Część 1
Czerwień. Ostra, krwawa czerwień drażni moje oczy, lecz wciąż się w nią wpatruję. Mam dość widoku skrzepniętej, bordowej krwi.
Całkowicie płynna, czerwona ciecz jest miłą odmianą.
Na szczęście, to tylko wino.
Jest wieczór.
Męczący dzień zmierza ku końcowi.
Zostało mi tylko wino i wydawałoby się, że chwila relaksu. Niestety, ja już dawno zapomniałam jak to jest być w pełni zrelaksowanym człowiekiem. To dość przykre. Zamiast odpoczynku po stresującej pracy mam tylko... więcej stresu. Paradoks życia. Wracasz z pracy do domu, aby od niej odpocząć, ale to niemożliwe, bo przywlekasz ją ze sobą, do twojego azylu, do twojego miejsca, które powinno być pełne spokoju, odcięte od wszystkiego, tylko twoje. I jest tak. Owszem. Odcięte od wszystkiego. Tylko nie pracy. Ona już jest częścią mnie, nie mogę się jej pozbyć, myślę o niej, zastanawiam się, co czeka mnie jutro i czy dzisiaj, aby na pewno wszystko zrobiłam dobrze. Jeszcze w bonusie, gdzieś w głowie kłębią się pytania dotyczące aktualnej sprawy, na które na pierwszy rzut oka nie ma odpowiedzi. Och, to żałosne. Jednak prawdziwe.
I tak to prawdziwe, żałosne zmęczenie trwa przy tobie dzień po dniu. Czy możesz coś z tym zrobić? Chyba tak... rzucić pracę. Tylko co to da? Przejście z deszczu pod rynnę, nie jest zbyt kuszące.
Zatrzymuje wzrok na ładnie odlanej butelce, która o dziwo jest już prawie pusta. Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało. Na mój organizm nie mogę liczyć. Nigdy nie pozwolił mi się upić, nieważne, ile i jakich trunków w siebie wlałam. Chociaż, tak właściwie, zawsze był inny, był zagadką. Mama zawsze się martwiła o te moje odchyły od normy, jednak ja nie odczuwałam żebym była szczególnie inna. Chociaż kilka razy, kiedy jeszcze byłam nastolatką, wprawiało mnie to w zakłopotanie. Byłam obrażona na cały świat, a chęć buntu i ucieczki przed tym brzemieniem ciążącym na moich barkach przerastała nawet moje możliwości. Próbowałam wszystkiego, by choć przez chwilę nie myśleć. Nic nie pomagało.
Alkohol piłam jak wodę. Narkotyki nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Mój umysł zawsze pozostawał czysty i w pełni skupiony. Wówczas, to nie było dobre. Brałam to wszystko po to, żeby odreagować, a kończyło się wszystko jeszcze większym stresem, ponieważ byłam tylko pobudzona i wściekła, że moje wysiłki nic nie dały. Ciężko, kiedy nawet twój własny organizm jest przeciwko tobie.
Wzdycham cicho i poruszam rytmicznie kieliszkiem, obserwując jak płynna substancja rozbryzguje się po szklanych ściankach. Przecieram zmęczone oczy i dopijam resztkę wina. Opadam na oparcie wygodnej kanapy. Chyba powinnam się cieszyć. Dzisiaj zakończyłam kolejną sprawę z sukcesem. No, jeśli czyjaś śmierć to sukces... Zresztą, nieważne.
Wstaje powoli i powłócząc nogami docieram do łazienki.
- Dobry Jezu - jęk wydobywa się z moich ust i w nieprzeniknionej ciszy opada na podłogę niczym kurz. Niepewnie dotykam czegoś na głowie, co z pewną rezerwą nazywam włosami. Cienie pod oczami wyjawiają tajemnice kilku nieprzespanych nocy. Odkręcam gorącą wodę i dolewam do niej odrobinę za dużo olejku lawendowego z nadzieją, że choć trochę mnie odpręży.
Nie wiedzieć czemu, moje mięśnie ciągle są napięte. Raczej nie wróży to nic dobrego.
Jednak niechciane myśli upycham w zakamarki podświadomości.
Zrzucam grafitowy dres i przysiadam na krawędzi wanny. Coś z tyłu głowy zmusza mnie do obejrzenia się za siebie. Od tak, dla pewności. Robię to i wzdycham ze spokojem.
