Nie wyjmiesz broni?

    BigKrzak brnął przed siebie, wściekle zaciskając palce na rękojeści miecza. Miał już serdecznie dość tego sektora, a tym bardziej nocy, która go tu zastała.

    Za nim cicho szedł Patrix. Blondyn nie odezwał się odkąd tylko wrócili do dżungli. Jego głowę zapełniały tysiące przemyśleń o sytuacji sprzed kilku godzin. Wraz z nastaniem mroku skazali człowieka na śmierć. Żywą, czująca istotę. Co gorsza, to tak jakby to oni własnoręcznie go zabili.

    Choć to BigKrzak pierw poważnie okaleczył ich dawną ofiarę, to wcale nie oznacza, że Patrix jest mniej winny. Chłopak doskonale wiedział, że wystarczyło się tylko postawić. Stanąć w obronie zmasakrowanego Qwicka. On nie powinien zginąć. Nie wtedy, nie tak. Za dużo przeszedł i nawet jako wróg zasługiwał na współczucie. Jeszcze zanim rozpoczęła się walka, Patrix poznał po nim, że chłopak miał za sobą naprawdę spory bagaż nieprzyjemnych doświadczeń. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co on przeszedł, żeby tam trafić. W dodatku, zaledwie chwilę później oddał swoją wolność, a następnie życie za towarzysza. Bohatersko zatrzymał przeciwników, by dać mu uciec, choć musiał zdawać sobie sprawę, że nie wygra tego starcia.

    Jednak to nie wyczyny Qwicka sprawiały, że Patrix miał wyrzuty sumienia. Było nim oczywiście poczucie winy po porzuceniu chłopaka, ale również coś jeszcze. Strach.

    Bał się.

    Bał się wielu rzeczy. Potworów, BigKrzaka, nocy. Czuł strach od samego początku gry. Odkąd obudził się w tajemniczym, białym pokoju. Również wtedy, gdy czytał pozostałym instrukcję. Lęk towarzyszył mu też i podczas samotnego czekania w jaskini. Nawet po powrocie szatyna. Najbardziej jednak paraliżowała go myśl o udziale w zabójstwie, bo tym właśnie było porzucenie bezbronnego, kalekiego szatyna na pastwę potworów.

    Nie wiedział czy Bóg istnieje, ale to właśnie ta niepewność sprawiała, iż bał się jeszcze bardziej. Jeśli po śmierci w tej grze będzie sądzony ze wszystkich swych uczynków, miał nadzieję, że przed utratą pamięci dokonał wiele dobrych rzeczy. Teraz tylko to może uchronić go od piekła. Jeżeli jednak do niego trafi, zapewne dostanie miejsce zaraz obok twórcy tej śmiertelnej gry 

    — Nad czym tak uporczywie myślisz? — zagadnął BigKrzak.

    Blondyn potrząsnął głową, jakby chciał w ten sposób oczyścić swój umysł z natłoku przemyśleń.

    — Nad niczym  — skłamał. — Po prostu mi się nudzi.

    — Nudzi? — BigKrzak popatrzył na kolegę ze zdziwieniem, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Wycelował palcem w towarzysza, nie przestając się uśmiechać. — Coraz bardziej cię lubię. — Przyznał szczerze. Pokręcił głowa z rozbawieniem. — Nudzić się nocą w lesie pełnym potworów. Niesłychane!

    Patrix zamknął oczy, by uspokoić myśli. Po chwili otworzył je, ale zamiast opanowania, poczuł falę irytacji.

    — Chociaż... Faktycznie, z tobą ciężko się nudzić — odparł sarkastycznie. — Raz atakujesz równą nam parę graczy, bez pytania ktokolwiek o zdanie, raz znęcasz się nad bezbronnym nastolatkiem, a jeszcze innym razem skazujesz go na śmierć.

    Szatyn ponownie się roześmiał.

    — To brzmi jak zarzut — stwierdził. — Brzmi również, jakbyś zapomniał, że uratowałem nam tym życie, a ten gnojek złamał mi nos.

    — Morderstwo to nieodpowiednia kara za złamany nos.

