• s2, fourteen •

AMBER SIEDZIAŁA NA NIEWYGODNYM, plastikowym krzesełku w szpitalnej poczekalni, nerwowo przebierając palcami po krawędzi siedzenia. Czekała na swoją kolej, a czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność.

Niedaleko niej, przy ladzie, JJ wdawał się w coraz bardziej zażartą wymianę zdań z recepcjonistką. Jego głos był napięty, choć starał się zachować spokój. Kobieta za ladą powtarzała, że kolejka obowiązuje wszystkich, ale Maybank nie zważając na to, wyraźnie nie zamierzał odpuścić.

Blondynka, wpatrywała się w żółtą ścianę naprzeciwko i czuła, jak kolor zaczyna ją drażnić. Ostre, niemal jaskrawe tony wżerały się w jej świadomość. Szpitale zawsze były przesadnie sterylne, z bielą aż po sufit, albo – jak tutaj – zbyt kolorowe. Jakby barwy mogły przykryć ból i cierpienie ludzi, którzy tu trafiali. W tamtym momencie wydawało jej się, że każdy detal w budynku jest przeciwko niej – światło, kolory, nawet powietrze zdawało się zbyt ciężkie.

W końcu JJ oderwał się od lady i podszedł do niej. Pochylił się, kładąc dłoń na jej ramieniu, próbując złapać jej spojrzenie.

– Słońce, wszystko okej? – zapytał, a jego głos, choć ciepły, zdradzał niepokój.

Amber uniosła wzrok, próbując się uśmiechnąć, ale jej twarz zdradzała zmęczenie. Chciała powiedzieć "tak", ale czuła, że to nieprawda. Ostatecznie nie odpowiedziała. Zamiast tego jej oczy powoli się zamknęły, a głowa opadła na bok.

Blondyn poczuł, jak nagła fala paniki zalewa jego ciało. Serce zaczęło walić jak oszalałe, a dłoń, którą jeszcze chwilę temu trzymał na jej ramieniu, zaczęła się trząść.

– Pomocy! Potrzebujemy pomocy! – zawołał, jego głos rozbrzmiał echem w sterylnej szpitalnej poczekalni. Wszystkie rozmowy wokół ucichły, a czas wydawał się zwolnić.

W jednej chwili poczuł na sobie spojrzenia pielęgniarek i lekarzy, którzy natychmiast rzucili się w jego stronę.

JJ odsunął się, czując, że nie wie, co zrobić, gdzie stanąć, jak pomóc. Był bezradny, a to uczucie paraliżowało go jeszcze bardziej.

Pielęgniarki z wprawą zaczęły działać – jedną ręką sprawdzały puls Amber, a drugą wzywały wsparcie. W mgnieniu oka pojawiło się łóżko na kółkach, na które ostrożnie przenieśli jej bezwładne ciało.

Chłopak patrzył, jak ją zabierają, lecz jego umysł nie był w stanie tego zrozumieć. Świat wokół niego wydawał się nierealny, jakby to wszystko działo się komuś innemu. Starał się złapać oddech, ale czuł, że coś go dławi. Widział, jak blondynka zniknęła za szpitalnymi drzwiami, a on pozostał sam, nie wiedząc, gdzie ją wiozą i co dalej będzie się z nią działo.

Poczuł na swoim ramieniu dłoń lekarza, który coś do niego mówił. Widział poruszające się wargi, słyszał dźwięk, ale nic z tego nie rozumiał. Jakby jego mózg przestał współpracować z otoczeniem.

Przed oczami miał jedynie bladą, niemal przezroczystą twarz siostry Johna B. Wszystko, co się liczyło, to że nie była przytomna, a on nie miał pojęcia, co robić. Próbował skupić się na lekarzu, uchwycić jakiekolwiek słowo, ale jego myśli dryfowały, gubiąc się w przerażeniu.

