Rozdział 6



Po opuszczeniu Lasu Wróżek Cass wraz z Alice postanowili udać się zachód, w stronę Stolicy, a konkretniej do niewielkiej miejscowości kilkanaście kilometrów przed samym miastem, gdzie znajdowała się jedna z rezydencji rodu Lopthe, aktualnie przeznaczona do wypoczynku. Z tego właśnie powodu dom był praktycznie całkiem opustoszały, nie licząc starego kamerdynera, który wszystkim zajmował się pod nieobecność swojego pana. Droga do przebycia była daleka, dlatego Alice zdecydowała się przeczekać największy upał w cieniu starego dębu rosnącego w pobliżu rzeki. Na mapach ta błękitna serpentyna spływała z dalekich gór na południu, dzieląc Kontynent na dwie lustrzane połówki. Według legendy stało się tak za sprawą bogini Rallus, która wedle własnych pobudek postanowiła zmienić bieg rzeki tuż po tym, jak zapieczętowano Śmierć. Szerokie wody wpadały do Wielkiego Oceanu oddzielającego Kontynent od zniesławionej dzikiej ziemi, do której magowie nie mają wstępu — Northless.

Rzeka stanowiła przeszkodę dla wędrowców, którzy ze wschodu wędrowali do Stolicy. Mimo że przepływała przez to największe ludzkie miasto, za mury można było się dostać jedynie główną bramą, którą wybudowano na drugim brzegu.

Cass oparł się plecami o szorstką korę drzewa i oglądał zielone liście przepuszczające pojedyncze promyki słońca padające mu na twarz. Rozciągnął się, ziewając szeroko, po czym przypomniał sobie o towarzystwie. Zawstydzony zakrył usta dłonią, ukradkiem spoglądając na Alice.

— Nie przejmuj się mną — powiedziała, siedząc obok i polerując ostrze włóczni. Delikatnie czyściła niewyraźne wgłębienia, które pozostały po starożytnym grawerunku runicznym. — Myślisz, że jeszcze kiedyś ktoś odnowi to zaklęcie? Gdy ja umrę, a po mnie inny człowiek odziedziczy tę broń... Myślisz, że zdecyduje się odnaleźć sposób, aby ta włócznia ponownie odzyskała pełnię mocy?

— Prawdopodobnie nie. Zaklęcie, które dawniej na nim wyryto, pochodzi z połączenia wielu różnych magii wielu różnych magicznych ras, jakich w dzisiejszych czasach już nie ma. Od IV ery na świecie żyją już tylko ludzie. Wszystkie pozostałe inteligentne gatunki unicestwiło pojawienie się Śmierci, a więc ich wiedzę również — mówił, zasłaniając ręką oczy i rozprostowując nogi. — A ty? Dlaczego nie zdecydujesz się znaleźć sposobu, aby przywrócić tej włóczni dawną moc? Myślałem, że zależy ci, aby powstrzymać ojca. "Zabójca Zaklęć" w tym wypadku bardzo by pomógł.

— "Zabójca Zaklęć"? To nazwa tej broni? — zapytała, dziwiąc się, skąd Cass wie o czymś takim.

— Jakoś tak można przetłumaczyć jego imię na dzisiejszy język — odpowiedział. — Został stworzony, by dokonać niemożliwego. Dawniej mógł go używać jedynie ktoś, kto nie posiadał własnej magii, ponieważ niszczył każde zaklęcie, którego dotknął, ale teraz to tylko zwykła włócznia. Może jedynie trochę solidniejsza niż pozostałe.

— A czy ty... Czy ty znasz zaklęcie, które zostało tu kiedyś wyryte? Potrafiłbyś je odtworzyć? — dociekała dalej.

Wbijała w Cassa swoje brązowe oczy, ale chłopak nawet nie podniósł się z pozycji leżącej, tym bardziej nie spojrzał na nią, by się tym przejąć. Nadal odpoczywał, rozkoszując się dniem.

— Nie — powiedział w końcu, próbując ukryć rozczarowanie w głosie.

Nie spodziewał się, że blondynka spyta się go o coś takiego. W końcu jak miałby naprawić tę przeklętą broń po tym, gdy wiedział, do czego była zdolna w latach swej świetności?

Alice opuściła wzrok, przygryzając dolną wargę. No tak, przecież to niemożliwe, aby Cass coś o tym wiedział. Co prawda był zarządcą księgozbiorów Umcherrel, ale nadal był za młody, aby poznać wszystkie jej sekrety. Nie miała też pewności, że w Bibliotece w ogóle znajdują się jakieś zapiski o "Zabójcy Zaklęć". Nie... musiały się znajdować! Jak inaczej Cass poznałby imię tej włóczni?

