• the last one •

OSIEM LAT PÓŹNIEJ

Amber zapięła swój kask, czując rozbawienie, gdy JJ upewniał się, że zrobiła to poprawnie. Westchnęła cicho i wskoczyła na swój motocykl, zgrabnym ruchem obróciła kluczyk w stacyjce, a silnik zaryczał donośnie.

Przeniosła spojrzenie w bok, gdzie JJ już siedział na swoim pojeździe, z radością w oczach. Mężczyzna zasalutował jej w sposób pół żartobliwy, pół prowokujący. Zanim ona zdążyła zareagować, dodał gazu i zniknął w kłębie unoszącego się piachu, który wzbił w powietrze.

Blondynka wiedziała, że Maybank uwielbia takie zagrywki, nie zamierzała jednak odpuścić. Przegrana z nim nie wchodziła w grę. Zdecydowanym ruchem wcisnęła gaz i ruszyła za nim.

Motocykl mknął po nierównej trasie, a Amber z precyzją omijała kolejne przeszkody. Ostre zakręty i nisko pochylające się gałęzie wymagały od niej pełnej koncentracji. Jej włosy, wystające spod kasku, tańczyły na wietrze, a serce biło coraz szybciej z ekscytacji. JJ, choć wyraźnie prowadził, nie był dla niej nieosiągalnym celem.

Gdy wyjechali na pustą drogę pośród gęstego lasu, siostra Johna B wpadła na pewien pomysł, który nie był odpowiedzialny, ale zignorowała ten fakt. Chwilę potem jednym zgrabnym ruchem rozpięła pasek kasku i go zdjęła.

Wiatr natychmiast pochwycił jej blond włosy, rozwiewając je na wszystkie strony. Chłodny powiew smagał ją po twarzy, wprawiając w niezwykły stan euforii. Dźwięk ryku ich silników rozdzierał ciszę lasu. Czuła, jak adrenalina rozchodzi się po jej ciele, a serce bije jak oszalałe. Z każdą sekundą czuła się coraz bardziej wolna, jakby nic nie mogło jej zatrzymać. Uśmiech rozciągnął się na jej twarzy, a oczy błyszczały w blasku przebijającego przez drzewa słońca.

Przyspieszyła, dodając gazu, a motocykl wyrwał do przodu. Drzewa migały po bokach niczym rozmyte plamy zieleni. Kiedy zrównała się z Maybankiem, zadarła głowę i pokazała mu język na co on pokręcił głową.

Blondyn uwielbiał momenty, gdy byli sami i robili takie rzeczy. Rzeczy, które odrobinę zagrażały ich życiu. Jego żona zawsze stawała na wysokości zadania, prawie nigdy się nie poddając. Również była nieprzewidywalna, co sprawiało, że on jeszcze bardziej ją kochał.

Po dwudziestu minutach zatrzymali się w miejscu, które miało być metą. JJ zdjął kask z okrzykiem zwycięstwa.

– Znowu wygrałem! Który to już raz? – spytał złośliwie.

– Pierwszy – odparła Amber.

– Nieprawda, mi się wydaje, że już trzeci – powiedział Maybank.

– Masz lepszy motor – stwierdziła blondynka.

– Po prostu bardziej się na tym znam – mężczyzna wzruszył ramionami ze śmiechem.

Amber również się zaśmiała, nie mogąc się powstrzymać, a jej oczy błyszczały w popołudniowym słońcu. Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę betonowego murka.

Było to ich miejsce, o którym nikt inny nie wiedział. Nikt nie pamiętał, dlaczego i jak powstał ten niski mur, ale dla nich stał się czymś więcej niż tylko fragmentem krajobrazu. Znaleźli je przypadkiem pewnego wieczoru i od tamtej pory przyjeżdżali tu, kiedy tylko chcieli uciec od świata. Tutaj czas zwalniał, a oni mogli rozmawiać, śmiać się albo milczeć, ciesząc się po prostu swoją obecnością.

Siedząc na murku, mieli przed sobą widok, który nigdy im się nie nudził. Ocean rozciągał się w nieskończoność, jego powierzchnia połyskiwała w świetle słońca, a fale łagodnie rozbijały się o brzegi. W oddali majaczyły wzgórza, pokryte zielenią i złotem traw, a delikatny wiatr przynosił zapach soli i mokrego piasku.

Blonynka wpatrywała się w tę scenę jak zahipnotyzowana. Każdy szczegół zapierał jej dech w piersiach. Po raz kolejny pozwoliła, by piękno natury ją pochłonęło. Ponownie mogła sobie uświadomić, że tak naprawdę jest tylko małą cząstką wszechświata.

– Uśmiechnij się – poprosił JJ, więc kobieta obróciła w jego stronę głowę z uśmiechem i po chwili usłyszała migawkę aparatu.

– Ciekawi mnie, co robisz potem z tymi zdjęciami – powiedziała, unosząc brwi.

– Wszystkie zachowuję – wyjawił z uśmiechem, który wydawał się lekko tajemniczy.

– Dlaczego? – spytała zaintrygowana.

– Żeby nasze dzieci miały co oglądać – odpowiedział, zbliżając się do niej i składając krótki, czuły pocałunek na jej ustach.

Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, ale zaraz potem uśmiechnęła się z nutą rozbawienia.

– Ostatnio często o nich mówisz – zauważyła, odchylając lekko głowę, by lepiej przyjrzeć się jego twarzy.

– Jakoś mnie naszło – przyznał, wzruszając ramionami. Nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy zobaczył, jak jej wyraz twarzy zmienia się na jednocześnie lekko przerażony i zaskoczony. – Spokojnie, wiem, że to jeszcze nie ten moment.

Rok temu wzięli ślub w Rio de Janeiro, miejscu, które od pierwszej ich podróży stało się ich ulubionym. Ceremonia była prosta i intymna, odbyła się na plaży, oświetlonej ciepłym blaskiem zachodzącego słońca. Bez zbędnego przedłużania wymienili się obrączkami przy akompaniamencie szumu fal.

Świętowanie było jednak zupełnym przeciwieństwem ceremonii – trwało do białego rana. Wesele na plaży przerodziło się w spontaniczną imprezę. Dołączyli do nich także nieznajomi, którzy przypadkowo trafili na ich uroczystość.

