06 ; JA WIEM

  








rozdział 6 ; ja wiem

❝ gdy wróg wiedział, o twojej historii, miał pojęcie o twojej psychice. ❞







   James Moriarty był w tarapatach większych, niż podejrzewał.
A zazwyczaj jego podejrzenia były trafne.

  Nigdy do tej pory nie miał tego pragnienia – chęć, żeby się mylił. Pojawiło się ono w jego głowie, gdy tylko wparował do swojego opuszczonego mieszkania, w którym klamka od drzwi wejściowych była połamana i wiadomo było, że ktoś się do tego miejsca niedawno włamał.
Nie obchodziło go wiele rzeczy, które się z nim działy; wrogowie mogli go codziennie torturować, poniżać, nawet zabić. To była bułka z masłem. Nikt jednak nie wpadł na pomysł, żeby uderzyć w sam początek jego historii - w przeszłość. Do tej pory.
Uważał, że miał ją za sobą i spalenie prawie każdego dowodu (a nawet jego rodzinnego domu) rozwiąże wszystkie problemy, a on nie będzie musiał się już martwić. Zostawił tylko jedne kopie dokumentów, co robił ze wszystkimi innymi. Nigdy nie wiadomo, czy by się na coś nie przydały.
Nie pamiętał dokładnie, jaka była ich treść, jednakże wiedział dokładnie o tym, że mówiono w nich o jego profilu psychologicznym z dzieciństwa, śmierci matki, aktów przemocy ojca i praktycznie wszystkie nieprzyjemności, których mężczyzna nie chciał pamiętać.

Najpierw odwiedził swój pokój hotelowy, żeby zabrać antydepresanty.
Następnie pojechał do starego mieszkania i jak poparzony wbiegł do wnętrza budynku, który oprócz zakurzonych półek nie miał żadnej zawartości, a gdyby ktoś chciał krzyknąć, to po ścianach odbiłoby się echo.
Gdy się wyprowadzał stąd parę lat temu nie sądził, że ktoś kiedykolwiek odnajdzie to miejsce.
Od razu wbiegł do pustego pomieszczenia, które kiedyś było jego sypialnią, a następnie rzucił się na kolana i zajrzał do skrytki za szafką, w której trzymał wspomniane wcześniej dokumenty.
Wziął głęboki wdech, a następnie zesztywniał – bo zostały skradzione.
Zostały zastąpione powtarzającymi się, oliwkowymi karteczkami, na których napisane było "JA WIEM".
Teraz zastanawiało go jedynie to, jak cwany był ten, którego szukał. Udało mu się zwieść dwóch geniuszy i uderzyć w ich czułe punkty. Miał na tyle odwagi, żeby przeciwstawić się najgroźniejszemu kryminaliście we Wielkiej Brytanii, a nawet kazał współpracować mu ze swoim największym wrogiem. To było piekło.
Uświadomił sobie, że Sherlock naprawdę był mu w tej sytuacji potrzebny. Nie wiedział, ilu osobom ten tajemniczy osobnik powiedział sekret Jima, ale najbardziej martwił się o to, żeby nie wyjawił go Holmesowi i reszcie. Gdy wróg wiedział, o twojej historii, miał pojęcie o twojej psychice. Mógł mieć nad tobą przewagę.

Położył się na podłodze, wpatrując się na szary sufit i wziął z kieszeni antydepresanty.
Spojrzał na opakowanie z zastanowieniem, czemu tak bardzo stoczył się na dno. Był geniuszem, a jednak nie potrafił sobie poradzić z czymś takim, jak emocje.
Nie czyniło go to psychopaty.
Traumatyczne wspomnienia w jego dzieciństwie kształtowały podświadomie umysł i przyzwyczajały, że przemoc to normalna rzecz, a ludzie nie są niczego warci.

