Nikt nie spodziewał się tu Hiszpańskiej Inkwizycji

    — Cholerna pustynia — warknął Evver. — Nie mogliśmy trafić do jakiegokolwiek innego sektora?

    O sześciu pozostałych wyczytał w instrukcji gry, którą znalazł przy wyjściu z tajemniczego budynku, gdzie odzyskał przytomność. Do tej pory przeczytał tylko jeden z jej rozdziałów, poszukując jakichkolwiek informacji pozwalających im się stąd wydostać. Niestety, nie znalazł tego, czego szukał, więc całkowicie zaniechał czytania. W końcu mikrofalówkę dał radę obsłużyć bez instrukcji, to samo tyczyło się GTA, więc dlaczego z tą grą miałoby być inaczej?

    — To i tak lepsze niż zimowy — stwierdził Hawajek.

    Evver otaksował go wzrokiem. Był wysokim blondynem o niebieskich oczach i grzywce opadającej mu na czoło. Idealny Aryjczyk, Hitler chybaby go polubił. Ubrany był krótkie spodenki i luźny T-shirt.

    — Wolisz słońce czy poważne odmrożenia? — dodał.

    Evver wywrócił oczami.

    — Hm... Udar mózgu czy zamarznięcie... — Udał, że się zastanawia. — Z tego, co mówiłeś, jest     jeszcze pięć innych sektorów, więc dlaczego to właśnie my trafiliśmy na tę cholerną Saharę?

    — To nie Sahara — upomniał go blondyn. — Poza tym... Dlaczego nie? Ktoś musiał. Miałeś ponad piętnaście procent szans, że tu trafisz.

    Evver głośno westchnął. Już dawno zorientował się, że z tym gościem nie ma sensu dyskutować. Z kolei trzecim członkiem ich drużyny był typ, który nie chciał się nawet przedstawić. Na domiar złego to cholerne słonce zaraz usmaży mu mózg. Co gorsza, on jedyny miał na sobie długie spodnie, w dodatku czarne.

    Spojrzał na idącego za nimi chłopaka. Ten był szczupłym nastolatkiem o długich, ciemnożółtych włosach, potarganych na wszystkie strony i dużych, piwnych oczach. Przeciętny wzrost w zestawieniu ze szczupłą sylwetką nie wyróżniał go jakoś specjalnie.

    — To wiesz już jak się nazywasz? — zagadnął Evver.

    Chłopak zamarł. Dalej nie wymyślił sobie odpowiedniego imienia, a jedyne, jakie przychodziło mu do głowy, raczej nie należało do najbardziej wyszukanych pseudonimów.

    — Czyli nie.

    Nastolatek westchnął cicho.

    — Hiszpańska Inkwizycja — powiedział w końcu.

    Evvera zatkało. Spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, tak na wszelki wypadek, jakby po prostu nie zrozumiał żartu. Jednak wyraz twarzy blondyna przekonał go, że ten mówił całkowicie poważnie.

    — Że co?

    — Że moje imię.

     Evver prychnął, imitując tym kontrolowany wybuch śmiechu.

    — Trochę niecodzienne to imię — zauważył.

    — Przynajmniej nieco bardziej oryginalne od twojego — odparował chłopak.

    — No proszę. — Do rozmowy włączył się Hawajek. — Nikt nie spodziewał się tu Hiszpańskiej Inkwizycji.

    Evver parsknął śmiechem, a Hiszpańska tylko lekko się skrzywił.

    — Beznadziejny żart — stwierdził.

    Hawajek wzruszył ramionami.

    — Możliwe.

    — Musimy nazwać cię jakoś inaczej — wtrącił się Evver. — Hiszpańska Inkwizycja to ciut za długie imię jak dla mnie.

    Nagle wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Pozostali spojrzeli na niego jak na wariata. 

    — Prze-przepraszam — wydukał, próbując powstrzymać się od śmiechu. — Wyobraziłem sobie, jak mama woła cię na obiad.

    — Doprawdy, zabawne — mruknął chłopak.

    Hawajek tylko pokręcił głową z zażenowaniem.

    —Co powiesz na "Hiszpan"? — zaproponował.

