07 ; OSTATNI DESZCZ





















rozdział 7 ; ostatni deszcz

❝ co dokładnie stało się w pałacu westminsterskim? ❞










Sebastian był człowiekiem o dużej odwadze i zawsze zachowywał spokój w stresujących sytuacjach, nie ujawniając jakiegokolwiek negatywnego uczucia na twarzy.
Jednak miał swoje granice.

Gdy tajemniczy osobnik w masce zaczął grozić jemu i jego przyjacielowi, nie mógł dłużej znieść tego stresu. Chciał działać, ale jednocześnie trzymać Jima w bezpieczeństwie, bo w końcu już raz myślał, że Irlandczyk umarł.
I obawa była dzielona.
Moriarty sprawiał wrażenie chłodnego i zupełnie nie martwiącego się losem jego jedynego przyjaciela, jakby wcale nie miało znaczenia czy był w jego życiu, czy nie był.
Jednak ci znający już jego historię dobrze wiedzieli, że nie było w tym ani grama prawdy. Moran był jedyną osobą, na której mu zależało.

Sherlock i John stwierdzili pod presją, iż nie będą współpracowali z kimś pokroju Jima. Wystarczyła chwila, a już przyczynił się do śmierci jednej z członkiń gangu zamaskowanych osobników i zdecydowanie nie wierzyli w to, że mógłby wytrzymać chociaż paru godzin bez pogrążenia detektywa wraz z jego przyjacielem w poważne kłopoty.
Sądzili tak do momentu, aż nie zobaczyli tej samej wiadomości w telewizorze, co kryminalista. Dotarła do nich przerażająca prawda, że chociaż nie chcą, to muszą z nim współpracować. Nikomu nie podobał się zespół, który został zmuszony do stworzenia.

Irlandczyk z wyższym od niego, umięśnionym blondynem przemierzali ulicę Londynu, od czasu do czasu zerkając po bokach. Nigdy nie wiadomo było, czy któryś członek gangu nie miał zamiaru wyskoczyć ns nich z bronią.

Nikogo podejrzanego nie było jednakże na horyzoncie. Jedyną podejrzaną rzeczą w tamtym czasie był tylko i wyłącznie rześki deszcz, który zaczął spadać dość intensywnie na głowy londyńczyków, zapewniając im zimny prysznic. Pojawił się znikąd, jednakże meteorolodzy zapewnili, iż ma to związek ze zmianą klimatu. Koniec jesieni powoli się zbliżał, a te niespodziewane opady nazwali "ostatnim deszczem", mając oczywiście na myśli ostatni deszcz w tym roku.
To była jedyna rzecz, która obecnie błądziła gdzieś w głowach mieszkańców Londynu.

Dwójka mężczyzn dotarła do miejsca docelowego z wielką niechęcią – Baker Street. Jim chciał wejść do środka bez pukania, ale Sebastian uparł się, że trzeba się pogodzić i poprosić o pozwolenie na wejście do środka, jak cywilizowani ludzie (co oczywiście spotkało się z oburzeniem ze strony kryminalisty, który zwykł nie zachowywać się w sposób zwyczajny).
To Sebastian zapukał.

Drzwi otworzyła mu pani Hudson, jak przewidywał Moriarty. W przerażeniu zorientowała się szybko, że wizytację ponownie składała dwójka niebezpiecznych mężczyzn. Wiedziała jednak, że przybyli tutaj z jednego powodu i nie chcieli jej skrzywdzić.
Otworzyła szerzej drzwi, wskazując drżącym palcem na schody prowadzące do salonu Sherlocka. Blondyn posłał jej kojący, sympatyczny uśmiech (który w pewnym sensie nawet na nią zadziałał), zaś brunet darował to sobie i prędko wszedł do środka, kierując się na górę.

Gwałtownie otworzył drzwi.
Przy fotelu Sherlocka stał idealnie wyprostowany, wysoki mężczyzna o orlim nosie i stoickim spojrzeniu. Ubrany był w szary garnitur, a w dłoni trzymał niebieską parasolkę, która ociekała deszczem. On też niedawno przybył na miejsce.
Sherlock siedział na swoim fotelu, w dłoni trzymając brązowe skrzypce, zaś Johna nie było na horyzoncie.

Jim i mężczyzna wymienili ze sobą złowrogie spojrzenia, chociaż Irlandczyk przyozdobił je w mały uśmieszek.

— Mycroft.

— Moriarty.

Sebastian podszedł do swojego przyjaciela, zauważając sytuację z gościem, którego nie znał. Wszystko wskazywało jednak na to, że Jim znał go bardzo dobrze i niezbyt za nim przepadał. W takich momentach chciał zawsze się wycofać, jednak został dla bezpieczeństwa niskiego zawadiaki.
Moriarty podszedł do niego i uścisnął z nim dłoń, a następnie usiadł na fotelu doktora Watsona.

— O wilku mowa — powiedział detektyw o kręconych włosach, odkładając swój instrument na stolik obok. — Właśnie trwała rozmowa na twój temat, Moriarty.

