Część 33
Nie wiedziałam, kogo nienawidzę bardziej. Ona czy on? Jedno było gorsze od drugiego. W pewnym sensie się dopełniali. Ona wiedziała o nim i nic z tym nie zrobiła. On wiedział o niej i nic z tym nie zrobił. Ja wiedziałam o wszystkim i to było moją zgubą. Bo on doskonale zdawał sobie sprawę z zasobu moich informacji. Znał je na tyle dobrze, że mógł mnie szantażować.
Tymi nocami, w których czerń nie przygniatała aż tak mocno, nie dusiła w piersi, a lodowaty dotyk nie odbierał tchu, wciskałam twarz w poduszkę i oddawałam się w ramiona zazdrości. Zazdrościłam tym, którzy tkwili w niewiedzy. Unosili się delikatnie, niczym jesienny liść na gładkiej powierzchni jeziora. Popychani lekkimi podmuchami wiatru, dryfowali w różne strony. Swobodnie, luźno, bez ciężaru dławiącego gardło i depczącego płuca. Wtedy rozważałam różne opcje postępowania. Wszystkie sprowadzały się do jednego. Do jednej śmierci.
Do jednego morderstwa, które, co gorsza miałam w zamiarze popełnić z pełną satysfakcją i przyjemnością.
Zgniatam niedopałek na parapecie, który pamięta lepsze czasy. Oblizuję suche usta, patrząc jak Peter ze zduszonym hukiem spada na podłogę. Wstaję powoli i chwytam go pod ramiona, wyplątując nieco z pościeli. Z lekkim oporem wciągam ponownie na łóżko i podaję szklankę wody. Czekam aż wyrówna oddech i pozbędzie się świszczenia w gardle. Przecieram chusteczką jego ociekającą potem twarz. Pociągam nosem i wyczuwam lekko kwaśny zapach.
Matt staje obok mnie, kiedy przysiadam na krawędzi łóżka.
- Adres... Pamiętam - chłopak wykrztusza w końcu, przyciskając dłoń do czoła. Moje komórki nerwowe nagle się zapalają, pracując dwa razy wydajniej.
- Klub był za ogromnymi, ciemnozielonymi drzwiami. Tam coś wypiłem i urwał mi się film... - urywa, a ja klnę w duchu, uświadamiając sobie, że mówi o budynku, w którym już byłam.
- A potem... Pamiętam niewielkie czarne drzwi, jakby metalowe. Długi korytarz i coś w stylu podwórza. Ktoś tam pilnował, a dalej był jakby akademik, ale w jeszcze gorszym stanie... Tam mnie trzymali, byłem z jakąś dziewczyną i chłopakiem w pomieszczeniu, cuchnęło wilgocią i było zimno. Wzięła ode mnie bluzę... Chyba bluzę - charczy, kończąc pić wodę i opada wykończony na poduszki. Wciąż niewiele mi to daje. Zagryzam wargi, myśląc intensywnie.
- Paradise Road - słyszę szept i zerkam ukradkiem na Matta, którzy wpatruje się we mnie z rozchylonymi ustami. - Wiem, o jakim miejscu mówi - kręci delikatnie głową, a w jego oczach czai się przerażenie.
- JOHN! - wrzeszczę, wbiegając do jego pokoju. Potykam się o jego buty i w efekcie ląduje a poprzek jego nóg na łóżku. - Kurwa mać, JOHN! Wstawaj, już! - zdzieram z niego okrycie, plącząc się w nim i lądując na podłodze.
- Co? - cichy jęk wydobywa się z wnętrza mężczyzny.
- WSTAŃ! - wyciągam czarne spodnie i bluzę z walizki. Nie zwracając na nic uwagi, wciągam spodnie na środku pokoju. Zapinam bluzę pod szyję i odwracam się do policjanta siedzącego na łóżku.
- Czego nie zrozumiałeś w słowie wstań? - pytam, siląc się na spokój.
