Tam ktoś jest!

    Hiszpan westchnął cicho, nie odrywając wzroku od szyby. Za oknem panował niemalże całkowity mrok, przez co ledwo mógł cokolwiek dostrzec. Widział jakieś ruchome cienie, szybko przemieszczające się po podwórku. Przywarł twarzą do szkła, próbując przyjrzeć się owym cieniom.

    Niestety, ale obiekty jego zainteresowań poruszały się zbyt szybko i nie należały do największych.

    Przeniósł spojrzenie na prawą stronę ogrodzenia, tam gdzie znajdowała się brama. Ku swojemu zdziwieniu, dostrzegł ludzką sylwetkę. Człowiek był ubrany dość niecodziennie, nawet jak na standardy wioski. Nosił ciemny, prawdopodobnie granatowy płaszcz – chłopak nie był pewny, ponieważ panujące na dworze ciemności ograniczały jego widoczność. Głowę nieznajomego okrywał głęboki kaptur, ze szpiczastym końcem. Poły płaszcza ciągnęły się za nim po ziemi, niczym gigantyczny jęzor.

    Tajemniczą postać otaczała gęsta mgła, przez co blondyn nie mógł dojrzeć żadnych szczegółów. Wytężył wzrok, chcąc zobaczyć chociaż to, co dziwny przybysz robi, lecz nadal nie był w stanie. Przyłożył policzek do szyby, nie odrywając wzroku od postaci, gdy nagle coś po drugiej strony, z głośnym sykiem skoczyło na oko.

    Hiszpan wrzasnął, spadając z łóżka. Uderzył plecami o podłogę, głośno wypuszczając przy tym powietrze z płuc.

    — Co jest? — Hawajek podbiegł do towarzysza, sprawdzając czy nic mu się nie stało.

    Z podwórka dobiegł do donośny syk, atakującego dom potwora. Był to pająk i chłopak nie musiał go widzieć, by mieć tego pewność. Tylko pająki, dzięki swojej umiejętność chodzenia po ścianach, byłyby w stanie pokonać otaczający wioskę, drewniany mur.

    Potwór odskoczył od ściany, po czym znów gwałtownie rzucił się na okno, uderzając o nie całym tułowiem. Po domku rozległ się głośny huk, wybudzając pozostałych ze snu. Cienkie szkło jednak nie pękło, gdyż kryły je żelazne kraty.

    — Spokojnie. — Karol podniósł się do pozycji siedzącej, odkrywając nagi tors. — Nic nam tu nie grozi.

    Evver spojrzał na niego z obrzydzeniem. Szczerze gardził tym chłopakiem, odkąd Hawajek wyjawił mu jak traktował Mirajane. Nie licząc umięśnionego ciała, Karol zupełnie niczego sobą nie reprezentował.

    Cała trójka nie była zadowolona z obecności tego osiłka w ich pokoju. Niestety, ale wioska miała własny, dość nietypowy system, któremu nie mogli się sprzeciwić. Choć każdy mieszkaniec miał swój dom, gdzie spędzał dnie i trzymał prywatne dobra, nocami wszyscy musieli spać w jednych z pięciu, gigantycznych sypialni. Wódz wioski wyjaśniał, że to dla własnego bezpieczeństwa każdy powinien sypiać w tych, dużo lepiej wzmocnionych i bardziej zdatnych do obrony, budynkach. Ponadto, większa grupa miała realne szansę przetrwać potencjalny atak potworów, gdyż do obrony przypada więcej mężczyzn.

    Niestety, ale chłopcy musieli dostosować się do panujących tu zasad. W dodatku, poznali je zaledwie godzinę przed zachodem słońca, przez co nawet nie widzieli, że powinni zająć dogodne dla nich miejsca. Tak właśnie wylądowali w byle jakiej sypialni z osobnikiem, którego woleli raczej unikać.

    — To słyszeliśmy wchodząc do wioski — zauważył Hawajek. — A jednak coś nam groziło. Nawet jeśli nie ze strony potworów.

    Karol wywrócił oczami, nie rozumiejąc, jaki cel miał ten zarzut? Skoro świadomie odbił mu pannę, to dlaczego dziwił się, że wyzwał go na pojedynek? To naturalna kolej rzeczy.

    Blondasek powinien się cieszyć, że miał za sobą tamtą butelkę, inaczej skończyłby jako inwalida — pomyślał. Humor poprawiała mu wizja tego, co niebawem mogło się wydarzyć. On bowiem znalazł się w tym pomieszczeniu nieprzypadkowo. Na czyjeś polecenie, tej nocy miał obserwować wszystkich, nowych przybyszy.

    Przeczesał swoje kasztanowo-brązowe włosy, powoli podnosząc się z łóżka. Miał na sobie tylko luźne bokserki, ale mimo to przeszedł się pół nagi po pokoju, by po chwili stanąć obok obu chłopców.

    — Tam ktoś jest! — wykrzyknął nagle Hiszpan.

    — Kto taki? — zainteresował się nieznany im mężczyzna, który siedział na łóżku nieopodal.