Od półroku mieszkali już w swoim domu, który znajdował się w Outer Banks. Po długich rozmowach podjęli decyzję, że zostaną w miejscu, w którym się wychowali. Przynosiło ono mieszane uczucia, ale mogli to zmienić, poprzez stworzenie nowych wspomnień.

– Ale on nadejdzie – zapewniła go i ścisnęła jego dłoń.

・✧・✧・✧・✧・✧・

– Tak, tylko dostawcie dodatkowe krzesła, bo dowiedziałam się, że kupcy z Francji mogą, jednak przyjechać – powiedziała kobieta do telefonu i zapisała informacje na kartce, które przekazał jej menadżer. – Dobra, dzięki, widzimy się we wtorek.

Amber uwielbiała malować i rysować, po jej pokoju wszędzie znajdowały się szkice ludzi lub obrazy widoków, w końcu zdecydowała się pokazać je paru osobom i okazało się, że jej sztuka wzbudza ogromne zainteresowanie. Podjęła decyzję, aby ją sprzedawać i skutkowało to tym, że miała jeszcze więcej pieniędzy, więc kupiła pusty lokal i otworzyła własną galerię, w której wisiały jej obrazy jak i innych artystów.

W przyszłym tygodniu odbywała się trzecia rocznica otwarcia, dlatego wraz ze swoim zespołem zorganizowała kolację i nową wystawę. Zaprosiła swoich znajomych z różnych zakątków świata, kupców i ludzi, którzy pomogli jej stworzyć te miejsce.

Powoli, jednak ten temat zaczął ją męczyć, więc, gdy była pewna, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, zdecydowała się wyłączyć służbowy telefon i schować go na dole komody. Nie lubiła w weekendy zajmować się sprawami związanymi z pracą tym bardziej, kiedy wyjeżdżała do swojej rodziny.

– JJ! – zawołała na cały dom, a słysząc dźwięki dochodzące z piętra, skierowała się na górę.

Najpierw weszła do gabinetu, potem do jej pracowni i łazienki. Ostatnim pokojem, w którym mógł przebywać jej mąż, była sypialnia, do której weszła.

– Co robisz? – spytała z obawą, unosząc brwi.

– Sprawdzam, czy w naszych ścianach nie żyją żadne robale – odpowiedział JJ, opierając połowę swojej twarzy o ścianę. W jego postawie było coś tak absurdalnego, że przez chwilę blondynka nie wiedziała, czy się śmiać, czy martwić.

– W twoim mózgu musiały żyć i zjadły ci wszystkie szare komórki – stwierdziła w końcu, kręcąc głową z politowaniem. Uklęknęła obok torby, żeby spakować ostatnie rzeczy, wciąż rzucając mu szybkie, pełne dezaprobaty spojrzenia.

– Ale naprawdę, przeczytałem w internecie, że w fazie, kiedy księżyc jest prawie w pełni widoczny, one się jakoś uruchamiają – wyjaśnił JJ niewzruszony jej komentarzem.

– Naprawdę masz za wiele czasu wolnego – westchnęła. – Jestem kobietą i ja niby powinnam znać się na takich rzeczach jak wróżby i fazy księżyca, jednak nie zrozumiałam ani jednego twojego słowa.

– Nie jest to aż tak ważne – machnął ręką, a na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech. Rzucił się na łóżko z przesadnym westchnieniem ulgi. – Koniec pracy na ten tydzień?

– Tak – przytaknęła. W jej wzroku kryło się zmartwienie, które starała się ukryć, zanim zapytała. – Jak się czujesz?

– Dobrze – odpowiedział JJ zgodnie z prawdą. Wiedział, że nie ma sensu kłamać. Amber znała go na wylot. Potrafiła wyczytać jego emocje nie tylko z twarzy, ale także z drobnych gestów i tonu głosu. Była niczym detektyw jego duszy.

– A nic cię nie boli? – dopytała, unosząc brew w sceptycznym geście.

– Nie – odparł, kręcąc głową.

Amber mimo jego słów, stanęła tuż przed nim i zaczęła przyglądać się jego twarzy. Jej wzrok skupił się na drobnych zadrapaniach i siniakach, które zdążyły lekko zblednąć, ale nadal były widoczne. Tydzień temu miał wypadek samochodowy, więc codziennie się upewniała czy na pewno wszystko w porządku, bo JJ zrezygnował z jazdy do szpitala. Oboje pamiętali jak ostatnio skończył się ich wypadek z Twinkie, dlatego była jeszcze bardziej na to wyczulona.

– Spokojnie, naprawdę wszystko w porządku – zapewnił ją raz jeszcze, tym razem ciepłym, niemal uspokajającym tonem. Próbował zdjąć z jej ramion ciężar, który sama na siebie nałożyła.

Położył ręce na jej biodrach przez co ona postawiła w jego stronę jeszcze jeden krok. Uśmiechnęła się i odgarnęła mu kosmyk włosów z czoła. Poczuła przyjemne ciepło, kiedy wpatrywała się w mężczyznę. Miał lekki zarost, ponieważ przez rany nie mógł się tak często golić, ale Amber musiała przyznać, że coraz bardziej jej się to podobało. Wyglądał bardziej dorosło, może nawet odrobinę surowo, ale wciąż był jej JJ'em.

– Ale mam przystojnego męża – powiedziała, obejmując rękami kark Maybanka.

– Coraz bardziej się obawiam, że moje ego wyląduje w kosmosie – odparł z udawaną zbolałą miną, która szybko zmieniła się w szeroki uśmiech. – I to będzie twoja wina.

– Aż tak ciężko się żyje, jak dostaje się komplementy od kobiety? – zapytała, unosząc brew.

– Nie byle jakiej kobiety – prychnął JJ, patrząc na nią z udawanym oburzeniem. – Od pani Maybank.

– Pani Maybank? Pierwsze słyszę – odpowiedziała, pochylając głowę w stronę swojego męża.

– Jest tak piękna jak zachodzące słońce – powiedział.

Amber uniosła brwi, wyraźnie rozbawiona jego zachowaniem.

– Ależ jest pan poetycki – zachwyciła się, powstrzymując parsknięcie śmiechem.

Pochyliła się, aby go pocałować, jednak w ostatniej chwili drzwi do pokoju, otworzyły się z hukiem.

– Wujek! – rozległ się piskliwy głos. Czarnowłosy chłopiec, wpadł do pokoju z energią huraganu i rzucił się w ramiona JJ'a, który ledwo zdążył zareagować.