Westchnęła, uśmiechając się. Nie chciał jej powiedzieć. Ale to nie szkodzi. I tak była mu wdzięczna, że z nią wyruszył.

— Nie spodziewałam się, że naprawdę wyjdziesz mi na spotkanie... — szepnęła, po czym od razu się opamiętała, gdy dotarło do niej, że właśnie powiedziała to na głos.

Cass uniósł trochę rękę i otworzył lewe oko, patrząc na jej nieśmiały rumieniec, a kąciki jego ust uniosły się lekko w grymasie zadowolenia.

— Tak, ja również się tego nie spodziewałem, ale tak się złożyło, że miałem coś do załatwienia na powierzchni — mówił, przypominając sobie prośbę Umcherrel, by bronić jej dziecko.

Powiedziała, że Alice dziedziczy po niej cząstkę boskiej mocy w linii prostej, a więc jej ojciec, mimo iż ukradł jej magię, nie mógł ukraść dziedzictwa ściśle związanego z energią życiową. Inaczej byłaby już martwa. Może to było absurdalne, ale w obecnej chwili najlepszym rozwiązaniem na powstrzymanie Hrabiego Lopthe przed wskrzeszeniem Śmierci było zabicie jego jedynej córki, zanim ten zorientuje się, że brakuje mu już przede wszystkim jej życia, aby osiągnąć cel. A może tak naprawdę ten mężczyzna wiedział znacznie więcej, niż Cass zakładał? Czegoś takiego również nie można było zlekceważyć. Jeśli naprawdę był świadom, iż najpierw musi odnaleźć ciało, duszę, magię i artefakt śmierci, mógł pozwolić żyć Alice do momentu, w którym zbierze wszystkie fragmenty.

— Masz na myśli tę urnę...? — zapytała, przywodząc na myśl tajemniczy artefakt zapieczętowany obecnie na lewej ręce chłopaka.

— Mniej więcej... — odparł, zastanawiając się, czy można to przyjąć jako prawdę.

Niespodziewanie uderzył w nich donośny ryk bestii, który rozniósł się po okolicy. Ziemia zadrżała, strząsając ze starego dębu kilka zielonych liści, które porwał dalej podmuch wiatru. Cass oraz Alice od razu zerwali się na równe nogi.

— To niedaleko! — powiedziała dziewczyna, podnosząc z ziemi swoją broń i palcem wskazała na pagórek po drugiej stronie rzeki. — Za tamtym wzniesieniem!

— Nie ma czasu, leć przodem.

— Poradzisz sobie sam? — zapytała, siadając bokiem na zaklętej włóczni.

— Mną się nie przejmuj. Pomóż mu! — krzyknął, pośpieszając ją.

Blondynka bez dalszego zastanawiania się ruszyła przed siebie, sunąc szybko nad powierzchnią wody. Momentalnie przekroczyła rzekę, znajdując się na drugim brzegu i pofrunęła dalej, znikając po chwili również za wzniesieniem pokrytym bujną, zieloną trawą, a zaraz po tym rozległ się drugi ryk, jeszcze potężniejszy i bardziej złowieszczy.

Cass w tym czasie zbliżył się do rozległego koryta rzeki i przyłożył złotą fajkę do spokojnej wody, która, jakby słuchając jego absolutnego rozkazu, zatrzymała się, osuszając tym samym ziemię pod bezpieczne przejście i odsłaniając wielkie kamienie porozrzucane po dnie.

— Wiedziałem, że był tu kiedyś most!

Chłopak założył kosmyk kruczoczarnych włosów za ucho, poprawił skórzaną torbę na ramieniu i zaczął skakać po pozostałościach dawnej budowli, a gdy był już na drugim brzegu, pobiegł przed siebie, nie odwracając się. Szybkim, okrężnym ruchem dłoni uwolnił jeszcze wodę spod zaklęcia, zanim również zniknął za pagórkiem.



***



Alice mknęła w dół wzniesienia, po czym, robiąc ostry łuk, zatrzymała się przy niskim, brodatym mężczyźnie zakutym w zbroję i zeskoczyła z włóczni. Najwidoczniej wojsko Królestwa było tutaj na jakiejś specjalnej misji, ale gdy jeszcze kilka dni temu była w domu, nie słyszała nic o czymś podobnym, w dodatku organizowanym tak daleko od Stolicy.

