rękę.

— Nic to jeszcze nam nie mówi — dodał Jim, wyglądając zza telefonu i leżąc na plecach. — Ale musimy zapamiętać to wszystko.

Sherlock i John siedzieli blisko siebie na fotelach, prawie trzymając się za ręce. Od czasu do czasu szatyn pocieszał doktora, który dostawał gęsiej skórki za każdym razem, gdy myślał o swojej biednej córce.
Sebastian za to leżał niedaleko Jima, zerkając niezauważalnie na jego błyszczące w świetle ognia duże oczy. Gdy Irlandczyk nie miał napadów szału, to potrafił wyglądać na najbardziej uroczego i niewinnego mężczyznę, jakiego Sebastian kiedykolwiek spotkał. Na jego twarzy pojawiał się wtedy krótki uśmieszek, który sam mu formował się i nie mógł tego powstrzymać.

— Przynajmniej wiemy już, że będzie podawał się za miłego — powiedział John. Zmarszczył krótko brwi, patrząc w górę pogrążony zamyśleniem. — Chyba.

Sherlock zerknął kątem oka na niskiego blondyna, kręcąc głową.

— Nie — stwierdził. — On taki po prostu będzie. Z natury.

— Zgadzam się z loczkami! — Jim uniósł palec do góry. — To się nam wszystko łączy. Skoro w rzeczywistości jest zwyczajnym, nudnym członkiem społeczeństwa, to nie mógłby trzymać małej dziewczynki w złych warunkach. Dlatego wtedy na filmie była w ciepłym pokoju, zadbana i zdrowa. Żałosny jest, skoro nie potrafi zabić nieprzydatnego dziecka.

John wydał z siebie westchnienie ulgi. Cieszył się, że przynajmniej nie była głodowana, ani nie leżała w zimnie.

— Nie ma co się cieszyć, karzełku — dodał kryminalista, gdy zobaczył poprawiony nastrój doktora. — I tak zaszedł daleko, więc się nie zawaha jej zabić.

— "Karzełku"? — Sebastian parsknął pod nosem.

Oburzony Irlandczyk odwrócił się do przyjaciela, który leżał na kocu i czytał książkę historyczną w poszukiwaniu powiązania Guya Fawkesa do obecnych wydarzeń. Gdy Moran zobaczył, że Jim obserwuje go podirytowany z oczekiwaniem na wyjaśnienia, wzdrygnął się i podniósł nerwowo.

— Chciałeś coś powiedzieć, Tygrysie? — Jim skrzyżował ręce, patrząc się na niego karcącym wzrokiem.

— No... — blondyn od razu odwrócił wzrok. — Nie...

— A mi się wydaje, że tak — brunet przekrzywił lekko głowę z uśmiechem nienawiści. — Śmiało, skarbie.

Sebastian przełknął ślinę, zerkając na Sherlocka i Johna. Oni jednak zajęci byli rozmową na temat Rosie. Ponownie spojrzał na zirytowanego Jima.

— No nazwałeś Johna karzełkiem, a... Sam jesteś dość...

— Dość co? Kontynuuj.

Zapadła chwilowa cisza.

— Niski.

Jim zmrużył oczy, wpatrując się bez słowa na Sebastiana przez chwilę. W końcu odpowiedział:

— ...Pierdol się.

I wrócił do poszukiwań czegoś przydatnego na internecie.
Irlandczyk miał ledwo metr siedemdziesiąt skaczący czasami na metr sześćdziesiąt dziewięć, a Sebastian i Sherlock oboje przeskoczyli liczbę metru osiemdziesiąt. Nic dziwnego, że uważali swoich towarzyszy za niższych.

Sherlock i John także szukali czegoś przydatnego. Księżyc już pojawił się na niebie, a żaden nie mógł uwierzyć w obecność najgroźniejszego kryminalisty siedzącego na podłodze w jego mieszkaniu. To wszystko przypominało bardzo dziwny, nierealistyczny sen.
Detektyw przeglądał artykuły z zamyśleniem, kładąc swojego laptopa na kolanach. Przewijał artykuły, aż w końcu natrafił na fragment, który zwrócił jego uwagę.

