No i pięknie

    Qwick usiadł na niewielkim głazie i wydał przy tym ciche westchnienie ulgi. Chodzenie po górach było bardziej męczące niż mógł się tego spodziewać.

    Wierzchem dłoni otarł spływający mu po czole pot. Jego koszulka była cała mokra, choć w górach nie było zbyt gorąco, wręcz przeciwnie – na tej wysokości panował chłód, nie mówiąc już o nieustającym, lodowatym wietrze.

    Spojrzał na swoich towarzyszy. Kusar i Obcy ledwo trzymali się na nogach. Qwick miał wrażenie, że zaraz dokonają żywota. Wyglądali jak siedem nieszczęść. W pomiętych, brudnych i przepoconymi ciuchami oraz z potarganymi włosami nie da się dobrze prezentować. Takie rzeczy potrafi tylko Di Caprio.

    Odkąd wydostali się z tajemniczego pomieszczenia, minęło około dziesięciu godzin. Od tej pory cały czas, bez wytchnienia przemierzali górski sektor, licząc na to, że znajdą coś, co pomoże im przetrwać.

    Teraz zbliżała się noc, słońce niemal całkowicie znikło za horyzontem, a oni, głodni, przemęczeni, zmarnowani zostali bez niczego, mając tylko siebie nawzajem. Nie udało im się zdobyć jedzenia czy chociaż jakiejkolwiek broni. Jeszcze nawet nie przeczytali całej instrukcji. Tylko Qwick przejrzał ją pobieżnie, wyszukując najciekawszych informacji.

    Nagle usłyszał dziwny dźwięk za swoimi plecami, jakby szczęk uderzanych o sobie kości. Poderwał się z miejsca i odskoczył od głazu. Szybkim krokiem pokonał jeszcze parę metrów, a dopiero, gdy już oddalił się na wystarczającą odległość, spojrzał na źródło dziwnego dźwięku. To, co ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach, a wszystkie włosy na jego ciele stanęły dęba.

    Przed nim stał najprawdziwszy Szkieletor. Nie posiadał skóry czy organów wewnętrznych, tylko same kości. Mimo to, jego puste oczodoły zdawały przypatrywać się brunetowi.

    Qwick zamarł w bezruchu, sparaliżowany strachem. Potwór powolnym krokiem ruszył w jego stronę, a on nie mógł się nawet poruszyć. Stał w miejscu, czując, jakby nogi przywarły mu do ziemi.

    Szkielet był już kilka kroków od niego. Wyciągnął przed siebie swą pozbawioną mięśni rękę, chcąc chwycić chłopaka za gardło.

    Brunet już czuł chłód kościstych palców na swojej krtani. Wciąż walczył z zesztywniałym ciałem i rozpaczliwie próbował się ruszyć. Bezskutecznie, paniczny strach wziął nad nim górę.

    Dłoń Szkieletora powoli zaciskała się na gardle chłopaka. Choć potwór nie posiadał mięśni, jego uścisk był niewiarygodnie silny. Qwick z przerażeniem stwierdził, że jego stopy nie dotykają już ziemi. Co gorsza, zaczynał tracić dech.

    Wraz z utratą zdolności oddychania odzyskiwał władzę nad własnym ciałem. Chwycił potwora za przegub, desperacko próbując wciągnąć powietrze do płuc. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo blisko był śmierci. Powoli ciemniało mu przed oczami, a on sam zdawał się odpływać do krainy błogiego snu.

    Nagle usłyszał trzask łamanych kości. Po chwili upadł na ziemię, zupełnie nie rozumiejąc tego, co się właśnie wydarzyło.

    Uścisk na szyi Qwicka nieco zależał, wprawdzie tylko na chwilę, bo po kilku sekundach palce potwora ponownie zacisnęły się na jego gardle, ale to wystarczyło, by chłopak zrobił trzy szybkie oddechy. Umysł nieco mu się rozjaśnił, a wzrok odzyskał ostrość.

    Rozejrzał się nieprzytomnie dokoła, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Po chwili wszystkie informacje dotarły do niego i uderzyły mu do mózgu niczym rozpędzony pociąg. Na raz nawiedziły go wizje z ostatnich trzydziestu sekund.

    Zobaczył przypatrującego mu się Szkieletora, stopniowo zwiększającego uścisk pozbawionej skóry dłoni.

