001
Gdy Harry Styles śpiewa, cały świat się zatrzymuje wstrzymując oddech.
Gdy Harry Styles mówi, uszczęśliwia wszystkich tym, że po prostu jest.
Gdy Harry Styles się uśmiecha, roztapiasz się, a twoje wnętrze tańczy ze wzruszenia i ekscytacji.
Jego niezwykły i niepowtarzalny głos wzbudza żarliwy, bezgraniczny i oczywisty podziw. W słowniku wciąż jest za mało słów, by móc opisać ten błogi stan. Swoją przenikliwością, głębią i prawdą potrafi uleczać rozsypane i okaleczone dusze szukające okruchów ukojenia, spokoju i chociaż odrobiny radości. Dociera do każdego miejsca w sercu wprawiając w euforyczne drganie jego każdą, nawet tę najbardziej niewzruszoną, część.
Ten świat zdecydowanie nie jest gotowy na Harry'ego Stylesa.
I zupełnie na niego nie zasługuje.
Styczeń
Anja
Jak świat światem, Anja Kros nie lubiła podsumowań i szumnego rozliczania się z przeszłością. Nigdy nie wierzyła w noworoczne postanowienia i temu podobne bzdury. Nowy rok, nowa ja? To nie było dla niej. Nowy rok, STARA ja? O, to już prędzej. Nie miała w zwyczaju robienia żadnego bilansu zysków i strat - uważała to za coś zupełnie niepotrzebnego i bezsensownego. Za stratę tak bardzo cennego wolnego czasu, który niezwykle szanowała, a który zawsze wyszarpywała z niemałym trudem pomiędzy pracą a innymi palącymi zobowiązaniami. Anja wolała każdego dnia dążyć do swoich małych-wielkich celów i nie wywierać na sobie żadnej presji, gdyby nagle się okazało, że któregoś z nich nie zrealizuje w określonym terminie. Bo po co to komu?
Przecież miała na to całe życie.
Pierwszego stycznia dwutysięcznego dwudziestego roku refleksje na temat tego, co się ostatnio wydarzyło w jej życiu, nasunęły się jednak same, aczkolwiek nieproszone, co należałoby podkreślić z największą mocą. Natrętnie wdarły się do jej zagubionego i zobojętniałego umysłu, choć usilnie próbowała je odpychać za każdym razem, gdy przebijały się do jej świadomości. Niestety, tym razem bezskutecznie.
Pierwszego stycznia dwutysięcznego dwudziestego roku, około godziny dziesiątej rano, przygotowała sobie kubek gorącej kawy. Następnie ostrożnie i z niemałym wysiłkiem wdrapała się na szeroką drewnianą półkę, zaprojektowaną jako przytulne miejsce do siedzenia, tuż pod wielkim drewnianym oknem. Wcześniej zdążyła przytaszczyć tam swój tablet i kilka najpotrzebniejszych drobiazgów. Upewniła się, że w kieszeniach bluzy ma telefon oraz słuchawki. Rzuciła też okiem na przenośny głośnik stojący na regale obok, by sprawdzić, czy rzeczywiście jest włączony i w dowolnym momencie będzie mogła z niego skorzystać.
Z lubością pogładziła wierzchem dłoni granatowy aksamitny materiał ozdobiony pikowaniem, którym pokryta była ta rozłożysta półka, a na której siedziało się tak wygodnie, jak na najbardziej komfortowej sofie. To urokliwe miejsce w tym niewielkim, ale przytulnym mieszkaniu, było jej numerem jeden. Urzekło ją od razu, jak tylko pierwszy raz przekroczyła próg tego lokum. Od razu przypomniała sobie podobny epicki kącik w jej ulubionym serialu Friends. Zawsze, gdy je widziała, oglądając te same odcinki setki razy, strasznie zazdrościła bohaterom i chciała również mieć u siebie w domu takie miejsce. Do rozmyślań i ucieczki przed światem, gdzie mogła zatrzymać się na dłuższa lub krótszą chwilę.
Z tego punktu rozpościerał się zapierający dech w piersi widok na przepiękny i czarujący Londyn, który pokochała bezgranicznie, odkąd wyprowadziła się z Polski do Wielkiej Brytanii. Uwielbiała tak spędzać czas. Z daleka od ludzi - zwłaszcza tych, którzy ciągle czegoś od niej chcieli. Tutaj była tylko ona, muzyka, nieograniczone ilości książek i opowiadań na Wattpadzie.
Ach, no i kot Julian, jej nieodłączny towarzysz, jak mogłaby o nim zapomnieć.
