Nie dotykaj mnie

    Suchy obrócił miecz w dłoniach wesoło przy tym pogwizdując. Brutalne zasady gry powoli zaczynały mu się podobać. Były one bardzo proste - zabij, lub zgiń. W dodatku potwory same w sobie nie należały do najsilniejszych, przez co walka z biegiem czasu stawała się coraz prostsza. Wystarczyło tylko odpowiednio dobierać sobie przeciwników.

    Przerwał na chwilę gwizdanie, by za jednym zamachem ściąć najbliższemu zombie głowę. Chwilę później ruszył dalej, a w lesie znów zaczęła rozbrzmiewać wesoła melodia.

    Samotne potwory, takie jak ten, pokonany przed chwilą, przestały stanowić dla niego wyzwanie. Gorzej, jeśli trafiłby na grupę. Wtedy pozostaje tylko ucieczka, która wbrew pozorom mogła co najwyżej przysporzyć graczom więcej problemów. Gdy potencjalna ofiara ucieka, potwory ją ściągają. Im dłużej trwa ucieczka, tym więcej potworów dołącza się do pościgi.

    Blondyn rozważał wiele opcji, lecz żadna z nich nie była wystarczająco dobra. Każdy sposób niósł za sobą jakieś ryzyko. Ukrywanie się, sprawiało, że więcej potworów gromadzi się wokół. Wtedy również powstaje sytuacja bez wyjścia. Każdy ruch zmusza do walki.

    Podczas licznych pojedynków zauważył również, że w danym miejscu jest określona liczba potworów. Kiedy opuścił Kusara, na żadnego się nie natknął. Wszystkie w promieniu kilkuset metrów stworzyły jedną grupę, ponieważ chłopcy zwrócili na siebie zbyt wiele uwagi.

    Teraz gwizdał, by przywołać do siebie najbliższych przeciwników i rozprawić się z nimi, zanim przyjdą następni. Dźwięk, który wydawał, był dość cichy, dlatego mógł zwabić tylko to znajdujące się bardzo blisko. Efekt był taki, że potwory same jakby ustawiały się w kolejce.

    Suchy miał wielkie szczęście, trafiając na zombie. Ze wszystkich monstrum, te były najsłabsze w pojedynkę. Zapewne też wszystkie poginęłyby, gdyby w pobliżu znajdowały się na przykład pająki. Z tymi walka jeden na jednego byłaby głupotą. Ale skoro wciąż atakują go tylko zombie, znaczy, że niedaleko nie ma żadnych, trudniejszych przeciwników.

    Ta chłodna kalkulacja zajęła mu zaledwie parę minut i choć wszystko wydawało się niezwykłe proste, gdyby w końcu dotarł do miejsca w większości przejętego przez szkieletory, zapewne zginąłby. Nawet walka z zombie potrafi być męcząca, przez co nie miał już zbyt wiele siły. Tak naprawdę grał w jedną, wielką rosyjską ruletkę. Niedługo jego szczęście się skończy. Najrozsądniej byłoby zostać w miejscu, lecz chłopak za wszelką cenę chciał odnaleźć Olix. Czuł, że jego dawna towarzyszka nadal żyje i jest gdzieś w tym sektorze.

    Po chwili napatoczył mu się kolejny zombie, by niebawem podzielić los swego poprzednika.

    Chłopak nie mógł przestać rozpamiętywać wydarzeń z ostatniej doby. Zdradził drużynę, by ratować obcego mu człowieka. Później zostawił i jego, ratując samego siebie. Miał wiele wymówek, którymi łatwo byłoby mu się usprawiedliwić, ale wszystkie odrzucił. Według niego, nie istniała rzecz, jaka mogłaby wymazać jego winy. Zwłaszcza dwukrotnie, bo później zrobił to po raz drugi. Opuścił swego wybawcę, a nawet już przyjaciela i uciekł. Najzwyczajniej dał nogę, niczym najzwyklejszy tchórz.