    Hiszpańska Inkwizycja zastanowił się przez chwilę. Nie przepadał za Hiszpanią, ale takie zdrobnienie było jak najbardziej odpowiednie.

    — Może być — stwierdził.

    Hawajek wierzchem dłoni otarł pot spływający mu po czole. Taki upał zdecydowanie nikomu nie służył. Niemal całkowicie odpadł z sił, ale wciąż brnął do przodu, by nie zostać za bardzo w tyle. Pozostali członkowie drużyny wcale nie radzili sobie lepiej. Choć znajdowali się nieco przed nim, obaj już ledwo powłóczyli nogami. Hiszpan co kilka metrów potykał się, ale za każdym razem szybko podpierał na rękach i wracał do marszu.

    Przejechał językiem po spierzchniętych wargach. W ustach czuł tak ogromną suchość, że byłby skłonny zabić za szklankę wody. Próbował ignorować piach, który jakimś nieznanym mu sposobem wciąż dostawał się do jego butów, ale zaczynało go to coraz bardziej irytować.

    Dwoma palcami chwycił za swój T-shirt i delikatnie pociągnął, by odkleić mokry materiał od spoconego ciała. Nagle wpadł na pewien, dość oczywisty, pomysł. Powoli zdjął z siebie przepoconą koszulkę i obwiązał ją wokół głowy, tak, by cienka tkanina choć odrobinę uchroniła go od potencjalnego udaru mózgu.

    „Przynajmniej trochę się opalę", pomyślał.

    Spojrzał na Hiszpana, który właśnie wspinał się na piaskową wydmę, zasłaniającą im cały widok.

    Evver zrezygnował ze wspinaczki i usiadł na piasku, czekając, aż Hawajek nadrobi dzielący ich dystans.

    Blondyn zaciekle parł do przodu, głośno przy tym dysząc. Gdy już dotarł do odpoczywającego kolegi, padł na ziemię tuż obok niego. Po chwili jednak zerwał się na równe nogi z cichym jękiem. Piasek był tak gorący, że po zetknięciu jego nagiej skóry z podłożem miał wrażenie, jakby plecy zapłonęły mu żywym ogniem.

    Hawajek zerknął kontrolnie na Evvera, który tylko lekko się uśmiechnął. Chłopak był od niego niewiele wyższy i również miał niebieskie oczy oraz blond włosy, tylko że z grzywką postawioną do góry. Szczupłą sylwetkę rekompensował sobie wyraźnym zarysem mięśni.

    — Ha! Jest oaza! — wykrzyczał radośnie Hiszpan. Poderwał się z miejsca i bez zastanowienie pobiegł przed siebie.

    Evver błyskawicznie wstał, ruszając w ślady za brązowookim. Hawajek również zaczął się wspinać na wydmę, próbując dogonić kolegów z drużyny.

    Gdy już dotarł na sam szczyt piaskowej góry, rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Oazy, o której mówił Hiszpan. Bezskutecznie. Z każdej strony, aż po horyzont ciągnął się dobrze mu znany widok pustyni, żadnych drzew, brak jakichkolwiek śladów po chociażby odrobinie wody, nic, wszędzie tylko piasek.

    Zerknął w dół, na stojącego pod wydmą Evvera. Blondyn z rozczarowaniem wpatrywał się w biegnącego przed siebie Hiszpana.

    Usiadł na szczycie wydmy, trzymając nogi wyprostowane, by po chwili gwałtownie się odepchnąć i zjechać na dół, jak po najzwyklejszej zjeżdżalni. Z taką różnicą, że podczas takiego zjazdu piasek potrafi dostać w najmniej pożądane miejsca.

    — Powiedzieć mu, że to fatamorgana? — zapytał Evver.

    — Jeszcze chwilę.

    Hawajek spojrzał na Hiszpana, który zatrzymał się na środku pustyni z głośnym, radosnym okrzykiem. Brązowooki padł na kolana, nabrał nieco piasku do obu rąk i wpakował go sobie do ust, rozkoszując się nim, jak najwytrawniejszym trunkiem. Po chwili dotarło do niego co właśnie zrobił. Wypluł piasek, lekko się przy tym krztusząc, następnie palcami rąk zaczął strzepywać piach z wystawionego języka.