Tego dnia koniecznie chciała zająć się czymś pożytecznym, by nie mieć poczucia, że zaczyna ten rok całkowicie bezproduktywnie. Zamierzała wykonać kilka zaległych połączeń, odpisać na nieodczytane SMS-y oraz maile. A później, w nagrodę, czytać e-booki przez cały dzień. Do nieprzytomności. Albo aż zaśnie. No, albo do momentu, w którym pęcherz moczowy zmusi ją do mozolnej wędrówki w kierunku łazienki. Plan był dość ambitny zważywszy na okoliczności, jednak jego realizacja nie była wtedy taka prosta.
Pierwszego stycznia dwutysięcznego dwudziestego roku nie było tak, jak dawniej. Anja nie umiała się na niczym skupić. Nawet czarna kawa doprawiona cynamonem i odrobiną kakao również nie smakowała tak dobrze, jak zazwyczaj.
Spojrzała z niezadowoleniem na swoją zagipsowaną po udo prawą nogę i te cholerne kule, które oparła teraz o ścianę, a które na co dzień umożliwiały jej poruszanie się po mieszkaniu. Nie była pewna, czy zdąży zaprzyjaźnić się z nimi i zaakceptować fakt, że jest od nich zależna i chwilowo nigdzie nie może się bez nich ruszyć.
Cóż, Anja w ogóle nie lubiła być od niczego ani nikogo zależna. Nauczyła się polegać głównie na sobie samej i nie wyobrażała sobie teraz prosić kogokolwiek o pomoc przy zakupach czy innych domowych, tak prostych i prozaicznych, czynnościach.
Niestety, będzie musiała schować dumę do kieszeni i nauczyć się prosić o wsparcie.
Od wypadku minęło już kilka tygodni. Lekarze, po wielu błagalnych prośbach, pozwolili jej opuścić placówkę. Wypisali ją ze szpitala w dniu Wigilii Bożego Narodzenia, a jako prezent dostała niekończącą się listę zaleceń i badań do wykonania. Skłamała, że chce wrócić do domu, by spędzić ten świąteczny czas z najbliższą rodziną. Skłamała, bo nie rozmawiała z rodzicami już półtora roku, czyli dokładnie przez tyle czasu, ile mieszka w Londynie. Skłamała jednak dlatego, bo, chociaż zamierzała przeżyć ten depresyjny dla niej czas sama ze sobą, to wiedziała, że w szpitalu jej samotność jeszcze dotkliwiej uderzy ją po twarzy. Jeszcze mocniej i szybciej ją dopadnie. I ostatecznie dobije. Znała siebie zbyt dobrze. Nie zniosłaby sytuacji, gdyby rozkleiła się przy zupełnie obcych osobach. A tak by się stało, gdyby ktokolwiek ją zapytał, czemu nie odwiedza jej nikt z rodziny, tylko przyjaciele. Nie miałaby do tego nerwów i cierpliwości, więc jeśli mogła uniknąć tego typu konfrontacji, od razu skorzystała z tej sposobności.
Anja sięgnęła do kieszeni bluzy lokalizując swój telefon. Odblokowała ekran wpisując krótki kod i sprawnie skontrolowała skrzynkę mailową. Skrzywiła się na widok e-maili od Toma, swojego terapeuty, który konsekwentnie i z uporem maniaka, dopraszał się o kontakt. Usunęła resztę niepotrzebnych i śmieciowych wiadomości, po czym zaczęła się zastanawiać, co mogłaby mu napisać.
Wiedziała, że zawaliła na całej linii. Obiecała mu po wypadku stały kontakt, jeszcze w trakcie pobytu w szpitalu. Tom bał się, że Anja doświadczy zespołu stresu pourazowego, a ona, swoim milczeniem i ciągłym odtrącaniem jego pomocy, totalnie rujnowała wszystko, co wypracowała przez ostatnie miesiące na cotygodniowych wizytach w jego gabinecie. Anja śmiała się, że pracuje chyba głównie po to, by opłacać konsultacje u Toma, więc teraz miała poczucie, że wyrzuca setki funtów do kosza. I nie, wcale nie było jej stać na taką rozrzutność.
Przygryzła nerwowo wargę i wystukała krótką wiadomość prosząc go o cierpliwość i informując, że odezwie się do niego w ciągu kilku dni. Umyślnie nie podała konkretnej daty, by móc skontaktować się z nim dopiero wtedy, kiedy poczuje, że jest w pełni gotowa na ten trudny krok.
