Część 35
Podążam śladem patologa. Jarzeniówki ranią moje oczy, odbijając się od jasnych ścian.
Poruszam się tak cicho, że lekarz nawet nie odwrócił głowy w moim kierunku. Chrząkam w końcu, zmęczona ślepym podążaniem za mężczyzną. Podskakuje w miejscu i odwraca się w moją stronę z wytrzeszczonymi oczami.
- A co pani tu robi? - wykrztusza w końcu, widocznie walcząc z szokiem.
- Hope Price, nadinspektor z wydziału zabójstw, Nowy Jork. Jestem tu od wczoraj, a nawet nie miałam czasu pana odwiedzić - mówię uprzejmym tonem, wyciągając zza koszulki odznakę.
- Ah tak... Daniel Smith, bardzo mi miło. Proszę za mną - uśmiecha się i kiwa głową w stronę korytarza zdającego się nie mieć końca. Bez słowa ruszam za nim, jednocześnie sprawdzając zawartość kieszeni i szukając jakichkolwiek śladów tytoniu.
W końcu skręcam do gabinetu. Wszystkie wyglądają podobnie. Wzdłuż korytarza ciągną się lodówki na ciała. Tutaj kafelki bardziej przypominają kolorem zimny beż. Wszystko jest lepiej oświetlone. Stół jest aktualnie pusty, narzędzia równo poukładane na podstawkach, a tablica do zdjęć rentgenowskich wyłączona. Nawet zapach jest ten sam. Chlor, chemikalia i trupy. Zapach śmierci jest mi bardziej znajomy, niż mój własny.
- Już go pani pokazuje - głos lekarza niesie się echem przez duże pomieszczenia. Obserwuję, jak ściąga płacz i niedbale przerzuca go przez oparcie krzesła. Ubiera fartuch, rękawiczki i zerka w akta leżące na wierzchu. Mruczy coś pod nosem, a ja zastanawiam się, czy ja też kiedyś skończę jak wszyscy patolodzy, których znam. Czy też zwariuję?
Podchodzę do niego, gdy szarpnięciem wysuwa jedną z lodówek, a następnie podprowadza stół do przenoszenia zwłok.
- Pomoże mi pani? - zwraca się do mnie, jakby sobie przypomniał o moim istnieniu. Chwytam za jeden róg maty i razem z nim przeciągam ciało na metalowy blat.
Dopiero przy dodatkowym oświetleniu, które pada na ciało, przyglądam się twarzy Daniela. Na oko ma jakieś trzydzieści pięć lat. Mimo to, kąciki jego oczu zdobią wyraźne zmarszczki, a na czole widnieją wyraźne załamania. Skronie przyprósza delikatna siwizna, jednak największe oznaki przemęczenia widać w jego oczach. Przekrwione białka, źrenice poszerzone od kofeiny.
- To tak. Tutaj widać dziury po nerkach - mówi, rozwierając nieco jamę ziejącą wzdłuż ciała. Zaglądam głębiej w sinoniebieskie ciało, opłukanie z zaschniętej krwi i brudu.
- Jak widać cięcie...
- Jest dość ładne, choć w niektórych miejscach poszarpane. Jakby robione na szybko i przez kogoś bez doświadczenia, lecz z wprawą? - unoszona niego wzrok i widzę jego zdziwienie.
- Dokładnie, z resztą jest to samo. Tutaj - mówi, pokazując mi wewnętrzną stronę ręki denata - widać masę śladów po nakłuciach. Nie są zbyt przestarzałe, więc sądzę, iż zadał je morderca lub mordercy. Wykryte związki to to, co zawsze, prócz kilka innych śmieci. W większości to zapewne były jakieś Miksy, jednak nie sądzę, aby narkotyki były ostatecznym powodem śmierci... - urywa i tłumi dłonią ziewnięcie.
- A to? - wskazuję na mikroskopijne nakłucie tuż przy nasadzie włosów.
- Brawo za spostrzegawczość. Nie mogłem nic z tego pobrać, ani wyczytać. Tak jakby dostał coś zupełnie niewykrywalnego, bo raczej nie nieznaczącego... Ciekawe jest również to - wskazuje palcem na lampy, a obok nich dwa zdjęcia. - Proszę spojrzeć... na to - podnosi zdjęcie klatki piersiowej i zakłada na podświetlaną tablicę.
- Czy to ząb? - pytam, studiując jasny, wyraźny kształt znajdujący się w lewym płucu.
- Tak jest! Został wybity.
- Ale... on jest wewnątrz płuca. Czy on wciągnął ten ząb z powietrzem?
- Możliwe...
- Czyli... Ktoś mógł uderzyć go w twarz, co spowodowałoby wybicie zęba i jego zassanie do płuca. Po tym mógł dostać coś do usypiania. Przykładowo najprostszą succynilcholinę. Paraliżuje, jednak ofiara zostaje świadoma, a ponad to jest nie do wykrycia?
- Skąd pani to wszystko wie? - lekarz unosi brwi, a w jego oczach dostrzegam podziw.
- Pracuję nie od wczoraj. Ale wracając, jaki miałoby to sens? Po co mieliby używać środka, którego nie da się wykryć? Mieli go zabić po cichu, ciało nie miało być znalezione...
- Tak. Jednak succynilcholina nie zostawia śladów, a to dość istotne przy handlu narządami. A co do motywu, to pani zadanie się tego dowiedzieć. Ja tylko czytam życie ludzi... z ich kości - wzrusza ramionami, zakrywając wypatroszone ciało Tony'ego.
- Może rozrywka? Świadomość, że ofiara czuje? Albo łatwo dostępność środka i jego niewielka cena... Tak czy tak, Tony prawdopodobnie żył, kiedy ktoś ciął jego ciało - wydymam wargi i zerkam na Matta stojącego niedaleko. Wpatruje się w martwą twarz brata, a następnie przenosi wzrok na mnie. Jego oczy są wypełnione łzami, a usta zaciśnięte w wąską kreskę. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co musi czuć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top