Żołnierze, wyposażeni w najprzeróżniejsze bronie, z którymi dziewczyna nie miała jeszcze nigdy styczności, otaczali bestię, wbijając w nią długie kopie nasączone trucizną paraliżującą oraz próbowali zarzucić na nią sieci, by skutecznie ograniczyć jej ruchy. Błoniaste skrzydła gada zostały przebite ostrymi hakami i grubymi linami przymocowanymi do ciężkich machin oblężniczych, a pysk naszpikowany przeróżnej wielkości kłami jakimś cudem udało im się skuć łańcuchami, uniemożliwiając potworowi zionięcie ogniem.

— O Wielka Dwunastko Bóstw... Co to ma być? — zapytała, nie ukrywając swojego przerażenia. — Skąd tu wziął się smok, Mir?

— Nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć, panienko Alice — odpowiedział, robiąc niewielki ukłon w jej stronę. — Ściągnęliśmy go na ziemię jakiś czas temu, ale nadal nie chce się poddać. Walczymy już tak kilka godzin. Na początku nie doceniliśmy kreatury, przez co spłonęło kilka naszych, ale już prawie ją mamy. Wkrótce będziemy w stanie uderzyć magią nasenną, jednak do tego musimy jeszcze trochę osłabić bestię.

— Z czyjego rozkazu działacie? — dopytywała się, z przerażeniem patrząc, jak wystarczyła chociażby najmniejsza chwila nieuwagi rycerzy, by ginęli roztrzaskani pod ciężkim, łuskowatym ogonem. — Nie prościej go zabić?

— Nie możemy go zabić, panienko. Działamy z rozkazu twojego ojca, Hrabiego Lopthe. Zlecenie od samego Stowarzyszenia. Dali nam do pomocy nawet kilku swoich magów, ale nieostrożne durnie zostały zmiecione pierwsze.

— Dlaczego mój ojciec miałby chcieć pojmać takiego potwora żywcem? Przecież nawet on musi wiedzieć, jak wielkie zniszczenia powodują te istoty! — krzyknęła, otwierając pięść, a włócznia, która dotychczas leżała bezczynnie na ziemi obróciła się wokół własnej osi i wylądowała w jej ręce. — Zabijemy go. Biorę odpowiedzialność na siebie. Nie mogę dłużej na to patrzeć.

— Jak sobie życzysz, panienko — odparł, po czym zrobił krok wprzód i krzyknął do swoich ludzi, żeby zrobili miejsce dla "księżniczki Alice", aby ta mogła swobodnie zaatakować swoim popisowym numerem.

Blondynka stanęła w szerokim rozkroku, mocno trzymając przed sobą Zabójcę Zaklęć i wyczekiwała dogodnego momentu, w którym smok odsłoni wrażliwe miejsce. Bestia uniosła głowę do góry, gdy żołnierze na znak przerwali wiążące ją przy ziemi łańcuchy, prezentując tym samym gardło niepokryte łuską, a Alice zdjęła rękawicę i rozcięła sobie szybkim ruchem dłoń. Krew spłynęła po ostrzu, które zaczęło świecić napojone jej siłą życiową. Wystrzeliło z niewiarygodną prędkością, tnąc powietrze niczym grom. Uwolniona energia była tak wielka, że Mir stojący obok odleciał w tył, upadając na ziemię. Szybko podniósł się, by zobaczyć efekty ataku młodej dowódczyni Gwardii Królewskiej, jednak coś powstrzymało jej broń przed trafieniem celu.

— Zdążyłem na czas... — powiedział do siebie Cass, ocierając pot z czoła i uśmiechając się zadziornie. — Gdybyś go zabiła, nie darowałbym ci, Alice! — krzyknął.

— Co...? — Dziewczyna wyraźnie przeżyła szok, opadając na ziemię po nieudanym ataku.

Bariera stworzona ze złotego światła nie pozwoliła jej się przebić. Siła, która niszczyła całe bataliony... Siła, która nie miała sobie równych w polowaniu na magiczne stwory... została właśnie powstrzymana przez jakąś magiczną tarczę. Przecież to niemożliwe! To absurdalne! A jednak tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Blondynka otrząsnęła się szybko i uciekła z zasięgu ataku gada, wiedząc, że raz niewykorzystana szansa może ich wszystkich kosztować życie. Smok chwytał łapczywie powietrze w płuca, szykując się do zmiecenia wszystkich ludzi z powierzchni ziemi przy pomocy najpotężniejszego ognistego ataku i nikt nic nie mógł z tym zrobić. Wszystko przepadło, gdy łańcuchy wiążące jego paszczę zostały zwolnione, aby Alice mogła zadać ostateczny cios.

