Też nie lubię tego miejsca

    Suchy padł na kolana i drżącymi rękoma uchylił wieko, leżącej na ziemi,  drewnianej skrzyni. Wstrzymał dech, sięgając po leżącą wewnątrz, sześcienną kostkę.

    Nigdy nie przypuszczał, że poczuje tak wielki zawód po znalezieniu nowiutkiego, prawdziwego miecza. W obecnej sytuacji potrzebna mu była jednak buteleczka z magicznym lekiem.

    Dawno stracił władzę w prawej ręce, ledwo mógł nią poruszać. Nawet gdyby bardzo chciał, walka w jego stanie byłaby niemożliwa, skoro tak prosta czynność, jak rozdarcie materiału swojej koszulki, sprawiała mu wiele trudności. Zresztą nadal tego nie dokonał, przez co nie miał z czego zawiązać sobie opaski uciskowej.

    Krew wciąż wylewała mu się z rany, choć w znacznie mniejszym stopniu, niż parę godzin temu. Stracił jej na tyle dużo, że ledwo trzymał się na nogach. Ranny, osłabiony i niemalże bezbronny przemierzał sektor leśny w poszukiwaniu ratunku.

    W końcu, po przejściu następnych kilkudziesięciu metrów, całkiem odpadł z sił. Osunął się bezwładnie na kolana, opuszczając przy tym bezradnie głowę.

    Nie pozostało mu już nic, prócz czekania, aż wykrwawi się na śmierć, chyba że wcześniej wykończy go jakiś potwór.

    Suchy zamknął oczy, czując na policzku spływającą z niego łzę. Chwilę później pojawiła się następna. Był przerażony i jednocześnie niewyobrażalnie zawiedziony. Znów nic mu się nie udało. Nie pamiętał swojej przeszłości, ale nagle dopadła go nostalgia, jakby wielokrotnie przeżył podobny zawód. W jednej chwili stracił wszystkie chęci do życia, lecz smutek pozostał i co gorsza, po kilku sekundach przeobraził się w rozpacz.

    Chłopak oparł obie ręce na ziemi, by nie upaść, jednocześnie cicho szlochając. Łzy pozostawiły na jego policzkach mokre ślady, skapując z nich na trawę.

    Wiedział, jak bardzo nikłe są jego szansę na wygraną tej morderczej gry, ale mimo to, miał cichą nadzieję, że nie zginie. Nie w ten sposób. Przed śmiercią chciał pierw dokonać czegoś wielkiego, a co do tej pory osiągnął? Zdradził drużynę i opuścił przyjaciela, by ratować własną dupę. Żałosne.

    Zaszlochał cicho, zaciskając palce na przemokniętych już źdźbłach trawy, zatracając się w własnych smutkach. Nie widział, jakie traumatyczne wspomnienia tak bardzo działały na jego podświadomość, ale po raz pierwszy dziękował twórcy za wyczyszczenie mu pamięci.

    Nagle usłyszał czyiś głos, tuż za swoimi plecami.

    — Też nie lubię tego miejsca. — Kusar zakręcił mieczem w dłoni, po czym przyłożył jego ostrze do pleców blondyna. — Ale z płaczem powinieneś poczekać do rana.

    Suchy pociągnął nosem, próbując powstrzymać łzy, co udało mu się dopiero po kilku sekundach.

    — Jeśli chcesz, to zabij mnie już teraz — powiedział łamiącym się głosem. — Wyświadczysz mi przysługę.

    Kusar zmarszczył brwi, nie odrywając ostrza od ciała chłopaka.

    — Gra cię nie oszczędzała, prawda?

    Blondyn prychnął pogardliwie.

    — Mało powiedziane — mruknął. — Straciłem drużynę, przyjaciela i honor. Teraz pewnie stracę też życie. Co jeszcze?

    Przybysz cofnął rękę, w której trzymał broń. Zrobiło mu się żal nieznajomego. Widać, że dużo przeszedł, ale on sam też nie miał lekko.

    — Również straciłem drużynę — powiedział ostrożnie. — Jeden z nich zaginął wczoraj w jaskini, a drugi parę godzin temu zginął na moich oczach. Ja jakimś cudem nadal żyję.