Wyjął dwie tabletki z opakowania i połknął je jedna po drugiej. Zostało mu tylko parę pozostałych, a potem musiał zainwestować w nowe. To był znak, że brał je zbyt często. Domek w Islandii miał w koszu na śmieci około dziesięciu pustych opakowań.
Jim zauważył skutki uboczne, które od czasu do czasu się pojawiały; czasami robiło mu się niedobrze, miał trudności z widzeniem, a usta robiły się suche.
Po jakimś czasie zaczęły się także pojawiać...

— Źle robisz.

Halucynacje.
Jego mama siedziała w kącie pomieszczenia, z niezadowoleniem patrząc na syna, który leżał na podłodze i uśmiechał się pusto sam do siebie, chociaż wcale nie był zadowolony ani szczęśliwy.
Irlandczyk uniósł lekko głowę, patrząc się na widmo bez jakiegokolwiek przejęcia.

— Nie powinieneś tutaj tak leżeć, tylko zacząć działać.

— Wiem o tym — odparł jej, biorąc głęboki wdech. Zrobiło mu się słabo i nie miał siły wstać. — Zaraz się ruszę.

Jego głowa ponownie położyła się na podłodze.
Keeva posmutniała lekko, patrząc na opakowanie antydepresantów, które mężczyzna trzymał w dłoni.

— One też ci nie pomogą — stwierdziła.

— Wyjdź z mojej głowy, dobra? Jesteś moimi myślami, ale ja wiem lepiej, czy na mnie działają — uniósł się Jim w odpowiedzi. — I pomagają. Przynajmniej pozbywam się tej... Tej toksyny, która jest w mojej głowie.

— Masz na myśli uczuć, Jimmy? — spytała czuło. — Przecież każdy je ma i ty też. Nie próbuj przed nimi uciekać, tylko pogódź, że mimo wszystko też jesteś człowiekiem.

Jim prychnął, wściekły na wytwór jego wyobraźni.

— Żebym co? Stał się taki, jak Sherlock? Emocjonalny i sentymentalny? O nie, podziękuję. To jest dno dna, moja droga.

— Ja miałam uczucia i nie myślałeś o mnie, jak o złej osobie. Jestem tobą, i wiesz co? Wiem dokładnie, czemu ich unikasz. Po prostu nie chcesz znowu się przez kogoś zranić.

Irlandczyk zaśmiał się, bo to akurat szczerze go rozśmieszyło. Totalne bzdury.
Leżał na podłodze, a jego zmarła matka właśnie z nim rozmawiała i pouczała go o emocjach. Nie uważał siebie za ofiarę, jak postrzegała go jego fantazja. Nie żałował samemu sobie i czasami nawet dziękował w duszy swojemu ojcu, że bił go i krzyczał na niego codziennie. Gdyby nie on, to nigdy by nie był teraz tym, kim był.

— Czy byłabym dumna z tego, co robisz? — zapytała łagodnie Keeva, kręcąc głową.

Tego było już za wiele, a Jim poczuł falę nagłego gniewu, który uderzył go znikąd. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał myśleć o tym, gdy uważał swoją mamę za anioła stróża, która zawsze mówiła mu, by był dobrym człowiekiem.

— Znikaj stąd! Wynocha z mojej głowy!!! — wrzasnął na całe gardło, czując wszystkie negatywne emocje przepływające przez jego umysł.

Kobieta zniknęła wraz z momentem, gdy Irlandczyk usłyszał za sobą znajomy głos Sebastiana.

— Jim...?

Blondyn stał w wejściu do mieszkania, obserwując zajście, w którym jego przyjaciel krzyczał do pustej ściany.
Moriarty szybko schował antydepresanty, a następnie uśmiechnął się szybko do Morana.

— Jak mnie tutaj znalazłeś, Seb? — zapytał milutkim głosem.

Sebastian podrapał się z tyłu głowy, nie wiedząc, jak zareagować na całą tą sytuację. Z Jimem było coś nie tak, ale nawet gorzej niż wtedy, gdy blondyn dla niego pracował.