— Jak się masz, Lodowy Człowieku? — brunet uniósł głowę w stronę mężczyzny uważnie przyglądającemu się mu w milczeniu. — Jak zdrówko?

Lekko skwaszona mina Mycrofta sugerowała, że nie był w nastroju na jakiekolwiek zdrobnienia lub pogadanki.
Sebastian podszedł do fotelu, na którym siedział Jim, pilnując go niczym pies gotowy do ataku. Był po prostu czujny.

— Kontynuując — Mycroft spojrzał na Sherlocka, unosząc brwi lekko. — Sprawa stała się zbyt duża, byś maczał w tym swoje palce, bracie mój. Cały Pałac Westminsterski jest w niebezpieczeństwie, a to obejmuje już bezpieczeństwo naszego kraju i tym zajmę się ja. Nie ty, wraz z... Nim.

Głową wskazał nasłuchującego wszystko Irlandczyka, który właśnie dowiedział się o nowych wyczynach tajemniczego mężczyzny.

— Co dokładnie się stało w Pałacu Westminsterskim? — zapytał z zaciekawieniem.

— Włamano się i wymalowano ściany wiadomościami "Zegar tyka". Niby nic, a jednak nikt nie został na tym przyłapany, a w brytyjskim rządzie wybuchła panika. Mycroft trochę przesadza — odparł prędko Sherlock, zanim jego starszy brat mógł go powstrzymać. — Widać nasz poszukiwany lubi kraść twój styl, co bardzo mi się nie podoba.

— Mi też nie — Jim był oburzony tym, co opowiedział mu detektyw.

— Skąd mamy mieć pewność, że to nie ty? Że nie grasz z nami w żadną głupią gierkę? — Mycroft wtrącił się do wypowiedzi Jima i zrobił krok do przodu.
Wtedy Sebastian zmarszczył brwi i skrzyżował ręce, które w zgięciu ukazały dużą szerokość jego bicepsów.
Holmes cofnął się o krok, spostrzegając groźbę.

— To nie jest moja zasługa, aczkolwiek to bardzo pochlebna insynuacja. Z chęcią bym się w coś takiego z wami pobawił gdyby nie fakt, że brakuje mi ludzi. Nigdy bym nie chciał współpracować z Sherlockiem gdybym nie był do tego zmuszony.

— Nie będę słuchał twoich rozkazów, Mycroft. Nie mam ośmiu lat — detektyw postanowił kontynuować temat, który dzielił braci na dwie strony. — John jest cały w nerwach. On nie chce siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż mu zabiją córkę. Ja też nie chcę stracić Rosie. Jestem jej ojcem chrzestnym i się o nią martwię.

— A ja się martwię o mojego młodszego brata, cholera — Mycroft powstrzymał się przed uniesieniem głosu. Chrząknął, prostując swój garnitur nonszalancko. — Przepraszam za język. Eurus nie żyje i nie chcę, żeby to samo stało się tobie.

Jim obrócił oczami w obrzydzeniu. Widok brata, który chciał bronić drugiego sprawiał, że było mu niedobrze. Miało to związek z faktem, że David ignorował egzystencję małego Jima potrzebującego wsparcia i zawsze był ulubionym synem ojca. Potem strzelił sobie w głowę i tyle było ze wspomnień o nim. To wszystko przypominało mu się, gdy obserwował relację Sherlocka i Mycrofta. Detektyw zawsze miał lepsze życie od niego. To było głównym powodem, dlaczego Moriarty miał na jego punkcie obsesję oraz chęć zamordowania go. Teraz musiał się powstrzymywać, więc po prostu zacisnął lekko dłonie na oparciach fotela, próbując ochłonąć przed atakiem gniewu.

— Trochę jednak ups! — zawołał do braci, przekrzywiając głowę szaleńczo. W jego oczach skrywał się obłęd. — Nasz zamaskowany kolega chce, żebyśmy to my osobiście zajęli się tą sprawą. Jak zajmie się tym twój żałosny rząd, który tak w ogóle niczego nie zrobi, to zabije tą małą gówniarę zanim twoja kawaleria zrobi krok w jego kierunku. On chce się na nas zemścić. Nie wiem jak to możliwe, że zrobiliśmy mu coś wspólnie, ale jednak stało się i to nasza wina, którą mamy odpłacić. Jesteśmy do tego zmuszeni.

Zapadła cisza. Tylko ostatni deszcz bębnił w szyby mieszkania, przypominając o swojej obecności. Mycroft popatrzył na Jima, a następnie na swojego brata z niezadowoleniem. Nie chciał, żeby detektyw się w to angażował tylko i wyłącznie dlatego, że się o niego martwił.

— Sherlocku, ile razy mam powtarzać? Trzymaj się od tej sprawy z daleka. Wiem, że chcesz pomóc Rosie, ale czwórka osób tego nie rozwiąże.

— Dobrze.

Wszyscy zwrócili się do Sherlocka z niedowierzaniem. Jim zamrugał oczami kilkukrotnie. Nie było mowy, że detektyw się przekonał.

