Miecze, lód, napar i dziewki


Rozdział zawiera wulgaryzmy.

Dwanaście koni cwałem pokonywało dzielący nas dystans do chatki uzdrowicielki. Pośród jedenastu czarnych klaczy był jeden wyróżniający się z tłumu. Biały wierzchowiec, zwany przeze mnie Aragonem. Biegł w samym środku pośród towarzyszy, by zapewnić mi bezpieczeństwo. Po prawej stronie moją ochronę sprawował Rodrik natomiast z lewej strony chroniona byłam przez Geralta, mojego giermka.

Obydwoje byli zarówno porywni i dobrzy w mieczu, niestety nie przepadali za swoim towarzystwem. Od kiedy sprawuję władzę pamiętam ich jako wrogo ku sobie nastawionych wojowników.

Podróż przez torfowiska nie minęła tak sprawnie jak myśleliśmy. Gdy dotarliśmy do lasu niebo pociemniało, a z oddali słychać było szarokrwistych budzących się ze swojego snu. Od chatki dzieliło nas dwieście stup, gdy naszą drogę przerwał dziki ryk.

- Wywęszyli nas. Mówiłem, że to zbyt niebezpieczna wędrówka dla królowej. Wyszeptał Rodrik, tak aby wróg nas nie usłyszał.

- Twoje słowa są niewiele warte rycerzyku. Przerwał Geralt.

- Twoje wartość mają nijaką, teraz pewnie twoje porty osiąknięte moczem żałują, że nie zostałeś w gospodzie z młodymi dziewkami.

-  To nie ja chędoże się po karczmach z miejscowymi dziwkami.

- Bo żadna nawet za wór złota by cię nie tknęła.

- Cisza! Zwołacie wroga swoimi zbytecznymi znieważeniami! Zwróciłam uwagę sprzeczającym się obrońcą.

- Na to już chyba za późno. Wyszeptał Rodrik wpatrując się w watahę dzikich psów okrążających nas z każdej strony.

- Jesteśmy w pułapce. - Wyszeptał Geralt.

- W pułapce? Jesteśmy w gównie po brzegi. - Splunął rycerz.

- Na wszystkich bogów ognia. Litości. -Wyszeptałam wyjmując srebrny miecz podczas, gdy całe stado ruszyło na nas.

-------------------------------------------------

Spośród moich rycerzy pozostało tylko sześciu. Reszta została rozszarpana na strzępy. Ogień nie działał na dzikie bestie, więc byliśmy bezradni. Jeden z silniejszych wilków właśnie biegł w moją stronę uświadamiając mnie, że to koniec. Pocałowałam ostatni raz naszyjnik z herbem mojego rodu i wystawiłam miecz gotowa na śmierć. Nagle bestia zatrzymała się przy mojej twarzy a cały las zamarł. Zimne powietrze mroziło moją skórę. Wszystkie bestie zamroziło przez co wyglądały jak kryształowe posągi. Spojrzałam na zakapturzoną postać wychłaniającą się z lasu i dostrzegłam duże niebieskie oczy. Dobrze wiem, skąd znałam to spojrzenie.

- Uratowałeś mi życie. - Wyszeptałam patrząc na uciekającego chłopaka.

Nagle wszystkie wilki rozpadły się na kawałki, a reszta moich rycerzy zasiadła swoje konie.

- Nie mamy czasu, zaraz mogą pojawić się następne. Rodrik spojrzał na mnie podając mi rękę bym mogła wspiąć się na Aragona, a ja oszołomiona całym zajściem ruszyłam pędem za resztą armii.

Chatka Shani była oddalona od dróżki leśnej na tyle by nikt nie mógł dostać się do niej z łatwością. W środku paliły się pojedyncze świece, dzięki którym przez okna dostrzegłam uzdrowicielkę piszącą na papierze gołębim piórem. Domyślałam się, że to kolejna recepta na grypę,  która panowała w pobliskim miasteczku. Geralt uprzedził mnie podchodząc do drzwi. Zapukał kołatką z całej siły. Przez okno dostrzegłam, że uzdrowicielka wzdrygnęła się na ten hałas i natychmiast złapała za sztylet podchodząc do wyjścia.

- Czego chcecie, zostawcie mnie w spokoju. - Syknęła do moich rycerzy wychodząc z domu.

- To ja mam do ciebie interes. - Zobaczyłam jak patrzy na moją postać wychylającą się z kaptura.

- Tanya, na wszystkich miłosiernych. Tak dawno cię nie widziałam. Od śmierci... Urwała nagle spoglądając na mnie swoimi piwnymi oczami.

- Tak, od śmierci moich rodziców. - Uśmiechnęłam się delikatnie.

- Nie bójmy się mówić o czymś, co stało się dawno temu, ciebie również miło widzieć Shani.

- Co cię do mnie sprowadza? - Spytała z uśmiechem ukazując swoje subtelne dołeczki.

- Mam konającego wśród gwardii. Przybywam po lekarstwo.

- Proszę wejdź do środka. - Rozłożyła swoją rękę w geście zaproszenia.

- Chętnie. - Odpowiedziałam wołając za sobą jednego z rycerzy.

- Tak więc, jak został zraniony? - Spytała nalewając mi wina do złotego kielicha najprawdopodobniej skradzionego na targu.

- To przez eliksir rozrostu.

- Och, niedobrze. - Złapała się za głowę zapewne myśląc o lekarstwie, jakie może podać.

- Wiem że jest tylko jeden sposób, ale musimy zaryzykować, to dowódca. Poza tym ma trójkę dzieci.

- Zatem napar. Zaraz go przygotuję. Muszę cię poinformować jednak, że to drogi trunek. Lawenda o właściwościach leczniczych nie jest osiągalna na zwykłych podmokłych terenach.

- Wiesz, że zapłacę każdą cenę. Poczekam na zewnątrz, zapewne potrzebujesz na to dłuższej chwili.

- Tak, zdecydowanie.

- Zatem Geralt przynieś Shani woreczek złota, gdy napar będzie gotowy. Skinął głową otwierając mi drzwi wyjściowe.

- Shani?

- Tak?

- Dziękuję.

- Dla ciebie wszystko królowo. - Uśmiechnęła się, łapiąc za suknie i nachylając głowę do oddani mi czci.

Kiedy stajesz się jednym z najpotężniejszych władców najgorzej przyzwyczaić się do tego, że nawet twoi dawni najlepsi przyjaciele przed tobą klękają.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top