— Nasze wspólne mieszkanie było jedyną opcją.

— A no tak.

Oboje wpadli w stan niekomfortowej ciszy, oglądając puste pomieszczenie.
Nikt nie chciał zaczynać tematu o tym, co właśnie się wydarzyło.
Sebastian chciał zwrócić uwagę na jego rozmowy z samym sobą, ale wiedział, że Jim od razu zacząłby krzyczeć na niego, jako to miesza się w nie swoje sprawy.
Wyglądał na spiętego, a on nie wiedział jak ma mu pomóc, bez spłoszenia go. Irlandczyk czasami zachowywał się jak kot, który od czasu do czasu drapał za samo podejście do niego. Blondyn nie mógł jednak patrzeć na to, jak jego przyjaciel powoli się zatracał w swoim umyśle. Gdyby nie duża inteligencja, byłby idealnym kandydatem na szpital psychiatryczny, do którego go wysłali w dzieciństwie. Tam, gdzie po raz pierwszy się spotkali.
Spostrzegł, że Jim drży i jego serce zmiękło. Nie mógł patrzeć na to, jak silny duchem kryminalista zaczął ukazywać fakt, że tak naprawdę był ludzki tak samo, jak pozostali.
Podszedł bliżej Irlandczyka, a ten usiadł ponownie na podłogę, patrząc pusto przed siebie i rozmyślając nad tym, w jaki sposób pokonać sprawcę tego wszystkiego.
Sebastian usiadł koło niego, chwytając drgającą dłoń bruneta.

— Dobrze się czujesz? — zapytał cicho.

Jim spojrzał najpierw na swoją dłoń, a następnie w oczy przyjaciela. Nie miał pojęcia, jak to się działo, że były takie magnetyzujące i mógł się w nie wpatrywać przez cały czas. Jego serce zabiło szybciej, chociaż próbował udawać, że się tym nie przejął.
Posłał mu ten sam, cyniczny uśmiech, którego zawsze używał wobec każdego.

— Oczywiście — odparł. — Rozmyślam tylko... Planuję.

Oczywiście nie mógł powiedzieć, że miał halucynacje, denerwował się nowym wrogiem i trochę zasłabł przez dużą ilość leków, które nie były szczególnie dobre dla zdrowia.
Moran położył dłoń na jego policzku, co sprawiło jeszcze szybsze bicie serca, a jego kolejna powędrowała na czoło Irlandczyka, żeby się upewnić, czy nie ma gorączki.

— Kiedy ostatni raz coś jadłeś? Albo chociaż spałeś? — zapytał z troską.

— To nie jest ważne, niańko. Wiesz, że jedzenie spowalnia procesy myślowe? Sama prawda.

— Nie śmieszne, Jim. Jesteś taki mądry. Z pewnością wiesz o tym, że jedzenie jest nam potrzebne.

Moriarty oparł się na klatce piersiowej Sebastiana leniwie, a ten objął go lekko swoimi ramionami. Słyszał bicie serca przyjaciela, gdy się tak opierał. Było najbardziej kojącym dźwiękiem, który Jim słyszał. Tyle czasu myślał, że nigdy nie zabije ponownie...

— Tak samo sen — kontynuował blondyn. — Jak jesteśmy senni, to gorzej nam się myśli.

— Wiem o tym, Seb. Nie mądruj się.

— Przystopuj z tym wszystkim i najpierw zadbaj o swoje zdrowie. Może zrezygnujesz z hotelu? Zostaniesz u mnie. Chodź, zrobię ci coś do jedzenia.

Chciał wstać, a wtedy Jim spojrzał na niego oburzony. Z bliska Sebastian mógł zobaczyć, jak zmęczone były jego oczy. Mógł się założyć, że Irlandczyk nie spał przynajmniej od dwóch dni.

