Nienawidzę krzaków

     Riksi przechadzała się powolutku w blasku porannego słońca. Poły jej sukni delikatnie muskały wilgotną od rosy trawę.

    Obejrzała się za siebie, by mieć pewność, że oddaliła się na bezpieczną odległość od chłopców. Ta dwójka nie mogła jej teraz zobaczyć, bo poznają tajemnicę, której poznawać zdecydowanie nie powinni. Rudzielec, siedzący teraz po drugiej stronie monitora, dał jej pewną, niezwykle przydatną umiejętność. Nie licząc feromonu, odstraszającego potwory, dziewczyna mogła również stawać się niewidzialna na zawołanie. To właśnie dzięki tej zdolności mogła szpiegować każdego gracza z ukrycia. Niestety, moc ta miała wiele wad. Najgorszą z nich, było zmęczenie. Pozostawanie przezroczystym przez dłużej niż kilka sekund wymagało od niej dużo skupienia oraz wysiłku. Na szczęście, ubłagała Skurcza o przerobioną wersję ekwipunku, przez który ona sama mogła przechodzić. Działało to na zasadzie teleportu. Mogła przenosić się do dowolnego sektora w grze. Niestety, żmudny proces poszukiwań innych graczy, nadal odbywał się w sposób całkowicie naturalny - pieszo.

    Szatynka odetchnęła z ulgą, widząc jak jej dłonie znów nabierają kolorów. Nadal nie mogła przywyknąć do tego całego znikania, nie mówiąc już o nowym wyglądzie. Oparła dłonie na biodrach, myśląc jak chętnie teraz pogratulowałaby dawnemu znajomemu świetnie wykonanej roboty. Ta gra była niemalże bezbłędna! Wszystko niewiarygodnie dopracowane, przemyślane, a przede wszystkim ciekawe. Oczywiście zdawała sobie sprawę z rolki Skurcza w procesie jej tworzenia, w końcu to on miał znaczny wkład w programowanie tego świata, lecz pomysł całkowicie należał do tego stukniętego chłopaka. Zresztą nie tylko pomysł, najbardziej czasochłonne były przygotowania, zbieranie graczy i obmyślanie procedur, jakie musieli oni przejść. Czyszczenie pamięci to zaledwie ostatni niezbędnik do stworzenia paru ciekawych zawodników.

    Rozejrzała się dookoła, poszukując wzrokiem czegoś ciekawego. Nie licząc płonących od słonecznego światła pająków, nie widziała niczego godnego uwagi. W tym momencie interesowali ją tylko gracze. Była ciekawa ilu z nich utrzymało się przy życiu do samego rana. Jeszcze dwie godziny temu zwiedziła niemalże każdy sektor i odnalazła większość z ich, ewentualnie zwłoki pozostałych zawodników. Jedynie Zelwees gdzieś zniknął, lecz tabela nie pokazywała, by dołączył do grona trupów.

    Uniosła dłonie i nakreśliła palcami w powietrzu pewien symbol. Przypominał on dobrze wszystkim znane insygnia śmierci, zaczynając od okręgu, a  kończąc na trójkącie. Był to autorski pomysł Skurcza, który na szybko stworzył dla niej coś w rodzaju rankingu.

    Przed dziewczyną pojawiła się prostokąt, przypominający sporych rozmiarów tablet. Ekran pokazywał tylko jedną rzecz, listę, która podzielona była na dwie kolumny. Jedna zawierała tylko siedem pseudonimów, a kończył ją Drajgonisz. Nic się nie zmieniło, ostatnie dwie godziny były dosyć spokojne. Przesunęła palcem po wirtualnym ekranie, by móc zobaczyć drugą listę w całości. Gdy już zlokalizowała nick Zelweesa, kliknęła w niego. Po sekundzie otworzył się profil chłopaka. Oznaczało to, że teraz dziewczyna uzyskała wgląd do niemalże wszystkich, istotnych informacji dotyczących gry.

    Przyjrzała się uważnie wszystkim statystykom. Wyglądało na to, że chłopak nic nie jadł od dłuższego czasu. Dziwne, skoro wciąż miał jedzenie w ekwipunku. Jego morale niemalże spadły do zera, a psychika nie trzymała się najlepiej. Choć fizycznie był w jako tako dobrym stanie, jego szanse na przeżycie znacznie zmalały. Wskaźnik szacował je na niecałe trzydzieści procent. Niestety obliczenia te nie były zbyt dokładne. Najlepszym tego przykładem jest śmierć Kaisera, kiedy jego szanse szacowano na dokładnie osiemdziesiąt trzy procent.  Był wtedy w niemal szczytowej formie, jedynie Kalendarz miał większy odsetek szans. Swoją drogą, on też został zamordowany, mając spory wynik procentowy. Tak przynajmniej powiedział Skurcz, szatynki tu jeszcze wtedy nie było.