    Suchy przełknął głośno ślinę, nie wierząc własnym uszom. Czy to prawda? Wszystko na to wskazuje. Grota, sektor leśny, zgubiony towarzysz...

    — Zaginął? W jaskini? — powtórzył z niedowierzaniem.  — Mówisz o Qwicku?

    — Znasz Qwicka? — zdziwił się Kusar.

    — Tak! Spotkałem go wczoraj po południu! — wykrzyknął z zapałem, lecz wtedy poczuł porażający ból w ramieniu. Rana piekła go coraz mocniej, a wzrok powoli tracił ostrość.

    Blondyn osunął się bezwładnie na ziemię, omal nie tracąc przy tym przytomności.

    — Ej, co ci jest? — Kusar kucnął przed chłopakiem, dopiero teraz zauważając otaczającą go plamę krwi. Przyjrzał się jego rannej ręce, delikatnie marszcząc nos, na widok sczerniałej skóry wokół rany.

    Położył miecz obok, sięgając do ekwipunku. Szybko wyjął z niego miksturę leczniczą i odkorkował buteleczkę. Bez wahania przyłożył jej wieczko do ust blondyna.

    — Pij — rozkazał, przechylając fiolkę.

    Suchy zakrztusił się niebieską substancją, ale chłopak nie przestawał wlewać mu jej do gardła. Przez chwilę myślał, że próbuje go utopić, co nie mijało się zbytnio z prawdą, bo omal przy tym nie umarł.

    Po opróżnieniu buteleczki, blondyn gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej, głośno kaszląc. Kusar zaczął klepać go otwartą dłonią po plecach, dzięki czemu ranny miał wrażenie, że wypluje swoje płuca.

    — Co do... — wykrztusił Suchy.

     Jego lewe ramię zapiekło bardziej niż zwykle, tak jakby ktoś przyłożył do niego rozżarzone żelazo. Chłopak skulił się na ziemi, napinając wszystkie mięśnie. Z całych sił zacisnął powieki i pięści, nie panując już nad swoimi odruchami.

    Wystraszony brunet uklęknął przed nieznajomym, nie do końca wiedząc, co powinien zrobić, by mu pomóc. W efekcie tylko położył mu dłoń na plecach, jakby to miało uśmierzyć ból.

    Spojrzał na jego lewą rękę, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Magiczna, lecznicza mikstura tym razem nie zadziałała tak jak powinna. Nogę Qwicka wyleczyła w kilka sekund, a rana w ramieniu blondyna zasklepiała się kilkadziesiąt razy wolniej. Poprawę zauważył, tylko i wyłącznie dzięki czarnej, zaropiałej skórze, która teraz nabierała normalnego odcienia, jakby lek zaczął od walki z postępującą infekcją.

    — Coś tym mi dał? — jęknął Suchy, z bólu już niemal tarzając się po ziemi.

    — To lek — tłumaczył ze strachem Kusar. — Normalnie powinien pomóc od razu. Nie wiem co się stało.

    Blondyn powoli odchodził od zmysłów, przeżywając najprawdziwsze katusze. Ból, niczym jakaś przerażająca choroba, rozprzestrzeniał się po całym jego ciele. Żyły przybierały niebieskawego odcienia,  zwiększając przy tym swoją objętość, w efekcie czego, chłopak miał wrażenie, że wszystkie zaraz eksplodują.

    Miotał się po trawie, pojękując monotonnie, jakby tkwił w jakimś transie. Ból paraliżował mu wszystkie zmysły, poza tym, który pozwalał go odczuwać. Najbardziej jednak oddziaływał w lewym ramieniu, a konkretniej wewnątrz rany.

    — Utnij mi rękę! — wrzasnął, nie panując nad sobą. — Nie mogę dłużej! Utnij ją!

    Kusar zamarł, zerkając na swój miecz. Nie zamierzył po niego sięgnąć, tym bardziej, wiedząc, że rana zagoiła się już w połowie.

    — Wytrzymaj jeszcze trochę.

    — Utnij ją! — błagał dalej Suchy. — Proszę, utnij mi rękę.

    Brunet tylko patrzył w milczeniu, jak chłopak rzuca się po ziemi w spazmach. Gorączkowo rozmyślał nad przyczyną całej tej sytuacji.

