Rozdział 6 Jesteśmy w komplecie... no prawie

(Lekkie streszczenie anime i takie małe powiadomienie odnośnie fabuły i ogólnie w jakim czasie dzieje się moja historia, a także przedstawię lekką zmianę oryginalnego ciągu wydarzeń, która powstała na potrzeby fanfiku. Co stało się przed czasem wprowadzenia się Kiri do apartamentowca? Mianowicie: Konfrontacja L i Kiry w telewizji, śmierć agentów FBI, pokazanie twarzy L członkom grupy śledczej, samobójcza śmierć Naomi Misory, obserwacja przez kamery rodziny Yagamich, kolejna konfrontacja L vs Light , czyli rozmowa na rozpoczęciu roku i propozycja pracy dla L przy ciastku, Souchiro Yagami trafia z zawałem do szpitala. A teraz moja mała zmiana: drugi kira nie pojawił się, a już się wprowadzamy do wieżowca jak jedna wielka szczęśliwa rodzinka. Miłego czytania i zachęcam do komentowania.)


Dziś poznam członków grupy śledczej, truposz trochę mi o nich opowiadał, ale nie ma co się oszukiwać. Denerwuję się jak cholera. Rzadko poznaje nowych ludzi, a jak już to się zdarza, to wiem, że spędzę z nimi co najwyżej kilka godzin i to na imprezie, a potem żegnam. Wczoraj byłam na zakupach i dokańczałam remont w pustym pokoju, który teraz oficjalnie stał się moją pracownią, chociaż wolę go chyba nazywać azylem, albo osobistą świetlicą, jeszcze się zastanowie. Wstawiłam tam rzeźbione biurko, sztalugę, wszystko co potrzebne do malowania i kilka pierdół by pomieszczenie stało się bardziej przytulne, a w rogu ustawiłam różowo-złoty fotel z podnóżkiem wszystko w stylu barokowym. Czegóż więcej mi potrzeba? A no tak... kilku głąbów do obserwacji i analizy zachowania, truposza przy którym będę skakać i grać słodką, zakochaną i niewinną dziewczynkę, a na dodatek nie mogę nigdy wyjść z roli, bo wszędzie są kamery, no prawie wszędzie... Na dachu ich nie będzie i przez to, że jestem dziewczyną i to w dodatku "dziewczyną" sponsora i szefa całego przedsięwzięcia, nie będę miała kamer w łazience. Długo o to suszyłam głowę mojemu kochanemu truposzkowi, aż w końcu się zgodził, bym dała mu święty spokój, ale dopiero, gdy pojawił się mój jakże trafny argument nie do odrzucenia, a mianowicie "jak ktoś się spyta o nieobecność kamer w mojej łazience to wyzwę go od zboczeńców, a ty możesz powiedzieć, że nie życzysz sobie, by losowi faceci oglądali jak kąpie się twoja dziewczyna", trochę dosadne, szczególnie, że mówiąc to otwarcie pokazywałam niechęć i lekkie poirytowanie (czytaj: Byłam strasznie wkurwiona, wrzeszczałam i prawiłam mu kazania przez ładne cztery godzinki, nazwałam go nawet zboczeńcem i to kilka razy XD), ale ważne, że wygrałam, a on nie, szczególnie cieszy mnie ten fakt, ponieważ wiem jak strasznie nie cierpi przegrywać. Chyba mam jakieś zapędy sadystyczne... ale nieważne, nie przeszkadza mi to w życiu, więc jest okej. Zadzwonił budzik przerywając mi kontemplacje marności mojego chujowego żywota. Jak zwykle mam problemy ze snem, ale lubię leżeć w cieplutkiej, wygodnej ostoi bezpieczeństwa, jaką jest moje łóżko, które swoją drogą, chyba ukończyło jakiś kurs hipnozy z oceną celującą, bo mimo iż nie mogą spać, przez co mam bardzo bladą cerę (nie aż tak jak Ryuzaki, bo ja w przeciwieństwie do niego wychodzę z domu) to i tak przed budzikiem, nawet jak będzie pożar to zostanę się wylegiwać. Może zrobię kartkę na drzwi "w razie pożaru NIE budzić, tylko wynieść" wiecie, tak dla bezpieczeństwa. Wracając... Zanim zadzwoni budzik to nawet wołami z łóżka mnie nie wywleką, a jak zadzwoni to mam wrażenie, że moje kochane posłanie szepce mi na uszko, żebym go nie opuszczała, bo będzie takie samotne...

