Święto tańca
Moje ciało spoczęło na wygodnym tronie a stworzenia, które sprawowały role mojej ochrony wzbudzały postrach u każdego przybyłego mieszkańca.
- Następny! - Krzyknęłam do rycerzy by przyprowadzili kolejnego obywatela pragnącego wyżalenia.
Do sali wkroczył starszy człowiek. Około siedemdziesiąt lat swojego życia miał już za sobą. Niósł w rękach worek. Pomyślałam, czyżby to dar dla mnie? Jednak prawda okazała się bardziej szokująca.
- Wasza wysokość kłaniam się najniżej jak mogę. Zaszczytem dla mnie jest, że jej królewska mość pozwoliła mi na swoje towarzystwo.
- Towarzystwo, towarzystwem. Zważaj na słowa człowieku, do rzeczy. Z jakim problemem do nas przybywasz?
- Pani najłaskawsza ja nie wiedziałem co robić. Zaczął łkać, a z czasem jego policzki zmokły od łez spływających na podłogę sali tronowej. Jego ręce powoli kierowały się do worka który przyniósł. Po rozwiązaniu materiału ku moim oczą ukazał się szkielet małego, najprawdopodobniej spalonego żywcem stworzenia.
- Mieszkam za murami naszego królestwa łaskawa pani, a smoki, które nas chronią szukały pożywania. - Zaczął wypowiadać kolejne słowa z drżącym głosem.
- To baranek, którego trzy dni temu kupiłem u handlarza za duże pieniądze. Większość swojego majątku wydałem na niego. Teraz nie mam nic o pani. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. - Po tych słowach jego szloch przepełnił całą sale tronową. Szkoda mi było tego człowieka. Nie radzi sobie w życiu a moje smoki odbierają mu jedyny majątek jaki posiada. Jedna łza spłynęła mi po policzku, zanim wydałam rozkaz.
- Noah! - Zawołałam do jednego z najbardziej mi oddanych doradców i dowódców. Zaprowadź tego człowieka do najlepszego handlarza w okolicy i na koszt naszego królestwa zapewnij mu dziesięć takich baranków wraz z zagrodą. Natomiast smoka, który lata w okolicy domu tego biednego człowieka, zamknij w podziemiach. W wolnym czasie się nim zajmiemy.
- Dziękuje o pani najłaskawsza i miłosierna. Niech bogowie błogosławią dobroć którą przepełniasz swoich obywateli. - Mogłabym przysiąc że podskoczył w tamtym momencie ze szczęścia.
- Następny! - Krzyknęłam zaraz po wyjściu Noah z sali.
Tak minął mi prawie cały dzień. Moje gardło błagało o odpoczynek. Odniosłam wrażenie, że nawoływało do wina stojącego na stoliku w mojej sypialni. Może i pragnienia miały silną wole, ale swoje postanowienia uważałam za święte. Tamtego wieczoru nie mogłam zasnąć. Nawet długa kąpiel w mleku kokosowym, które specjalnie ze Szkocji przywiozła mi Charlotte, nie pomogła. Zaczęłam rozmyślać o zabawach na które uciekałam gdy byłam młodsza. Nigdy nie lubiłam przebywać cały dzień w królestwie, a tak się składało że okna w moim pokoju były stworzone do ucieczek. Zawsze z pomocą zaufanego strażnika udawało mi się przedostać za bramę pałacu. Wtedy czułam się jak normalny obywatel, zwykła mieszczanka. Marzyłam o tym. O wolności, której nigdy nie posiadałam. Naglę do głowy przyszedł mi szalony pomysł. Zamierzałam znowu poczuć smak swobody. Ubrałam się w najmniej dostojną sukienkę i jedyne niskie buty jakie posiadałam. Jak za dawnych lat wyszłam oknem sprawdzając czy przy bramie stoi szanowany przeze mnie strażnik. Na całe szczęście to on miał dziś nocną warte. Mimo, że królestwo należało do mnie, nigdy nie mogłam podejmować decyzji bez uzgodnienia warunków z doradcą. Dlatego miałam nadzieję, że nikt nie zauważy mnie podczas ucieczki.
- Andrew! Wykrzyczałam z krzaków najciszej jak mogłam. Strażnik odwrócił się z przerażoną miną udając że nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
- Tanya, nie mów, że stare czasy namieszały Ci w głowię.
- Przykro mi, ale nie mogę tego powiedzieć. Pomożesz mi czy nie?
- Przecież wiesz, że nie możesz.
- Nie mów mi co mogę czynić, a co nie, to nie ty tutaj sprawujesz władzę. Otwieraj te bramę.
- Jeśli ktoś się dowie, nie skończy się to przyjemnie.
Zignorowałam jego ostatnie słowa i prawie biegiem ruszyłam za teren królestwa. Nasze miasteczko nocą tak jak zawsze wyglądało pięknie. Ludzie na łódkach pływali naokoło wyspy. Mogę się założyć, że to zakochani wybrali się na spotkanie. Zawsze marzyłam o tym, żeby spotkać miłość swojego życia i spędzać z ukochanym czas na morzu. Mimo wszystko wiedziałam, że moje marzenia nigdy nie zostaną spełnione.
Kiedy dotarłam do karczmy, w której zawsze odbywały się tańce, coś ścisnęło mnie za serce. Wiedziałam, że to bardzo zły pomysł ale nie mogłam się powstrzymać. Jestem koroną tego imperium, a nadal zachowuje się jak młoda dziewka. Przekroczyłam próg gospody i uśmiech zadowolenia rozpromienił moją twarz. Ta karczma wyglądała cudownie. Taniec, muzyka i dobre jedzenie. Miałam nadzieję że tej nocy nikt mnie nie zauważy. Na sali paliły się tylko pojedyncze świece i pochodnie. Szanse na to, że ktoś mnie rozpozna były nikłe. Po jednym wypitym kufrze postanowiłam dochować tradycji wieczoru i zatańczyć. Tej nocy było święto tańca. Niestety tylko nieliczni z obywateli naszego rodu je obchodzą. Jednym z tych nielicznych byłam właśnie ja. Kochałam taniec. Tańczyliśmy w grupach śmiejąc się ze wszystkiego. Muzycy, którzy gwarantowali nam świetną zabawę spisali się wspaniale. Po hucznych skokach przyszła pora na powolne pieśni o miłości. Właśnie wtedy zauważyłam, że pewien mieszczanin spogląda na mnie i zmierza najprawdopodobniej w tym kierunku. Czyżby mnie rozpoznał?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top