     Wpatrzony w zasklepiającą się ranę, wciąż nie rozumiał dlaczego nieznajomy odczuwa jakiekolwiek ból. Przecież normalnie mikstura działa w kilka sekund, teraz natomiast jej efekt jest wielokrotnie spowolniony i dużo bardziej bolesny.

    Spojrzał na mokrą plamę, tuż pod kołnierzem koszulki blondyna. Nie była to plama krwi, ani potu. Naraz zrozumiał całą tę sytuację.

    Tymczasem ramię Suchego zagoiło się już całkowicie, a porażający ból nieco zelżał. Chłopak padł na plecy, głośno dysząc. Nie miał siły się ruszać, rozluźnił mięśnie, by puściły go skurcze spowodowane ich ciągłym napinaniem.

    — Już wiem co się stało — oznajmił po chwili Kusar, odczekawszy aż nie nieznajomy nieco ochłonie. — Wypiłeś zbyt małą dawkę.

     — Nie wiem, czy pamiętasz — wydyszał blondyn. — Ale wlałeś we mnie całe to cholerstwo.

    Kusar kiwnął głową ze zrozumieniem. Faktycznie, powinien go pierw uprzedzić o swoich zamiarach, zamiast wepchnąć mu całą fiolkę do ust, ale się wystraszył i nie myślał do końca trzeźwo.

    — Z tego wyplułeś prawie połowę — przypomniał brunet. — Dodatkowo znaczna część wyleciała ci nosem.

    — Zgadnij dlaczego — mruknął oskarżycielsko chłopak.

    — Bo umierałeś — bronił się Kusar. — Miałem ci wlać to do ucha?

    Suchy uśmiechnął się blado, czując jak wracając do niego wszystkie siły.

    — Nie, wtedy wyleciałoby drugim.

    Kusar prychnął cicho, odwzajemniając uśmiech.

    — Więc znasz Qwicka? — zapytał po dłuższej chwili.

    Blondyn podniósł się na równe nogi, próbując utrzymać równowagę. Zatoczył niewielkie koło, wyglądając przy tym jak pijany kanibal, który zapomniał ubrać śliniaka. Całą koszulkę skąpaną miał we własnej krwi, co nie wyglądało zbyt higienicznie.

    — Taa... Prawdopodobnie znałem go jeszcze przed tobą — odpowiedział wymijająco. — Długa historia.

    Kusar przyłożył rękę do czoła, jakby chciał osłonić oczy przed słońcem i rozejrzał się teatralnie.

    — A śpieszy ci się gdzieś?

    Suchy spapugował ruch chłopaka, ale pod koniec zatrzymał na nim wzrok. Otworzył oczy szerzej, jakby przypomniał sobie o czymś niewyobrażalnie ważnym.

    — No tak! Spóźnię się na na film.

    — Jaki film? — zdziwił się brunet.

    — Jest o dwóch nastolatkach, którzy ucięli sobie pogawędkę w samym środku lasu i nagle zeżarły ich potwory. Mam bilet w pierwszym rzędzie. — Chłopak rozłożył bezradnie ręce spoglądając wokół. — Niestety kilku aktorów się dziwnie spóźnia.

    Kusar zmarszczył brwi, przyglądając się rozmówcy, jakby ten postradał zmysły. Być może faktycznie tak było.

    — Mówił ci ktoś, że jesteś zdrowo pieprznięty?

    — Że zdrowo, to jeszcze nikt — odparł ponuro blondyn. — Serio, powinniśmy się zbierać. Tu nie jest bezpiecznie.

    — Nigdzie nie jest — zauważył Kusar. — Więc gdzie chcesz iść?

    Suchy cicho westchnął. Nie chciał przyznać obcemu, że ma rację, choć tak właśnie było. Wolał unikać rozmowy o osobie, którą niedawno pozostawił na pewną śmierć.

    Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć chłopakowi w oczy. Zamierzał powiedzieć coś o czyhającym w mroku niebezpieczeństwie, ale nagle, między drzewami dostrzegł jakiś ruch.

    Zirytowany Kusar chwycił blondyna za ramiona i gwałtownie potrząsnął.