— Nie jestem małym dzieckiem, Tygrysie. Jestem niebezpiecznym kryminalistą, wszyscy się mnie boją. A przynajmniej... Wcześniej się bali. Jeszcze zaczną.

— Chodź coś zjeść. Z pewnością nie będą się bali szkieletu.

— Nie ma na to czasuu... — zajęczał niechętnie, a Sebastian sam pomógł mu wstać.

Wziął go za rękę, prowadząc w stronę wyjścia, niczym małe dziecko, które nie chciało zjeść obiadu.

— Serio — Jim przystanął w miejscu z powagą na twarzy. — Musimy wrócić na Baker Street i kontynuować poszukiwania. Gang masek nie daje nam wiele czasu. 

Sebastian westchnął głęboko, marszcząc brwi.

— Sherlock i John zrezygnowali ze współpracy w momencie, gdy zabiłeś tamtą kobietę. Po drugie, to on wysłał zaproszenie. Będzie czekał, ale nie daje nam zegara.

Irlandczyk prychnął z niezadowoleniem i szybko zatupał nogą parę razy. Nie zależało mu na współpracy z detektywem, którego życie bardzo go irytowało, ale z drugiej strony wiedział, że pojedyńczo żaden z nich nie rozwiąże tej zagadki. Potrzebowali siebie nawzajem, pomimo nienawiści.

— No więc? — Sebastian uśmiechnął się lekko.

Jim obrócił oczami i zaczął iść za przyjacielem, który chciał mu pomóc najlepiej jak umiał.



━─┉┈◈◉◈┈┉─━




  Irlandczyk lekko otworzył szczypiące go oczy, zamrugał parę razy i zorientował się, że nie jest w swoim pokoju hotelowym. Zamiast tego, leżał w nieznanej mu sypialni.
Dopiero po pobudce uświadomił sobie, jak bardzo tak naprawdę był zmęczony. Przetarł senne oczy i obrócił na plecy, a dopiero potem do jego głowy wróciły wspomnienia z tego, co się działo poprzednio.
Właśnie był u Sebastiana w sypialni.
Po wyjściu z apartamentu, skierowali się do mieszkania blondyna. Oglądali telewizję i Jim naśmiewał się ze złapanych kryminalistów we wiadomościach, a potem w jego sypialni oglądali zdjęcia znajomych Morana i musiał zasnąć, bo niczego dalej nie pamiętał.

Podniósł się i rozejrzał po mile wyglądającym pokoju, o drewnianych meblach, pełnym zdjęć przyjaciół, które usadowione były tuż obok różnych figurek aniołów i słoników. On takich pokojów nie lubił. Zbyt przypominały mu rodzinę, której nigdy nie miał.
Spojrzał przez okno, które prezentowało z przodu drzewo prawie ogołocone z liści (zapowiadające nadchodzącą zimę), a za nim lekko pomarańczowe, poranne niebo.

— Cholera, Seb... — wymamrotał sam do siebie cicho.

Był zły na przyjaciela, że nie obudził go wcześniej. Musieli jak najszybciej wracać do pracy, z Sherlockiem czy bez. Musieli dojść do prawdy i odzyskać jego stanowisko. Nie wyobrażał sobie normalnego życia tak, jak Sebastian.
   Wstał szybko z łóżka, a następnie poszedł w stronę salonu. Nie znalazł tam nikogo, ale dostrzegł pozostawiony na sofie koc. Była to odpowiedź do pytania "Gdzie w takim razie spał Sebastian?". Irlandczyk nie miałby i tak nic przeciwko, gdyby blondyn położył się koło niego.

Znalazł przyjaciela w kuchni pachnącej smacznie posiłkiem, który ciął kiełbasę na drewnianej tacy. Aż promieniował radością, chociaż Jim nie miał pojęcia dlaczego. Dawno nie widział go tak szczęśliwego, bo zazwyczaj Sebastian nosił tą samą maskę, która nie pozwalała mu na ekspresję emocji. On się i tak ich nie wstydził, w przeciwieństwie do socjopatycznego przyjaciela.
Blondyn dostrzegł Irlandczyka.