Pierwsze spotkanie pięciu czołowych spiskowców miało miejsce w niedzielę dwudziestego maja w zajeździe Duck and Drake, w modnej dzielnicy Londynu, Strand — przeczytał na głos zaintrygowany. Wyjrzał zza ekranu do towarzyszy. — Przecież w Strand był wtedy John wraz z Rosie, gdy ją porwano.

Irlandczyk poderwał się z miejsca, tak samo Sebastian.

— Rzeczywiście — potaknął głową blondyn. — Uważasz więc, że mieli wtedy jakieś spotkanie?

— Można to tak ująć — odparł Sherlock. — Ale trwało krótko.

— Czyli spiskowcy w tej wersji, to tak naprawdę pozostali członkowie gangu. Ma sens, bo przecież spiskują... Przeciwko mnie — wtrącił Jim, krzywiąc się na samą myśl, że ich ludzie pracowali dla kogoś innego i to na dodatek przeciwko niemu. Czytaj dalej, Sherlock! Co działo się zaraz potem? Może to będzie kolejny krok.

Detektyw w zaintrygowaniu zaczął czytać artykuł od momentu, którego przeczytał.

Wintour spotkał się z Naczelnikiem Kastylii – wygnanym walijskim szpiegiem Hugh Owenem – i sir Williamem Stanelyem, który poinformował Catesby’ego, że nie otrzyma pomocy od Hiszpanii. Owen jednak przedstawił Wintourowi Fawkesa, który w tamtym momencie przez długi czas przebywał poza Anglią i był tam nieznany.

Jim zmarszczył brwi. Dla nikogo nie miało to żadnego sensu, ani nie podsuwało żadnej podpowiedzi. Oprócz jednej.

— Czyli ten, którego szukamy jest poza Anglią — stwierdził Sebastian. — Nie złapiemy go teraz.

— Prawdopodobnie tak jest — przytaknął detektyw.

Brunet przybliżył się do kominka i spojrzał w płomienie. 

— Ale przybędzie. Akurat na czas. Przecież się na ten dzień przygotowuje.

— Tak — Sherlock poparł tą teorię. — Nie jest szaleńcem, ale kieruje się nienawiścią i chęcią zemsty, co jest tak samo potężne, jak obsesja.

— Jedyne co mnie zastanawia najbardziej to to, że on żywi urazę do naszej trójki. Przecież nigdy nie zrobiliśmy niczego wspólnie, a zwłaszcza Sebastian, bo przecież był w śpiączce — pomyślał Jim na głos. — Jego obecne położenie i tak nie ma teraz znaczenia. Wszystko będzie się liczyło dopiero wtedy, gdy tutaj przybędzie.  A powiedz, Sherlocku, jaka jest możliwość, że to twoja siostra za tym stoi?

Sherlock zmarszczył brwi. Nie podobało mu się, gdy Jim zaczynał mówić o zmarłych. Brakowało mu jakiejkolwiek empatii (i chociaż detektyw też nie mógł się nazwać człowiekiem wrażliwym na ludzką krzywdę, to i tak Jim przekraczał jego granice), przy czym lubił wyśmiewać tych, którzy byli w żałobie. Detektyw pogodził się ze śmiercią siostry i przyjął jej śmierć o wiele lepiej od starszego brata. W końcu przypomniał o niej sobie zaledwie rok temu. Za każdym razem gdy na nią patrzył, przypominało mu się jedynie to, co zrobiła mu w dzieciństwie i to, jak próbowała utopić Johna.

— Eurus odpada z listy — odparł oschło.

— Oj, Sherlyy... — Jim wstał i podszedł do detektywa, uśmiechając się szaleńczo. — Tylko nie płacz. No ale kto wie? Najwidoczniej wszystkie genialne umysły mają w zwyczaju udawania martwych, oprócz Mary Poppins.

— Już prawie zaczynałem znosić twoją obecność, Moriarty.

— Pomyśl o tym. Czy to możliwe, że została zabita?

— Jestem o tym przekonany. Już bardziej wiarygodna jest teoria o tym, że tak naprawdę ty za tym wszystkim stoisz. To przynajmniej by mnie nie zdziwiło.