    — Gdzie jest Qwick?! — wykrzyczał mu w twarz. — Nie żyje?

    Suchy nie odpowiedział, wpatrzony w dziwną postać. Zjawa unosiła się pół metra nad ziemią, powoli sunąc ku niemu. Miała na sobie czarny, zwiewny płaszcz, na tyle długi, że skrawki poszarpanego materiału prawie dotykały ziemi. Jej twarz zakrywał głęboki kaptur, a spod szerokich rękawów wystawały blade, niemalże kościste palce.

    — Spójrz — szepnął blondyn, wskazując na upiora.

    Kusar odwrócił głowę, patrząc wprost na ducha. Na raz poczuł jak serce zaczyna mu bić mocniej, a oczy otwierają się nienaturalnie szeroko. Pozostał w bezruchu, nie mogąc oderwać wzroku od lewitującej zjawy.

    — Tego nie było w instrukcji — powiedział drżącym głosem. — Nie było go w instrukcji! Co to, do cholery jest?

    Gdy tylko podniósł głos, upiór momentalnie zamarł, unosząc się nad ziemią. Jego głowa powoli obracała się w kierunku chłopaka. Spod kaptura chłopcy mogli dostrzec parę pożółkłych oczu, jakby błyszczących się w mroku spowijającym twarz stwora.
    
    — Czym to coś jest? — jęknął cicho Kusar. Nie mógł spojrzeć na towarzysza, będąc sparaliżowanym strachem. Z niewiadomego powodu, lewitujące przed nim monstrum budziło w chłopcu niewyrażalne przerażenie.

    Suchy dostrzegł jeszcze, że roślinność, którą ominęła zjawa, całkiem straciła swój kolor, jakby wszystko w jednej chwili uschło. Trawa zgniła, obracając się w proch, a drzewa sczerniały, jakby toczyła je jakaś straszna choroba.

    Upiór nagle ruszył się z miejsca, błyskawicznie sunąc w kierunku chłopców. Za nią, w powietrzu pozostawały czarne smugi, które po chwili całkiem się rozpływały.

    W kilka sekund zjawa znalazła się tuż przed przerażonym Kusarem. Brunet nawet nie drgnął, nie mogąc zmusić ciała do posłuszeństwa, jakby całkowicie utracił nad nim kontrolę.

    Potwór chwycił chłopca za szyję, zaciskając na niej swoje trupie palce. Przybliżył do niego głowę, a wtedy ten mógł wyraźnie zobaczyć jego twarz.

    Oblicze zjawy było równie przerażające, co sama jej istota. Wyglądem przypominała trochę strzygę z mitologii słowiańskiej. Żółte, wyłupiaste oczy pozbawione powiek, przegnita skóra, pokrywająca całą twarz, liczne dziury w policzkach, przez które dało się dostrzec język i zębiska stwora. Makabrycznego obrazu dopełniły usta, jeżeli to, co znajdowało się na miejscu szczęki zjawy, można w ogóle nazwać ustami. Brakowało w nich warg oraz skóry poniżej nosa, a wyżej podbródka. Zamiast tego widać było tylko wielkie, pożółkłe zęby. Ułożenie szczęki stwora sprawiało wrażenie, jakoby ten ciągle się uśmiechał.

    Kusar patrzył na potwora, nadal nie mogąc odzyskać kontroli nad własnymi kończynami. Czuł nacisk palców zjawy na szyi, lecz nie był on na tyle mocny, by go udusić. Śmierć miała nadejść w zupełnie inny, o wiele gorszy sposób.

    Upiór otworzył usta, a za jego zębami dało się dostrzec kolejne, jakby posiadał on drugi zgryz. Rozwarł swe szczęki na tyle szeroko, że normalnemu człowiekowi by je rozerwało. Jama ustna potwora osiągnęła przerażający rozmiar.

    Brunet już zrozumiał jak dokona żywota. Zjawa prawdopodobnie zaraz, zaledwie jednym kłapnięciem pyska odgryzie mu głowę.

    Tak się jednak nie stało, dzięki Suchemu, który w ostatniej chwili odzyskał trzeźwość umysłu.

    Blondyna rzucił się po leżący nieopodal miecz i szybko stanął na nogi. Uniósł broń ponad głowę, by jedynym cięciem rozpłatać potwora na dwie części.