Ach... Obowiązki wzywają... Dobra, wstałam, wykonałam podstawowe czynności zgodnie z zasadami higieny, uczesałam włosy, większość puściłam luźno, lekko je podkręcając na końcach, po czym wzięłam dwa pasma z boków głowy i splotłam z nich warkoczyk, który po chwili leżał na reszcie włosów, jeszcze tylko wyciągnęłam kilka kosmyków, by otulały mi twarz, a grzywkę zaczesałam do tyłu i spięłam wsuwkami. Nadeszła pora na makijaż. Podkreśliłam lekko oczy używając kredki i tuszu do rzęs, poprawiłam lekko brwi, tak, żeby dalej wyglądały naturalnie i na koniec różowy błyszczyk. Pięknie i naturalnie. Zostało najgorsze... Stanęłam przed szafą. Wyjęłam koronkową, kremową, ale nie prześwitującą bieliznę, jak tak teraz myślę, to cała moja bielizna jest seksowna, tylko taką noszę, bo dodaje mi pewności siebie. Po godzinie (może dłużej) doszłam do wniosku, że będę losować co założyć. Padło na ciemno różową sukienkę w kształcie litery A z okrągłym dekoltem, długim rękawem, sięgającą mi do pół uda. Poszłam do lustra. Poprawiłam moje włosy koloru gorzkiej czekolady z różowymi pasemkami i jeszcze raz użyłam tuszu do rzęs, jednocześnie w myślach rzucając zaklęcie, "oby to podkreśliło moje srebrne oczy, tak by nikt nie mógł mi się oprzeć", zależy mi na tym, bo to ułatwi mi pracę, sprawiając, że moje ofiary będą mniej czujne, ale może utrudnić im pracę... Nieważne. Wyglądam świetnie. Czas zawojować świat! Chyba nie wspomniałam, że podczas wyboru ciuchów zrobiłam babeczki, dokonałam tego w bardzo prosty sposób, mianowicie podeszłam do szafy i zrobiłam komórką zdjęcie jej wnętrza, potem położyłam ją na blacie i robiłam babeczki, aż cztery rodzaje, jestem genialna. Uśpię ich czujność. Przez żołądek do serca, jak to mawiała moja babcia. Ona to miała mnóstwo świetnych powiedzonek. Już po jedenastej zaraz powinni być, a przynajmniej pustooki mówił, że będą ok. w pół do dwunastej i od razu pójdą na -2 poziom, czyli piwnica, albo centrum dowodzenia jak kto woli. Wyjęłam tablet z szafki przy łóżku i poszłam do mojego artystycznego pokoju, usiąść na fotelu, który był specjalnie ustawiony tak, by nie było widać co przeglądam na tablecie, to jedyne takie miejsce. Zostało zrobione tak specjalnie, ponieważ nikt nie może się domyślić, jakie mam zadanie, a ten tablet jako jedyne urządzenie w moim posiadaniu ma dostęp do obrazu z kamer. Wzięłam do ręki rysik i udawałam, że na nim rysuję. Odkąd się wprowadziłam nie wychodzę z roli, bo każdy z członków grupy śledczej może sprawdzić kamery, ale w przeciwieństwie do mnie mogą to zrobić tylko na specjalnym kompie w piwnicy. Przeglądam kamery. Nic się nie dzieje. Wyprostowałam ręce, pozornie oglądając moje dzieło i wróciłam go machania rysikiem. Po chwili zminimalizowałam obraz z kamery przy wejściu i naprawdę zaczęłam rysować. Po pół godzinie wchodzą do budynku, akurat kończyłam moje dzieło, gdy w końcu uznałam, że gotowe, to akurat skończyli przeszukiwać ostatniego z gromadki. Wyłączyłam tablet i odłożyłam go na miejsce. Czas ruszać i poznać wszystkich. Denerwuje się, ponieważ wiem, że Ryu-kun nie mówił, że ma "dziewczynę", wie tylko Watari, ale on został powiadomiony o całej mojej "misji", więc wie, że nie spotykam się z pustookim. Przynajmniej Watari ma mnie wspierać w utrzymaniu pozorów i względnej stabilności psychicznej, ale już na starcie wiem, że to drugie mu się nie uda, bo przecież... ja i stabilność psychiczna, nie rozśmieszajcie mnie. Chwyciłam dużą tacę na której postawiłam cztery kwadratowe talerze, a na nich poukładałam w piramidki babeczki, jedne przy okazji polukrowałam, drugie polałam musem owocowym, trzecie czekoladą, a w czwarty powbijałam płatki migdałów, tak by przypominały róże. Zajęło mi to tylko kilka minut. Co jak co, ale do wypieków mam talent. Coś czuję, że dość często będę piec, przynajmniej dopóki tu mieszkam. Chwyciłam moje dzieło i wsiadłam do windy, wyszłam na poziomie -1, bo tylko dotąd zjeżdża i ruszyłam w kierunku schodów. Wzięłam głęboki oddech i na szybko zrobiłam kilka ćwiczeń oddechowych, żeby się uspokoić. Udało się, nie całkowicie, ale lepsze to niż nic. Szłam po schodach lekko stukając moimi pięciocentymetrowymi obcasami. Kiedy byłam w połowie zauważyłam, że jestem w centrum uwagi, nawet wszystkie rozmowy ucichły. Czy zrobiłam coś nie tak? Nie mogę wyjść z roli, muszę się uspokoić... Dobra, jak nie wiesz co zrobić, to się uśmiechnij, to kolejne powiedzonko babuni, ostrzegała chyba, że to nie sprawdza się na pogrzebach, czy coś, ale najważniejsze, że poszłam za jej radą. Gdy zeszłam ze schodów promiennie się uśmiechnęłam, kilku się zarumieniło, a Matsuda, chyba Matsuda, wnioskuję z jednozdaniowego opisu L, lekko otworzył buzię. Czuje wzrok wszystkich w pomieszczeniu, wykorzystam to i się przedstawię. Położyłam tacę na stoliku. Wyprostowałam się, wzięłam ręce za siebie, stanęłam na palcach i zgrabnie się obróciłam, a to wszystko jednocześnie, by podkreślić i zwrócić ich uwagą na moje kobiece wdzięki, przy okazji wyglądając słodko. Powiem jedno podziałało.