– Alex! – ucieszył się mężczyzna.

– A ze mną już się nie przywitasz? – zapytała Amber i udała, że ociera niewidzialne łzy z policzków.

– Cześć, ciociu – powiedziało dziecko, machając do niej ręką. 

– Cześć, powiedz mi, gdzie są twoi rodzice? – spytała kobieta, z nutą zaniepokojenia w głosie. Jak na zawołanie, w drzwiach pojawił się zdyszany Pope, z lekko zmierzwionymi włosami i rękami opartymi na kolanach. 

– Jakimś cudem sam wysiadł z auta i tutaj przybiegł, nie mogłem go dogonić – powiedział, łapiąc oddech i prostując się powoli. 

– Nigdy nie byłeś w formie – skomentował kąśliwie JJ i zbił z nim piątke.

– Też cię dobrze widzieć – odparł Heyward, przewracając oczami. Na jego twarzy pojawił się jednak uśmiech, gdy podszedł do swojej przyjaciółki. Przywitał ją lekkim pocałunkiem w policzek. 

– To co? Jedziemy? – zapytała Amber, poprawiając pas swojej torby, która zsuwała się z ramienia. 

Pope kiwnął głową, ale zanim zdążył odpowiedzieć, w rozmowę wtrącił się mały chłopiec, który przez chwilę był zajęty bawieniem się naszyjnikiem Maybanka, zrobionym z kolorowych koralików. 

– Gdzie jedziemy? – zapytał, unosząc głowę i patrząc na nich z ciekawością. 

– Do wujka B i cioci Sarah – odpowiedział mu Pope z uśmiechem, który momentalnie wzbudził entuzjazm dziecka. 

– Jej! – zawołał chłopiec, klaszcząc rękoma. 

Zebrali się szybko, wychodząc z domu. Droga była spokojna, choć rozmowy w samochodzie co chwilę przerywały wybuchy śmiechu i pytania małego Alexa, który nie potrafił usiedzieć na miejscu. 

Po około trzydziestu minutach jazdy, mijając malownicze widoki wyspy, dotarli na miejsce. Dom Routledge'ów, a raczej willa, znajdowała się na Figure Eight. Małżeństwo się tam zamieszkać ze względu na lepsze szkoły dla dzieci, co wszyscy rozumieli, choć trochę tęsknili za wcześniejszą bliskością.

Budynek był duży w stylu kolonialnym, z przodu otoczony zadbanym ogrodem z wieloma kolorowymi kwiatami. Ściany z zewnątrz były białe, jednak granatowe okiennice to przełamywały. Konstrukcja mimo, że była elegancka to od wewnątrz było bardzo przytulnie.

– Przyjechaliśmy! – krzyknął głośno Alex, zanim ktokolwiek zdążył zatrzymać go przed wbiegnięciem do środka. 

– Już jesteście? – rozległ się głos Sarah, która pojawiła się w korytarzu. Miała na sobie zwiewną błękitną sukienkę z bufiastymi rękawami. – Hej, jak tam? – dodała, z ciepłym uśmiechem. 

– Mam nadzieję, że Alex trochę pobiega i pójdzie spać, bo dzisiaj jest wyjątkowo głośny – odpowiedziała Cleo, śmiejąc się, zanim uściskała przyjaciółkę. 

– Dziewczyny go wymęczą, więc zaśnie w trzy sekundy – zaśmiała się córka Warda, poprawiając włosy, które opadły jej na twarz podczas przytulania. 

Przywitała się serdecznie z każdym, obdarzając ich ciepłym uśmiechem, po czym zaprowadziła ich do przestronnego salonu. Pomieszczenie było urządzone ze smakiem, dominowały w nim jasne, neutralne barwy – biel i beż – które idealnie współgrały z naturalnym drewnem mebli i podłogi. Duże okna wypełniały wnętrze światłem, a za szybami rozciągał się widok na malowniczy ogród pełen kolorowych kwiatów i drzew, których korony lekko kołysał wiatr. 

– Czy to moja siostrzyczka? – zapytał John B, schodząc ze schodów z uśmiechem na twarzy. Miał na sobie luźną lnianą koszulę i do kompletu spodenki.

– Tak, nie masz omamów, nie martw się – odpowiedziała blondynka, śmiejąc się i rzucając mu się w ramiona. 

– Gdybym miał omamy, to byś właśnie nie stała w tym pomieszczeniu – droczył się z nią, co sprawiło, że przewróciła oczami i lekko uderzyła go w ramię. 

– Ale na pewno byłbym ja! – wtrącił JJ, który pojawił się za jego plecami, więc szybko wymienili uścisk.

– Gdzie dziewczyny? – zapytała Amber, rozglądając się po przestronnym pomieszczeniu.

– Na dworze – odpowiedział John B, wskazując gestem w stronę ogrodu. 

– Przecież ja jestem tutaj! – krzyknęła nagle ośmioletnia blondynka, wychodząc z pomieszczenia z poważną miną. Miała na sobie kolorową sukienkę, a włosy zawiązane w dwa warkoczyki. 

– Dobrze, nie wiedziałem – jej ojciec uniósł ręce w obronnym geście, uśmiechając się z rozbawieniem. 

– Widzę, że kobiety cię pokonują – zaśmiała się Amber i przybiła piątkę z dziewczynką, która natychmiast odwzajemniła gest. 

– Tak, ale zdążyłem się przyzwyczaić po tylu latach życia z tobą – odpowiedział kąśliwie jej brat.

– Kochanie! Pomożesz mi?! – rozległ się głos Sarah, która zawołała z kuchni, brzmiąc na lekko zdenerwowaną. 

– Idę, idę! – rzucił jej mąż, który natychmiast się wyprostował i pobiegł w stronę drzwi, zostawiając resztę w salonie. 

– Zawsze gotowy do działania, kiedy Sarah woła – skomentował JJ, po czym usiadł na sofie, rzucając Cleo porozumiewawcze spojrzenie. 

– Gdzie zgubiłaś siostrę? Mam dla was zaległe prezenty urodzinowe – powiedziała Amber, pochylając się lekko w stronę dziewczynki i spoglądając na nią z uśmiechem. 

– Prezenty? – zapytała z ekscytacją, wyraźnie ożywiona. 