    Monstrum rozpłynęło się w powietrzu, a po nim pozostały tylko ciemne obłoki. Kusar również po chwili doszedł do siebie.

    — Żyjesz? — Suchy podał mu dłoń i pomógł wstać.

    Brunet dotknął swojej obolałej szyi. Ciągle czuł na sobie mrożące krew w żyłach spojrzenie zjawy.

    — Ledwo.

    Blondyn już chciał coś powiedzieć, lecz wtem spostrzegł coś niepokojącego. Czarne obłoki, pozostałe po atakującej ich zjawie, zaczęły łączyć i formować się na nowo.

    — Odradza się. — Suchy chwycił bruneta pod ramię. — Uciekamy!

    We dwóch pognali w głąb lasu, nie oglądając się za siebie. Ich uszu dobiegł mrożący krew w żyłach wrzask, prawdopodobnie należący do upiora. Przypominał on bardziej kobiecy pisk, pomieszany z krzykiem agonii.

    Suchy zerknął przez ramię, próbując ocenić czy stwór ruszył za nimi w pościg. To co zobaczył, zdecydowanie nie wprawiło go w zachwyt.

    Zjawa znów uniosła się w powietrzu, mając już swą pełną postać. Patrzyła na chłopców jakby odprowadzała ich wzrokiem, lecz sama nie ruszała się z miejsca. Uniosła prawą rękę, jakby machając do nich na pożegnanie.

    To zły znak, to bardzo zły znak — powtarzał w głowie blondyn. Nie widział, dlaczego potwór nie ruszył za nimi w pościg, ale prawdopodobnie miał ku temu jakiś powód, który on sam niebawem powinien poznać.

    Godzinę później:

    — Walczyliśmy z napastnikami — kontynuował Suchy. — Uratowałem mu życie, a chwilę później on uratował moje. Z tą różnicą, że jego poświęcenie było większe, niż rzucenie kawałkiem drewna.

    Chłopak zamilkł na chwilę, wpatrując się w skalną posadzkę. Nie chciał wracać do wspomnień w dzisiejszego popołudnia. Czuł się jak najgorszy śmieć, dając przyjacielowi poświęcić życie, dla ratowania własnej skóry.

    Brunet wyczuł napięcie, jakie zapanowało w grocie, lecz mimo to, koniecznie chciał poznać zakończenie tej historii.

     — Dał się za ciebie zabić? — dopytał.

    — Dał się schwytać — odparł niemrawo Suchy. — Nie mam pojęcia gdzie jest, ani co robi. Tym bardziej nie wiem, czy nadal żyje.

    Kusar kiwnął głową w zamyśleniu. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, więc napawała go ona sporym optymizmem. Wszak istniała szansa, że Qwick nadal żyje. Może, jeśli rano wznowi poszukiwania, jakimś cudem uda mu się odnaleźć przyjaciela.

    — Rozumiem. — Po dłuższej chwili milczenia, spojrzał na towarzysza ze współczuciem. — A twoja drużyna? Planujesz ich odnaleźć?

    To było pytanie, na które blondyn nie znał odpowiedzi. Z jednej strony koncznie chciał upewnić się, że z Olix nic nie jest, a z drugiej, gdyby tylko wrócił, ani ona, ani tym bardziej Wixo nie chcieliby zamienić z nim nawet paru słów. W najlepszy wypadku kazaliby mu się wynosić, choć bardziej prawdopodobny był kolejny pojedynek z białowłosym.

    — Chciałbym odnaleźć tylko połowę z mojej drużyny — mruknął.

    Kusar uśmiechnął się lekko, próbując stłumić ciche prychnięcie. Nie lubił tak reagować na żarty. Zamiast śmiać się jak normalny człowiek, on wydmuchiwał powietrze nosem, z trzy razy większą siłą niż zwykle.

    — Dziewczyna? — zgadną.
   
    — Dziewczyna — potwierdził Suchy.

     Brunet pokiwał głową ze zrozumieniem.

    — A ładna?

    — I to jeszcze jak! — wypalił chłopak. Natychmiast skarcił się w myślach, za tak nieprzemyślaną reakcje. Nie chciał wyjść na desperata przed nowo poznanym kolegą. — Ładna.