    Zastanawiał się, czy w grze jest druga osoba, która aż tak namieszała. Szczerze wątpił, choć nie odrzucał gorszego scenariusza, jak na przykład gracz zabijający swojego towarzysza, albo znęcający się nad przeciwnikiem, zamiast go po prostu dobić. Miał nadzieję, że na wyspie niema osoby do tego zdolnej. W przeciwnym wypadku nie miałby z nimi szans. Choć sam nie jest święty, na pewno, na coś takiego nigdy się nie zdobędzie.

    Westchnął cicho, wspominając wszystkie momenty, w których spotkał innych graczy. Pierwszym oczywiście był Qwick. Dzięki temu wiedział, że ktoś już zdążył tu umrzeć, a drugiego członka tej drużyny spotkał później. Kusar zapewne również nie żyje, co oznaczało, iż co najmniej trzech przeciwników już nikomu nie zagraża. Trzecim jest brakujący towarzysz tej dwójki, która zaatakowała jego i Qwicka parę godzin temu. Instynkt kazał mu założyć, że to właśnie śmierć ich rozdzieliła. Oczywiście nie miał pewności, dokładnie tak, jak w przypadku Qwicka. Chłopak równie dobrze mógł wciąż żyć, lub od dawna być martwy.

    Reasumując, w sektorze leśnym może znajdować się aż sześciu graczy, razem z nim samym oraz Wixo i Olix.

    Nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Od dobrych kilku minut nie zaatakował go żaden potwór. Ta niepokojąca sytuacja mogła zasygnalizować tylko dwie rzeczy. Albo w pobliżu znajduje się człowiek, który skupił na sobie uwagę pobliskich potworów, albo zbliża się do niego monstrum tak niebezpieczne, że pozostałe schodzą mu z drogi. Druga opcja już raz miała miejsce w jego obecności, kiedy to po raz pierwszy napotkał tajemniczą zjawę. Od tej pory non-stop myślał, czy na wyspie jest więcej potworów, o których nie wspominała instrukcja.

    Przyspieszył kroku, zmierzając wciąż w tym samym kierunku. Jeśli miałby natknąć się na drugiego gracza, zdecydował, że go zabije. Wyjątek stanowiła tylko Olix, ewentualnie Qwick, czy Wixo, choć co do tego ostatniego jeszcze się wahał.

    Szybki chód po chwili zmienił się w bieg, a blondyn gnał przed siebie, nie mogąc zapanować nad ciekawością, mieszana z niepokojem. Jego serce biło coraz szybciej, bynajmniej nie spowodował tego wysiłek. Z każda sekundą narastał w nim poziom adrenaliny, spowodowanym myślą, że za chwilę, być może, będzie musiał kogoś zabić.
 
    Biegł tak długo, aż w końcu usłyszał odgłosy walki. Były to między innymi szczęki metalu o metal, czy inne ciało stałe oraz, już nieco cichszy, charakterystyczny klekot. Bez wątpienia ktoś walczy z grupą szkieletorów.

    Suchy pochylił się i ukryty w gęstych zaroślach, podszedł do miejsca, z którego dobiegały owe dźwięki. Ostrożnie odgarnął parę gałęzi, lekko raniąc się przy tym w rękę. Niewielkie kolce zadrapały zewnętrzną część dłoni, boleśnie rozcinając tym skórę aż do krwi. Chłopak wydał z siebie niekontrolowany syk, który szczęśliwie nie był na tyle głośny, żeby przebić się przez bitewny harmider.

    Dyskretnie wyjrzał zza zarośli, chcąc oszacować wzrokiem sytuację. To co zobaczył na kilka sekund całkowicie zabrało mu oddech. Źrenice powiększyły mu się do wielkości guzików koszuli. Przez chwilę nie mógł oderwać oczu od burzy blond włosów, które wirowały w powietrzu w rytm ruchów ich właścicielki. Dopiero, gdy dziewczynie zaczęło grozić prawdziwe niebezpieczeństwo, Suchy wreszcie oprzytomniał.

    Chwycił za miecz, po czym wyszedł z ukrycia, kierując się wprost na kościotrupa, który zaszedł blondynkę od tyłu. Nie mogła go zauważyć, ponieważ była zajęta odpieraniem ataków jego towarzyszy.

