Część 26

Nie pamiętam dokładnie, co wtedy powiedział. Obrażał wątłego chłopca, o dużych, brązowych oczach i niesfornych, ciemnych włosach. Jego nogi były chudsze od moich, a przeguby wydawały się tak kruche, że mogłyby pęknąć przy pierwszej okazji. Stał niedaleko. Zamglona postać z nieco rozmytymi krawędziami, niewyraźnym spojrzeniem, niegdyś bystrych oczu. Wyglądał żałośnie. Miałam ochotę podejść i go przytulić, ale akurat tego zrobić nie mogłam. Zerkałam tylko na niego, słuchając obelg na jego i swój temat. Było bardziej niż oczywiste, że nie mam szans. Nieco opluty chłopak, starszy ode mnie o rok, lecz wyglądał, jakby już wszedł w okres dojrzewania. Wyższy o ponad głowę i prawie dwa razy tęższy niż moja jedenastoletnia osoba. Porywałam się z motyką na słońce, ale przekroczył granicę. Padło o jedno słowo za dużo. Rzuciłam się na niego, drapiąc, gryząc, kopiąc i miotając się na wszystkie strony. Unikałam większość ciosów, spowolnionych jego otłuszczonymi rękoma. Oberwałam pierwszy raz w głowę. Upadłam twarzą na ziemię, lecz po kilku sekundach wisiałam na plecach chłopaka. Popełniłam błąd, bo rzucił się do tyłu, wgniatając mnie w boisko. Nie mogłam złapać tchu, a on usiadł na mnie okrakiem i uderzał pięściami. Dookoła utworzył się okrąg, dzieci piszczały, krzyczały, dopingowały, dopóki nie mogłam się podnieść. Mali sadyści rozeszli się, otoczeni podnieconymi szeptami. Tylko drobny chłopiec stał cicho, na uboczu. Wielkie oczy śledziły każde moje mikroskopijne ruchy, krzycząc nieme podziękowanie. Tylko tyle mogłam zrobić. Wtedy, tylko tyle.

Wciągam partnera za jedną ze ścian i wyglądam za dwoma mężczyznami. Szybko łapię włosy w kok i nasuwam okulary na nos.

- Jedź za mną w rozsądnej odległości - rzucam przez ramię i dołączam do niewielkiego ruchu na chodniku. Wciskam dłonie do kieszeni i staram się wyglądać przeciętnie.

Wzdycham z ulgą, kiedy odnajduję wzrokiem obiekty, za którymi podążam. Moja radość nie trwa długo. Wpadam w popłoch, widząc jak wsiadają do samochodu, a obok nie widzę Johna. Czarny mercedes powoli wypełza na jezdnie. Spoglądam na tablicę rejestracyjną i podbiegam do drzwi wypożyczonego samochodu, który właśnie się przy mnie zatrzymuje.

- Jedź za czarnym mercedesem - sapię, ciężko opadając na siedzenie. Powoli zaczyna się ściemniać, a niebo przybiera poświatę purpury.

Okolica robi się coraz bardziej ponura i wyludniona. Przechodzi mnie dreszcz, a z tyłu czaszki zapala się światełko. Badam dłonią kieszenie, upewniając się, czy bronie wciąż tam są.

- Stój! - wołam, widząc jak mercedes zsuwa się w bok, parkując przed nieco odstraszającym budynkiem. Samochód z szarpnięciem się zatrzymuje, a pas bezpieczeństwa boleśnie wżyna mi się w obojczyk.

- Zaraz wracam. Czekaj z uruchomionym silnikiem. Jakby coś się działo, to zadzwonię - zanim zdąża jakkolwiek się zbuntować, wypadam na ulicę i luźnym krokiem podchodzę do ogromnych drzwi, za którymi zniknęli mężczyźni. Szarpię się przez moment, a w końcu uderza mnie ostry zapach alkoholu, zioła i słodki odór wymiocin. Głośna muzyka atakuje uszy, a kilka kolorowych lamp co rusz błyska mi w oczy. Grupa młodych osób kiwa się niemrawo, zapewne myśląc, że piją czysty alkohol, palą marihuanę, a to jest jedna ze zwykłych, tańszych imprez.

