Część 9

Zastanawiam się przez moment. Tak naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć.

- W sumie, nic specjalnego. Przyjechałam za panem - wzruszam ramionami, stwierdzając, że nic nie wymyślę.

- Dziecko, proszę sobie nie żartować z funkcjonariuszy. To aktualnie nie jest odpowiednie miejsce na spacerki - kiwa otłuszczonym palcem, ale ja już go nie słucham. Unoszę głowę i zaciągam się głęboko słodkawym fetorem. Wciąż pociągając nosem, ruszam w jego stronę.

- Ostrzegam, albo będę musiał zadzwonić po twoich rodziców - każde słowo wypowiada ostrym głosem. Prawie wybucham śmiechem.

- Szeryfie, proszę się nie wygłupiać. Detektyw Hope Price, wydział zabójstw - uśmiecham się. Znowu ktoś wziął mnie za głupią nastolatkę.

- To nie jest czas i miejsce na żarty - zaczyna się irytować. Z westchnieniem sięgam za kołnierz swetra i wyciągam odznakę. Zdziwienie na jego twarzy ustępuje przerażeniu.

- Kto panią przysłał? - gładzi nerwowo wąsy, nawet nie mrugając.

- Nikt. Instynktownie za panem pojechałam. Nie mam zamiaru zabierać panu pracy - oznajmiam spokojnie, lecz mężczyzna nie wygląda na przekonanego. W końcu macha ręką i zaczyna iść przed siebie. Traktuję to jako przyzwolenie, więc powoli ruszam za nim. Za zakrętem wyłaniają się trzy postacie. Na poboczu siedzi mały chłopiec, nie ma więcej niż jedenaście lat. Ramieniem obejmuje go chłopak, a raczej już młody mężczyzna. Chłopczyk ma szeroko otwarte oczy i widocznie drży. Jego towarzysz owija go ciaśniej puchową kurteczką. Przenoszę spojrzenie na, jak sądzę po podobieństwie rys twarzy, jego brata. Delikatny, jednodniowy zarost i włosy w odcieniu ciemnego blondu ma zaczesane do tyłu. Jasna kurtka jest rozpięta, odsłania tym czarny sweter zapinany na trzy guziki przy golfie. Wygląda na zdezorientowanego i zatroskanego.

Nad nimi, z notesem w dłoni, stoi posterunkowy. Po jego postawie widzę, że uważa się za wyższego rangą, niż jest. Włosy przystrzyżone niemal przy samej skórze, dość tępy wyraz twarzy. Niewielki, lecz widoczny, typowy piwny brzuch.

- Dzień dobry. To co z tym zgłoszeniem? - szeryf odzywa się barytonem, stając obok swojego pracownika. Ten zerka na mnie spod przymrużonych powiek.

- To pana partnerka? - zwraca się do starszego brata. Ten dopiero podnosi głowę i patrzy na mnie bystrym, jasnym spojrzeniem. Widzę, jak zastanawia się przez moment, czy dobrze widzi różnorodną barwę moich tęczówek.

- Nie, to pani detektyw...?

- Hope Price - kończę, starając się nie myśleć o odorze smagającym moje nozdrza.

- Detektyw? Do martwego jelenia i przestraszonego dziecka?! - burzy się policjant, traktując to jako zniewagę swojej osoby.

- Już wiesz, że to jeleń? - głos zabiera szeryf, ponownie gładząc wąsy.

- Jeszcze tam nie byłem, ale... Może pan streścić opowieść? - kieruje pytanie do starszego chłopaka, który dopiero odrywa wzrok od mojej twarzy. Przywykłam, że moje oczy wprawiają ludzi w osłupienie. Zaczyna opowiadać, że mieszkają tu niedaleko, a jego brat, Daniel, jak zawsze poszedł się pobawić na dworze. On sam akurat był na podwórku, kiedy usłyszał krzyk młodszego brata, więc wyszedł mu na spotkanie. Dziecko było przerażone i mamrotało, że ktoś leży w lesie.

- Jak go znalazłeś? - kucam naprzeciw chłopca. Mruga szybko, jakby dopiero wybudzał się z transu.

- Poszedłem za chrząszczami... - głos mu drży. Marszczę brwi.

- Dlaczego sądzi pan, że to jeleń? - podnoszę się powoli, analizując w jaki sposób w ogóle znalazłam się w tej dziwnej sytuacji.

- Dziecko mówi, że ta osoba miała rogi - prycha, wyrażając swoją lekceważącą postawę. Wzdycham głęboko i po raz kolejny zaciągam się przykrym zapachem.

- To nie jeleń - stwierdzam sucho. Czuję, jak wszystkie spojrzenia kierują się na mnie.

- Co? Skąd pani to może wiedzieć?! - naskakuje na mnie młodszy policjant.

- A skąd pan może wiedzieć, że to jeleń? Proszę ruszyć swoje szanowne cztery litery i przekona się pan, że to nie jeleń. Pójdzie pan prosto, potem za ogrodzeniem w prawo i prosto. Dalej niech pan zaufa węchowi - odpieram chłodno, siadając na pierwszych zielonych źdźbłach trawy. Facet odburkuje coś pod nosem, ale razem ze swoim przełożonym idzie we wskazanym kierunku.

- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Louis - młody mężczyzna podchodzi do mnie z wyciągniętą dłonią.

- Hope - odpowiadam krótko, na moment ściskając jego palce.

- Skąd pani wiedziała, gdzie mają iść? - pyta, nie ukrywając zdumienia.

- Instynkt - wzruszam ramionami, chcąc uciąć rozmowę. Pies szarpie lekko smyczą, spoglądając na mnie wymownie. Puszczam smycz, a suczka od razu podchodzi do chłopca i kładzie mu głowę na kolanach. Niepewnie podnosi rękę i zaczyna gładzić ją po sierści. Nie mija dużo czasu, jak na drodze znów pojawiają się panowie policjanci. Szeryf jest biały jak ściana, a na koszuli posterunkowego widnieje plama po wymiocinach.

- I jak pański jeleń? - drwię, podając mu butelkę wody.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top