- Dzień dobry! - słodycz, aż ze mnie kipiała. - Zrobiłam babeczki. Częstujcie się.

- K-k-kto to jest?! Jak tu weszła?! - wrzeszczał czerwony najprawdopodobniej Aizawa.

- To moja dziewczyna Kiri, a odpowiadając na drugie pytanie, to mieszka tutaj. - odezwał się wpatrujący we mnie pustooki zmęczonym, beznamiętnym głosem. Wszyscy, prócz Watari'ego byli w szoku.

- Och... Ryu-kun, mógłbyś chociaż się uśmiechnąć, albo dodać do swojej wypowiedzi trochę życia jak mówisz o mnie, a nie oznajmiać wszystkim głosem zmęczonego po całym dniu siedemdziesięcioletniego profesora, który najchętniej dałby sobie ze wszystkim spokój i kopnął w kalendarz. - zrobiłam obrażoną minę, wyszło profesjonalnie, ale chyba lekko przesadziłam z porównaniem. Po jakichś dwóch sekundach Mogi się uśmiechnął, a Matsuda ledwo powstrzymywał śmiech.

- D-dziewczyna?! - odparł spóźniony Matsuda, ten to ma zapłon, czapki z głów. Obróciłam się na pięcie w jego stronę, lekko zafalowała mi sukienka i wszyscy poza Ryuzakim i Watarim, który grzebał w papierach zarumienili się.

- Tak! - dodałam uradowana, a chwilę później się zamyśliłam - A ty jesteś... - Matsuda chyba się zlefrektował

- Jestem Matsuda, to Mogi, tam stoi Ukita, a ten co wrzeszczał na początku to Aizawa - i tu oberwał od Aizawy - Przepraszam. Nie ma jeszcze Pana Yagamiego i jego syna. Przyjdą jak tylko Pan Yagami wyjdzie ze szpitala. - wiedziałam o tym, ale muszę udać zatroskaną.