– Tak, prezenty – potwierdziła blondynka, zerkając na torbę, którą trzymała w dłoni. 

– Tylko dla mnie? – Dziewczynka spojrzała na nią z nadzieją w oczach, jakby w duchu już widziała całą zawartość torby tylko dla siebie. 

– Nie, dla twojej siostry też mam – odpowiedziała Amber z rozbawieniem, widząc jej zawiedzioną minę. 

– Czemu muszę wszystko dzielić z nią? – blondynka zmarszczyła gniewnie brwi i założyła ręce na piersi, jakby przygotowana na dłuższą batalię. 

– Bo jest twoją siostrą. Jeszcze tego nie doceniasz – wyjaśniła siostra Johna B z ciepłym uśmiechem, klękając na jedno kolano, aby spojrzeć dziewczynce w oczy. – Ja też, jak byłam w twoim wieku, nie chciałam niczego dawać twojemu tacie. Ale z czasem zaczniesz się cieszyć z tego, że Ellen jest twoją rodziną. 

– Nie sądzę – odparła dziewczynka, przewracając oczami z teatralnym wyrazem niezadowolenia. 

– Ciągle się zastanawiam, po kim masz taki charakterek – wtrącił JJ, który do tej pory spokojnie rozmawiał z Pope'em i Cleo, ale najwyraźniej nie mógł się powstrzymać, by nie dodać swojego komentarza. 

– A mnie zastanawia, czemu mówisz do dziecka takie rzeczy. Nie myślisz, że to trochę niekulturalne? – wtrąciła Carmen.

– Nie, ponieważ wyraziłem swoje zdanie – odparł JJ z typowym dla siebie spokojem i nonszalancją, wzruszając ramionami. 

– Jak ja bym wyraziła swoje zdanie, to... – zaczęła, ale nie zdążyła skończyć, bo nagle przerwał jej kolejny głos.

– Przestań, robaku – rzuciła jej siostra, która pojawiła się niespodziewanie. Stanęła po drugiej stronie Amber, przybierając postawę, która jasno mówiła, że jest gotowa na słowną potyczkę. – Nauczyłaś się kilku słów i myślisz, że jesteś fajna. 

– Bo jestem! – krzyknęła dziewczynka, a jej głos podniósł się o ton wyżej. Po chwili obróciła się na pięcie i pobiegła do kuchni, wołając swoją mamę. 

– Chodź, pokażę ci coś – powiedziała Ellen z tajemniczym uśmiechem, łapiąc swoją ciocię za rękę. Pociągnęła ją w stronę schodów, niecierpliwie zerkając na kobietę, jakby chciała upewnić się, że idzie wystarczająco szybko. 

Amber rozbawiona, pozwoliła się prowadzić na górę, aż dotarły do pokoju dziewczynki. Ellen puściła jej dłoń i weszła do swojego pokoju. Jasnego przytulnego pomieszczenia, z dziecięcymi zabawkami, rysunkami przyczepionymi do ścian i pułkami ugnigającymi się pod ciężarem książek.

– Czekaj tutaj! – zarządziła dziewczynka, podbiegając do jednej z szafek. Po chwili wyjęła z niej złożoną na pół kartkę papieru i z uśmiechem podała ją cioci. – Podoba ci się? – zapytała z iskrą nadziei w oczach. 

Amber wytrzeszczyła oczy, rozkładając kartkę. Zobaczyła kolorowy krajobraz namalowany kredkami – pełen intensywnych barw i detali. Na pierwszy rzut oka wydawał się chaotyczny, ale ten chaos miał w sobie coś wyjątkowego. 

– Jest bardzo ładny – odpowiedziała z uznaniem, zerkając na Ellen. Kobieta usiadła na łóżku, a dziewczynka wskoczyła obok niej, przybliżając się, by wspólnie spojrzeć na rysunek. – Opowiesz mi o nim?

– A więc... tutaj jest morze – Ellen przesunęła palcem po niebieskiej plamie. – Tutaj zachodzi słońce – wskazała na pastelowe różowe koło. – a tutaj jest rodzina, która się bawi na plaży. 

Amber przyglądała się uważnie każdemu elementowi. Postacie na plaży były zaledwie kilkoma kreskami, ale miały w sobie coś ujmującego – małe rączki uniesione w górę, uśmiechy oznaczone jednym pociągnięciem kredki. 

– Okej, a co ci się najbardziej w nim podoba? – zapytała Amber, naprawdę zainteresowana. 

– Kolory – odparła Ellen, uśmiechając się szeroko. – Bardzo lubię różowy, dlatego zrobiłam różowe słońce. 

– Pasuje tutaj ten kolor. Sprawia, że całość wygląda magicznie – oznajmiła kobieta.

– Ciociu, powiesisz go w swojej galerii?–  Ellen spojrzała na nią z błyszczącymi oczami

– Jeśli będę mogła go wziąć, to oczywiście. Ale musisz wiedzieć jedno: będzie to obraz bezcenny. Nikt nie będzie mógł go kupić, tylko oglądać. Pasuje ci taka umowa? – zaproponowała, unosząc brwi.

– Pasuje! – powiedziała dziewczynka z poważną miną tak, jakby właśnie zawarły najważniejszy kontrakt w jej życiu. – Będę rysować więcej, żebyś mogła zrobić całą wystawę! 

– Trzymam cię za słowo, młoda artystko – blondynka zaśmiała się, głaszcząc ją po włosach.

– Kolacja! – krzyknę Sarah z parteru, więc obie zeszły na dół, rozmawiając o najnowszej lalce Babrbie.

Wyszły na dwór i przeszły kilkanaście metrów, aby zatrzymać się dopiero przy długim drewnianym stole, który znajdował się niedaleko ogromnej wierzby. Większość osób już siedziała, ale parę z przyjaciół jeszcze stało, trzymając w dłoniach drinki.

– Częstujcie się wszystkim – oznajmiła córka Warda, wskazując ręką na stół.

– Moja ulubiona ryba! – ucieszył się JJ, siadając na krześle obok swojej żony.

– Jak ja ci taką robię to mówisz, że jest średnia – przypomniała Amber.

– Tutaj po prostu smakuje inaczej – blondyn wzruszył ramionami i wziął kęsa swojego jedzenia. – Wybitna.

– Wreszcie przerosłam w gotowaniu Amber i Kie? – spytała zachwycona Sarah.