    — Chyba już wie — ocenił Evver.

    Hawajek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

    — Chyba tak — potwierdził. — A teraz chodźmy znaleźć prawdziwą oazę. Będę musiał się w końcu umyć. Mam piasek w miejscach, których istnienia nawet nie podejrzewałem.

    Choć zachowanie Hiszpana wydawało im się na pozór normalne – w końcu zjawisko zwane fatamorganą nieraz występowało w wielu filmach, książkach czy serialach, było też ono udokumentowane w realnym świecie, ale podświadomie budziło lęk w całej ich trójce. Omamy, zwłaszcza tak silne, to nigdy nie jest dobry znak, wręcz przeciwnie, świadczy o zbliżaniu się chłopaka do granicy obłędu. Jeśli niedługo nie znajdą jakiegoś schronienia przed słońcem, bądź chociażby miejsca, w którym mogą się trochę ochłodzić, konsekwencje mogą być znacznie poważniejsze.

    Hiszpan splunął na ziemię i wytarł usta wierzchem dłoni.

    — Możesz wreszcie przestać? — zirytował się Evver.

    — Było powiedzieć, że nie ma żadnej oazy — poskarżył się. — Nic nie stało na przeszkodzie.

    — Nie chcieliśmy przerywać ci zabawy — wtrącił się Hawajek.

    Evver uśmiechnął się nieznacznie.

    — Wyglądałeś na szczęśliwego — dodał.

     Brązowooki poczuł kilka kolejnych ziarenek piasku na swoim języku. Zebrał ślinę w ustach, by następnie wypluć ją prosto pod nogi Evvera.
   
    — Cholerny piasek — mruknął.
  
    Evver westchnął cicho. Nie próbował nawet skomentować zachowania ich towarzysza. Zamiast tego po prostu spojrzał przed siebie, podziwiając majestatyczny zachód słońca. Pierwszy raz mógł obserwować to zjawisko na pustyni i musiał przyznać, że zrobiło na nim niemałe wrażenie. Piasek na horyzoncie wydawał się być zabarwiony na czerwono, a niebo przybrało pomarańczowy odcień. Ozdobione niewielkimi, białymi obłoczkami chmur, wyglądało po prostu pięknie.

    Odnotował również znaczny spadek temperatury. Już nie było tak gorąco, jak chociażby godzinę temu.

    — Ma ktoś jeszcze tę całą instrukcję, co leżała przy wyjściu z tego budynku? — zapytał nagle Hiszpan.

    — Ja, a co? — Hawajek sięgnął do tylnej kieszeni swoich spodenek. Wyciągnął z niej niewielką książeczkę, którą uprzednio znalazł, opuszczając tajemniczy, zdemolowany pokój.

    Podał instrukcję Hiszpanowi, który otworzył ją na pierwszej stronie i zaczął wodzić palcem po spisie treści.

    — Po co ci ona? — zainteresował się Evver.

    — Może są tu jakieś wskazówki, jak opuścić ten cholerny sektor — odparł, nie odrywając wzroku od instrukcji.

    — Wątpię, żeby w ogóle do czegoś nam się przydała — mruknął Evver. — W końcu to książka, one nigdy się nie przydają.

    — Chyba, że braknie ci podpałki do pieca — dodał Hawajek.

    Brązowooki czytał tytuły rozdziałów, starając się wybrać najkrótszy i jednocześnie brzmiący najciekawiej.

    Spis treści podzielony był na dwie części "Ogólną" i "Noc". Ta pierwsza składała się, jak sama nazwa wskazuje, z ogółów, które powinien znać każdy gracz. Druga część z kolei budziła w blondynie lekki niepokój. Pierwszym rozdział, jaki można było w niej przeczytać, opowiadał o potworach, a przynajmniej na to wskazywała nazwa.

    — Mam dla was dobra i złą informację — oznajmił po chwili. — Którą chcecie najpierw?

    Evver spojrzał na niego zaskoczony.

    — Dobrą.

    — A ta zła?

    Brązowooki wziął głęboki wdech, by po chwili wypuścić powietrze z głośnym świstem.

    — Powinniśmy je przeczytać przed zachodem słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top