Część 28
Ciężar kilku tabletek w dłoni i zbyt szybki puls, dudniący w głowie. Odłożyłam tabletki mamy na miejsce i popędziłam do swojego pokoju. Mokre włosy schładzały mi rozpalony kark. Bolała mnie większa część ciała. Wzięłam dwie białe kapsułki, a resztę schowałam do biurka. Popiłam je nieznaczną ilością wody, zamknęłam drzwi na klucz i zakopałam się w pościeli.
Sen przyszedł szybko, wraz z upragnioną ulgą.
Zamknęłam się w swoim świecie na tydzień. Opuszczałam cztery ściany tylko wtedy, kiedy nikogo nie było w domu, głównie bazując na kilku białych środkach nasennych. Nic więcej nie potrzebowałam. Słyszałam szloch pięciolatki pod drzwiami, skarżącej się, że nie chce spać z mamą. Ignorowałam to, kreśląc dziwne plany techniczne na białej kartce. Czasem przychodził tylko mały, wychudzony chłopiec i siadał na gałęzi za moim oknem. Nie odważył się poprosić mnie o wpuszczenie do środka.
Po tygodniu wyszłam, jak gdyby nigdy nic, wstałam rano i zeszłam na śniadanie. Nie odpowiedziałam na żadne z pytań. Do szkoły pojechałam rowerem.
Patrzę na śpiącego chłopaka, czując się coraz gorzej. Od przyjazdu do Kalifornii mocniej odczuwam ściśnięcie żołądka, trudność w łapaniu oddechu i ciche syreny z tyłu głowy. Opieram brodę o dłonie, a krew z każdą sekundą mocniej wrze w moich żyłach. Od środka mm wrażenie, że płonę, kiedy zewnętrzną stronę mojej skóry niemal pokrywa szron.
Dodatkowo godzi mnie fakt, iż dalej stoję w martwym punkcie. Miałam nadzieję, choć mocno wygórowaną, że osoba wrzucona do rzeki będzie jedną z tych, za którymi tu przyleciałam.
Podchodzę do przybrudzonego okna i przyciskam czoło do chłodnej szyby. Czuję, jak znajomy chłód bierze moją twarz w objęcia. Z każdym oddechem, zaparowane miejsce się powiększa. Skronie pulsują mi niemiłosiernie, umysł stara się wymyślić coś jeszcze, zauważyć coś, co może przeoczyłam.
- Wszystko dobrze? - podskakuję na głos Johna. Spoglądam na niego nieprzytomnym wzrokiem, po chwili kiwając głową. Nagle uderza mnie pewna myśl.
- Idę pobiegać - mówię nagle, czując, że właśnie teraz powinnam stąd wyjść. Wiem, że to coś więcej niż zwykłe przeczucie. Wyciągam strój do biegania i znikam w łazience.
- Zmień kompres za kilkanaście minut - rzucam przez ramię, zanim wyjdę z pokoju.
Przez całą trasę rozglądam się nerwowo za czymś, czego nie ma. Nie mogę uwierzyć, że moja intuicja tak perfidnie mnie oszukała. Nie widzę nic, co mogłoby mi pomóc. Opieram się ręką o drzewo, łapczywie łapiąc oddech. Wtedy w mojej głowie coś pęka. Padam na kolana, przyciskając dłonie do uszu. Zaciskam wargi, czując jak krzyk rozrywa mi czaszkę. Potrzebuję chwili, żeby przyzwyczaić się do nieustającego wrzasku. W tym dźwięku zawarty jest ból, przerażenie i błaganie o pomoc. Identyfikuję to jako głos kobiety i mam wrażenie, że wiem, do kogo należy. Cassidy. Coś się wydarzyło...
Rzucam się biegiem w drogę powrotną. Pogoda jest parna i ciężka. Ciepłe powietrze rani moje płuca, a gdy dobiegam do ulicy, czuję ostre drapanie i rzężenie w gardle.
Nie poddając się jednak, wbiegam do hotelu i przeskakując po dwa stopnie, dostaję się na górę.
___________________
Zastanawiam się, czy ktoś w ogóle to czyta? :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top