– Panie Maybank? – mężczyzna potrząsnął jego ramieniem ze zmarszczonymi brwiami. – Mogę kontynuować?

– Tak, proszę – odpowiedział blondyn, po czym nagle wyrywając się z transu skupił się w stu procentach na słowach lekarza.

– Bardzo przepraszamy, że przyjęcie na oddział zajęło tak długo, ale nie wiedzieliśmy, że pacjentka jest w czasie krwotoku wewnętrznego – powiedział i poprawił swoje okulary. – Już wiem, że będzie musiała być operowana, a jest to również bardzo ryzkowne. W papierach jest pan wpisany jako osoba decydująca, więc proszę powiedzieć czy mam przeprowadzić operację czy...

– Proszę, nie kończyć – wtrącił się mu w zdanie Maybank, chłodnym tonem głosu. Nie chciał słyszeć o zdaniach typu ,,pozwolić jej umrzeć". Nie wierzył w to, że jego historia z Amber ma się skończyć, nie mogła. Nie, gdy byli o krok od bycia bogatym i uwolnienia się od całego ich codziennego chaosu. – Gdzie mam złożyć podpis na wyrażenie zgody na operację?

– Jako lekarz muszę pana poinformować o możliwych skutkach – dodał jeszcze mężczyzna i wyjął z teczki całą zapisaną kartkę. – W najgorszym wypadku pacjentka umrze lub skończy się to niepełnosprawnością. Kiedy operacja się, jednak powiedzie, na co liczymy, mogą wystąpić problemy z na przykład; niestrawnością w późniejszych latach życia.

– Rozumiem, gdzie mam się podpisać? – spytał JJ, ponieważ chciał, aby lekarz już zaczął operować dziewczynę.

– Tutaj – mężczyzna wskazał na małą lukę na kartce, w której Maybank złożył podpis. – Zanim zaczniemy musimy wybudzić Amber, aby podać jej odpowiednie leki, więc będzie miał pan pięć minut na rozmowę, zapraszam za mną.

Blondyn pokiwał głową i strzyknął palcami, próbując w ten sposób pozbyć się napięcia, które zaczynało narastać w jego ciele. Następnie ruszył za lekarzem, starając się skupić na tym, co było przed nim, chociaż każdy krok wydawał się coraz cięższy. Dźwięk jego butów odbijał się echem w pustych korytarzach, tworząc niepokojącą, rytmiczną melodię, która tylko potęgowała jego niepokój.

JJ rozglądał się po mijanych salach, w których leżeli pacjenci, różni – od dzieci po starców. Widok ich twarzy, ich bezwładnych ciał, sprawił, że poczuł ciarki na plecach. W myślach nie mógł pozbyć się obrazu Amber w takim samym stanie.

– To tutaj – oznajmił lekarz, zatrzymując się przed drzwiami jednej z sal. Otworzył je powoli, a Maybank z sercem bijącym w piersi jak młot, wpadł do pokoju, ledwo zauważając wnętrze. W jego umyśle liczyło się tylko jedno – Amber.

Kiedy mężczyzna zamknął za sobą drzwi, usiadł obok łóżka, wpatrując się w postać swojej dziewczyny.

Powoli, jakby bał się, że jego dotyk mógłby ją złamać, chwycił jej rękę. Była chłodna, bezwładna, tak inna od ciepłej dłoni, którą zwykle czuł w swoich. Delikatnie ją pocałował, starając się ukryć drżenie, które ogarniało jego ciało.

– Jestem tutaj, więc zostań ze mną – wyszeptał, jakby bał się, że głośniejsze słowa mogłyby ją jeszcze bardziej oddalić. Dopiero wtedy, z sercem w gardle, odważył się spojrzeć na jej twarz.