   — Nie wiem, ale był bardzo dziwnie ubrany — odparł blondyn.

    — To niemożliwe! — okrzyknął ktoś z tyłu sypialni.

    — Właśnie! — zawtórowała mu jakaś kobieta. — Nikt nie mógł wyjść!

    Hiszpan pokręcił głową, kątem oka zerkając na stojącego nieopodal Karola.
   
    — Nie, on chyba nie był stąd — zaprzeczył. — Był jakoś dziwnie ubrany. Nie wyglądał na tutejszego.

    Po tych słowach Karol pobladł, co nie umknęło uwadze Evvera. Cofnął się, omal nie tracąc przy tym równowagi. Opadł z powrotem na łóżko, nie mogąc otrząsnąć się z przerażenia. On tu jest! W każdej chwili może wejść do środka i wszystkich wymordować.

    — Wszystko w porządku? — zapytał Hawajek, kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu. W jego głosie nie było słychać troski, choć wrogość też jakby znikła.

    Szatyn spojrzał na niego ze zdziwieniem. Czyżby już mu przebaczył? Nie, to raczej niemożliwe.

    — Miałem małe zawroty głowy — skłamał.

    — Aż tak mocno ci przywaliłem? — Hawajek uśmiechnął się promienie. Nie czekając na odpowiedź, odszedł, zmierzając ku siedzącej cicho na łóżko do tej pory Mirajane.

    Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyje, ciągnąć go ku sobie, tak, że blondyn musiał się pochylić. Następnie pocałowała go krótko w policzek.

    — Boisz się? — zagadnął chłopak.

    — Gdy jesteś w pobliżu, niczego się nie boję — odpowiedziała, nie oddając wzroku od jego jasnoniebieskich tęczówek.

    Tymczasem, obserwujący tę scenę Evver skrzywił się, jakby właśnie połknął całą cytrynę na raz.

    — Aż mi się niedobrze zrobiło — szepnął do siedzącego obok Hiszpana.

    — Jestem bardzo ciekawy, kim wzorował się twórca, programując jej postać? — odszepnął chłopak.

    Evver pokiwał głową z zadumą. Co prawda, nie rozmyślał nad pytaniem kolegi. Głowę zapełniały mu obrazy potencjalnego wyglądu gry, gdyby to on ją stworzył. Wtedy zdecydowanie nie byłaby zabójcza, a wyspę zamieszkiwałyby same dziewczyny pokroju Mirajane. Natomiast nocą, to nie potwory wychodziłyby z podziemi.

    Blondyn tak bardzo zatracił się w swoich erotycznych marzeniach, że nawet nie zauważył, kiedy Hawajek przestał adorować swoją sympatię.

    Chłopak położył się na wlasnym łóżku cały rozanielony. Z twarzy nie schodził mu uśmiech, a oczy miał zamknięte, przez co wyglądał, jakby śnił niezwykłe przyjemny sen.

    Hiszpan patrzył na towarzysza, nie kryjąc radości. Miło było zobaczyć go wreszcie szczęśliwego. Odkąd wygrał walkę z Karolem, kiedy w pobliżu nie było Mirajane, blondyn momentalnie pochmurniał. Pozostali członkowie jego drużyny zachodzili o głowę, próbując znaleźć przyczynę jego wahania nastrojów, lecz bezskutecznie. Wszelakie próby pocieszania również nie odnosiły większych efektów.

    W rzeczywistości, Hawajek po prostu zdawał sobie sprawę, że zakochał się w NPC, osobie, która pozornie nie istnieje. A jednak tam była, żywa, namacalna i niezwykle piękna. Nie przeszkadzała mu świadomość, że jej charakter został tak celowo zaprogramowany. Dla niego nie miało to większego znaczenia. Martwił go jednak fakt, iż niebawem będą musieli się rozstać. Jeśli wierzyć instrukcji, bariera zmniejszała się z każdą godziną, pochłaniając coraz to większy obszar. W tym wypadku, chłopcy niebawem będą musieli opuścić wioskę, by ratować życie. Co za tym idzie, zapewne rozstanie się też z Mirajane.

    Z drugiej strony, niegłupią opcją byłoby zabrać dziewczynę ze sobą. Wciąż mają wszystkich członków w drużynie, więc może byliby w stanie zapewnić jej ochronę.

    Wiedział jak towarzysze zareagują na ten pomysł. Evver zapewne od razu odmówi, twierdząc, że w ten sposób zmniejszą swoje szanse na przetrwanie, ponieważ dziewczyna będzie ich tylko spowalniać. Hiszpan z kolei lubił Mirajane, choć pewnie też stanąłby oo stronie Evvera. Jego argumentem byłoby bezpieczeństwo brunetki. Z tym Hawajek akurat musiał się zgodzić. Opuszczenie przez nią wioski, mógłby okazać się dla dziewczyny zabójcze, nawet jeśli chłopcy mieli jej bronić.