    BigKrzak otworzył ekwipunek. Trzymając portal tuż przed sobą, powoli podszedł do blondyna.

    — Z tego co pamiętam, tamtego śmiecia zabiły potwory — warknął, wyjmując nóż. Portal natychmiast znikł, a szatyn zakręcił bronią w palcach. — A ty chyba nie chcesz do niego dołączyć?

    Patrix cofnął się przerażony. Oczywiście, że nie chciał. Nie miał najmniejszego zamiaru z nim walczyć. Po prostu dał się ponieść emocjom. Nim jednak spróbował mu to wytłumaczyć, poczuł chłód stali na gardle.

    BigKrzak mierzył chłopaka pustym wzrokiem. Jego spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji, zupełnie tak jak wyraz twarzy. Przesunął czubkiem ostrza po krtani blondyna, uśmiechając się przy tym jak najprawdziwszy psychopata.

    Nagle jego uśmiech momentalnie znikł. Otaksował chłopaka wzrokiem, marszcząc brwi.

    — Nie wyjmiesz broni?

    Patrix uniósł ręce w geście kapitulacji, ale również ułatwił sobie w ten sposób dostęp do ekwipunku.

    — A czy to konieczne? — zapytał, nie panujące nad drżącym głosem.

    Szatyn się uśmiechnął kpiąco. Po chwili opuścił miecz i znów zaczął się śmiać. Był to śmiech, jaki chłopak nieraz słyszał u niejednego psychopaty z filmów. BigKrzak jednak na takiego nie wyglądał. Choć miał liczne wady, w tym skłonności do sadyzmu, zdecydowanie nikt nie mógł mu odmówić poczytalności.

    Opuścił nóż, patrząc na niego i przygryzając wargę z uśmiechem.

    — Spokojnie, tylko żartowałem — oznajmił rozbawiony. Schował broń za pasek spodni, odwracając się na pięcie. Będąc już tyłem do przerażonego towarzysza, zerknął przez ramię. — Gdybym chciał cię zabić, użyłbym miecza.

    Patrix westchnął z ulgi. Wcześniej czuł, że szatyn nic mu nie zrobi. W końcu potrzebował towarzysza, by zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Zabicie go byłoby po prostu nielogiczne. A jednak czuł strach. Bał się nie tylko o swoje życie. Przerażał go sam BigKrzak. Myśl, że ten postanowi z nim walczyć, albo ci gorsza torturować go jak Qwicka, była dla chłopaka zbyt makabryczna.

    Uspokoił oddech, powolnym krokiem ruszając za kolegą. Właściwie to nie wiedział nawet czy się przyjaźnią, czy łączy ich tylko wspólny cel, ale póki stali po tej samej stronie, blondyn wolał uznać go za kolegę, nawet jeśli był nim tymczasowo.

    Dogonił szatyna i zrównał z nim tempo marszu. Szli tak obok siebie w milczeniu. BigKrzak co chwila zerkał na towarzysza, a jego uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy.

    Tymczasem myśli Patrixa błądziły gdzieś między prawdopodobną wizją przyszłości, a dziwnym uczuciu z tyłu głowy. Jakby coś chciało mu zaalarmować, że dzieje się coś złego.

    Blondyn spoglądał to na okolicę, to na BigKrzaka, poszukując wzrokiem jakiejś podpowiedzi. Zerknął na tkwiący za paskiem od jego spodni nóż. Być może właśnie ta broń jest przyczyną owego niepokoju.

    Przyjrzał się rękojeści, na raz zdjąć sobie sprawę, że to nie jest sztylet, który odebrali Qwickowi. Mimo to nóż wydawała mu się być dziwnie znajomy. Szerokie, stalowe ostrze z niewielkim wgłębieniem u nasady coś mu przypominało.

    Odpowiedź nasunęła się sama. Przez cały pobyt w grze cała ich drużyna miała tylko dwa noże. Jeden jako zdobycz po wygranym pojedynku, a drugi znalazł pewien rudowłosy chłopak.

    — Skąd to masz? — zapytał bezbarwnym tonem. Jego głos nie wyrażał żadnych emocji, a oczy wciąż skupione były w jednym punkcie – na nożu.