Blondwłosy Amber, które zwykle opadały miękko na jej ramiona, teraz były pozbawione blasku, matowe. Jej skóra – zwykle rozświetlona – teraz była nienaturalnie blada, niemal przezroczysta, jakby życie wyparowało z niej w jednej chwili. Całe jej ciało było przyczepione do różnych monitorów, kabelków, które kontrolowały jej funkcje życiowe. JJ nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że wszystko poszło tak szybko. Jeszcze niedawno wszystko wydawało się w porządku, a teraz... teraz leżała tutaj, tak krucha i bezbronna.

Spojrzał na jej ręce, na brzuch, gdzie były przytwierdzone elektrody i czujniki. Nie mógł pojąć, jak jeden uraz mógł spowodować tak dramatyczne zmiany. Czuł, jak jego umysł próbuje się bronić przed tym, co widzi, jakby nie chciał przyjąć tej rzeczywistości. Próbował skupić się na jej oddechu, ledwie zauważalnym unoszeniu się i opadaniu klatki piersiowej. To było jedyne, co przypominało, że wciąż tu jest.

– Proszę, Amber... – wyszeptał znowu, czując, jak jego oczy zaczynają piec od napływających łez.

– J? – zapytała słabo i poruszyła się nerwowo.

– Jestem tu – odpowiedział blondyn i musnął palcami jej podbródek.

– Źle się czuje – wyznała dziewczyna, a jej białka w oczach były coraz bardziej żółte.

Maybank westchnął i przymknął oczy, aby nie uronić łez.

– Wiem, że będą mnie operować – kontynuowała wolno. – A nie chce żałować, że się nie pożegnałam, więc...

– Nie mów tego – przerwał jej chłopak, całując jej zimną dłoń.

– Pozwól mi – poprosiła blondynka, po czym wzięła kolejny oddech zanim zaczęła mówić dalej. – Pamiętam jak się poznaliśmy...

Uśmiechnęła się i oboje wrócili myślami do tamtego dnia.

– Odrabiałam pracę domową i zobaczyłam ciebie, chłopca z włosami o koloru piasku. Obserwowałam jak się śmiałeś z moim bratem, a potem obróciłeś się w moją stronę i zobaczyłam twoje niebieskie oczy – Amber westchnęła, wpatrując się w jego tęczówki. – W pewnym momencie ich blask był niezauważalny, ale postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby wrócił...i tak się stało.

JJ nie dał rady kontrolować łez, których pojawiało się coraz więcej. Pociągnął nosem i znowu pocałował dłoń dziewczyny.

– Kiedy będą mnie usypiać przed operacją jedyne co będę miała w głowie to chwile przeżyte z tobą, bo kocham cię bardziej niż wszystkich naszych przyjaciół razem wziętych – kontynuowała, a po jej policzku również spływały pojedyńcze łzy. – Zakochanie się w tobie, J, było najpiękniejszą rzeczą jakiej mogłam doświadczyć.

– Nie mów w czasie przeszłym – szepnął Maybank i pokręcił głową. – To się nie kończy, rozumiesz?

– Popatrz na mnie – poprosiła Amber, gdy chłopak powtarzał w kółko to samo zdanie. – JJ.

Blondyn wolno podniósł na nią załzawione oczy, a widząc wyraz twarzy swojej dziewczyny, serce zabolało go nieznośnie mocno. Położył głowę na jej udach, mimo, że znajdował się w niewygodnej pozycji, nie przejmował się tym. Pragnął zapamiętać każdy szczegół jej ciała i to jak się przy niej czuł.

– Jakby wyglądała nasza przyszłość gdybyśmy mieli złoto? – spytał cicho, a czując jak blondynka wplata swoje palce w jego włosy zacisnął zęby jeszcze bardziej, aby nie wybuchnąć płaczem.

– Jeździlibyśmy po świecie... – Amber odpowiedziała słabym głosem, jakby z trudem formułowała słowa, ale jej oczy błysnęły. – Surfowali, oglądali zachody i wschody słońca... Może zamieszkalibyśmy w Outer Banks, może gdzieś indziej... – mówiła, jakby wyobrażając sobie wszystkie miejsca, których miała wrażenie, że nigdy nie zobaczy.

Dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej osłabiona, więc przymknęła oczy. Gdy JJ poczuł jak jej ręka bezwładnie opada na bok łożka, gwałtownie się podniósł.

– Amber – potrząsnął jej ramieniem na co dziewczyna lekko się uśmiechnęła i otworzyła oczy.

– Mielibyśmy spokojne życie i bylibyśmy z tym faktem szczęśliwi – kontynuowała cicho i położyła dłoń na jego policzku. Pogłaskała go kciukiem, po czym z powrotem spojrzała się w jego źrenice. – A ja do końca byłabym wdzięczna, że miałam szansę pokochać kogoś takiego jak ty, J.

W tym momencie maszyny wokół łóżka Amber zaczęły gwałtownie pikać. Pielęgniarki wbiegły do pokoju, błyskawicznie wywożąc ją na łóżku. Maybank próbował zrozumieć, co się dzieje, ale był sparaliżowany.

Siedział przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była blondynka. Ogromny ciężar zaczął zbliżać się do jego serca. Świadomość, że to mogła być ich ostatnia rozmowa, że może nigdy więcej nie usłyszy jej głosu, była jak cios w brzuch.

Zaczął odczuwać duszność, jakby ściany pokoju szpitalnego przesuwały się w jego stronę, zmniejszając przestrzeń wokół niego. Panika rosła w nim coraz bardziej, a myśl o stracie najważniejszej osoby w jego życiu zaczynała go przytłaczać.

Oddychał szybko i płytko, a jego serce waliło jak szalone. Nie mogąc dłużej tego znieść, wstał nagle i wybiegł ze szpitala. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, krzyknął:

– Kurwa! – z bezsilności ściągnął czapkę z głowy i z całej siły cisnął nią o ziemię. Nie obchodziło go, że ludzie go obserwują, nie miało to dla niego znaczenia. Musiał się jakoś rozładować, zapanować nad emocjami, które go przytłaczały.

Przeszedł parę kroków i uświadomił sobie, że potrzebuje nikotyny. Zatrzymał się na przeciwko ławki, na której siedział staruszek i wysilił się na miły ton.

– Ma pan pożyczyć papierosa? – spytał staruszka.

– Mam – odpowiedział spokojnie mężczyzna, podając mu papierosa bez żadnych pytań.

JJ wziął go z wdzięcznością, mrucząc krótkie "dziękuję", i odszedł kilkanaście metrów dalej od szpitala, szukając miejsca, gdzie mógłby być sam. Nie chciał widzieć ludzi, ich współczujących spojrzeń ani słuchać pytań, na które nie miał siły odpowiadać.

Znalazł ustronne miejsce na trawie, gdzie usiadł i oparł się o ścianę budynku. Odpalił papierosa, mocno zaciągając się dymem. Przez chwilę poczuł ulgę, ale ta szybko minęła, a ciężar, który niósł w sobie, powrócił z podwójną siłą.

Wyjął telefon z kieszeni, a powiadomienie rozbłysło na ekranie. Chłopak próbował coś przeczytać, ale łzy zasłaniały mu widok.

Od John BR:
Spróbujemy wejść na statek, w którym jest Rafe, Rose i Sarah

Od John BR:
Co z Amber?

Maybank przełknął głośno ślinę, zaciągnął się nikotyną, po czym wolno odpisał.

Do John BR:
Operują ją

Do John BR:
Jest tak jak myślałem

Nie dałby rady napisać, że jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że Amber umiera. Nie chciał pisać jej bliźniakowi, że więcej nie porozmawia z blondynką ani jej nie zobaczy.

Od John BR:
Bardzo poważnie?

Do John BR:
Tak

Wyłączył telefon i wypalił do końca papierosa. Kiedy skończył, cisnął niedopałek na ziemię, patrząc na niego, jakby to on był przyczyną jego cierpienia.

