Część 31

Chodziła smętna i osowiała. Co rusz oglądała się za siebie, czy owa wierna psina nie podąża jej śladem. Wszyscy mówili, że nie ma co nad nim płakać, że był brzydki, nic nie umiał, do niczego się nie nadawał. Ale był JEJ. Mama powiedziała dziewczynce, że musiał go zagryźć jakiś pies. Nieudolnie próbowała ją pocieszyć, gładząc jej włosy i chwytając drobną rękę. Dziecko próbowało uwolnić się z uścisku, ale rodzicielka bardziej zacisnęła palce na niewielkim przegubie. Z gardła dziewczynki wydarł się pisk tak przeraźliwy, iż matka odskoczyła od niej jak oparzona. Spojrzała z wyrzutem na własne dziecko, biegnące pędem w stronę domu.

Dziesięciolatka wpadła naburmuszona do pokoju i wcisnęła twarz w poduszkę, aby stłumić szloch. W końcu podeszła do okna i przeczesała wzrokiem ogród.

- Ja wiem... - w zalegającym ciszą pokoju, dwa słowa, niczym ciężkie kamienie opadły na podłogę.

Peter wciąż śpi po lekach, a John po raz kolejny przegląda akta sprawy, w drugiej dłoni trzymając kanapkę. Siedzę owinięta kocem na rogu mojego łóżka, które aktualnie dzielę z niedoszłym topielcem. Patrzę tępo na postać policjanta, marszczącego brwi w skupieniu.

Z ulgą odnotowuję fakt, że moja temperatura wróciła do normy. Zastanawiam się, dlaczego Matt nie żyje. Jak mogłam się tak pomylić? Przez cały czas uważałam, że najpierw uda mi się porozmawiać z Cassidy. Jej stan zdrowia nie pozwala na handel narządami, ani na większe testy narkotyków. Ewentualnie w grę wchodziła sprzedaż jej jakimś  Arabom. Ale Matt? Młody, zdrowy, silny, wysportowany... Idealny kandydat na dawcę albo obiekt do testów. Może coś nie wyszło...

Chciałabym powiedzieć Johnowi, żeby już nie szukał danych o chłopaku, bo to nic nie zmieni, lecz śmiem sądzić, że wylądowałabym w szpitalu psychiatrycznym w kaftanie, a mam zamiar rozwiązać tę sprawę.

Przykładam dłoń do czoła Petera i zerkam na kroplówkę, której została resztka. Podnoszę się z westchnieniem i ignorując spojrzenie partnera, owinięta w koc, ruszam do jego pokoju, w którym są wszystkie nasze rzeczy. I drzwi do łazienki.

Przekraczam próg i ledwo udaje mi się nie wrzasnąć. Kręcę głową i zerkam przez ramię na zaczytanego Johna. Nieco niewyraźna postać Matta siedzi pochylona na brzegu łóżka. Patrzy na mnie z zaciśniętymi ustami. Wywracam oczami i przywołuję go gestem, wchodząc do łazienki.

- Sądziłam, że się jeszcze zobaczymy, ale nie wiedziałam, że tak szybko - szepczę, mocniej otulając się kocem z powodu powracającego chłodu.

- Bo... ja nic nie rozumiem i... - urywa, chowając twarz w dłoniach.

- Naprawdę nie żyjesz. Jaki cel miałabym w okłamywaniu ciebie, Matt? - pytam przyciszonym głosem, opierając się o nieco zdezelowaną umywalkę.

- W sumie żaden... Ej, skąd znasz moje imię? - patrzy na mnie marszcząc brwi.

- To dłuższa historia. Zaraz wracam - rzucam i wracam do pokoju. Zmieniam szybko kroplówkę Peterowi i zabieram swój komputer.

- John, idę wziąć gorącą kąpiel. Zwróć na niego uwagę - kiwam głową w kierunku śpiącego chłopaka i z laptopem pod pachą oraz ubraniami wracam do łazienki.

Przyglądam się przez moment, jak Matthew siedzi skulony na podłodze. Wygląda na tak stłamszonego i zagubionego, że przez moment jest mi go żal. Dopiero zwracam uwagę, że nie jest przeciętnym chłopcem. Ładna sylwetka, ciemnobrązowe włosy niesfornie opadające na czoło, duże czekoladowe oczy, okalane kurtyną rzęs. Ciemne jeansy i szara koszula leżą, na jego niematerialnym ciele, idealnie.

Wciąż w kocu, siadam obok niego, krzywiąc się z obrzydzenia na myśl o tej podłodze.

- To od początku. Nazywam się Hope i jestem policjantką. Przyjechałam do Kalifornii z twojego powodu oraz twojego brata i jego dziewczyny. Prowadzę śledztwo waszego uprowadzenia...

- Uprowadzenia? Co z Tony'm i Cassidy? - patrzy na mnie z przerażeniem w oczach.

- Co? - dziwię się, unosząc brwi. - Jesteś duchem i nie widziałeś się z Tonym? On nie żyje... - przygryzam wnętrze policzka, niczego nie rozumiejąc. Skoro oboje nie żyją, nie powinni mieć najmniejszych wątpliwości, co do wzajemnego ''statusu''. Wiele duchów opowiadało mi o tym, co czują i jak to wszystko widzą, wszystkie wiedziały, kto z ich bliskich również nie żyje.

- JAK TO?! - wrzeszczy na mnie, a oczy mu ciemnieją.

- Uspokój się. Jestem tu po to, żeby ci pomóc i nie mam ochoty robić za twój worek treningowy. Wiem, Matt, że to jest dla ciebie szok. Wyobraź sobie, że dla mnie też, bo jesteś nieco inny niż reszta. Poczekaj trochę, postaram ci się streścić całą sprawę... - otwieram laptop i układam go na kolanach. Ku mojemu zdziwieniu Matt uspokaja się i wraca do swojej dawnej pozycji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top