— Jim! Dobrze, że obudziłeś się akurat teraz. Zjesz ze mną śniadanie.

Jim zamrugał parę razy, opierając się o framugę wejścia do kuchni.
Wciąż był senny, ale teraz nie pozwoliłby, żeby znowu zasnął.

— Nie obudziłeś mnie, gdy zasnąłem, kretynie... — wymamrotał z niezadowoleniem. — Ile godzin spałem?

— No nie wiem... Gdzieś około trzynastu godzin — powiedział blondyn, po chwili zastanowienia.

Irlandczyk szerzej otworzył oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał.

— Słucham?! — zawołał zszokowany. — To ja zazwyczaj śpię po trzy, góra cztery!

Na twarzy Sebastiana pojawił się uśmiech zwycięstwa. Wrzucił kawałki kiełbasy na patelnię, w której już smażyły się jajka.

— No i dobrze. To zastrzyk energii dla twojego organizmu.

— Mój organizm ma się świetnie, wypraszam sobie.

— Tak schudłeś, że przeniesienie ciebie z fotela na łóżko było niczym przenoszenie małego dziecka. Uroczo wyglądasz jak śpisz, tak w ogóle. Strasznie niewinnie, bez chęci mordu.

Moriarty skrzyżował ręce, posyłając mu złowrogie spojrzenie. Ten się jednak tylko zaśmiał w odpowiedzi, bo wiedział, że Irlandczyk nie mógłby mu niczego zrobić. Nawet zastrzelić go nie potrafił.

— Ranki źle na ciebie działają, Moran — skrytykował brunet. — Jesteś zbyt wesoły i gadatliwy. Nawet zadzierasz nosa. Mi!

— Jestem po prostu szczęśliwy, że udało się ciebie zmusić do snu.

Moriarty usiadł przy stole w kuchni, wyciągając telefon i próbując włamać się do kamer z ulicy. Nie mógł marnować czasu, a zmarnował go już wiele. Wczorajszego wieczora mógł zrobić dużo rzeczy, gdyby tylko nie spał. Właśnie dlatego nie lubił snu i wykonywał tę czynność bardzo rzadko. W żaden sposób nie mogła usprawnić jego kryminalnej siatki w żaden sposób.
Sebastian spojrzał na niego ukradkiem, gdy mieszał wszystko na smażącej patelni z ciekawością.

— Nie mów, że już zacząłeś pracować.

— Dobra. To ci tego nie powiem.

— Zabawne. To się nazywa pracoholizm, Jim.

— Nie — zaprzeczył gość ponuro. — To się nazywa próba uratowania biznesu i nie marnowanie cennego czasu.

Blondyn zakręcił gaz, a następnie wyjął dwa talerze i rozdzielił jajecznicę z kiełbasą. Dodał zrobione tosty, a na sam koniec pieczarki. Do tego wyjął szklanki, wlewając herbatę do filiżanek.
Położył śniadanie na stół.

— Proszę — powiedział, przysuwając jeden talerz do mężczyzny wlepionego oczami w telefon. — Nie jestem geniuszem jeżeli chodzi o gotowanie, ale umiem przyrządzić typowo brytyjskie śniadanie.

Jim wyjrzał zza ekranu i uniósł brwi. Najpierw spojrzał na Sebastiana uśmiechającego się do niego życzliwie, a następnie jego wzrok spoczął na talerzu postawionym przed nim.
I szczerze mówiąc - nie był głodny.

— Dzięki...? — wymamrotał.

Blondyn był szczerze uradowany, że Irlandczyk zgodził się na sen, a teraz w końcu zje pożywne śniadanie. Brak Sebastiana w pobliżu sprawił, że Jim bardzo zaniedbał swoje zdrowie. I były żołnierz miał teraz zamiar postawić go na nogi.