Jego dłonie automatycznie wplątały się we włosy, co pomagało mu rozproszyć przerażające myśli i uśmierzyć rosnące napięcie, które zaczynało go ponownie dusić od środka. Czuł, że traci kontrolę. Każdy oddech był cięższy, jakby jego płuca nie mogły już więcej pomieścić powietrza.

Bał się. Ten strach był przerażający, wypełniał go całego. Był jak cień, który z każdą chwilą stawał się coraz większy, pochłaniając każdy skrawek nadziei. JJ nigdy nie czuł takiej pustki i lęku. Wiedział, że jeśli dziewczyna umrze, to dla niego również wszystko się skończy. Nie wyobrażał sobie świata bez niej, bez jej uśmiechu, głosu, zapachu... Myśl o życiu bez niej była nie do zniesienia. Jak miałby to znieść? Jak mógłby przeżyć choć jeden dzień bez niej? Wiedział, że nie dałby rady.

Gdyby blondynka odeszła, jego życie przestałoby mieć sens. Każdy kolejny dzień byłby tylko egzystencją – pustym wędrowaniem przez czas, bez celu i nadziei. Chłopak wiedział, co by z nim było – wróciłby do tego, co znał najlepiej. Znowu by kradł i zatracił się w alkoholu. Sięgał by po wszystko co choć na chwilę pozwoliłoby mu zapomnieć o jej braku. Zanurzyłby się w ciemności, tak jak przed laty, bo bez niej nie widział już żadnej przyszłości.

Pociągnął nosem, czując, jak łzy napływają do jego oczu. Jego ciało drżało od emocji, a on, nie mogąc już dłużej trzymać wszystkiego w sobie, ukrył twarz w dłoniach. Płakał – cicho, głęboko, tak jak płaczą ci, którzy wiedzą, że mają szansę stracić coś, czego nigdy nie zdołają odzyskać.

Nie wiedział, ile czasu minęło. Minuty, może godziny? Łzy przestały płynąć, jakby jego ciało w końcu osiągnęło granicę, poza którą już nie mogło niczego więcej wyrzucić. Maybank siedział na brudnej ziemi, plecami oparty o szorstką ścianę szpitala.

Przed nim, po drugiej stronie ulicy, rosły drzewa. Wpatrywał się w nie. Obserwował jak wiatr kołysze gałęzie, przesuwając je powoli w lewo i w prawo. Była to jedyna rzecz, na której potrafił się skupić.

Po raz pierwszy w życiu czuł absolutną pustkę. Nic – ani smutku, ani strachu, ani gniewu. Tylko chłodna, przejmująca pustka. Nawet jego ojciec, z całą swoją przemocą, złością i pogardą, nigdy nie potrafił doprowadzić go do takiego stanu. Żadne z traumatycznych wspomnień z przeszłości nie mogło się równać z tym, co teraz czuł przez blondynkę o brązowych oczach.

Dzień zaczynał powoli budzić się do życia. Niebo nabierało jasnych odcieni, zwiastując poranek. JJ zaczął sobie uświadamiać, że nie może siedzieć tu w nieskończoność. Wiedział, że musi wstać, pozbierać się i wrócić do szpitala. Ale myśl o tym, co może tam zastać, paraliżowała go. Nie miał pojęcia, co dzieje się z Amber. Czy operacja nadal trwała? A może już się skończyła? Czy przyniosła sukces, czy porażkę?

Blondyn czuł się zbyt słaby, zbyt przerażony, by stawić czoła rzeczywistości. Strach przed tym, co mógł usłyszeć, powstrzymywał go przed powrotem.

W końcu zmusił się, by podnieść się na nogi. Były zdrętwiałe i ledwo czuł stopy, przez co prawie upadł, tracąc równowagę. Przez chwilę musiał oprzeć się o ścianę, czekając, aż krążenie wróci do normalnego stanu.