    W umyśle chłopaka mieszały się sprzeczne ze sobą, skrajne uczucia, co omal nie doprowadziło go do chwilowego szaleństwa. Nie mógł trzeźwo myśleć, kierowany tylko i wyłącznie pierwotnym instynktem. Widząc jak szkieletor przygotowuje się do zadania dziewczynie śmiertelnego ciosu, skoczył pomiędzy nich, osłaniając dawną towarzyszkę własnym ciałem. W ostatniej chwili sam osłonił się mieczem, a ostrze potwora odbiło się od niego z metalicznym trzaskiem.

    Słysząc to, Olix szybko zerknęła przez ramię. Momentalnie na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, które szybko zastąpił wyraz ulgi. Widok Suchego początkowo ją ucieszył, lecz owe uczucie szybko minęło. Wspomnienia z ostatniego dnia teraz wróciły do niej ze zdwojoną mocą. Zdrada blondyna bardzo mocną ją zraniła. Nie wiedziała nawet dlaczego, zwłaszcza, że przecież była na niego wściekła i sama kazała mu odejść. Lecz najgorszym skutkiem dla jego haniebnego czynu, była śmierć Wixo. Białowłosy mógłby nadal żyć, gdyby chłopak nie odszedł.

    Suchy z całej siły kopnął kościotrupa w lewe biodro, a kiedy ten stracił równowagę, ciął go mieczem prosto w kręgi szyjne. Głowa potwora poturlała się po ziemi, lecz jego ciało wciąż stało w miejscu, jakby żyło własnym życiem. 

    "No tak, przecież on nie mam mózgu", upomniał się w myślach blondyn. Skoro kościotrup nie posiadał żadnych organów, to nie one sprawiały, że mógł się poruszać. Mimo to, nadal istniał sposób na uśmiercenie go.

    Podbiegł do leżącej nieopodal czaszki i z impetem wbił w nią swój miecz. Ostrze przeszło na wylot, a sam szkieletor momentalnie obrócił się w proch. 

    Suchy omiótł wzrokiem pole bitwy. W pobliżu znajdowały się jeszcze dwa uzbrojone kościotrupy oraz trzy, nie dysponujące żadnym orężem, które dopiero co pojawiły się w polu widzenia chłopaka.

    Blondyn skoczył ku dziewczynie, włączając się do walki. Poczuł podziw do dawnej przyjaciółki, która już od dłuższego czasu odpierała ataki dwóch zombie jednocześnie. Spodziewał się raczej, że w takiej sytuacji będzie w stanie tylko uciekać.

    Zamachnął się mieczem, przecinając kilka lewych żeber potwora. Ten przestał atakować blondynkę i zwrócił się w jego stronę.

    Chłopak ponowił cios, lecz tym razem szkieletor bez trudu go sparował, od razu przechodząc do kontry. Obaj przez kilka sekund wymieniali się uderzeniami, ale żaden nie dał się już zranić.

    Suchy odskoczył do tyłu, by zyskać trochę czasu na oddech. Po całonocnych bojach był już bardzo zmęczony, a jego prawe ramię pulsowało tępym bólem.

    — Siema — powiedział, nachylając się do ucha Olix. — Co u ciebie?

    — Po coś tu przylazł? — warknęła w odpowiedzi Olix, mieczem blokując klingę przeciwnika.

    Blondyn nie miał czasu na odpowiedź, ponieważ jego przeciwnik nagle wznowił natarcie, wykonując pchnięcie prosto w jego pierś. Chłopak szybko odbił ostrze płazem własnego. Odsunął się od towarzyszki, by ta przypadkiem nie została ranna rykoszetem.

    — Wpadłem dołączyć się do zabawy — odparł z uśmiechem, nie zaprzestając walki.

    Dziewczyna uniknęła ataku swojego przeciwnika, po czym posłała blondynowi chłodne spojrzenie. Przynajmniej miała taki zamiar, lecz nie zdołała nawiązać z nim kontaktu wzrokowego.

    — Nikt cie tu nie zapraszał — mruknęła, jednocześnie próbując skupić się na szkieletorze.