— Nie jestem głodny — wysapał Moriarty, dubiąc w jajecznicy i zaczynając jeść od niechcenia. — Ale doceniam twoje próby zachęcenia mnie do jedzenia.

— Jak to? — Sebastian był zdziwiony. Popatrzył na Jima ze zmartwieniem, sam nie jedząc swojego posiłku. — Powiedz mi... Co ostatni raz jadłeś i kiedy to było? Nie licząc dzisiejszego dnia.

Jim zastanowił się. Rzeczywiście... Wczoraj niczego nie jadł, bo był zajęty spotkaniem na Baker Street. Wypił tylko herbatę przyniesioną przez panią Hudson.
Ostatni raz jadł coś na szybko w hotelu dzień przed, ale tak mało go obchodził posiłek, że zjadł byle co - byle zapełnić brzuch.
Antydepresanty jednak powodowały brak apetytu i powoli niszczyły go od środka.

— Wczoraj... — wymyślił na poczekaniu Jim, bo przecież kłamstwo było dla niego codziennością. — Zjadłem trzy posiłki. Jakiś tam... Obiad... Kolację...

Nie umiał wymyślić żadnego specyficznego posiłku, bo nie wiedział, co zwykle się jada na obiad. A ciężko było wpaść na coś, czego się nie znało.
Sebastian jednakże znał jego typowe zachowanie, więc szybko domyślił się kłamstwa.

— Masz zaburzenie odżywiania, czy co?

— Dopiszę to do listy moich chorób psychicznych — zadrwił Jim, uśmiechając się lekko. — Mam ich tyle, że mógłbym stać się głównym bohaterem książki pisanej przez nastolatkę.

Blondyn westchnął. Miał tylko nadzieję, że Jim wyjdzie na prostą.
Mimo wszystko, brunet uszanował śniadanie przygotowane przez przyjaciela i je zjadł, rozmawiając wraz z nim o różnych sprawach; poczynając od tajemniczym wrogu, kończąc na kompletnych durnotach.
Potem oboje posprzątali w kuchni i usiedli w salonie, gdzie Jim znowu przykleił się do telefonu, męcząc się z myślami na temat tego wszystkiego.
Sebastian chociaż na chwilę chciał go od tego oderwać. 

— Więc... — zaczął. — Jak chcesz znaleźć go sam? I co zrobisz z tą córką Johna, jak ją przy okazji znajdziesz?

— Zostawię ją tam, gdzie ją znalazłem, a co ty sobie myślałeś? — odparł zirytowany kryminalista. — Że założę pelerynę, pocałuję ją w czółko, a potem oddam mojemu wrogowi na ozdobnej poduszce?

Blondyn zmieszał się, opuszczając wzrok. Nie chciał być świadkiem tego widoku. Zostawienie dziewczynki samej, znając jej przywiązanie do ojca było naprawdę okropnym czynem i tylko uświadomiło mu, że Jim naprawdę był zdolny do wszystkiego.

— Czasami jesteś przerażający. Wiesz o tym? — uniósł brwi.

Jim uśmiechnął się krótko pod nosem, jednak nie odpowiedział na ten komentarz. Nie obchodziło go życie Rosie. Nie znał jej, było to małe stworzenie bez żadnych umiejętności lub przydatnej wiedzy, a na dodatek po prostu nie przepadał za dziećmi. Często płakały głośno, aż raniło uszy. 

— Wracając do wspólnego mieszkania... — chrząknął niezręcznie. Chwycił się za tył szyi. — Chciałbyś?

Brunet wyjrzał zza telefonu, od niechcenia oglądając salon. Miejsce nie było w jego guście, ale to był najmniejszy problem.

— Nie ma tutaj dla mnie miejsca — stwierdził.

— Mam graciarnię. Mógłbym ją przerobić na sypialnię — blondyn odparł prędko, przygotowany na tą wymówkę.