– Uważam, że w tej potrawie tak – przytaknął Maybank.

– Zgadzam się – dołączył się Pope.

– Wszyscy bardzo dobrze gotujecie! – krzyknął Alex, unosząc sztućce do góry. – Ale najlepszy jestem ja jak robie z plasteliny lody.

 – Pyszne są – zaśmiała się Cleo.

– Lekkostrawne, prawda? – spytał John B.

– Co to znaczy, mamusiu? – zapytał chłopczyk z zaintrygowaniem.

– Że twój brzuszek będzie się cieszył.

– Pamiętacie, jak Pope zrobił te swoje super ciasto i całą noc latał do łazienki? – JJ parsknął śmiechem, a jego przyjaciel obrzucił go gniewnym spojrzeniem, które mówiło wszystko: „Jeszcze słowo, a pożałujesz".

– Piekł je przez pół godziny i jeszcze się dziwił, że wyszło niedobre – dodała Cleo, uśmiechając się z rozbawieniem, jakby właśnie przypomniała sobie tamtą sytuację w najdrobniejszych szczegółach.

– Mogliście mi powiedzieć – rzucił z oburzeniem Pope, na którego twarzy malowało się coś między frustracją a zawstydzeniem.

– Mówiliśmy ci z dziesięć razy! – wykrzyknęły chórem dziewczyny.

– Przeci... – zaczął Pope, ale nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie ktoś mu przerwał.

– Widzę, że zaczęliście bez nas – wtrącił się nagle Rafe.

– Przepraszamy za spóźnienie, ale musieliśmy załatwić coś jeszcze w firmie – wyjaśniła jego narzeczona, uśmiechnęła się do Sarah i usiadła obok Amber, odgarniając włosy za ucho w delikatnym geście.

– Nie ma sprawy, dopiero co zaczęliśmy jeść – odparła Sarah, wskazując na stół, na którym piętrzyły się talerze z jedzeniem.

– Tak i się ze mnie śmiać – mruknął niezadowolony Heyward.

– Nie obrażaj się tak, panie marudo – zaśmiał się JJ, rozluźniając atmosferę.

– Pan maruda! – krzyknął Alex z szerokim uśmiechem i wskazał palcem na swojego ojca, co wywołało salwę śmiechu przy stole.

– Dobrze, młody – Maybank klasnął parę razy, jakby chciał przyklasnąć żartowi chłopca. – Masz rację, Pope to pierwszy oficjalny Pan Maruda.

– Zamknij się, JJ – syknął do niego Heyward, wyraźnie zirytowany. 

– Zamknij się! – powtórzyła po nim Carmen.

– Aż przykro się patrzy, jak wychowujecie swoje dzieci – wtrącił się Rafe, krzyżując ramiona i spoglądając na nich z mieszaniną kpiny. 

– Przecież to nie specjalnie! – oburzył się John B, zerkając na niego z gniewem. 

– Wyluzuj – poprosiła Kiara, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela w uspokajającym geście.

– Mam nadzieję, że wszyscy przyjdą na kolację u mnie w galerii – oznajmiła Amber, wkraczając do rozmowy, aby złagodzić napiętą atmosferę.

Mimo, że Sarah pogodziła się ze swoim bratem już kilka lat temu to John B nadal nie mógł się do tego przyzwyczaić. Pamiętał jakie krzywdy wyrządził mu, jego przyjaciołom lub jego siostrze, dlatego nie potrafił mu przebaczyć.

– Ja przyjdę! – krzyknęła Ellen, unosząc ręce do góry.

– Ja też chcę! – dodała jej bliźniaczka, nie chcąc być gorsza. 

– Nie, wy zostaniecie w domu z ciocią Clark – powiedziała spokojnie Sarah, rzucając córkom uśmiech, który miał złagodzić ich rozczarowanie. Dzieci nazywały ciocią swoją nianię, która zajmowała się dziewczynkami, gdy rodzice musieli wyjść. 

– Dlaczego? – zapytała Ellen z niezadowoleniem, marszcząc nos. 

– Bo to kolacja dla dorosłych, kochanie – wyjaśniła jej mama cierpliwie. 

Amber, widząc ich miny, szybko wpadła na pomysł, żeby je pocieszyć.

– W inny dzień po was przyjadę i razem pojedziemy obejrzeć obrazy, dobrze? – zaproponowała z uśmiechem, zerkając na dziewczynki, które natychmiast się rozpromieniły. 

– Dobrze! – odpowiedziały niemal równocześnie, kiwając ochoczo głowami. 

– Czy mogę iść już do zabawek? – zapytał Alex, wycierając brudne ręce w koszulkę, na co jego ojciec spojrzał na niego z dezaprobatą, zaciskając usta w wąską linię. 

– Tak, możesz iść, tylko co się mówi? – przypomniał mu Pope.

– Dziękuję, ciociu Sarah i wujku B! – zawołał chłopiec, a potem, jak strzała, odbiegł od stołu w kierunku plaży, gdzie czekały na niego wiaderka i foremki. 

– Ja też idę! – oznajmiły bliźniaczki niemal jednocześnie, wstając od stołu z taką werwą, jakby właśnie ogłoszono wielką przygodę. 

– Tylko zanieście talerze do kuchni – przypomniał John B, patrząc na córki surowo. 

– Ugh, dobra... – westchnęły dziewczynki teatralnie, ale posłusznie zabrały naczynia i zniknęły w kuchni, zanim wybiegły na plażę za Alexem. 

Wokół nich zapanował moment ciszy, który szybko przerwała Kiara, opierając się wygodniej o oparcie krzesła. 

– Dawno się nie widzieliśmy wszyscy razem – stwierdziła, z nutą nostalgii w głosie, rozglądając się po twarzach swoich przyjaciół. 

– Tak się stęskniłem – rzucił sarkastycznie Rafe, uśmiechając się z przekąsem. 

– Przestań – jego narzeczona uderzyła go łokciem w żebra, przewracając oczami na jego niezmienny ton ironii. 

– Właśnie, jak było we Włoszech, Kie? – zapytał JJ, nachylając się z zainteresowaniem. 

– Cudownie. Mają tam takie dobre jedzenie, że chciałam wam je tu przywieźć – odpowiedziała brunetka z błyskiem w oczach, przypominając sobie smak makaronów i pizzy. 