    BigKrzak zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co chodzi blondynowi. Dopiero po chwili zrozumiał, widząc jego wzrok utkwiony w rękojeści broni.

    — Przecież zabrałem to temu frajerowi. — Wyjął sztylet zza pasa i przyjrzał się mu niepewnie. Dopiero wtedy dotarło do niego, że trzyma nóż Kaisera, który zabrał mu poprzedniej nocy.

    Rozejrzał się, nie rozumiejąc jak doszło do tej sytuacji. Przecież wyjmując go z ekwipunku, myślał o sztylecie Qwicka. Dlaczego w takim razie trzymał w dłoni inny? Po chwili przypomniał sobie dziką szarżę szatyna, w której ten na chwilę go obezwładnił. Musiał wtedy ukraść mu broń.

    — Skurwysyn — mruknął pod nosem.

    — Skąd to masz? — powtórzył Patrix, tym razem znacznie głośniej. Chłopak właśnie uświadomił sobie jak bardzo dał się oszukać szatynowi. Zrozumiał, że  BigKrzak kłamał, wcale nie poszedł ratować rudowłosego. Chciał tylko jego broni.

    — Znalazłem go jakiś czas temu — Skłamał Krzak. — Wybacz, że ci nie powiedziałem, ale...

    — Kłamiesz! — przerwał mu blondyn. — To nóż Kaisera! Skąd go masz?!

    BigKrzak nie odpowiadał. Schował broń do ekwipunku, w milczeniu patrząc na wściekłego towarzysza. Nie czuł się winny, a tym bardziej nie sprawiał wrażenia skruszonego. Jego postawa nie pozostawiała żadnych wątpliwości. To co  miało miejsce poprzedniej nocy, w jednej chwili stało się oczywiste.

    — Zabiłeś go — szepnął z niedowierzaniem Patrix.

    Cały gniew nagle znikł. Chłopaka ogarnął strach na myśl, że wypowiedziane przed chwilą słowa są prawdą. Czuł obrzydzenie do BigKrzaka. Jeszcze chwilę temu nikogo nie posądziłby o coś tak niemoralnego jak zabójstwo kolegi z drużyny.

    — Zabiłeś go — powiedział już z pewnością. Fala gorąca zalała jego ciało, a umysł powoli przyćmiewał gniew. — Zamordowałeś Kaisera!

   Chłopak mimowolnie sięgnął po miecz. Pomimo targających nim uczuć, udało mu się otworzyć portal do ekwipunku, z którego wyjął broń. Zacisnął dłoń na rękojeści, powstrzymując się od dzikiej szarży na stojącego przed nim Krzaka.

    — I co zrobisz? — zapytał kpiąco szatyn. — Zaatakujesz mnie?

    Patrix zamarł w bezruchu, nie odrywając wzroku od BigaKrzaka. Nadal, mimo wszytko się wahał.

    Czym jest strach? To uczucie, które zabrania nam podjąć ryzykownych działań? Naturalny odruch, skłaniający nas do obrony własnej? Resztki utkwionego w nas zwierzęcego instynktu, skłaniającego nas do walki o życie mimo rozsądku. To właśnie dzięki niemu jesteśmy w stanie dokonać rzeczy niemożliwych. Kiedy się boimy, w naszych organizmach uwalnia się kortyzol, związek chemiczny odpowiedzialnych za stres, będący pozostałością po pierwotnych odruchach.

    Walcz lub giń, dokładnie te dwie opcje widzi nasz mózg, kiedy stajemy w sytuacji zagrożenia życia. Odwaga motywuje do działania, ale to strach jest silniejszym bodźcem. Dopóki nas nie sparaliżuje, jesteśmy w stanie walczyć do ostatniej kropli krwi, byleby tylko ocalić skórę.

    Jednak to nie ten rodzaj lęku czuł Patrix. W jego ciele kortyzol zmieszał się z fenyloetyloaminą, powodując tym znaczny wzrost ciśnienia. Przepływ krwi spadł w naczyniach podskórnych, zwiększając tym jej dawkowanie do głównych narządów; serca, mózgu i najważniejszych – mięśni.

    Blondyn zacisnął zęby, wbijając wzrok w przeciwnika.