Jim westchnął głęboko.

— No i bezpieczeństwo... — kontynuował. — Jak tu wjadą moje mściwe ofiary, to nie dość, że ci wysadzą te mieszkanie, na dodatek mogą ci zrobić krzywdę.

Sebastian chciał użyć kolejnego argumentu. Aż nagle dotarły do niego słowa przyjaciela, a na jego twarzy pojawiła się rozbawiona mina.

— Zaraz... Czy ty właśnie przyznałeś, że się o mnie martwisz? — zaśmiał się lekko.

Jim zaczerwienił się lekko, z oburzeniem próbując jakoś z tego wybrnąć.

— Po prostu... Zostałeś jedynym mięśniakiem, który mi pozostał... Nie myśl sobie...

Blondyn popatrzył na niego spojrzeniem pełnym miłości, którą tak bardzo wstrzymywał. Ich usta ciągnęły do siebie, ale wciąż między nimi była jakaś blokada. Trudno było się kontrolować.
Wtedy twarz Sebastiana przybliżyła się blisko Irlandczyka, którego serce ponownie zabiło jak oszalałe.

— Przyznaj się... — wymamrotał Sebastian, patrząc w błyszczące oczy przyjaciela.

— D-do czego? — wykrztusił, nagle wydawając się jakby zmniejszony przez strach przed bliskością. Próbował zachować swój ironiczny uśmiech, ale teraz był tylko i wyłącznie nerwowy.

— Że się o mnie martwisz — zaśmiał się krótko Moran.

— Ja... Cóż...

Scena pożądania ust drugiego została przerwana przez telewizor, który sam się włączył.
Jim szybko wstał, patrząc na ekran.
To była osoba w masce, która miała wzór masek porywaczy. Jednak z tym osobnikiem było coś, co różniło go od innych. Ekran przedstawiał szefa tego gangu.

— Holmsie, Moriarty, Moran... — odezwał się nagle zmodulowanym głosem. — Jak zapewne już się spostrzegliście, chcę zwrócić na was uwagę.

Teraz dwójka przyjaciół stała przed telewizorem. Wiadomość była transmitowana specjalnie do ich odbiorników. Jim był wściekły, lekko zlękniony (tylko i wyłącznie przez informacje, które tajemniczy osobnik o nim posiadał), a jednocześnie imponował mu styl rozmówcy.

— I to prawda. Nie spocznę, póki się nie odpłacę. Głęboko mnie zraniliście. Najgorzej chyba Moran i Moriarty, ale nikt nie jest bezkarny. Proponuję wam układ, więc słuchajcie uważnie.

Moriarty zamrugał parę razy, w skupieniu siadając na sofie. W jednej chwili był całkowity spokój, a tu nagle działo się coś takiego.

— Jak odgadniecie miejsce, w którym jestem, to zaproszę was do mojego domu z szeroko otwartymi ramionami. Macie czas. Do kiedy? Musicie sami odgadnąć, skoro jesteście takimi geniuszami. Jeżeli nie zdążycie na czas...

Wtedy obraz się zmienił. Zamiast twarzy w białej, charakterystycznej masce, przedstawiona była mała dziewczynka, o blond włosach i niebieskich oczkach. Bawiła się pluszowym misiem w różowym pokoju. Wyglądała na zadbaną, ale na jej nóżce był mały łańcuch, który ciągnął się do kaloryfera. To była Rosie Watson.

Obraz wrócił do poprzedniego stanu. Na twarz tajemniczego jegomościa.

— Rosie zapłacze w bólu... O sekrecie Moriarty'ego dowiedzą się wszyscy... Zabiorę wam wszystko. Miłej zabawy i do zobaczenia. Czas ucieka, panowie.

Telewizor się wyłączył.

Zapadła mrożąca krew w żyłach, a ani Sebastian, ani Jim nie mogli spojrzeć sobie w oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top