Irlandczyk zachichotał i zbliżył się jeszcze bardziej, pstrykając palcem szatynowy loczek na czole detektywa.
Sebastian wpatrywał się w to ze skrywanym niezadowoleniem, a John ze zniesmaczeniem. Tylko Sherlock zachowywał kamienną twarz, chociaż to wcale nie oznaczało, że mu się to podobało. Wręcz przeciwnie, miał ochotę go udusić. Nie byłoby to ciężkie.

— Tobie naprawdę brakuje piątej klepki — skomentował krótko.

— W jakim stanie ją znaleziono?

— Miała poderżnięte gardło. Sam to zobaczyłem. Wcześniej podano jej środek nasenny.

— O.

Jim się poddał. Skrzyżował ręce i usiadł z powrotem na podłodze, niedaleko Sebastiana, który z niezadowoleniem patrzył w obraz przyjaciela, który nigdy nie miał problemu z flirciarskimi słówkami i gestami wobec Sherlocka. Mimo wszystko, byłemu wojskowemu spodobał się detektyw i doktor. Uważał, że byli ludźmi o dobrych morałach.

Nadeszła późna godzina. Sherlock i Jim byli przyzwyczajeni do rozmyślań o tak późnych porach, jednak nie można było tego powiedzieć o normalniejszej części towarzystwa, czyli dwóch byłych wojskowych. Oni najchętniej zjedliby coś, a następnie poszli spać.
W końcu stwierdzili, że był to dobry pomysł.

— Sebastianie — ziewnął Watson. — Chciałbyś może wybrać się z nami na dół do kafejki Speedy'ego? Zazwyczaj jest zamykana o piętnastej, ale przez tydzień będzie otwarta do pierwszej w nocy. Właściciel potrzebuje dodatkowych pieniędzy, więc musi wydłużyć godziny otwarcia.

Następnie spojrzał na zegarek.
— Mamy jeszcze prawie czterdzieści minut.

Moriarty zszokowany zerknął zza telefonu na dwójkę blondynów. Nie mógł uwierzyć w to, że przyjaciel jego największego wroga proponował mu wspólny wypad, jakby byli bliskimi kumplami.
Sebastian spojrzał na Irlandczyka, jakby chcąc znać jego opinię. Ten jednak postanowił dać mu wolną rękę.

— No... Dobrze — uśmiechnął się krótko do Johna.

— To ja idę z wami! — zawołał nagle Jim, odkładając telefon na bok z pustym wzrokiem. — Po raz pierwszy z kimś się gdzieś wybiorę!

— Sebastian Moran może pójść, jest w porządku — odezwał się nagle Sherlock ponuro. Zamknął laptopa, kierując wzrok na Moriarty'ego. — Ale nie ty. Po moim trupie.

— Okej — brunet przekrzywił lekko głowę. — Sebastian, daj mi jakiś pistolet.

— Jim... — blondyn położył swoją dłoń na ramieniu Irlandczyka i odwrócił w jego stronę. — Lepiej będzie, jeżeli... No wiesz... Pójdziesz się wyspać.

Spojrzał w jego oczy, które nie ukazywały żadnej emocji. Gdyby jednakże był w stanie poczuć to, co samotny szaleniec, to z pewnością by odczuł złość i rozczarowanie tym, że jego jedyny przyjaciel zaprzyjaźnia się powoli z największymi wrogami.
Jednak Moriarty nie zachowywał się, jakby mu się to nie podobało.
Uśmiechnął się do Sebastiana, a następnie wzruszył szybko ramionami z pustym wyrazem twarzy.

— Dobra — stwierdził. — I tak bym nie chciał z wami iść. To żałosne. Buziaki!

Założył słuchawki i włączył "You're My Best Friend" zespołu Queen najgłośniej jak tylko pozwalał mu na to telefon.

— Jim, przepraszam. Idziesz do mnie, prawda? Klucze są w wazonie, z boku skrzynki na listy — powiedział Sebastian.

Jednak Jim niczego nie słyszał. A nawet jeśli, to i tak do jego planów nie należało kierowanie się w stronę mieszkania Sebastiana.
Opuścił Baker Street.

"Ooh, you're the best friend that I've ever had!
I've been with you such a long time!
You're my sunshine..."

Skierował się w stronę swojego opuszczonego mieszkania, wsłuchując się w tekst.

Gdyż kochał ironię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top