    — No, dalej — pospieszył go BigKrzak. — Dlaczego się wahasz?

    Szatyn wykazywał niezwykłą pewność siebie. Przekonany był, że jego towarzysz jest zbyt słaby psychicznie, by podjąć z nim walkę.

    Tak pomyłka mogła go naprawdę wiele kosztować.

    Patrix ryknął z wściekłością, tnąc rywala w korpus. Gdyby nie jego błyskawiczna reakcja, Krzak prawdopodobnie byłby już martwy. Ostrze miecza rozcięło mu prawy mięsień klatki piersiowej, wywołując tym niewyobrażalny ból.

    Szatyn wrzasnął z bólu, upadając na kolano. Natychmiast przycisnął do rany lewą dłoń, próbując powstrzymać uporczywe pieczenie. Miał wrażenie, że wnętrze jego torsu zapłonęło żywym ogniem.

    Mocno zacisnął powieki, chcąc się w ten sposób otrząsnąć. W porę, bo blondyn już brał kolejny zamach. Metalowa klinga przecięła powietrze z cichym świstem, tym razem jednak nie sięgając celu. BigKrzak w ostatniej chwili przeturlał się na bok. Wstał z ziemi, pośpiesznie wyjmując swój miecz.

    Oddychał ciężko i gwałtownie, jakby jego płuca miały zaraz eksplodować. Wszystkie mięśnie miał napięte, a szczególnie czuł te twardnące na jego szyi.

    Rana nadal emanowała potężnym bólem, otępiając mu wszystkie zmysły. Przyłożył wolną rękę do zakrwawionej piersi, ale pieczenie wzmogło się kilkukrotnie, przez co szybko ją cofnął.

    — Fuck! — wrzasnął, zaciskając dłonie na rękojeści miecza.

    Powietrze wokół jakby nagle zgęstniało. Obaj chłopcy wpatrywali się w siebie z wściekłością, gotowi do walki. Czekali tylko, aż przeciwnik wykona pierwszy ruch.

    Stali tak kilka sekund, aż w końcu Patrix nie wytrzymał. Z bojowym okrzykiem skoczył ku szatynowi, tnąc wściekle mieczem na oślep. Gniew przyćmił mu zdrowy rozsądek, w efekcie czego stracił nad sobą kontrolę. Dał się ponieść impulsowi, siekając przeciwnika w nieładzie. Paradoksalnie to właśnie owa chaotyczność jego ruchów sprawiła, że jeszcze żył.

    BigKrzak, który zachował trzeźwość umysłu, bronił się zaciekle, blokując każdy cios blondyna ostrzem własnego miecza. Endorfina stopniowo przenikała jego ciało, znacznie niwelując wszystkie negatywne skutki bólu. Mogąc logiczne myśleć, nadal nie był w stanie przewidzieć następnych ruchów Patrixa.

    Szermierka to sport, który wymaga myślenia o jeden krok do przodu. Dokładnie tak jak w szachach, gdzie każdy kolejny ruch jest dokładnie przemyślany i zazwyczaj prowadzi ku określonemu celu, którego osiągnięcie zbliża nas do zwycięstwa. Jeśli natomiast jeden z graczy nie zachowuje się logicznie, a następny ruch jest wykonywany w przypływie impulsu, przeciwnik nie jest w stanie zrobić nic poza odpieraniem ataków.

    BigKrzak miał związane ręce, lecz mimo to nadal próbował jakoś odzyskać kontrolę nad dalszym przebiegiem walki. Nie szło mu to jednak tak łatwo jak przypuszczał.

    Dawni sojusznicy teraz ścierali się w zawziętym pojedynku na śmierć i życie. Choć to początkowo Patrix był górą, starcie tak naprawdę wygrywał gniew. Furia ogarniająca chłopaka, zaczęła udzielać się też szatynowi, któremu również puszczały już nerwy.

    BigKrzak mimo krwawiącej rany walczył ze wszystkich sił. Odpierał wściekłe cięcia blondyna, które już powoli słabły.