– A potem dopiero musiałem jej uświadomić, że przecież nie ma jak – dodał jej chłopak, parskając śmiechem. 

– Po prostu zapomniałam na moment, że jestem prawie na drugim końcu świata – powiedziała Kiara, wywracając oczami, jakby sam pomysł wydawał się teraz absurdalny. 

– Braki w edukacji zawdzięczamy tobie, John B! – zaśmiał się JJ.

– Akurat twoje braki to są spowodowane jaraniem zioła – odparował brunet, celując w niego dłonią z nożem, jakby to miało dodać wagi jego słowom. 

– Już nie palę tak często – powiedział oburzony Maybank, jakby to była kwestia jego honoru. 

– To prawda – przytaknęła jego żona, podnosząc widelec do góry. – Nawet ostatnio sam wyrzucił swoje zapasy.

– Chwileczkę, wyrzuciłeś? – zdziwił się Pope, unosząc brew. 

– No...nie wszystkie. Coś musiałem zostawić na czarną godzinę – przyznał JJ, kręcąc się nerwowo na krześle. 

– Ty nigdy się nie zmienisz, Maybank – westchnęła Cleo, ale jej usta wykrzywił uśmiech, zdradzający, że była do tego już przyzwyczajona. 

– O mój Boże, Amber, pokaż rękę! – zawołała Kiara z podekscytowaniem, przerywając na moment jedzenie.

Jej oczy błyszczały z ciekawości, a cała reszta towarzystwa zdawała się wracać do swoich rozmów, zostawiając dziewczyny w ich własnym świecie.

Blondynka uśmiechnęła się lekko i wystawiła w stronę przyjaciółki lewą dłoń. Na jej palcu połyskiwał elegancki pierścionek zaręczynowy oraz subtelna złota obrączka. Przy bliższym spojrzeniu widać było, że od wewnątrz wygrawerowana jest data.

– Nie widziałam tej obrączki wcześniej. Naprawdę tak mi było przykro, że nie mogłam być na waszym ślubie... – powiedziała Kiara ze szczerym smutkiem w oczach.

– Też mi cię tam brakowało – przyznała Amber z lekkim westchnieniem. – Chciałam nawet, żebyś zaśpiewała po ceremonii.

– Żartujesz? – zaśmiała się brunetka, spoglądając na nią z niedowierzaniem. 

– Niestety tak. Twój głos nie dorównuje Lanie Del Rey – odpowiedziała Amber żartobliwie, teatralnie łapiąc się za serce, co wywołało wybuch śmiechu u Kiary. 

Na chwilę obie zamilkły, gdy wspomnienie tego szczególnego dnia przemknęło przez myśli blondynki. Przypomniała sobie moment, gdy szła po plaży, kierując się prosto do JJ'a i Luisa – przyjaciela, który zgodził się poprowadzić ceremonię. W tle rozbrzmiewała piosenka Young and Beautiful, a melodia współgrała z dźwiękami fal rozbijających się o brzeg. Wszystko wydawało się idealne, niczym scena wyjęta z filmu. 

– Nie zaprzeczę ani nie potwierdzę, że jestem gorsza od Lany – stwierdziła Kiara, unosząc ręce w geście obronnym, po czym nachyliła się bliżej. – Dobra, daj tę obrączkę, muszę ją zobaczyć z bliska.

Amber zdjęła obrączkę z palca i podała ją przyjaciółce. 

– Czy ty właśnie zdjęłaś dowód naszej miłości? – spytał z sarkazmem JJ, gdy skończył rozmowę z chłopakiem Kie.

– Uważasz to za dowód miłości?

– Tak, w końcu założyłem to na twój palec podczas ślubu – wyjaśnił Maybank.

– Czyli przed tym mnie tak naprawdę nie kochałeś? – zapytała Amber, unosząc brwi z uniesionymi kącikami ust.

– Miałaś się nie dowiedzieć – mężczyzna pokręcił głową.

– Co to za data? – wtrąciła się do rozmowy Kie i oddała przyjaciółce obrączkę.

– Data naszego pierwszego spotkania – odpowiedział JJ, obserwując z czułością swoją żonę.

– Porzygam się zaraz! – oznajmił głośno John B, tak aby oni go usłyszeli.

– Na ślubie tego nie zrobiłeś, tylko płakałeś – wypomniała mu Amber z zadowoleniem.

– Popłakał się? – spytała Kie z niedowierzaniem.

– Prawdziwy ocean łez – przyznała Sarah.

– Ty przeciwko mnie? – jej mąż spojrzał się na nią z wyrzutem.

– Po co kłamać?

– Nie wolno kłamać! – powiedziała Carmen, przybiegając do stołu z wyraźnym oburzeniem w głosie. – Wujku Rafe, pokażesz mi projekty domów?

– Tak, specjalnie dla ciebie je przywiozłem. Chodź do domu, pokażę ci wszystko – mężczyzna uśmiechnął się, wstał od stołu i złapał dziewczynkę za rękę. Razem skierowali się w stronę salonu, gdzie czekała jego skórzana teczka pełna projektów. 

Tymczasem przy stole rozmowy toczyły się dalej. Sarah spojrzała z troską na Sofie, która siedziała obok niej, gdy zobaczyła, że wszyscy inni na chwilę pogrążyli się w rozmowach.

– A jak ty się czujesz? – zapytała, zerkając na zaokrąglony brzuch brunetki. 

– Dobrze, ale... trochę się stresuję porodem – przyznała szczerze, delikatnie gładząc brzuch ręką. 

– Poród to nic w porównaniu z wychowywaniem dziecka. Prawdziwe wyzwanie dopiero przychodzi potem! – wtrącił się Pope z pewnością w głosie.

– Bo ty akurat wiesz najlepiej, co? – Cleo uniosła brew i rzuciła mu sceptyczne spojrzenie. 

– Oczywiście, że wiem! – Heyward oburzył się, prostując dumnie plecy. 

– Przypominam, że zemdlałeś jeszcze zanim poród się zaczął, a jak się obudziłeś to już było po wszystkim – przypomniała jego żona, a przy stole wybuchły gromkie śmiechy. 

– Zobaczyłem Alexa szybciej niż jego własny ojciec! – dodał JJ, wywołując kolejną falę śmiechu. 

