Część 24
Każdy ma jakąś granicę. Każdy wyznacza pewną linię, której nie pozwala przekroczyć. Z każdym dniem moja granica się zwęża. Kiedyś była zdecydowanie za obszerna. Do pewnego dnia.
Pamiętam wszystko. Najmniejszy detal. Przygotowywałam się do obrony, kiedy tylko zobaczyłam jak staje w drzwiach pokoju. Ale wtedy mnie zaskoczył. Zatrzymał się i tylko spojrzał, lecz nie na mnie. Spojrzał na górną część łóżka. Zrozumiałam, o co chodzi, a wtedy on odszedł. To był moment, w którym podjęłam decyzję. Postanowiłam, że zabiję sukinsyna.
Przykrywam twarz warstwą podkładu i dokładnie staram się zakryć charakterystyczną bliznę. Spinam włosy i zakładam perukę średniej długości z grzywką, w kolorze ciemny blond. Przyprószam różem policzki, a powieki ciemnym cieniem. Przebieram się w bordowe legginsy, białą bluzkę i czarną ramoneskę. Na nogi wyjątkowo ubieram białe tenisówki. Kończąc, na włosy wsuwam duże, okrągłe okulary przeciwsłoneczne. Przeglądam się w niewielkim lusterku i widzę inną osobę. Gratuluję sobie w myślach i słyszę komunikat o lądowaniu.
- Nie znamy się - mruczę cicho do Johna i ujmuję uchwyt drobnej walizeczki. Mam nadzieję, że wyglądam jak zwyczajna turystka. Odczytuję wiadomość od Seven z adresem, po czym wyciągam mapkę i powolnym krokiem, co chwila marszcząc czoło udaję, że całkowicie skupiam się na krętych uliczkach. Kątem odnajduję monitoring i z zatroskaną miną ruszam w kierunku kafeterii. Od razu dostrzegam siedzące niedaleko dwie dziewczyny i dwóch chłopców. Blondynkę i brunetkę poznaję natychmiast, mimo dość niewyraźnego zapisu z kamer. Kupuję jedynie butelkę wody i staję zamyślona. Uśmiecham się w duchu, widząc, jak dziewczyny zaczynają się podnosić, a w końcu zmierzają w moją stronę.
Trzy... Dwa... Jeden...
- Hej! Pierwszy raz w Kalifornii? - pyta niższa z nich, uśmiechając się szeroko.
- Tak i obmyślam plan jak dojechać do domu ciotki - chichoczę nerwowo, udając zdenerwowaną.
- My też dopiero przyleciałyśmy, ale tutaj jesteśmy stałymi bywalczyniami. Ja jestem Grace, a to Amy - odzywa się brunetka przymilnym głosem. Och, nie wątpię.
- Glenn. Mi nadarzyła się okazja. Wiecie, ciotka wyjechała, więc jej mieszkanie zostało puste. Szkoda nie skorzystać z okazji, zwłaszcza, że to słoneczna Kalifornia - wyszczerzam zęby, stwarzając pozory jak najmniej inteligentnej duszy. Duszy, brawo Hope.
- No jasne! To piękne miejsce, trzeba odwiedzić choć raz! - przyznaje mi rację blondynka, zaglądając przez ramiona trzymaną przeze mnie mapkę. - Przyjechałaś sama?
- Och, tak, ale pojutrze ma przylecieć do mnie jeszcze przyjaciółka - wyjaśniam, podpierając się ręką pod bok.
- Zawsze weselej we dwie. Słuchaj, może weźmiemy razem taksówkę, bo widzę, że dom twojej cioci jest niedaleko mieszkania naszej przyjaciółki. Wyjdzie taniej, bo co jak co, ale za taksówki kasują tu strasznie - krzywi się, aby nadać prawdziwości swojej wypowiedzi.
- Super! Dzięki wielkie za pomoc, niełatwo się tu samemu połapać - wzruszam ramionami, podkreślając swoją niepewność.
W drodze na postój taksówek, cały czas obserwuję pozostałych chłopców. Przynęta połknięta.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce, dziewczyny zapraszają mnie na imprezę dziś wieczorem. Chętnie przytakuję, będąc niezmiernie podekscytowana. Oferują nawet, że przyjadą po mnie o osiemnastej, abym nie miała problemów z dotarciem. Podaję im numer mieszkania i wchodzę do podstarzałej kamienicy.
Zostały trzy godziny.
Odnajduję kamery zainstalowane przez Seven. Postarała się. Mam zapewniony widok z niemal każdej możliwej strony.
- Dobra robota - rzucam do telefonu, wychodząc po chwili z korytarza.
- Dzięki. Mam na bieżąco odczyt obrazu, o czymś cię informować?
- Nie. Skup się na zapisaniu zdjęć wszystkich osób wchodzących do budynku od godziny siedemnastej trzydzieści - wsiadam do taksówki i podaję adres wypożyczalni samochodów. W tym samym momencie dostaję wiadomość od Johna z nazwą hotelu. Jeśli będziemy mieć szczęście, połowa sprawy do dzisiejszej nocy będzie za nami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top