    Patrix zaczynał odczuwać zmęczenie. Machanie, ważącym ponad dwa kilogramy mieczem, było bardziej wyczerpujące niż się spodziewał. Wciąż jednak napierał, nie pozwalając przeciwnikowi na chwilę wytchnienia. Po tych kilku minutach szczęk uderzanych o siebie ostrzy stał się dla niego już niemal nie do wychwycenia. Za to czerwona plama na koszulce BigKrzaka była coraz większa.

    Szatyn stuknął cicho, gdy po kolejnym ataku, poczuł przeszywający jego klatkę piersiową ból. Rana coraz bardziej dawała mu się we znaki, a utrata coraz to większej ilości krwi sprawiała, że ledwo był w stanie kontynuować pojedynek.

    Dla obu stało się jasne, jak to starcie się skończy. Zaledwie kilka sekund dzieliło BigKrzaka od porażki, ale ten nadal zawzięcie stawiał opór. W końcu jednak jego defensywa została przełamana. Patrix, widząc, że przeciwnik włada mieczem lepiej od niego, postanowił zagrać trochę nieczysto. Gdy oba ostrza skrzyżowały się ze sobą, blondyn z całej siły kopnął go w piszczel.

    Krzak krzyknął z bólu, upadając na jedno kolano. Nim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł na swoim gardle chłód stali. Czubek wrogiego ostrza wbijał mu się w gardło, a chwilę później but przeciwnika wytrącił chłopakowi jego własną broń z ręki.

    Szatyn cicho jęknął, zaciskając obolałe palce. Spojrzał na Patrixa, nie kryjąc swej frustracji. Był wściekły, za to że dał się pokonać. Teraz klęczał przed wrogiem, jak najzwyklejszy tchórz, którym przecież nie był. Ba! Gdyby tylko miał okazję, bez wahania poderżnąłby gardło każdemu, kto tylko ośmieli się stanąć mu na drodze.

    — Nie wahaj się — powiedział, próbując stłumić w sobie emocję. — Dobij mnie.

    Patrix nawet nie drgnął. Patrzył tylko na niego w milczeniu.

    — Zrób to — ponaglił szatyn. — Wiesz, że jeśli tego nie zrobisz, ja wstanę i cię zabiję.

    Po tych słowach poczuł większy nacisk na swoim gardle. Następnie po jego obojczykach ściekły stróżki ciepłej krwi. Nadal jednak żył.

    — No już! — krzyknął. Widząc, że blondyn wciąż się nie rusza, był już pewien. Tak naprawdę nic mu nie groziło. Roześmiał się głośno, podnosząc wzrok ku niebu. — Wiedziałem! Jesteś za słaby, by to zrobić.

    Nagle Patrix oderwał miecz od jego szyi. Wziął lekki samach i ciął szatyna prosto w twarz. Ostrze rozcięło chłopakowi prawy policzek, od kości policzkowej, aż po same wargi.

    BigKrzak zacisnął zęby, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Do ust spłynęła mu krew, co znacznie utrudniało utrzymanie ich zamkniętych.

    — Nie jestem taki jak ty — wycedził blondyn przez zaciśnięte zęby. — Nie jestem mordercą.

    — Więc, co zamierzasz ze mną zrobić? — zapytał kpiąco BigKrzak. — Będziemy ty tak stali w nieskończoność?

    Patrix cicho westchnął. Niespodziewanie, mocnym kopnięciem w pierś posłał chłopaka na ziemię. Gdy ten runął na plecy, głośno kaszląc i wyjąć z bólu, blondyn skorzystał z jego nieuwagi, sięgając po leżący obok miecz.

    — Wypieprzaj stąd — rozkazał, kiedy szatyn zdołał opanować kaszel. — I módl się, bym cię więcej nie spotkał.

    Krzak powoli podniósł się na równe nogi. Dopiero teraz tak na prawdę zdał sobie sprawę z sytuacji, w której się znalazł. Ogarnął go strach. Po raz pierwszy od rozpoczęcia gry BigKrzak wpadł w panikę.

    — Zabierzesz mi miecz? — Wskazał na utraconą przed chwilą broń. — Jest noc! Nie mam szans na przeżycie!

    Patrix posłał mu piorunujące spojrzenie.

    — To już nie mój problem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top