    Zelwees znajdował się teraz w środkowym sektorze, czyli najniebezpieczniejszym miejscu na wyspie. Wszystko wygląda na to, że jest tam całkiem sam i nie radzi sobie najlepiej. A jednak przetrwał. Nie wiadomo tylko w jaki sposób.

    Riksi odczuwała uporczywa pokusę, by teleportować się właśnie do tego sektora, na niezapowiedziane spotkanie z brunetem. Skurcz przestrzegał ją, by lepiej tego nie robiła, ponieważ feromon, który wytwarza się wokół niej, działa tylko na podstawowe potwory. Tam monstra są bardziej zaawansowane i przede wszystkim śmiertelnie niebezpieczne. Istniało również ryzyko spotkania niektórych nawet w samym środku dnia.

    Ciekawość finalnie przegrała z rozwagą. Ona nie mogła tu zginąć, ponieważ wtedy zostanie potraktowana jako zwykły gracz, a nawet Skurcz nie jest do końca pewien co się z nimi wtedy dzieje. Akurat tym zajął się sam twórca, a rudzielec nie miał wglądu do dopełnienia fabrycznych ustawień. Zostały one skrupulatnie zaszyfrowane.

    Pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie natłok myśli i przyspieszyła kroku. Nie była pewna ile już tak idzie. Słońce wznosił się coraz wyżej, a ona wciąż błądziła po lesie. Poszukiwania spełzły na niczym. Minęła dobra godzina, odkąd zostawiła chłopaków, a nadal nie trafiła na kogoś innego. Napotkała tylko parę pomniejszych zwierzątek, takich jak króliki, czy lisy.

    Miała już serdecznie dość włóczenia się po sektorach, szukając towarzystwa na kilka minut. Następnym razem zostanie przy kimś znacznie dłużej. Trudno, najwyżej złamie parę zasad.

    Skurcz włączył ją do gry pod jednym warunkiem - ma nie ingerować w przebieg gry. Ratowanie komukolwiek życia było kategorycznie zabronione. Mimo to, jednak zdecydowała się uratować najpierw Qwicka, później Paya i Shadowa. Aż dziwne, że nadal nie została odłączona od maszyny. Czuła się trochę jak Ewa z biblijnych opowiadań, która złamała jedyny zakaz, jaki tylko otrzymała. Ona sama zeżarła metaforyczne jabłko i wypluła ogryzek swojemu rudowłosemu bogu prosto w twarz. Ale istniała szansa, że tego momentu akurat nie dostrzegł. Może zasnął przed monitorem? Kto wie, przekona się dopiero za parę dni. W końcu ostateczny czas na zakończenie gry wynosi około tygodnia. Wtedy bariera pochłonie całą wyspę, niszcząc wszystko na swojej drodze.

    Riksi odruchowo westchnęła. Gra zaczynała się robić coraz ciekawsza, więc nie spieszyło jej się do zakończenia meczu. Zwłaszcza, że cała zabawa jeszcze przed nią. Skurcz opowiadał jak to twórca snuł spekulacje przebiegu rozgrywek. Najwięcej osób miało zginąć na początku, gdyż brak wyposażenie i nieprzystosowanie do gry samo w sobie bywało zabójcze. Trzeciego dnia fala śmierci ustąpi na jakiś czas, aż do skurczenia się bariery. Im mniejszy teren, tym więcej osób wkroczy do środkowego sektora, a prawdopodobieństwo spotkania przeciwnika wzrośnie o ponad dwieście procent. To będzie prawdziwa rzeź.

   Znudzona wyciągnęła przed siebie prawą dłoń, by otworzyć swój unikatowy ekwipunek. Przed nią pojawił się standardowy portal średniej wielkości. Dołożyła również lewą rękę i dzięki niej manipulowała wielkością przejścia, tak żeby to zwiększyło się trzykrotnie. Teraz portal przybrał rozmiar podobny do jej własnego. Dziewczyna bez trudu przekroczyła przezroczyste wrota, materializując się w drugiej części lasu.  Według wszelkich danych, to właśnie w tym sektorze obecnie znajduje się największa liczba graczy.

    Zaraz po przejściu przez magiczne wrota, szatynka poczuła jak paręnaście maleńkich kolców wplata się w jej sukienkę. Pojawiła się w samym środku kolczastych krzewów, i to hojnie obdarzonych. No cóż... Niefortunny wybór miejsca, ale, mimo wszystko, bywało gorzej. Na przykład; kiedy nagle okazała się tkwić połową ciała w pniu drzewa. To powinno odstraszyć nawet najbardziej zatwardziałych ekologów. Nielicznych może nawet podniecić, ale to już inna kwestia.