Gdy w końcu był w stanie chodzić, zrobił to powoli, jeden krok po drugim, jakby każdy metr był coraz cięższy. Z każdą chwilą czuł, jak nadzieja, której i tak miał niewiele, powoli wyparowuje.

Miał złe przeczucia. Głębokie, przeszywające serce, przeczucia, że cokolwiek tam na niego czeka, nie będzie czymś, z czym będzie mógł sobie poradzić. Każda myśl, każdy krok tylko wzmacniał ten lęk. Nieznośne uczucie nieuchronnej straty narastało w nim, a strach, który towarzyszył mu od samego początku, powiększał się z każdym metrem, który dzielił go od szpitala.

Kiedy wszedł do budynku spojrzał się na godzinę. Była czwarta trzydzieści co oznaczało, że operowali blondynkę już pięć godzin. Ruszył w stronę recepcji. Każdy krok wydawał się ciężki, jakby waga tego, co go czekało, przyciskała go do ziemi.

Przy ladzie siedziała recepcjonistka, czarnowłosa kobieta o skupionej minie, która wpisywała coś do komputera. JJ stanął przed nią, próbując zapanować nad drżeniem głosu, ale strach wyraźnie w nim wybrzmiewał.

– Co się dzieje z Amber Routledge? – zapytał przez co skupił na sobie uwagę recepcjonistki.

– Sekunda – mruknęła pod nosem i wpisała parę rzeczy na klawiaturze, po czym podniosła wzrok na blondyna. – Pan jest...?

– JJ Maybank – odpowiedział.

– Dowód tożsamości, poproszę – powiedziała, bez emocji. Chłopak wyciągnął swoje prawo jazdy i podał jej dokument. Kobieta spojrzała na niego przelotnie, po czym kontynuowała. – Stan pacjentki jest krytyczny. Nadal ją operują. Według harmonogramu operacja potrwa jeszcze około trzech godzin.

Blondyn skinął głową, choć wewnętrznie czuł, że ta odpowiedź go nie uspokaja. ,,Według harmonogramu" te słowa brzmiały mechanicznie, bezosobowo. Próbował wyczytać z jej tonu jakąś nadzieję, ale tam jej nie było. Ona sama nie wiedziała, czy Amber żyje, czy nie. Tylko czas mógł przynieść odpowiedź, a to czekanie było nie do zniesienia.

Nie mówiąc nic więcej, odszedł od lady i ruszył w kierunku korytarza naprzeciwko sali, w której kilka godzin wcześniej leżała jego dziewczyna. Nogi miał jak z ołowiu, każda kolejna chwila wydawała się cięższa niż poprzednia.

Gdy dotarł do rzędu krzeseł, usiadł, oparł ręce o kolana, a dłonie znowu wplątały się w jego włosy.  Zamknął oczy i zaczął liczyć w myślach. Jedna sekunda, druga, trzecia, czwarta...

Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko czekać. Liczby dawały mu chwilowe ukojenie, bo były proste, przewidywalne. Skupiał się na nich, jakby w ten sposób mógł oderwać się od emocji, które od wewnątrz go przygniatały. Było to jak próba złapania oddechu, kiedy wszystko inne zaciskało się wokół jego serca.

Każda sekunda wydawała się wiecznością, a JJ wiedział, że te trzy godziny będą najdłuższymi w jego życiu.

・✧・✧・✧・✧・✧・

Dwieście dziesięć minut.

Dwanaście tysięcy sekund.

Trzy i pół godziny.

Maybank liczył każdą chwilę, jakby to od tego zależało jego przetrwanie. Siedział na twardym, niewygodnym krześle, wpatrując się w korytarz, gdzie co jakiś czas przechodzili pielęgniarki i lekarze.