"Dlaczego tak się cieszy?" — pytała się w myślach, widząc Cassa w oddali. Co prawda nie mogła usłyszeć tego, co krzyczał, ale była pewna, że ma plan. Może nie wszystko było w takim razie stracone.

Płomienie szalały pomiędzy ostrymi kłami gada, magowie szykowali się do przyjęcia fali uderzeniowej, a rycerze próbowali odsunąć się z linii strzału, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia. Dla Alice to wyglądało tak, jakby właśnie miało miejsce ostateczne starcie Cassa i tego potwora. Stali naprzeciw, patrząc sobie w oczy. Cass z wycelowaną w gada złotą fajką, gad z wycelowaną w Cassa ognistą paszczą. W jednym momencie oboje wykonali atak.

— Zefir! — krzyknął z całych sił w płucach, puszczając do potwora oczko, a zza jego pleców uderzyła potężna wichura przepełniona starożytną magią, zupełnie jakby sam bóg wiatru tchnął w ten podmuch swoją moc.

Zderzyły się dwa żywioły. Powietrze przydusiło ogień, którego nikt normalny nie byłby w stanie zatrzymać, a następnie odparło go w stronę smoka. Szkarłat płomieni czule oplótł łuskowate ciało zwierzęcia, paląc doszczętnie krępujące go liny i maszyny oblężnicze, do których były przywiązane. Potwór rozłożył błoniaste skrzydła, w jakie uderzył silny wiatr, od razu rzucając go na przestworza. Zrobił jeszcze kilka okrążeń nad polem bitwy, zanim jego cień przeleciał nad Cassem i poszybował na południe, w stronę najwyższych gór Kontynentu, szybko znikając z zasięgu wzroku.

— Wygląda na to, że musicie sobie darować polowanie na smoki, proszę pana — powiedział chłopak, uśmiechając się niewinnie. — Inaczej przysporzy to wam tylko więcej kłopotów.

— Na razie i tak nie mamy jak się z nim zmierzyć — odparł Mir, oglądając z oddali zniszczony sprzęt i witając Alice, która za ten czas zdążyła już dotrzeć do czarnowłosego. — To twój nowy znajomy?

— To zarządca księgozbiorów z Biblioteki w Lesie Umcherrel, Mir... Okaż mu trochę więcej szacunku — upomniała go, marszcząc gniewnie brwi, na co mężczyzna się speszył, wodząc wzrokiem raz to po swojej przełożonej, drugi raz to po zarządcy Biblioteki.

"Dzisiejsza młodzież jest przerażająca..." — przemknęło mu przez myśl, gdy przełykał głośno ślinę.

— Proszę mi wybaczyć moje zachowanie — mówił, kłaniając się na znak przeprosin. — Nie miałem pojęcia.

— Nic się nie stało — odpowiedział czarnowłosy, odwracając się w tym samym kierunku, w jaki udał się gad, a następnie pożegnał się z Mirem. — Myślę, że na nas już pora, Alice.

— Ale to nie w tę stronę! — krzyknęła, biegnąc za nim. — Poza tym... Tam poleciał smok!

— No właśnie. Idziemy go odwiedzić — powiedział.

— Odwiedzić? To jakiś twój przyjaciel, że tak mówisz?! — krzyknęła oburzona lekkomyślnością chłopaka.

Co prawda udało mu się przepłoszyć bestię, ale nie uważała, że drugi raz przyjdzie mu to z taką łatwością. Chociaż... Na własne oczy widziała dziś dwa zaklęcia z dziedziny starożytnej magii. Gdyby sama miała się ich uczyć, zajęłoby jej to wieki. Prawdopodobnie niepotrzebnie się martwiła. Cass naprawdę był niesamowity i z pewnością wiedział, co robi.

— Tamten mężczyzna... Mir, prawda? Był twoim przyjacielem, czyż nie? — zapytał, chcąc się upewnić, na co dziewczyna jedynie kiwnęła potwierdzająco głową. — Gdybyś chciała go odwiedzić, nie przeszkodziłbym ci w tym. Ty masz swoich przyjaciół, ja mam swoich.

"A jednak nie masz pojęcia, co robisz!" — wykrzyczała w myślach i gdyby tylko mogła, z wielką chęcią powiedziałaby mu to prosto w twarz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top