Muskam stopą spokojną taflę cieczy z grubą warstwą piany. Już po chwili cała zanurzam się w pachnącej aromatem wodzie, która parzy moją skórę, a najbardziej dokuczliwa jest w miejscach dobrze widocznych zadrapań. Mimo tego jest to przyjemne doświadczenie, odciąga na moment myśli od wszystkiego, co w danym momencie zbędne. Wbrew moim oczekiwaniom, lawenda faktycznie pomaga się zrelaksować, nawet mnie.
Odziana w puchaty szlafrok z mokrymi włosami na ramionach opuszczam zaparowaną łazienkę i zmierzam do kuchni. Ze stołu biorę jeden owoc winogrona i wkładam go do ust. Przez chwilę mój wzrok zatrzymuje się na ciemności, która spowija przestrzeń za oknem. Nie palą się żadne lampy. Jednak nawet z drugiego piętra widzę mężczyznę z telefonem przy uchu, który przemierza okolice osiedla. Zamykam oczy i odcinam się od wszystkich bodźców zewnętrznych.
Nie teraz. Dość na dzisiaj - Upomina mnie podświadomość. Odwracam się szybko od okna i wychodzę z pomieszczenia. Nie chcąc prowokować się do dziwnych zachowań, po drodze do schodów zapalam wszystkie możliwe światła. Mam okazję dokładniej przyjrzeć się własnemu mieszkaniu. Nie spędzam tu zbyt dużo czasu. Jest urządzone dość specyficznie. Mieszkam w bloku, a mimo to mam swoją antresolę. Na dole znajduje się kuchnia, łazienka, salon... Wszystko urządzone w kolorach czerni, bieli i szarości. Jedynie w salonie są ciemnobrązowe meble. Czarne, spiralne schody prowadzą z kąta salonu na piętro. Barierka okalająca otwartą przestrzeń jest z tego samego tworzywa, co schody. Ona i czarne, wysokie do sufitu, ciągnące się przez całą długość ściany regały na książki, tworzą dziwny, niecodzienny korytarz. Moja własna, mała biblioteka jest czymś, co uwielbiam. Może nie ma w niej najlepszych dzieł, ale jest ona moja, prywatna. To jest najpiękniejsze.
Przechodząc obok nich, muskam opuszkami palców kuszące grzbiety książek. Oświetlone z kilku stron, stanowią idealne dopełnienie całości.
Wchodzę do sypialni, w której również od razu zapalam światło. Jest dość prosta i skromna. Duże łóżko z szarego drewna przykrywa nieskazitelnie biała pościel. Ciemnobrązowe panele pasują do trzech białych ścian i jednej ciemnoszarej, na tle której stoi łóżko.
Ogromne, rozsuwane lustrzane drzwi prowadzą do niewielkiej garderoby. Pod oknem stoi czekoladowy, duży fotel sprzyjający długim wieczorom i rozmyślaniu.
Panuje tu cisza, przerywana jedynie co chwilę cichym świśnięciem lub szurnięciem o podłogę. Sheeva, mahoniowy owczarek holenderski, niczym kameleon wtapia się w barwę paneli. Wchodzę pod kołdrę i nogą naciskam włącznik światła. Pokój spowija ciemność. Nie otwieram oczu. Czuję tylko, jak pies wślizguje się pod przykrycie i czołga do tej pory, aż jego głowa nie znajdzie się pod moim ramieniem. Nie patrzę na nią, na nic. Nie chcę. Jednak muszę się upewnić... Przeczesuję wzrokiem pokój niemalże z zaciśniętymi powiekami. Wszystko jest widoczne i nie ma niczego dziwnego. Wypuszczam wstrzymywane powietrze i przytulam twarz do poduszki, jednocześnie mocniej obejmując suczkę.
Ze wszystkich sił staram się zasnąć. Nie mija dziesięć minut, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mi zimny dreszcz. Czuję jakby temperatura ciała spadła mi co najmniej o dziesięć stopni. Niewidzialna pięść zaciska mi się na gardle. Nie. Nie teraz, nie zgadzam się! - wrzeszczy moja podświadomość. Wyłącz wszystkie zmysły, już! - instruuje, a dokładniej wręcz rozkazuje mi moje wewnętrzne ja. Zaciskam powieki i kulę się w sobie. Przestaje słyszeć, czuć i widzieć, a kołdra okrywa mnie po same uszy.
Pomaga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top