- O Boże, co się stało?

- Nie, nie to nic poważnego, miał zawał, ale wraca do zdrowia.

- Na pewno będzie z nim w porządku?

- Tak - tym razem odezwał się wkurzony Aizawa

- To dobrze, a teraz częstujcie się. - znowu założyłam uśmiech i Matsuda zrobił się buraczkowy na twarzy. No, no, no chyba mam wielbiciela... albo trafiłam na zboczeńca, sama nie wiem co gorsze... chyba miłośnik, jednak wolę zboczeńca, jemu przynajmniej możne bez skrupułów przywalić. Nasz oddział wyzwolenia więźniów spod jarzma Kiry ruszył w stronę babeczek. Przy których stałam.

- Czuję wanilię - oblizał się Matsuda.

- Nie mam waniliowych, ale mogę upiec następnym razem. Te z lukrem są marchewkowe, te z czekoladą czekoladowe, te z musem są owocowe, a te z migdałami cytrynowe.

- Mogłem przysiąc, że czuję wanilię...

- Bo czujesz, ale to mój szampon, nie babeczki. - Matsuda znowu zrobił się buraczkowy, a już zaczął wracać do normy...

- Więc wezmę czekoladowe! - szybko mnie wyminął, wiedziałam, że zrobił to bym nie zauważyła jak się rumieni i mogę się założyć, że nie wiedział co zrobić, ani co ma mi powiedzieć. Poszłam do szafki i wyjęłam talerzyk, na który nałożyłam kilka babeczek. Podeszłam do truposza i postawiłam koło niego moje domowej roboty przysmaki. Od momentu jak weszłam do pomieszczenia nie spuszczał mnie z oczu, no może na chwilę spojrzał na Matsudę, jak mówiłam o szamponie, to było tuż przed tym jak zwiał.

- Proszę. Ryu-kun.

- Dziękuję. Jeszcze nigdy cię takiej nie widziałem. - dodał szeptem.

- Takiej znaczy jakiej? Uśmiechniętej? - i zaczęła się dyskusja zakazana, wygłaszana szeptem.

- Też, ale miałem na myśli ładnej. - myślałam, że truposza ukatrupię! Nie widział mnie ŁADNEJ?! Ja jestem ładna, jak tego nie widzi to niech se kupi okulary! Wiem, że do tej pory widział mnie w dresie i bez makijażu, na wietrze, więc fryzury też za fajnej mieć nie mogłam, ale ja jestem ładna!

- Gdybym była niemiła, to bym cię spoliczkowała, upozorowała łzy i wybiegła stąd krzycząc "jak możesz tak mówić", tylko po to, żebyś musiał się tłumaczyć z naszej pierwszej kłótni i otrzymał opieprz od Watari'ego i może od reszty, ale nie znam ich na tyle by stwierdzić. A teraz jedz i mów jak bardzo ci smakują. - powiedziałam to bardziej cierpko, niż chciałam, a on po chwili lekko skinął głową i wziął babeczkę, coś czuję, że to ja będę rządzić w tym związku... Przynajmniej dopóki nie nauczy się żyć w społeczeństwie, nie wierzę, że tak pomyślałam, przecież ja też nie umiem żyć w społeczeństwie, ale radze sobie lepiej od niego... no może pomijając próbę samobójczą i... Nieważne.

- To naprawdę jest smaczne - tym razem Ryuzaki powiedział głośno. Jak to mówił miałam nieodparte wrażenie, że myślał, że go otruje.

- Dziękuję, sama piekłam - nadal byłam wkurzona, ale lekko się uśmiechnęłam, przeklęte udawanie... Pomyśleć, że mogłabym go teraz spoliczkować, albo uderzyć pięścią w twarz... Ach aż się rozmarzyłam.

- Naprawdę?! Masz talent, są tak pyszne i ładnie udekorowane, że myślałem, że kupiłaś w jakiejś drogiej cukierni.

- Nie przesadzaj - słodki uśmiech i machnięcie ręką. Znowu lekko się poirytowałam "ładnie" to słowo, będzie przeze mnie nienawidzone.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top