– Dobra, zobaczymy, jak ty się zachowasz podczas porodu – Pope wywrócił oczami, próbując zachować resztki swojej dumy. 

– Słucham?! – John B prawie zakrztusił się sokiem.

– Nie jestem w ciąży! – Amber szybko dodała, zanim cokolwiek mogło się rozwinąć. 

– Tak to rzuciłem, nie róbcie afery – czarnoskóry wzruszył ramionami.

– Jak Amber będzie miała dziecko, to będę wiedział, że jestem już stary – westchnął John B, teatralnie kładąc rękę na sercu. 

– Przecież jestem od ciebie młodsza zaledwie o trzydzieści sekund! – blondynka przypomniała mu z uśmiechem, czując, jak przez chwilę wraca do czasów, gdy mieli po siedemnaście lat i regularnie prowadziła podobne dyskusje z bratem. 

– Ale starszy to starszy. Ty z dzieckiem, ja z siwymi włosami. Życie – podsumował z powagą brunet.

– Jak stary zaczyna sesję narzekania, to ja idę nakarmić małego – oznajmiła Sarah, z lekkim uśmiechem, klepiąc swojego męża w ramię. Ton jej głosu zdradzał, że jest przyzwyczajona do takich sytuacji, ale wolała nie uczestniczyć w kolejnej debacie.

– Pomogę ci – zaoferowała narzeczona Rafe'a, wstając z miejsca z widoczną ochotą, by się czymś zająć.

– To ja posprzątam – dodał John B, nie czekając na odpowiedź, i zaczął zbierać brudne talerze ze stołu.

– Idziemy po Alexa – powiedział Pope, wstając.

– Pewnie leży na piasku i już śpi, wykończony emocjami – dodała Cleo z ciepłym uśmiechem, po czym razem z mężem ruszyła w kierunku brzegu, wymieniając między sobą ciche uwagi.

Kie i jej chłopak również postanowili opuścić ogród, aby się przejść po okolicy.

– W co się tak wpatrujesz, Maybank? – spytał JJ, unosząc brew i wpatrując się w swoją żonę z wyraźnym zaciekawieniem.

Amber siedziała przy stole, bawiąc się krawędzią obrusu, jej spojrzenie utkwione było gdzieś w blacie.

– W stół – odparła z teatralnym dramatyzmem. – Nadal myślę nad tym, jak obraziłeś moją umiejętność przygotowania ryby – dodała, udając obrażoną, choć podniosła na niego wzrok z wyraźnym błyskiem w oczach.

– Przykro mi – zaczął mężczyzna, pochylając się lekko w jej stronę z wyrazem twarzy, który zdradzał więcej zabawy niż prawdziwego żalu. – Czy jest jakiś sposób, żebym mógł zasłużyć na twoje wybaczenie? – dodał z prowokującym uśmiechem.

– Muszę pomyśleć... ale chyba taki sposób nie istnieje – odpowiedziała, wykrzywiając usta w udawanym namyśle. Jednak jej ciało zdawało się zaprzeczać jej słowom, bo coraz bardziej zbliżała się do blondyna, jakby sama nie potrafiła się oprzeć.

– A może jednak? – spytał JJ z szelmowskim uśmiechem, pochylając się nad nią i muskając jej wargi swoimi.

– Jesteście obrzydliwi! – dobiegł ich głos Johna B. Stał nieopodal z zażenowaną miną, patrząc na nich, jakby widział coś, co mogłoby go przyprawić o mdłości.

Amber, zupełnie niezrażona jego reakcją, tylko wywróciła oczami.

– Naprawdę? – rzuciła w jego kierunku, nawet na niego nie patrząc.

Zanim zdążył odpowiedzieć, uniosła dłonie, oplatając nimi kark JJ'a i wtopiła się w jego usta z niespodziewaną mocą, jakby to miało być najlepszą ripostą.

– Przestańcie! Nie możecie się powstrzymać nawet przy mnie?! – oburzył się brunet, odwracając wzrok i teatralnie udając, że wymiotuje. – Naprawdę, nie mam na to siły – burknął jeszcze, zanim zrezygnowany ruszył w stronę swojego domu, zostawiając ich samych.

– On nigdy z tego nie wyrośnie, prawda?

・✧・✧・✧・✧・✧・

– Fajnie, że cię tak obronił, ale trochę nie rozumiem czemu go uderzył – powiedziała Amber i wzięła łyka wina.

– Przyznam poczułam odrobinę satysfakcji, gdy to zrobił, jednak potem uświadomiłam sobie, że mamy prawie po trzydzieści lat i nie powinien się tak zachować – oznajmiła Kiara i przykryła się bardziej granatowym kocem.

– Dobrze, że mu mówisz o takich rzeczach – Sarah się uśmiechnęła.

– Nauczyłam się funkcjonować z różnymi osobami – zaśmiałą się Kie. 

Cztery przyjaciółki siedziały razem na wygodnej kanapie, popijając wino i swobodnie rozmawiając o tym, co ostatnio działo się w ich życiu. Atmosfera była lekka, a ich śmiech od czasu do czasu przerywał spokojną melodię jazzową.

Wszystkie dzieci spały już spokojnie w swoich łóżkach, dając im przestrzeń na chwilę wytchnienia. Tymczasem Pope, JJ, John B i chłopak Kie zniknęli w garażu, by w swoim gronie również porozmawiać i spędzić czas z dala od reszty towarzystwa.

– Przeżyłaś najwięcej związków z nas wszystkich – stwierdziła Cleo.

– Tak, to prawda – brunetka odpowiedziała z rozbawieniem, nie próbując zaprzeczać.

– Uważam, że ma to swoje zalety – wtrąciła Amber, unosząc kieliszek wina, jakby chciała wznieść toast za zdobyte doświadczenia.

– Faktycznie – zgodziła się Sarah, przytakując z entuzjazmem. – Bo poznajesz siebie podczas tych związków, uczysz się, czego naprawdę oczekujesz. A jak przeżyłaś tylko jeden przez całe życie... nie wiem, czy to możliwe, żeby w pełni siebie zrozumieć.

– Ale podziwiam takie osoby – dodała Kiara, kiwając głową z uznaniem. – Wytrwać na przykład pięćdziesiąt lat z jednym mężczyzną, to naprawdę coś.