    Pojedynek z każdą sekundą przybierał na sile. Stalowe klingi ze świstem przecinały powietrze, by po chwili zderzyć się o ostrze przeciwnika, wydać przy tym głuchy, metaliczny zgrzyt. Olix i Suchy poruszali się zgrabnie, unikając, lub blokując kolejne ciosy, jakby robili to od dziecka. Ich skoordynowane ruchy przywodziły na myśl taniec z dość chaotyczną choreografią. Choć ruchy były w pełni improwizowane, dało się dostrzec w nich pewien schemat. Blok, unik, cięcie, unik... To właśnie ta sekwencja powtarzała się co kilka sekund, jakby była wyćwiczona przez oboje graczy.

    Chłopak sparował uderzenie przeciwnika, zyskując tym lekko ponad sekundę czasu, nim ten ponowi atak. Sam jednak nie zdążyłby wykonać żadnego, by jednocześnie nie zostać zraniony. Spojrzał na prawą rękę kościotrupa, niemalże wyczytując z niej zamiary potwora. Ustawił dłoń w sposób, jakby chciał niespodziewanie wykonać cięcie poziome, wycelowane w jego klatkę piersiową.

    Blondyn nie wiedział jak, ani dlaczego jest w stanie się tego chociażby domyślać, ale zaufał swojemu instynktowi. Niemalże mechanicznie kucnął, a zaledwie ćwierć sekundy później, miecz szkieletora świsnął mu tuż nad głową. Potwór, zaskoczony brakiem jakiegokolwiek oporu, na krótką chwilę stracił równowagę. To wystarczyło, by Suchy wyprowadził błyskawiczną kontrę. Chłopak wyprostował nogi i wykonał szybkie pchnięcie, celując w głowę przeciwnika. Ostrze przebiło na wylot czaszkę kościotrupa, a on sam momentalnie obrócił się w proch.

    Nastolatek odetchnął z ulgą. Nadal nie przywykł do dziwnego sposobu "umierania" tutejszych szkieletów, ale cieszył się, że w ogóle kiedyś ginął. Inaczej miałby znacznie większy problem.

    Zwrócił się ku Olix, która również zdołała pokonać swojego przeciwnika. Stała teraz z zamkniętymi oczami, jakby to miało przyspieszyć regenerację jej sił.

    Suchy opuścił miecz, bez słowa wpatrując się w dziewczynę. Jej blond włosy teraz opadały w nieładzie na ramiona dziewczyny, a przez jej poszarpaną, biała koszulkę można było dostrzec znaczną część brzucha. Pomimo nielicznych plam krwi, bez wątpienia należącej do potworów, oblepiający jej skórę, dziewczyna nadal wyglądała urzekająco.

    Kolejne trzy kościotrupy były coraz bliżej, lecz żadne w tej dwójki nic sobie z tego nie robiło.

    Suchy miał gdzieś nadchodzące potwory, napawając się chwilą. Wreszcie odnalazł Olix, dziewczynę, która pokochał i dla której przemierzył cały sektor. Teraz stał naprzeciw niej, czując jak jego serce bije coraz mocniej. Zrobił niepewnie krok w przód, po czym powoli chwycił ją za dłoń, chcąc, by zwróciła na niego uwagę.

    Rozległ się cichy plask, gdy dłoń dziewczyny z impetem uderzyła o jego prawy policzek, zostawiając na nim czerwony ślad. Blondyn zamarł, nie do końca rozumiejąc co się stało i dlaczego oberwał.

    — Zabieraj te zdradzieckie łapy! — niemalże krzyknęła Olix, wyrywając rękę z uścisku chłopaka. Wciąż czuła do niego pewien wstręt. Opuścił ich drużynę, zostawiając ją i Wixo samym sobie, a teraz, gdy białowłosy umarł, wraca jak gdyby nigdy nic takiego się nie wydarzyło.

    Suchy już otwierał usta, by odpowiedzieć, ale musiał zostawić to na później, ponieważ jeden z zombie miał go niemalże na wyciągnięcie ręki.

    Zaklął cicho, rzucając się na ziemię, by kościotrup nie zdoła go dosięgnąć. Przeturlał się przez ramię, omal nie nabijając na własny miecz. Kiedy bezpiecznie wylądował na plecach, pośpiesznie wstał i przyjmują pozycję bojową.