    Westchnął cicho, otwierając oczy. Jego wzrok powędrował w stronę okna. Na szybie zobaczył kilka kropel deszczu, które powolnie spływały w dół. Wybrał sobie jedną z nich, mając nadzieję, iż to ona jako pierwsza dotrze do parapetu. Przez chwilę obserwował wyimaginowany wyścig, lecz widząc, że jego "zawodnik" zaczął przegrywać, odwrócił wzrok.

    Nagle, po jego lewej, stronie rozległ się donośny huk, jakby coś uderzyło o ścianę domu. Ponownie spojrzał na okno, próbując dojrzeć napastnika. Wtem w szybę uderzyła czarna, włochata noga, bez wątpienia należąca do pająka. Szkło zatrzęsło się w framudze, ale ku uldze chłopaka, nie pękło.

    — Spokojnie, jest wytrzymała. — Usłyszał za sobą czyiś głos.

    Blondyn podskoczył jak poparzony, omal przy tym nie wrzeszcząc. Widząc stojącego za nim twarz jednego z mieszkańców, złapał się za serce, głośny dysząc.

    — Nie skradaj się tak! — upomniał go, gdy już trochę opanował oddech.

    Mężczyzna uśmiechnął się lekko, próbując ukryć rozbawienie.

    Hawajek znał go. Szatyn siedział obok niego w jadalni, gdy zjedli swój pierwszy posiłek w grze. Początkowo trochę ze sobą rozmawiali, lecz mimo to, blondyn nie zapamiętał jego imienia.

    — Wybacz — przenosił niedbale, patrząc na okno. — Nie przyjmuj się. Łażą tak co noc i jeszcze nigdy nie weszły do środka. Możesz spać spokojnie.

    — Dzięki — odparł Hawajek. Choć mężczyzna nie uspokoił go nawet odrobinę, uznał, że faktycznie powinien się przespać. W końcu nie wiadomo co jeszcze jutro go czeka.

    Zerknął na swoich przyjaciół, którzy już od jakiegoś czasu leżeli nieruchomo, ukryci pod pierzyną swych kołder. Postanowił pójście w ich ślady.

    Pośpiesznie zdjął ubrania, zostając w samych bokserkach, po czym leniwie usiadł na łóżku. Spojrzał jeszcze tylko na również od dawna śpiącą Mirajane, po czym sam położył się na lewym boku. Zamykając oczy, naciągnął na siebie kołdrę. Choć w pokoju było dość ciepło, musiał się czymś zakryć, inaczej nie mógłby zasnąć. Prawdopodobnie miał tak od dziecka, choć przez dziurę w pamięci, nie był tego do końca pewien.

    Westchnął cicho z ulgą, oddając się w objęcia Morfeusza. Nim jednak całkiem odpłynął do krainy snów, wybudził go dźwięk głośnych uderzeń. Ktoś z zewnątrz natarczywie walił pięściami w drzwi, próbując wedrzeć się do środka.
   
    — Otwórzcie! — Z podwórka dobiegł niski, męski głos.

    Zaspany Hawajek natychmiast oprzytomniał. Jakiś człowiek był uwięziony na podwórku, gdzie roiło się od potworów! Momentalnie zerwał się z łóżka i podbiegł do drzwi. Przekręcił klucz w zamku, by po chwili je otworzyć.

    Na zewnątrz stał zmasakrowany nastolatek, który w zakrwawionej ręce trzymał niewielki nóż. Hawajek nie był pewny, czy to jego własna krew. Być może spłynęła po jego nadgarstku, gdy dźgnął jakiegoś przeciwnika.

    Nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Wciągnął chłopaka do środka, jednocześnie wyjmując miecz z ekwipunku. Błyskawicznie ciął najbliższego pająka prosto w głowotułów, rozcinając mu cały pysk. Potwór zdążył jeszcze zasyczeć gniewnie, nim przyszła śmierć.

    Blondyn zatrzasnął drzwi, przywierając do nich całym ciałem, by przypadkiem jakiś pająk nie zdąrzył ich otworzyć, nim przekręci klucz. Grube drewno z hukiem trzasnęło o framugę, po czym rozległ się głuchy trzask, znaczący, że Hawajek zdążył zamknąć je na zamek.

    Ignorując krzyki poruszonych mieszkańców wioski, pochylił się nad leżącym na podłodze nieznajomym. Chłopak był niewiele młodszy od niego. Wyglądał na około szesnaście lat. Brązowe włosy miał pozlepiane czymś, co do złudzenia przypominało krew. Całe ciało, włącznie z twarzą, pokrywały liczne rany, z czego większość zdawał się mieć od niedawna.

    — Kim jesteś? — zapytał blondyn.

    Chłopak spojrzał na niego z trudem. Nie miał nawet siły, by się podnieść, lecz mimo to, zakrwawioną ręką przyciągnął do siebie Hawajka za ramię. 

    — Dziękuję — szepnął zmęczonym głosem. — BigKrzak.

    Szatyn wymawiał słowa z trudem. Przez zamglony wzrok ledwo był w stanie zobaczyć swojego wybawcę.

    — Nazywam się BigKrzak — powtórzył, po czym stracił przytomność.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top