— Mam nadzieję. Postaram się jakoś wysłać szpiegów rządowych. Możesz już zerwać kontakt z szalonym mordercą, tak będzie lepiej.

— Z chęcią, Mycroft — odparł młodszy Holmes, składając ramiona w piramidkę. Nie patrzył na niego, tylko w telewizor bez jakichkolwiek emocji. — Możesz już sobie iść?

Mężczyzna zmarszczył brwi. Nie był pewny, czy jego brat mówił prawdę, ale ciężko było coś wydedukować z jego mowy ciała, którą dokładnie skrywał. Po namyśle podniósł swoją parasolkę, posłał Irlandczykowi ostatnie spojrzenie i wyszedł.
Sherlock chwycił skrzypce, grając melodię.

— Maska — oznajmił krótko.

Jego przyjaciel pojawił się, wychodząc z kuchni. Najwyraźniej nie mógł wytrzymać spotkania Mycrofta i jego namów.

— Co z maską? — zapytał, podchodząc bliżej siedzącego na fotelu detektywa, gdyż jego fotel był zajęty.

Jim z zainteresowaniem popatrzył na Sherlocka. Widział, że ten miał jakiś pomysł. Maska... Mówił o tej, której używał gang.

— Moriarty, przydasz się na coś — detektyw odwrócił głowę w jego stronę.

— Dla ciebie zrobię wszystko, złociutki. Jestem na twoje żądanie.

Sebastian skrzywił się lekko. Powoli zachowanie jego przyjaciela do którego żywił głębokie uczucia zaczęło robić się przygnębiające. Jego wyzywał, a ze swoim wrogiem flirtował. To nie było w żadnym stopniu fair.

— Ciągle powtarzasz, że lubisz bajeczki — kontynuował Sherlock. — Znasz może tą, o Guyu Fawkesie?

Brunet zamknął oczy.
Wszyscy obserwowali, jak się zastanawiał i uśmiechał się od ucha do ucha. Nagle zanucił melodię.

Listopada piątego, dnia pamiętnego 
spisek prochowy miejsce miał. 
I nie ma powodu, by stary czy młody
zapomnieć o nim śmiał.
Guy Fawkes, Guy Fawkes
wysadzić króla chciał.
Beczkami i prochem, bronią i potem
obalić Anglię miał.

Sebastian oraz John jako jedyni niczego z tego nie zrozumieli.

— Nie... — Moriarty otworzył oczy. — To niemożliwe, żeby to było takie łatwe.

— Miałoby sens — odparł drugi geniusz. — W wiadomości do nas wyśmiewał nasze umysły. On celował w prostotę.

— Bo zna twoją słabość — uśmiechnął się Jim. Doskonale wiedział, że Sherlock zawsze liczył na coś mądrego. Detektyw zrozumiał.

— Zaraz... Nie nadążam — wtrącił John.

— Jak zawsze — prychnął Irlandczyk. — Guy Fawkes planował asasynację na królu Jakubie, za pomocą wysadzenia brytyjskiego parlamentu.

— To nie mógł być przypadek, że nasz tajemniczy gość włamał się akurat tam tylko po to, by zostawić wiadomość — stwierdził Sherlock.

— Dokładnie, Sherly. To tyle, co o tym wiem.

— Tylko jakie to ma powiązanie z nami? — wymamrotał Sebastian, słuchając uważnie dwóch mądrali. — I dlaczego on uważa, że coś mu zrobiliśmy razem?

— Nie wiem, Seb. I tak to włamanie do parlamentu kojarzy mi się tylko i wyłącznie z momentem, gdy wkradłem się do Tower Of London. Ach, wspomnienia.

Blondyn spojrzał na przyjaciela, lekko zdezorientowany. Nie było go przez długi czas i nie miał świadomości tego, co Jim robił w międzyczasie.

— Że co zrobiłeś?

Na twarzy Irlandczyka pojawił się rozbawiony uśmiech, a Sherlock obrócił oczami. Każda zabawa dla Jima była okrutnym dniem wobec niego.

— A takie tam sprawy między mną, a Sherlockiem — spojrzał na niezadowolonego detektywa i puścił mu oczko. — Wyglądałem przepięknie w królewskich klejnotach. Powinienem je nosić codziennie.

Wspólne wspomnienia między dwoma geniuszami sprawiło, że Sebastiana ukuło uczucie zazdrości.
Jednak przedostatnie zdanie sprawiło, że Holmes podniósł się z fotela gwałtowanie.

— Przypominałeś króla, Jim. Króla. A zgadnij, czyj brat jest praktycznie brytyjskim rządem. On odgrywa historię z asasynacji i może, jeżeli odpowiednio dowiemy się czegoś na temat tego dnia, uda nam się przewidzieć jego ruchy.




◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈

pierwszy wers tłumaczenia tradycyjnego wiersza wzięłam z wikipedii, bo ja osobiście nie potrafię dobrze rymować!
drugi zrobiłam sama tho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top