    Rzucił przeciwnikowi wściekłe spojrzenie. Naprawdę nie miał teraz ochoty na walkę z czymś, co nawet nie ma mięśni. Czuł, jak wzbiera się w nim gniew. Ten szkielet bezczelnie przerwał mu rozmowę, która mogła okazać się kluczowa dla jego przyszłości w grze.

    Negatywne emocje wyparły zmęczenie, dodając blondynowi więcej energii. Zamachnął się mieczem, choć nie miał w tym większego celu. Chciał po prostu zamanifestować swoją irytację, zarazem testując sprawność przeciwnika. Szkieletor nie zaimponował mu nawet w najmniejszym stopniu, dając sobie odciąć całe prawe przedramię.

    — Żałosne — prychnął Suchy, patrząc na kościotrupa jakby z wyższością. Błyskawicznie ciął go w drugą rękę, a ostrze bez trudu przeszło przez przedramię potwora, jakby kości zrobione miał z żelatyny.

    Nie tracąc więcej czasu, chłopak wykończył, i tak bezbronnego już kościotrupa jednym ciosem swego miecza prosto w czaszkę. Klinga tak jak poprzednio przebiła czaszkę potwora, wsuwając się aż po swój trzon.

    Następnie blondyn zwrócił się ku pozostałej dwójce, z którą walczyła Olix. Dziewczyna radziła sobie całkiem nieźle, trzymając potwory na dystans, lecz wyczerpanie powoli wdawało jej się we znaki. Choć teraz była górą, za minutę losy tej walki mogłyby się diametralnie zmienić.

    Kościotrupy nie ważyły się zbliżać do niej, kiedy ta wciąż zaciekle atakowała mieczem obu na raz. Każdy jej atak był bez wątpienia groźny, lecz z czasem coraz wolniejszy, aż w końcu któryś z szkieletorów mógłby przełamać jej obronę. Tak też się stało. Jeden z potworów zdołał chwycić nadgarstek dziewczyny, gdy ta próbowała dźgnąć jego towarzysza. Na swoje nieszczęście, stał po jej prawej stronie, przez co to właśnie on był bliżej Suchego.

    Chłopak jednym ruchem rozpłatał szkieletowi czaszkę na pół, jakby rozcinał najzwyklejsze jabłko. Później, nawet nie cofając ręki, skoczył ku drugiemu potworowi. Zaledwie sekundę po rozsypaniu się jednego kościotrupa na proch, on unicestwił drugiego, przeszywając mieczem jego najsłabszy punkt. Po wszystkim opuścił miecz, w milczeniu patrząc na swoją towarzyszkę.

    - Gdzie jest ten pyskaty gnojek? - zapytał chłodnym tonem. Oczywiście domyślał się odpowiedzi i z góry założył najgorsze, lecz chciał mieć absolutną pewność.

    Olix przybrała grobowy wyraz twarzy. Od razu zrozumiała, kogo chłopak ma na myśli.

    — Nie żyje — odparła bez ogródek.

    Zapadła głucha cisza. Nikt z tej dwójki nie ważył się jej przerwać. Można by nawet przypuszczać, że była to chwila milczenia, ku czci pamięci białowłosego.

    Suchy spojrzał blondynce prosto w oczy. Żaden mięsień jego twarzy nawet nie drgnął. Wyglądał, jakby informacja o śmierci Wixo nie wywarła na nim żadnego wrażenia.

    Ledwo zauważalnie poruszył ustami, a z jego ust wydobył się cichy dźwięk, niemalże szept.

    — Jak?

    — Pająki. — Odpowiedź znów padła błyskawicznie. Dziewczyna za wszelką cenę starała się zapanować nad drżącym głosem, lecz nie mogła w pełni tego ukryć. Przełknęła nagromadzoną w ustach ślinę, na ponów przybierając kamienny wyraz twarzy. — Zeżarły go na moich oczach. — Każde następne słowo sprawiało jej większe trudności w wymowie. Mimo to wciąż udawała niewzruszoną. Posłała blondynowi chłodne spojrzenie, ostatnie zdanie wymawiając nieco głośniej i już znacznie ostrzejszym tonem. — Kiedy ciebie nie było.

