Część 13

Unoszę filiżankę do ust, smakując napoju bogów. Delikatnie parzy mi wargi, jednak nie zwracam na to uwagi. Odkąd siedzę naprzeciwko chłopaka, ten ani razu na mnie nie spojrzał.

Zirytowana odstawiam naczynie i chrząkam znacząco.

- Co jest? - wyrzucam w końcu, pochylając się nad stołem.

- Bo... - urywa, zagryzając lekko wargę. - Poznałem pewną dziewczynę - wydusza w końcu i unosi na mnie wzrok.

- Mam się usunąć - stwierdzam, patrząc na niego spokojnie. Nie wiem, dlaczego tak się denerwował, nasz układ jest prosty i niezobowiązujący.

- Niekoniecznie, tylko chciałbym, abyś uprzedzała swoje wizyty - uśmiecha się, ukazując rząd białych zębów. Unoszę brew.

- Jeśli ją skrzywdzisz, ja skrzywdzę ciebie - upijam kolejny łyk kawy, spoglądając za okno.

Evan wzdycha zrezygnowany, po czym parska cichym śmiechem.

* * *

Rozpinam nieco skórzaną kurtkę i wypuszczam włosy spod kaptura. Wzdrygam się, otrzepując kropelki wody z ubrania.

- Parszywa pogoda - syczę, oglądając się na zalane deszczem ulice. Szuram glanami po wycieraczce, pozbywając się zaledwie odrobiny z zalegającego tam błota.

Popycham ciężkie, stalowe drzwi i od razu dopada mnie zapach chemikaliów.

- Witaj, Hope! - pulchna kobieta, stojąca za kontuarem, uśmiecha się do mnie serdecznie.

- Cześć, Molly. Chris kroi? - pytam, na co na tylko ochoczo kiwa głową. Przez moment przypomina mi szczeniaka, czekającego na ciasteczko.

Otulam się bardziej ubraniem, idąc przez długi korytarz kostnicy. Lodówki skutecznie dzielą się swoim chłodem z całym pomieszczeniem. Zaglądam przez szybę do wnętrza sali, starając się wychwycić Chrisa wzrokiem.

Uchylam drzwi i dociera do mnie cichy utwór Mozarta.

- Heeej... - przeciągam przywitanie, patrząc z niesmakiem na patologa, jedzącego kanapkę obok stołu, na którym leży ciało kobiety spod pociągu.

- Smacznego - mlaskam, chcąc się pozbyć dziwnego posmaku wymieszanego z środkami czyszczącymi. Mężczyzna unosi posiłek do góry w geście podziękowania. Bez pytania naciągam gumowe rękawiczki i staję przy denatce. Uciskam palcami w miejscach stłuczeń i czuję pod opuszkami przesuwające się fragmenty pogruchotanych kości. Rozwieram pojedyncze nacięcia i przechodzę do szkiełek, które powędrują do laboratorium.

- To było w ranach ciętych? - wskazuję palcem na jeden z odczynników.

- Tak, wygląda mi to na fragment...

- Rzemienia - wchodzę mu w słowo, przyglądając się przez lupę nieregularnej nici.

- Dokładnie - Chris otrzepuje dłonie i podchodzi do mnie.

- Czyli to nie nacięcia... Może... biczowanie? - spoglądam na niego z ukosa. Jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. - Biczowanie... Czyżby motyw seksualny? A te rany tłuczone?

- Właśnie zagadka. Coś twardego i ciężkiego, ale o dość gładkiej powierzchni. Może jakaś belka, ale owinięta materiałem?

- Po drzewie byłyby drzazgi - głośno myślę, przesuwając palcem po czole kobiety.

- Ewentualnie pięści, lecz nie wiem, co to musiałby być za oprawca. W miejscach uderzeń znalazłem jedynie śladowe ilości piasku, ale leżała na torach no i przejechał ją pociąg - wzdycha i podchodzi do szafki. Podaje mi podłużną lampę, a sam klamrami rozpina nacięte podbrzusze ofiary. Obserwuję, jak wyciąga macicę, jelita i wkłada je na wagę. Kładzie na stole koniec jelita grubego i rozcina go skalpelem. To samo robi z szyjką macicy. Łokciem pstrykam włącznik światła, zapalam lampę i przesuwam nią wzdłuż nacięcia.

- Nic - stwierdzam po chwili. Liczyłam, że lampa ukaże chociażby śladowe ilości nasienia. Mielibyśmy motyw i całkiem możliwe, że DNA.

- Czekaj... Czujesz coś? - marszczy czoło, zwracając ku mnie twarz. Dopiero dociera do mnie, że podświadomie oddychałam przez usta. Biorę głęboki wdech, jednak nie wyczuwam innego zapachu niż słodkawego fetoru mięsa. Kręcę głową, zastanawiając się na co wpadł.

-Ja też, a to jelito - unosi fragment i oddycha głęboko, a mnie coś uciska w żołądku. - Jakiś środek... Może wybielacz. Ktoś ją wyczyścił wybielaczem, rozumiesz? Musiała być zgwałcona... Sprawca dobrze wie, co robi - unosi brwi w geście podziwu.

- I pomyśleć, że Jeffrey wziął tę sprawę - wydymam wargi, podświadomie czując, że na jednym morderstwie się nie skończy.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top