    Twarz Kusara znów ozdobił promienny uśmiech. Nie tyle z rozbawienia, co po prostu radości, na widok blondyna, któremu momentalnie poprawił się humor. Przez myśl przeszło mu, że dziewczyna będzie miała wielkie szczęście, jeśli znów na siebie trafią. Suchy potrafił być arogancki aż do przesady, co pozwolił mu już odczuć, przed upływem zaledwie kilku minut od ich spotkania. Bywał też dość zarozumiały i przede wszystkim dziwny. Bardzo dziwny. Jednakże, w gruncie rzeczy wydawał się być naprawdę porządnym gościem.

    — Podoba ci się? — Brunet zadał kolejne pytanie.

    Suchy przewrócił oczami, lekko obracając przy tym głową, jakby zastanawiał się, czy powinien odpowiadać.

    — Bardzo — powiedział w końcu.

    — A ty jej?

    Kusar spodziewał się kolejnej, radosnej odpowiedzi, lecz zamiast tego, blondyn nagle spochmurniał. Cały jego wcześniejszy entuzjazm w jednej chwili znikł. Na jego miejsce pojawił się smutek, pomieszany z zażenowaniem.

    Do Suchego wróciły wszystkie złe wspomnienia, mające jakiekolwiek związek z Olix. Miał przed oczami te momenty, w których do znudzenia kłócił się z Wixo, przyprawiając tym dziewczynę o zawroty głowy, czy gdy poważnie zranił białowłosego w ramię. Nigdy nie wymaże z pamięci jej miny. Patrzyła na niego z zawodem i jednocześnie pogardą. Dokładnie tak samo, jak kiedy porzucił ich drużynę, ratując Qwicka.

    Była też pamiętna chwila w jaskini, gdy dziewczyna odepchnęła go od siebie. To jedno z jego najlepszych, a zarazem najgorszych wspomnień. Wtedy po raz pierwszy przytulił Olix i wtedy też po raz pierwszy został odrzucony. Niestety, ale również nie ostatni.

    — Spokojnie. — Kusar położył mu dłoń na ramieniu. — Zawsze jest nadzieja.

    — Ta... Podobno umiera ostatnia — powiedział, nie podnosząc wzroku z podłogi. — Szkoda tylko, że my razem z nią.

    W jaskini zapanowała niezręczna cisza, którą, ku zaskoczeniu bruneta, jako pierwszy przerwał Suchy.

    — Odnajdę ją — oznajmił. — Odnajdę i zostanę z nią, nie ważnego, czy tego chce, czy nie. Żeby się mnie pobyć, będzie musiała mnie samodzielnie zabić.

    — To dość radykalne posunięcie — zauważył Kusar, nie próbując ukryć zdziwienia. Zaskoczyła go decyzja chłopaka, ale i również stanowoczość, z jaką ją wygłosił.

    Blondyn spojrzał koledze prosto w oczy. Jego własne aż niemal płonęły od wypełniających je nakładów determinacji.

    — Nie widzę innego wyjścia.
   
    — A więc, życzę ci powodzenia.

    Kusar wstał, czemu towarzyszyło ciche chrupanie w jego stawach.

    — Uh, zasiedziałem się — jęknął.

    — A co się stało z tym drugim kolesiem? — Suchy zmienił temat.

    — Drugim? — zdziwił się brunet. Przeszedł kilka kroków po jaskini, by rozprostować nogi, po czym wrócił do tego samego miejsca. — A, masz na myśli Obcego?

    — Chyba tak — potwierdził chłopak. Nie pamiętał imienia trzeciego członka ich drużyny. Qwick wymówił je tylko raz, aczkolwiek brzmiało ono podobnie.

    Kusar cicho westchnął.

    — Zginął.

    Atmosfera w jaskini zrobiła się jeszcze bardziej niezręczna, niż dotychczas. Obaj chłopcy zamilkli na chwilę, patrząc na siebie bez słowa.

    Blondyn pierwotnie zamierzał powiedzieć, że bardzo współczuje nowemu koledze. Chciał go nawet jakoś pocieszyć, ale w obliczu obecnej sytuacji, zapewne niewiele by to dało. Zatem zwyciężyła ciekawość.