    Słowa te zawisły w powietrzu niczym wieczorna mgła.

    Suchy zamarł, wciąż wbijając wzrok w dziewczynę. Zacisnął lewą pięść, jakby chciał w ten sposób rozładować nagromadzone w sobie, negatywne emocje. Po chwili schował miecz do ekwipunku i powolnym krokiem ruszył ku swej rozmówczyni. Ta próbowała się cofnąć, ale chłopak przyciągnął ją za nadgarstek i czule objął. Stali tak wtuleni w siebie przez zaledwie trzy sekundy, lecz Olix nagle go odepchnęła.

    — Powiedziałam, nie dotykaj mnie! — wrzasnęła, a jej głos brzmiał teraz niemalże rozpaczliwie. Po lewym policzku dziewczyny spłynęła łza. Miała całe przeszklone oczy i nie potrafiła już zapanować nad drgająca dolną wargą. Wyraźnie była bliska płaczu, lecz mimo to wycelowała w blondyna ostrzem swego miecza. — Wynoś się stąd!

    Suchy uniósł ręce, jakby chciał ją tym uspokoić i jednocześnie pokazać, że nie zamierza walczyć.

    — Poczekaj, daj mi to wszystko naprawić — poprosił wręcz błagalnym tonem.

    — Już za późno, by cokolwiek naprawić! — krzyknęła, zbliżając czubek ostrza do piersi blondyna. — Wynoś się!

    Chłopak cicho westchnął. Rozłożył ramiona, odsłaniając tym całkiem bezbronny tors.

    — Jeśli chcesz się mnie pozbyć, będziesz musiała mnie zabić. — Wskazał na trzymany przez nią miecz. — Tu i teraz.

    — Wynoś się — powtórzyła Olix, tym razem nieco ciszej. Policzki miała całkiem wilgotne od spływający po nich łez. W tym momencie była całkiem rozdarta. Nie mogła wybaczyć Suchemu tego co wcześniej zrobił. Za dużo przez niego wycierpiała. Zacisnęła dłoń na rękojeści, próbując się przemóc, by wykonać zabójcze pchnięcie, ale gdy spojrzała na niego, momentalnie cofnęła rękę.

    Dostrzegła coś w jego oczach, co na chwilę rozwiało cały nagromadzony w niej gniew. Ten spokojny, wręcz hipnotyzujący kolor na chwilę pomógł dziewczynie ukoić zszargane nerwy. Zupełnie się wyciszała, dzięki czemu zrozumiała jak wielką głupotę chciała właśnie popełnić. W końcu dotarło do niej też, że to nie Suchy odpowiada za śmierć Wixo, tylko ona sama.  To właśnie ona była na miejscu i jako jedyna mogła coś zrobić, spróbować temu zapobiec. I co zrobiła? Znowu omal się nie poryczała, prosząc białowłosego, by pozwolił im zawrócić.

    Opuściła miecz, wbijając wzrok w ziemię. Zacisnęła wargi, a wszystkie pozostałe mięśnie jej ciała również się napięły. Miała już tego dość. Dość swej bezsilności i tego ciągłego płaczu. Nadeszła pora, by wreszcie wziąć się w garść. W tej morderczej grze nie ma miejsca dla słabych.

    — Skoro tak... — odezwał się Suchy, wyrywając ją z zamyślenia. - Wygląda na to, że znowu będziemy razem podróżować.

    Olix spojrzała na niego z wdzięcznością. Nadal nie wybaczyła mu wcześniejszej zdrady, ale doceniała to, że mimo wszystko wrócił i pomógł jej przejrzeć na oczy. W dodatku uratował jej życie, ryzykując tym własne. Tego nie można od tak zignorować.

    — Jak chcesz. — Nie dodając ani słowa więcej, dziewczyna odwróciła się nie zwracając na blondyna większej uwagi i poszła szybkim krokiem, kierując się w głąb lasu.

    Suchy pokręcił głową z niedowierzaniem, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Zaśmiał się cicho, po czym ruszył za niedawną przyjaciółką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top