    Obraz błyskawicznie się zmienił.

    Tym razem ujrzał Obcego, który trzymał w rękach niewielki głaz, by po chwili zrzucić go na przedramię potwora.

    Trzecia wizja była najkrótsza, przedstawiała Szkieletora syczącego z bólu. Kościotrup miał złamaną kość w prawej ręce, co w jego przypadku spowodowało całkowitą utratę przedramienia.

    Qwick zamrugał kilka razy i próbował odpędzić nawracajcie flashbacki.

    Nagle poczuł potężny uścisk na swoim gardle. Dobrze mu znany chłód kościanych palców dalej nie zniknął. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że oderwana ręką potwora wciąż trzyma go za szyję. Ku jego zdziwieniu, nawet po utracie ręki Szkieletor w dalszym ciągu mógł ją kontrolować.

    Uścisk z każdą sekundą nasilał się coraz bardziej. Brunet w akcie desperacji chwycił nadgarstek truposza i z całej siły pociągnął. Zaskoczenie było jeszcze większe, kiedy zrozumiał, że tym razem udało mu się oderwać go od swojej szyi. Uścisk przecież był tak silny, jak na samym początku. Być może teraz zabrakło siły dociskowej, którą zapewniała reszta "ciała" potwora.

    Zaczął głośno dyszeć, a jednocześnie wbijał wzrok w Szkieletora. Potwór lewą ręką trzymał Obcego za gardło, a tym samym odcinał mu dopływ powietrza. Chłopak mocował się z oprawcą i próbował odciągnąć palce kościotrupa od swojej szyi, tak jak uprzednio zrobił to jego kolega.

    Qwick nieprzytomnie przypatrywał się tej scence, zupełnie nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Zamiast zareagować i stanąć w obronie towarzysza, który jeszcze kilka sekund temu uratował mu życie, siedział na ziemi, zastanawiając się, czy atakujący ich szkielet nie ma przypadkiem jakiegoś niezdrowego fetyszu na podduszanie.

    Po kilku sekundach jego mózg zdążył się dotlenić na tyle, by odzyskał zdolność racjonalnego myślenia. Jeszcze raz spojrzał na Obcego, któremu najwyraźniej zaczynało już brakować powietrza i poderwał się na równe nogi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wciąż trzyma urwaną dłoń potwora.

    Początkowo miał w planach rzucić się na Szkieletora i okładać go pięściami w nieładzie, ale teraz przyszedł mu do głowy znacznie lepszy pomysł. Przypomniał sobie, jak kościotrup zareagował, gdy Obcy złamał mu rękę i zdał sobie sprawę, że choć nie ma mięśni czy skóry, wciąż czuje ból.

    Z tą wiedzą chwycił za wskazujący palec trzymanej dłoni i z całej siły odgiął w tył, wyrywając go jednocześnie ze stawów.

    Potwór zaryczał z bólu. Puścił Obcego, po czym spróbował złapać się za palec, ale nie zastał go na swoim miejscu, tak jak i całej dłoni.

    Rozejrzał się dookoła, poszukując wzrokiem utraconej kończyny. Wbił wściekłe spojrzenie w Qwicka i ruszył w jego kierunku. Gdy był już w połowie drogi, wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Do akcji wkroczył Kusar, który wziął rozbieg i z impetem wbiegł w potwora, taranując go niczym szmacianą lalkę. Szkieletor przeleciał parę metrów w powietrzu i uderzył głową o pobliski głaz. Jego czaszka pękła i roztrzaskała się na drobne kawałeczki.

    Qwickowi cała ta sytuacja przywodziła na myśl wściekłego, szarżującego byka, który biorąc toreadora na rogi, wybił go w powietrze. Tyle, że Kusar nie posiadał rogów albo przynajmniej Qwick takowych u niego nie widział.

    — No i pięknie — skomentował ich wybawca. — Załatwione. Nie dziękujcie.

    — Mogłeś szybciej — wycharczał Obcy, po czym zaczął rozmasowywać sobie obolałą szyję.

    Kusar spojrzał na niego błagalnie.

    — Mogłem też wolniej.

    — Później — poprawił go Qwick.

    Brunet spojrzał wymownie w niebo, rozkładając ręce ze zrezygnowaniem.

    — Z kim ja muszę pracować?

    Qwick już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy nagle do jego uszu dobiegł niepokojący dźwięk. Coś jak syk węża. Bardzo dużego węża.