Czas ciągnął się niemiłosiernie, a każda sekunda była niczym odliczanie do nieznanej przyszłości, która mogła przynieść zarówno ulgę, jak i największy ból, jaki kiedykolwiek odczuje.

Siedział tam przez całe trzy i pół godziny, aż nagle drzwi oddziału operacyjnego otworzyły się z cichym trzaskiem.

JJ natychmiast podniósł głowę, serce biło mu tak mocno, że niemal je słyszał w uszach. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna, chirurg w szpitalnym uniformie, jego twarz była zmęczona, ale pełna skupienia.

– Panie Maybank – odezwał się spokojnym tonem, choć to jedno proste zdanie sprawiło, że chłopak poczuł, jak świat wokół niego na chwilę zamarł.

Wstał gwałtownie, ignorując zawroty głowy i pulsujący ból, który narastał od zbyt długiego siedzenia.

– Co z nią? – zapytał, jego głos drżał, a myśli kotłowały się w głowie. Czuł się tak, jakby był na skraju przepaści, nie wiedząc, czy zaraz spadnie, czy ktoś poda mu rękę.

Chirurg spojrzał mu prosto w oczy, a potem powiedział te dwa słowa, które zdawały się rozjaśnić wszystko wokół.

– Operacja się udała.

Chłopak poczuł, jak cały świat wraca na swoje miejsce. Przez sekundę nie mógł złapać oddechu, ale potem wypuścił powietrze z płuc z taką siłą, jakby przez te wszystkie godziny wstrzymywał oddech.

Nogi się pod nim ugięły, więc ponownie usiadł na krześle, tym razem z wyraźną ulgą. Z jego serca, które przez te dwieście dziesięć minut było zaciśnięte przez niepokój, spadł ogromny ciężar.

– Jak na razie nie wystąpiły jeszcze nie pożądane skutki, ale będziemy monitorować pacjentkę – kontynuował lekarz. – Powinna się obudzić za dwie lub trzy godziny, więc dopiero wtedy proszę ją odwiedzić. Nie może się również przemęczać, prawdopodobnie będzie potrzebowała parę dni snu.

– Jasne – chłopak uważnie go słuchał, kiwając głową. – Co będzie mogła jeść? Chciałbym coś kupić.

– Przez następny tydzień tylko jedzenie w płynach – odpowiedział mężczyzna, po czym położył dłoń na ramieniu Maybanka. – Musisz wiedzieć, że macie ogromne szczęście. Rzadko kto przeżywa tak poważne operacje.

– Dziękuje bardzo – JJ uśmiechnął się i ścisnął rękę z lekarzem, który kilka sekund potem odszedł.

Blondyn uniósł spojrzenie do góry i również cicho podziękował. Nie miał pojęcia kto znajdował się nad nimi, ale zdał sobie sprawę, że będzie mu wdzięczny do końca życia.

Wyciągnął komórkę i wysłał krótką wiadomość do Johna B, który nie pisał mu nic od kilku godzin. Zmarszczył brwi, widząc powiadomienie, że wiadomość nie doszła, ponieważ druga osoba nie ma zasięgu. Zgodnie z planem brunet miał być już w drodze do szpitala razem z Kie i Pope'm. Powinni przebywać na wyspie, na której był zasięg.

Maybank westchnął i postanowił napisać kolejne wiadomości do chłopaka, po czym schował telefon do kieszeni.

・✧・✧・✧・✧・✧・

Blondynka otworzyła wolno oczy, mrugając kilka razy, by przyzwyczaić się do jasnego światła, które raziło jej wrażliwe źrenice. Przez moment miała wrażenie, jakby świat wokół niej był zamglony, myślała, że jest w innym wymiarze.

Gdzie ja jestem? – przeszło jej przez myśl, kiedy zauważyła białe, sterylne ściany oraz szpitalne sprzęty wokół niej. Ciche piknięcia monitora serca i ledwie słyszalne szumy dochodzące z korytarza potwierdzały to, czego nie chciała jeszcze przyjąć do wiadomości, znajdowała się w szpitalu. Tylko dlaczego? Co się stało?