– Wydaje mi się, że w końcu może stać się to takim przyzwyczajeniem, że nawet jak jest źle, to nie odejdziesz – zauważyła Cleo, marszcząc lekko brwi, jakby zastanawiała się nad losem takich osób.

– No tak, bo przecież nie wyobrażasz sobie życia bez tej osoby – przytaknęła Amber, zamyślając się na chwilę. – Ale jednocześnie, kiedy myślę o tym, że jestem z JJ'em już jedenaście lat i miałabym to zakończyć... nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.

– Bo jest dobrze w waszym związku – stwierdziła Kie. – Gdyby było tragicznie to zmieniłabyś zdanie i wiem, że byłabyś zdolna to zrobić.

– Dlatego to wszystko jest w pewnym sensie trudne – powiedziała Sarah, opierając się wygodniej na kanapie. – Każda kłótnia musi być rozwiązana, czasem trzeba przyznać rację drugiej stronie, a za każdym razem konieczne jest znalezienie kompromisu. To wymaga dużo pracy.

– Naprawdę taki związek tyle uczy – stwierdziła Cleo, unosząc kieliszek i biorąc mały łyk wina.

– Aż musisz się napić – zaśmiała się Amber, rozbawiona reakcją przyjaciółki.

– Tak – czarnowłosa wybuchła śmiechem, przysłaniając usta dłonią. – Jak mówicie o tych kłótniach, to od razu uruchamia mi się stres pourazowy.

– Ale też nie jest tak źle, nawet z tymi wszystkimi kłótniami – dodała córka Warda, uśmiechając się lekko, jakby wspomnienie tych trudnych momentów nie było aż tak gorzkie.

– Cóż za komplement dla mojego brata – rzuciła Amber z udawaną powagą, kładąc dłoń na sercu w teatralnym geście.

– Oczywiście, w pełni na to zasługuje.

– Z tym bym dyskutowała – mruknęła pod nosem kobieta na co jej przyjaciółki się zaśmiały.

✧・✧・✧・✧・✧・

Amber przez chwilę wpatrywała się w fale rozbijające się o brzeg i w morze, które w tej chwili wydawało się niemal czarne. Blask księżyca odbijał się w wodzie, tworząc efekt, jakby jego światło było intensywniejsze niż w rzeczywistości.

Później skupiła się na muzyce, która grała z głośnika Marshall. Przypomniała sobie jak udało się go kupić Kiarze, która skakała z radości i niemal się popłakała. Przez kilkanaście następnych tygodni, muzykę było słychać z daleka, a dziewczyna wyjaśniała, że ,,musi przetestować czy na pewno spełnia jej oczekiwania".

W tym momencie z głośnika popłynęły pierwsze dźwięki piosenki Apocalypse. Amber poczuła znajome ciarki przebiegające po jej skórze – zawsze reagowała w ten sposób, kiedy ją słyszała. Utwór zdawał się idealnie harmonizować z odgłosami fal rozbijających się o brzeg, jakby natura celowo dostosowywała się do melodii, tworząc idealną symfonię dźwięków i obrazów.

Kobieta delikatnie oparła głowę o klatkę piersiową JJ'a, czując, jak jego ramię otula ją w czułym, ochronnym geście. Jego dłoń, którą ujął jej rękę, poruszała się leniwie, kciukiem kreśląc spokojne, kojące wzory na jej skórze.

Ponownie poczuła się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ale nie w euforycznym sensie, który popycha do spontanicznego śmiechu czy okrzyków radości. Jej szczęście było ciche, głębokie, przenikające całe jej wnętrze, jak łagodna melodia, która koi zmysły i uspokaja duszę. Było wyjątkowe, pełne subtelnej melancholii. Polubiła znowu swoje życie, po raz kolejny odkrywając w nim piękno, które wydawało się tak długo ukryte. 

Chwila realizacji, że naprawdę znalazła się w tym miejscu była najlepsza. Spędzała noc na plaży razem z przyjaciółmi, którzy śmiali się, rozmawiali i cieszyli chwilą. Ich głosy mieszały się z szumem fal i muzyką płynącą w tle. Zrozumiała, że nie musiałaby mieć pieniędzy, bo to oni sprawiali, że się tak czuła. To przy nich wszystkie problemy znikały, ponieważ ich obecność je wymazywała, srawiała, że się o nich zapominało. 

Od zawsze wszystkich uczono, że dom jest budynkiem. Ścianami, które mają cię ochronić przed niebezpieczeństwem. Dachem, pod którym chowasz się przed burzą. Miejscem, do którego wracasz, kiedy świat na zewnątrz staje się zbyt głośny. Przede wszystkim nie chodzi o miejsce, do którego się wraca, lecz o ludzi, do których tęskni się najbardziej, gdy są nieobecni.

Domem można również nazwać swoją rodzinę, jednak nie zawsze jest to słuszne. Nie musi być nią tylko rodzina, ta z krwi i genów. Nie zawsze ci, z którymi dzielisz nazwisko, są tymi, z którymi możesz dzielić serce. Zdarza się, że ci, którzy powinni być najbliżsi, stają się obcy, a ci, których poznajemy w najmniej oczekiwanych momentach, zaczynają wypełniać tę pustkę, stając się naszą prawdziwą rodziną – tą, którą wybieramy, a nie dostajemy z góry.

Dom to ludzie, przy których ciężar życia znika. Przy nich nie trzeba udawać, walczyć, tłumaczyć się. To jej przyjaciele go tworzyli. Stali się jej domem, który od zawsze pragnęła mieć. Za każdym razem sprawiali, że wszystko znikało, świat się zatrzymywał, a ona jedynie miała ochotę się śmiać. Oni pokazali jej, że w świecie pełnym chaosu można odnaleźć swoje miejsce.

Uświadomienie sobie tego było jak odnalezienie brakującego fragmentu układanki. Było w tym też odrobinę melancholii. Myśl o tym, że dom, który powinna była znaleźć u rodziców, nigdy nie istniał, wciąż potrafiła zaboleć. Ale nie tak bardzo, jak kiedyś. Bo teraz wiedziała, że dom nie jest czymś, co zostaje ci dane. To coś, co budujesz i tworzysz samemu. Jest to miejsce, które nie ma adresu, ale ma wszystko, czego potrzebujesz.

Jej domem poza Johnem B, byli przyjaciele, którzy stali się rodziną.

Kie, Pope, JJ, Cleo, Sarah.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top