    — Słyszeliście to?

    Obcy poderwał się na równe nogi.

    — Kolejny szkielet?

    — Nie, to raczej zwierzę.

    Cała trójka zamarła w bezruchu i nasłuchiwała owego dźwięku. Nie musieli długo czekać.

    Tym razem jednak syk był znacznie głośniejszy.

    Qwick cały pobladł, gdy tylko zdał sobie sprawę, jak szybko przemieszcza się ów stwór. Jeszcze kilka sekund temu słyszał je z oddali, jakby źródło hałasu znajdowało się kilkadziesiąt metrów od nich. Teraz jednak wydawało się, że to coś jest tuż obok nich.

    Zapadła przerażająca cisza. Syki również ustały.

    Chłopcy rozejrzeli się niepewnie, przeczesując wzrokiem skalną półkę, na której się znajdowali. Nikt nie zauważył niczego niepokojącego. Żadnego ruchu, nietypowego kształtu, nic.

    Kusar głośno przełknął ślinę i dla pewności spojrzał w górę. Serce mu zamarło, gdy ujrzał ponad półtorametrowego pająka stojącego na kamiennej ścianie, tuż nad nimi.

    Cudem zdusił wrzask, zdając sobie sprawę, że każdy hałas mógłby dodatkowo rozwścieczyć ośmionożne monstrum.

    — Ej, ludzie — szepnął do pozostałych. — Mamy mały problem.

    Qwick spojrzał na niego ze strachem.

— Jaki?

    W odpowiedzi tylko wskazał palcem w górę. Obserwował, jak wzrok szatyna wędruje coraz wyżej, aż w końcu natrafił na pająka. Krew momentalnie odpłynęła mu z twarzy, a przerażenie w jego oczach rosło z każdą sekundą.

    — Uciekamy — zarządził Obcy i nie czekał na reakcję towarzyszy, tylko od razu ruszył biegiem przed siebie.

    Pozostała dwójka poszła za jego przykładem.

    Qwick w biegu obejrzał się przez ramię. Pająk zdawał się ich nie zauważyć. Wciąż tkwił bez ruchu, jakby zasnął.

    Chłopak nagle poczuł, jak noga osuwa mu się z krawędzi urwiska. Odwrócił głowę, by spojrzeć przed siebie, ale było już za późno. Runął w przepaść z okrzykiem przerażenia.

    Zamknął oczy, lecz wciąż nie przestawał wrzeszczeć. Z rozdrażnieniem czekał na koniec, moment, w którym dotrze na sam dół przepaści, a jego ciało z ogromną prędkością wbije się w ziemię.
Mimo upływu czasu ta chwila jednak nie nadeszła.

    Qwick ze zdziwienia otworzył oczy, patrząc prosto w przepaść. Odległość między nim, a ziemią nie zdawała się zmniejszać. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że ktoś trzyma go za wyciągniętą rękę. Spojrzał na swojego wybawcę, którym okazał się być Obcy.

    Chłopak poczerwieniał na twarzy z wysiłku. Kurczowo ściskał nadgarstek Qwicka, by ten przypadkiem mu się nie wyślizgnął. Kosztowało go to wiele wysiłku, zważywszy na jego własne gabaryty i ciężar kolegi.

    — Pomóż mi, do cholery! — krzyknął do Kusara.

    Ten błyskawicznie ruszył mu na pomoc. Wspólnymi siłami zdołali wciągnąć Qwicka z powrotem na półkę skalną.

    — Uhuhu, chłopie — wydyszał Obcy. — Powinieneś schudnąć.

    — A ty wykupić karnet na siłownię — odgryzł się szatyn.

    — Obawiam się, że obaj nie zdążycie — oznajmił niepewnie Kusar.

    Stał wpatrzony w miejsce, w którym wcześniej wisiał olbrzymi pająk. Teraz potwór schodził z góry, zwabiony wcześniejszymi krzykami szatyna i kierował się prosto na nich.

    — Z drugiej strony jeszcze gorzej — dodał Qwick trzęsącym się głosem.

    Rzeczywiście, za ich plecami maszerowały trzy Szkieletory. Co gorsza, jeden z nich w kościstej ręce dzierżył miecz, który nie wyglądał na żadną replikę.

    — Mam przerąbane — podsumował Obcy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top