Część 7

Przepycham się przez tłum, aż w końcu wsiadam do auta. Ledwo zatrzaskuję za sobą drzwi, a telefon zaczyna odzywa się jednym z rockowych utworów.

- Detektyw Hope Price, wydział zabójstw - recytuję, zapinając pas bezpieczeństwa.

- Hej, Hope możesz mi powiedzieć... Tak, tak było zakopane... zaraz będzie Christopher... Przepraszam, gdzie teraz jesteś? - głos Jeffrey'a miesza się z rzężeniem żwiru i dźwiękiem syren.

- Odjeżdżam spod Upstate, Avenue, a co? - Sięgam do torebki i wyciągam różową paczkę cienkich papierosów. Patrzę na nie kątem oka, po czym z powrotem ukrywam w czeluściach czarnego materiału.

- Jest sprawa przy moście niedaleko biura. Zapowiada się ciekawe śledztwo. Czekam na ciebię i Sheeve, zdecydowanie się przyda. IDĘ! - wrzeszczy na koniec, wypuszczając powietrze ze świstem. Parskam krótkim śmiechem, czując znajome mrowienie w żołądku.

- Będę za pięć minut - oznajmiam szybko i rzucam telefon na siedzenie obok. Pies, widząc że ruszamy, zajmuje swoje stałe miejsce obok i bacznie obserwuje mijane budynki. Zostawiam za sobą gapiów, skrzepy krwi na dachu, martwe ciało kobiety po to, aby zobaczyć więcej trupów. Zjeżdżam na pobocze i wyłączam silnik. Stawiam stopy ukryte w glanach na żwirze.

- Cholera - klnę pod nosem, wyobrażając sobie wyciąganie małych, wstrętnych kamieni spośród szczelin podeszwy. Wołam psa i schodzę w dół po stromym zboczu. Pochylając się, przechodzę pod czerwoną taśmą i dopiero orientuję się, że po drugiej stronie mostu są schody.

Powoli przesuwam wzrokiem po wszystkich zebranych. Kilka policjantów chodzi wzdłuż torów. Technicy, pochyleni w pół, zaglądają pod każdy krzak. W niektórych miejscach położone są czerwone kawałki taśmy. Wyciągam szyję i spoglądam za postać Jeffrey'a, na czarne płótno leżące w poprzek szyn.

- Sheeva, szukaj - uprzedzam jakiekolwiek prośby i dopiero podchodzę do wysokiego detektywa. Zatrzymuję się tuż za jego szerokimi plecami. Na barczyste ramiona zarzucił wytartą, skórzaną kurtkę. Ciemne jeansy i białe trampki. Standardowy zestaw. Robię krok do przodu, równając się z nim ramionami.

- O! Hope, nareszcie - dopiero mnie zauważa. Odwraca w moją stronę pociągłą twarz z wyraźnym zarysem kości policzkowych, pokrytych dwudniowym zarostem. Kilka włosów ze sterczącej, czarnej grzywki opada mu na czoło. Kiwam tylko głową, jak zwykle nie nadwyrężając głosu. Rzucam znaczące spojrzenie na roztrzaskane ciało denatki.

- Wypadek około godziny temu. Kobieta przejechana przez pociąg - drapie się po karku, marszcząc czoło.

- Jak? - pytam krótko, przyglądając się trzem częścią kobiety.

- Maszynista powiedział, że leżała na torach. Za późno ją zauważył. Najprawdopodobniej morderstwo, większość osób chcąca się zabić w ten sposób zwiałaby w ostatniej chwili. Podejrzewam, że była albo ogłuszona, ewentualnie pod działaniem narkotyków - kręci głową, przenosząc wzrok na mnie.

- Mikael, daj mi rękawiczki - wyciągam dłoń w stronę technika. Zaciskam palce na gumowym materiale, który zręcznie wciągam na ręce. Kucam obok kobiety i odsłaniam szyję, ściągając resztkę z jej szala. Przesuwam palcem po wybroczynach i pośmiertnych zsinieniach. Otwieram powiekę i przez dłuższy moment przyglądam się białkówce. Przechodzę do tułowia. Rozpinam kurtkę i koszulę. Naciskam palcem wskazującym w okrągłe, przekrwione ślady. Wyczuwam chrzęst połamanych żeber.

- Kiedy będzie Christopher? - wstaję, nie ściągając gumowych rękawic.

- Jest w drodze. Co sądzisz?

- To było morderstwo, owszem. Kobieta nie żyła, kiedy ktoś ją położył na torach. Według mojej opinii, została wielokrotnie uderzana tępym i ciężkim narzędziem, zapewne wtedy wisiała na grubym sznurze lub zwiniętym materiale. Spójrz - pochylam się i ukazuję podłużną, krwista wstęgę na szyi. - I to. Wytrzeszcz jest charakterystyczny dla ofiar uduszenia lub podduszenia - otwieram piwne oczy kobiety. - Jak dla mnie nie żyje od kilku lub kilkunastu godzin. Dokładnie zapewne określi to Chris. Co o niej wiemy? Nie jest stąd, prawda?

- Irina Bogdanow. Imigrantka z Ukrainy. Miała przy sobie dowód z porysowanym zdjęciem i płytką, zupełnie jakby ktoś potraktował go szkłem. Reszta dokumentów była pocięta lub porwana. Po wstępnej analizie odcisków palców są setki. W sumie nie wiem, kto był mordercą, ale to kretyn. Imituje samobójstwo lub wypadek, jednocześnie niszcząc dokumenty i układając ciało tak, aby nie było zmasakrowane całkowicie. Przecież to logiczne, że coś znajdziemy... - wywraca oczami, zupełnie jakby tracił wiarę w prawdziwych przestępców. Spuszczam głowę. Czuję, jak mój mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Ciało kobiety. Klik. Morderstwo. Kilk. Podstawowe błędy, wręcz za głupie do tak zorganizowanej śmierci. Klik!

- Chyba, że tak miało być - mruczę po chwili, dopiero podnosząc wzrok.

- Co? - Jeffrey mruży oczy, jakby to miało u pomóc w zrozumieniu mojego toku myślenia.

- Może on chciał, żebyśmy się tego domyślili. Maybe this is a game - odwracam się raptownie na głośne szczekanie psa. Biega dookoła wysokiego, wychudzonego mężczyzny schodzącego tym samym zboczem co ja. Jego jasne, krótko przystrzyżone włosy z daleka są prawie niewidoczne.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top