Nie spieszyło się jej do ponownej konfrontacji ze swoimi lękami, oj, tak bardzo nie.
Pierwszego stycznia dwutysięcznego dwudziestego nie miała jednak ani siły, ani ochoty na spotkanie ze światem. Nie była na to przygotowana i sądziła, że już nigdy nie będzie.
Ach, ten jej niesłabnący optymizm!
Sama chciała sobie wszystko poukładać i zaplanować kolejne działania. I, co ważne, zamierzała również samodzielnie przetrawić wydarzenia ostatnich tygodni. Od zawsze była przyzwyczajona do tego, że była tylko ona. Po tym feralnym wypadku tym bardziej nie chciała nikomu zawracać głowy, bo wydawało jej się to zupełnie niepotrzebne.
Była święcie przekonana, że radzenie sobie ze wszystkim przyjdzie jej z łatwością. Była przecież Wielką Nieustraszoną Bohaterką i Panią Wszechogarniającą. Wszechwiedzącą również, nie mogłoby być inaczej. Co jej trzeba przyznać, zawsze zdecydowanie lepiej wychodziło jej ogarnianie życia wszystkich wokół, zamiast swojego własnego.
Poza tym nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czyż nie?
Tylko jak tu nie uronić chociażby jednej natrętnej łzy, gdy wyczuwana presja, stres i smutek obezwładniały cię do takiego stopnia, że az z trudem ci się oddycha? Czy to jest w ogóle wykonalne?
Dziewczyna w zamyśleniu odgarnęła z twarzy kilka kosmyków półdługich złotych włosów, które niesfornie wyswobodziły jej się z kitki, zrobionej w pośpiechu tuż po przebudzeniu. Przetarła twarz obiema rękami, przeciągnęła się leniwie i ponownie odblokowała uśpiony ekran smartfona. Gdy już chciała wejść do aplikacji Spotify i włączyć ulubioną muzykę, przestraszyła się, gdy poczuła, jak wielka i ciężka biała kula wskakuje jej na kolana.
Co za łobuz z tego Juliana!
Syknęła przez zęby z bólu, bo jej puchaty przyjaciel nieświadomie ucisnął jej nogę, która cały czas była wrażliwa na dotyk. W momencie jednak, kiedy ten słodki kociak spojrzał na nią swoimi wielkimi niebieskimi oczami, w sekundę wybaczyła mu wszelkie grzeszki i przewinienia. Także to, że miauczeniem obudził ją tego dnia po piątej rano. Julek zaczął delikatnie ugniatać łapkami jej brzuch, co zawsze ją niesamowicie rozczulało. Gdy wygodnie się na nim umościł, pozwoliła mu zasnąć w takiej pozycji, głaskając go delikatnie za uszami i napawając się błogością, jaką wzbudzało słuchanie jego rytmicznego wibrującego pomrukiwania. Nie miała serca go odtrącać, choć, jak na kota, był duży i ważył też niemało. Sześć kilogramów żywej puszystej masy brzmi naprawdę dumnie, czyż nie?
Pierwszego stycznia dwutysięcznego dwudziestego roku Anja postanowiła złożyć sobie pewną obietnicę.
Obiecała sobie, że w końcu będzie dobrze.
Cóż z tego, że musiała zerwać z chłopakiem, który ponownie ją zawiódł, zranił i zdradził plując tym samym na każdą szansę, którą mu dała i zdeptując tym samym wszystkim jej uczucia i resztki poczucia wiary w ludzi?
Cóż z tego, że straciła pracę, bo akurat redukowali w firmie etaty i w pierwszej kolejności pozbywali się osób z najkrótszym stażem? To wcale nie było ważne, że była w nią zaangażowana jak mało kto, a kontrahenci ją uwielbiali i polecali wszystkim współpracę z nią, niejednokrotnie prosząc o pomoc właśnie ją.
Cóż z tego, tak na koniec dodając, że tuż przed świętami Bożego Narodzenia, została potrącona przez prowadzącego samochód pijanego kierowcę i teraz pozostawała z wizją nie tylko długoterminowego siedzenia w domu, ale także żmudnej wielogodzinnej fizjoterapii, na którą finansowo kompletnie nie była w stanie sobie pozwolić?
A, no nic z tego. Przecież jakoś się z tego wygrzebie, prawda? Nie teraz, to za jakiś czas. Jak za każdym wcześniejszym razem.
Misie moje kochane,
Jak Wam się podoba pierwszy rozgrzewkowy rozdział?
Kocham,
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top