    - Nienawidzę krzaków - mruknęła, próbując powstrzymać się od użycia paru niestosownych wulgaryzmów.

    Krzewy skutecznie krępowały jej ruchu, lecz szczęśliwie kolce pominęły lewą rękę dziewczyny. Uniosła ją nad głowę, otwierając ekwipunek. Tym razem  bez zbędnych manipulacji, opuściła portal na samą siebie. Po sekundzie wróciła w okolice poprzedniego miejsca pobytu. Chwilę później padła tak ostra wiązanka przekleństw, że nie powstydziłby się jej żaden szewc.

    Niespodziewanie nieopodal rozległ się czyiś, dziewczęcy głos.

    — Słyszałeś to?

    Riksi aż podskoczyła z zaskoczenia. Szybko spojrzała na swoje dłonie, by upewnić się, że zaraz znikną, lecz jej skóra stała się przezroczysta tylko na chwilę. Nie mogła zapanować nad swoją niewidzialnością, przez brak skupienia. Stres wołany pojawieniem się kogoś obcego skutecznie rozpraszał jej uwagę.

    — Tak — odparł drugi głos, tym razem należał do mężczyzny. — To raczej nie był śpiew ptaków. Za dużo niecenzuralnych słów jak na słowika.

    Dziewczyna rozejrzała się nerwowo. Zbliżali się do niej, tylko nie wiedziała z której strony. Otaczające ją, gęsto rosnące drzewa skutecznie ograniczały widoczność. Nadal nie mogła się skoncentrować na tyle, by odzyskać umiejętność znikania. Pozostało jej już tylko jedno. Szybko czmychnęła w najbliższe krzaki, nurkując wśród liści i cieniutkich gałązek. Na jej szczęście ten nie miały kolców, ale i tak lekko obdrapała sobie ręce.

    Chciała znów stąd zniknąć za pomocą udoskonalonego ekwipunku, ale to było jeszcze bardziej ryzykowne. Każda podróż bywała coraz mniej precyzyjna. Portal powinien odpoczywać między jedną, a drugą co najmniej przez godzinę. W dodatku, otworzenie go też wymagało sporego skupienia.

    — Dziwne, nikogo tutaj nie ma — odezwał się znów chłopak.

    Riksi zamarła. Robiła wszystko co mogła, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nawet na chwilę wstrzymała oddech, wyciszając wszystko, poza cichutkim biciem serca.

    Przybysze chodzili dookoła jej kryjówki przez jakiś czas, ale żadnemu znich nie przyszło do głowy, by zerknąć w zarośla. Po dłuższej chwili w końcu się oddalili. Możliwym było, że zrezygnowali z poszukiwań.

    Dziewczyna wciąż zachowując szczególną ostrożność, zrobiła krok do tyłu. Zamierzała się dyskretnie wycofać i teleportować w jakiejkolwiek inne miejsce.

    Bała się. O ile potwór nie mógł jej skrzywdzić, tak gracze nie mieli z tym większego problemu, a żaden feromon nic przeciwko nim nie zdziała. Tym bardziej, że nawet nie wiedziała z kim ma do czynienia. Co prawda, odpowiedź była dość oczywista, lecz strach pozbawił ją zdolności logicznego myślenia.

    Powoli cofnęła drugą stopę, niefortunnie stawiając ją na leżącej za nią gałązce. Rozległ się cichy trzask.

    Riksi omal nie podskoczyła z przerażenia. Miała wrażenie, że serce zaraz podejdzie jej do gardła.

    — Tutaj! — rozległ się żeński głos, niedaleko od niej.

    Szatynka, niewiele myśląc rzuciła się do ucieczki. Wyskoczyła tyłem z krzaków i gdy próbowała się odwrócić, uderzyła pochyloną głową o coś za jej plecami.

    Zamknęła oczy, próbując za wszelką cenę odzyskać równowagę. Cofnęła się o dwa kroki, omal przy tym nie upadając. Gdy już stanęła twardo na nogach, podniosła głowę, patrząc wprost w oczy napastnika.

     Chłopak uśmiechnął się ironicznie, nie odrywając wzroku od dziewczyny.

    — A co my ty mamy? — zapytał, zwracając się do swojej towarzyszki, która właśnie stanęła za plecami Riksi, odcinając jej drogę ucieczki. Następnie spojrzał na przerażoną szatynkę, ściągając do ekwipunku po miecz. — Wybierasz się gdzieś?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top