    — Co go zabiło?

    — Potwór — odparł ponuro Kusar. Widząc pytające spojrzenie towarzysza, znów westchnął, po czym wyjaśnił. — Wyglądał zupełnie jak Qwick, cały i zdrowy. Obcy chciał go ratować, przed zombie, kazał mu stanąć za nim. — Głos bruneta załamał się lekko. Następne słowa wymawiał już z trudem, próbując powstrzymać napływające mu do oczu łzy. — Wtedy on się zmienił. Był cały czarny, bez twarzy. On... On wgryzł się Obcemu w szyję...

    Suchy położył chłopakowi dłoń na ramieniu. Nie miał pojęcia co jeszcze może zrobić, by go uspokoić. Prawdopodobnie nic, tylko dać mu czas. Czas, żeby ochłonął, oswoił się z myślą o utracie przyjaciela. O tym nie da się tak łatwo zapomnieć.

    — Patrzyłem jak się wykrwawia — dodał, a po jego prawym policzku spłynęła samotna łza.

    Blondyn wbił wzrok w podłogę. Ta sytuacja go przytłaczała. Nigdy nie wiedział, co powinno się mówić w takich momentach, a teraz wręcz powinien go jakoś pocieszyć.

    — Jutro rano wyruszymy dalej — zaczął ostrożnie, chcąc, by jego głos brzmiał pewnie. — Przeszukamy cały sektor, dopóki nie znajdziemy Qwicka, albo Olix.

    Kusar pokiwał głową z wdzięcznością. Otarł oczy z nagromadzonej w kącikach wilgoci.

    — Dziękuję.

    Suchy już chciał odpowiedzieć, lecz wtem jego uszu dobiegło przeraźliwe wycie. Poznał ten dźwięk od razu. Słyszał go zresztą całkiem niedawno.

    — Zjawa — powiedział tak cicho, że stojący tuż obok brunet ledwo cokolwiek usłyszał. — Wróciła.

    Blondyn zerwał się z miejsca, ruszając ku wyjściu z jaskini.

    — Musimy uciekać! — krzyknął do stojącego w miejscu towarzysza. — Jeśli nas tu znajdzie, zostaniemy uwięzieni!

    Faktycznie, w grocie było tylko jedno wyjście. Gdyby jakiekolwiek potwór się tam dostał, chłopcy nie mieliby żadnej drogi ucieczki.

    Kusar również to zrozumiał. Błyskawicznie otrząsnął się z amoku, jaki ogarnął go po usłyszeniu mrożącego krew w żyłach wycia. Ostatnie spotkanie z potworem było dla niego prawdziwym koszmarem i nadal nie mógł się uspokoić po tamtym doświadczeniu. Tym bardziej podziwiał blondyna, który wtedy zachował zimną krew, ratując mu życie.

    Szybko pognał w kierunku wyjścia, chcąc jak najszybciej oddalić się od krzyków upiora. Nie miał najmniejszego zamiaru znów na niego wpaść.

    Chłopcy wybiegli z groty, pędząc na złamanie karku. Nie widzieli dokąd zmierzają, po prostu biegli przed siebie. Byleby tylko nie dopadła ich owa zjawa. Niestety, ale widocznie byli zbyt wolni.

    Potwór jakby zmaterializował się tuż przed nimi i zawył tak przeraźliwie, że prawdopodobnie usłyszało go pół lasu.

    Suchy natychmiast zwolnił, zatrzymując się zaledwie parę metrów od upiora. Spojrzał mu prosto w jego żółte ślepia, nie mogąc odeprzeć wrażenia, jakby potwór zamrażał mu duszę wzrokiem. Już zrozumiał dlaczego Kusar tak wcześniej zareagował.

     Ale brunet, choć tym razem zjawa na niego nie patrzyła, znów cały zesztywniał. Utracił panowanie nad własnym ciałem, nie mogąc przestać się trząść. Czuł, że nadchodzi koniec. Tym razem nie uciekną przed upiorem. Przegrali.