Good luck.

Rozglądam się za ową dwójką. Rozmawiają z barmanem, zaciskającym nerwowo usta. Wykałaczka trzymana między zębami faceta z dłuższymi włosami pęka w pół, a ja niemal słyszę jej trzask. Palec wskazujący wędruje w kierunku pobladłego barmana, po czym mężczyźni podchodzą do bocznych drzwi. Naciągam kaptur na głowę i przemykam zacienioną stroną lokalu. Czekam sekundę i wymykam się za nimi. Pędem ruszam za falującymi płaczami, znikającymi tuż za rogiem. Wychodzą na ulicę od drugiej strony budynku i wsiadają do mini vana. Zagryzam wargę, szukając szybko jakiegoś wyjścia. Nie ma mowy, żeby John zdążył tu przyjechać zanim znikną mi z oczu. Wtedy zauważam zwyczajny, czarny skuter i dzieciaka, na oko osiemnaście lat, stojącego jakieś dziesięć metrów od pojazdu. Dostrzegam kluczyk w stacyjce. Idiota. Przyklejam się plecami do ściany. Trzy. Dwa... Z rozbiegu wskakuję na skuter i przekręcam kluczyk. Dociera do mnie jeszcze krzyk chłopca, zanim zaczynam podążać śladem granatowego vana.

Po dziesięciu minutach kluczenia uliczkami, dochodzę do wniosku, że stosują podstawowy zabieg. Wybierają raz mało uczęszczane drogi, a raz międzynarodówki. Wytrwale podążam za nimi, trzymając się na uboczu modląc, aby mój tymczasowy środek transportu nie umarł śmiercią tragiczną. Staram się przywołać w wyobraźni swojego kawasaki zephyr'a 750 cafe racer'a. Poczciwa maszyna, która dzielnie zniosła wszelakie moje dłubanie przy siniku.

Zwalniam jeszcze bardziej, aż w końcu zatrzymuję się na sznurem zaparkowanych samochodów i pochylając tułów, ruszam poboczem za vanem, zjeżdżającym w stronę plaży przy rzece.

_______________________

Hmm... Hej?

W sumie, to już 26 część, a ja się odzywam do was po raz pierwszy.

Dlaczego? Nie jestem pewna, ale chyba chciałam zacząć 'czysto', żeby tekst był odbierany taki, jaki jest, bez pryzmatu na moją osobę i jakieś słowa kierowany prosto do was, jak teraz, a nie w formie bezosobowej - czyli opowiadania. Jak zaplanowałam, tak i jest! 26 część za mną, więc czas najwyższy się przywitać.

Nie wiem, czy komukolwiek podoba się to, co tu tworzę. Również nie wiem, czy szczególnie mi na tym zależy. Jednak mam świadomość, że opowiadanie jest specyficzne, inne od wszystkich typowych dla naszego okresu ''ff'' i nie wszystkim musi się podobać. To samo jest w kwestii mojego stylu, nie jest idealny i nigdy nie będzie, również nie będzie bezbłędny, jesteśmy tylko ludźmi, ale jak na razie szukam swojej drogi, a Dear Death jest swego rodzaju eksperymentem, wynikającym z mojego zamiłowania do kryminałów, horrorów, śmierci, medycyny wszelakiego rodzaju, pracy ludzkiego umysłu i jego 'odchyłów', komputerów i możliwości, jakie nam dają, a także coś pobocznego, czyli psy i ich praca.

Zaznaczam, że większość opisów jest inspirowane lub opierane na mojej wiedzy/doświadczeniu. Staram się nie pisać o czymś, o czym nie mam pojęcia, gdyż to zdecydowanie ujmuje wiarygodności opisów (przynajmniej ja szybko wyłapuję w cudzych pracach, gdy jakieś czynności są naciągane i pisane bez zagłębienia w temat).

Mam nadzieję, że chociaż ktoś z was doceni, lub zauważy jedną milionową cząstki potencjału w zdaniach wystukanych przeze mnie :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top