- Ale co się dzieje? - jego nieprzytomny głos doprowadza mnie do furii.
- Mam partnera idiotę, który jest dla mnie karą. Jeśli nie chcesz ruszyć czterech liter, to proszę bardzo. Księżniczka się rozbudzi, napije kawki, a kiedy już nałożysz makijaż to jedź za mną. - Zapisuję szereg cyfr na karteczce i kładę ją na wierzchu torby. - Tutaj masz numer, po którym namierzysz mój telefon, a teraz wybacz, nie będę tracić czasu. Tylko, jeśli już za mną pojedziesz, zachowaj resztki ostrożności i wyczucia - rzucam przez ramię, zapinając kaburę z bronią, a kolejną wsuwając do wnętrza buta. Wygrzebuję jeszcze gaz łzawiący i paralizator, następnie porywam kluczyki i znikam w holu.
Wsiadam do auta, nie zawracając sobie głowy tym, czym przyjedzie John. Kończy mi się czas i tylko to się teraz liczy. Ruszam z piskiem opon, czując lekkie szarpanie pojazdu. Kątem widzę jak Matt wpatruje się w przednią szybę. Biorę głęboki oddech i przypominam sobie plan miasta.
Ostatki snu wyparowały ze mnie w sekundę, pozostawiając po sobie jedynie mętny nalot. Mój mózg pracuje na wyjątkowo wysokim poziomie, bezbłędnie kojarząc wszystkie fakty. Bodźce niemal ranią mnie swoją wyrazistością. Wiem, jak ogromny błąd popełniam, lecz nie mogę zdławić w sobie zapalającego się płomyczka nadziei. Choć tak bardzo nie chcę, jednak gdzieś w głębi wierzę, że znajdę ową dziewczynę żywą. Znajdę ją, ciało Matta i spokojnie wrócę do domu. Boli mnie całe wnętrze, czując na sobie ciężar odpowiedzialności za cudze życie. Nie wiem, co się stało, że nie widzę ducha Tony'ego, dlaczego Matt też go nie widzi. Nie wiem, dlaczego nie mam żadnych przeczuć co do tej sprawy. To wszystko mnie przytłacza i dusi od środka. Mam wrażenie, jakby ktoś zdeptał mi wnętrzności, zdarł skórę, połamał kości. Żołądek podchodzi mi do gardła, kiedy powoli sunę pojazdem w kierunku obskurnego budynku.
Wygląda paryszwie. Tynk płatami odpada ze ścian, które kiedyś zdobił beżowy kolor. Czarne drzwi są również odrapane, a tuż nad nimi chybocze się niebezpiecznie mrugający na czerwono napis, z którego ubyło już kilka liter. Przejeżdżam dalej i parkuję w cieniu. Odwracam głowę w kierunku ducha chłopaka, który patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
Delikatnie zamykam drzwi i przekładam pistolet do luźnej kieszeni, do której mam wygodny i szybki dostęp. Swobodnym krokiem podążam wzdłuż ścian, ciągle znajdując się w cieniu. Staję za rogiem docelowego budynku i wytężam słuch. Ponoć takie miasta jak to, nigdy nie śpią, a jest tu nadzwyczajnie cicho. Drażniąco, przeraźliwie cicho. Przymykam oczy i nagle przenoszę się do własnego mieszkania. Równie cichego, tylko w innym stopniu. Tamta cisza wyswobadza mnie z uścisku nocy, pozwala się odprężyć. Rozwieram powieki, a chwila obecna atakuje mnie ze zdwojoną siłą. Wdziera się do mojego umysłu, burząc małą stabilizację.
Przestaję na moment oddychać, kiedy dociera do mnie szmer rozmów. Przysuwam się bardziej do krawędzi ściany. Wychylam się i wyglądam na ulicę, jednak nikogo nie dostrzegam. Rozmowy dochodzą ze środka...
___
Zastanawiam się, czy poruszyłam zbyt poważną tematykę, aby kogoś zainteresować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top