    Suchy również miał takie wrażenie. A jednak, zaledwie chwilę później, wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Chłopcy usłyszeli dobrze im znany, gardłowy charkot. Następnie zza drzew wyłonił się zombie. Tuż za nim następny. I kolejny. Aż w końcu wokół nich zaroiło się żywych trupów

    Blondyna jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszył ich widok. W przeciwieństwie do zjawy, która znów wściekle wyła, łypiąc wzrokiem na każdego z odmieńców.

    Ku zaskoczeniu wszystkich, upiór uniósł się w powietrze, po czym dosłownie zniknął, zostawiając po siebie tylko czarne smugi, niby to gęsty dym.

    Suchy tymczasem wyrwał się ze szponów strachu, odzyskując kontrolę nad mięśniami. Korzystając z szansy, czmychnął między najbliższe drzewa, zupełnie zapominając o wciąż sparaliżowanym towarzyszu.

    Po zniknięciu zjawy, Kusar również zaczął dochodzić do siebie, ale dla niego było już za późno. Nim zdążył się zorientować, zombie były tuż przed nim.

    Chłopak błyskawicznie wyjął miecz, tnąc najbliższego potwora prosto w pysk. Niestety, ostrze miecza ugrzęzło w jego czasze, a tryskająca z rany krew na chwilę oślepiła bruneta. Rękojeść wyjechała mu z ręki, wciąż tkwiąc w martwym już ciele napastnika.

    Chciał się schylić, po swoją jedyną broń, lecz kolejny z potworów chwycił go za ramię.

    Nim Suchy zorientował się w jakim niebezpieczeństwie był jego nowy przyjaciel, było już za późno.

    Zombie z impetem zatopił zęby w ramieniu bruneta. Kusar wrzasnął, rozpaczliwe próbując się wyrwać, lecz nieskutecznie. Potwory otoczyły go ze wszystkich stron.

    — Nie! — wrzasnął blondyn, wyjmując miecz z ekwipunku.

    Zacisnął ręce na rękojeści i już miał ruszyć na pomoc koledze, gdy nagle, w jego głowie pojawiło się pewne, mgliste wspomnienie. Ujrzał uśmiechającą się do niego Olix. Siedzieli wtedy jeszcze w tajemniczym, białym pokoju, nieświadomi czyhającego na zewnątrz zagrożenia.

    Zatrzymał się, ciężko dysząc. Popatrzył na Kusara, gorączkowo myśląc nad dalszym ruchem. Chłopak był już ciężko ranny, w dodatku, jeśli wierzyć przesądom o zombie, niebawem sam może zasilić ich szeregi. Z kolei bezmyślna szarża na potwory, zdecydowanie by tu nie pomogła. Było ich zbyt wiele.

    On nie mógł tu zginąć. Nie na darmo. Musiał wrócić do drużyny, odnaleźć Olix.

    Zrobił krok w tył, nie odrywając wzroku od rannego towarzysza. Brunet nagle uniósł głowę, a ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund. Suchy w jego oczach ujrzał niewyobrażalne cierpienie, jakiego teraz doświadczał. Nie mógł mu już pomóc.

    Blondyn opuścił miecz, czując ogarniającą go bezsilność. Po raz kolejny zawiódł. Nie był w stanie uratować przyjaciela. Już drugi raz.

    W dodatku, znaczna część potworów zwróciła się teraz ku niemu. Chłopakowi nie zostało już nic, poza ucieczką. Drżącymi rękami schował miecz.

    Zdawało mu się, że słyszy krzyk Qwicka, jakby szatyn znów kazał mu uciekać. W sercu czuł prawdziwą rozpacz, a na jego policzkach pojawiły się łzy. Zacisnął pięści, ledwo nad sobą panując.

    Zombie były już tuż za nim. Chłopak zrobił krok do tyłu, próbując zmusić się do ucieczki. Za pierwszym krokiem, postawił następny, ledwo mogąc ustać na nogach.

    — Przepraszam! — krzyknął, po czym obrócił się i zacząć biec. Nie widział dokąd. Było mu to już całkiem obojętne. Po prostu chciał się stąd oddalić, cała reszta przestała go obchodzić.

    Za swoimi plecami usłyszał jeszcze wrzask, bez wątpienia Kusara. Brunet prawdopodobnie właśnie dokonał żywota. A on uciekł. Zostawił go.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top