Zmarszczyła czoło, próbując przywołać wspomnienia, ale te wydawały się rozmyte, jak gdyby wypadły z jej umysłu. Czuła jakąś dziwną pustkę, jakby coś jej umknęło. Nagle jednak, jak strzał, uderzyły w nią obrazy – podróż do szpitala, pożegnanie z JJ'em, słowa lekarza.

Poderwała się gwałtownie, ale zaraz tego pożałowała. Przeszywający ból wybuchł w jej brzuchu, a ona syknęła głośno, natychmiast opadając z powrotem na poduszki. Rana przypomniała o swojej obecności, a palący ból rozlał się po jej ciele, mimo działania środków przeciwbólowych.

– Nie ruszaj się, Amber – usłyszała stanowczy głos.

Spojrzała w bok i zobaczyła stojącego nad nią chłopaka, którego oczy były szeroko otwarte z niepokojem. Pochylił się nad nią, delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu, jakby bał się, że jeden niewłaściwy ruch mógłby ją zranić jeszcze bardziej.

– Jak się czujesz? – zapytał szeptem.

Jego twarz była blada, wyraźnie zmęczona, jakby nie spał przez całą noc, czekając na moment, kiedy ona w końcu się obudzi. Oczy miał rozbiegane, włosy potargane przez ciągłe przeczesywanie ich palcami. Amber patrzyła na niego, a prosto w jej serce trafiło uczucie poczucia winy.

Blondynka przełknęła ślinę, czując nieprzyjemną suchość w gardle, która stawała się coraz bardziej irytująca. Próbowała przełknąć jeszcze raz, ale wydawało się to tylko pogarszać sprawę. Zamiast ulgi, poczuła narastającą frustrację, a cichy jęk uciekł z jej ust.

– Patrząc na mój stan sprzed paru godzin, jest w porządku – wykrztusiła z chrypą, zdając sobie sprawę, że jej głos brzmi obco i słabo, jakby należał do kogoś innego.

Maybank, jakby wyczuwając jej myśli, pochylił się bliżej. Jego ciepłe spojrzenie zdawało się łagodzić nieco napięcie, które narastało w Amber. Delikatnie uniósł kąciki ust, a jego wyraz twarzy nabrał miękkiego, troskliwego wyrazu.

– Nie mogę dać ci jeszcze nic do picia, bo musi minąć sześć godzin od operacji – wyjaśnił spokojnie, dotykając jej ręki, jakby próbował ją uspokoić. Był tak blisko, że dziewczyna mogła wyczuć delikatny zapach jego wody kolońskiej, ten sam, który zawsze kojarzył jej się z bezpieczeństwem. – Mówiłem, że to jeszcze nie koniec. Nie uwolnisz się ode mnie tak szybko.

Jego słowa, choć miały być żartem, niosły ze sobą ukojenie. Siostra Johna B poczuła, jak napięcie w jej ciele odrobinę opada. Zrozumiała, że JJ nigdy jej nie zostawi, choćby miała zabić innego człowieka, on by przy niej został. Udowadniał to w każdej cięższej sytuacji. Starał się rozwiązywać razem ich problemy i otwierać się przed nią, mimo, że było to dla niego trudne.

– Całe szczęście.

・✧・✧・✧・✧・✧・

JJ otworzył drzwi do domu i od razu poczuł niepokój. W powietrzu unosił się zapach wilgotnego drewna, a wszystkie światła były pogaszone. Wewnątrz panowała przytłaczająca cisza. Brak szmerów, kroków czy głosów oznaczał jedno - nie było tam ich.

Przeszukał wszystkie znane sobie miejsca, w których John B, Pope i Kie mogli przebywać. Zaczął od ich ulubionych zakątków na plaży, potem sprawdził wzgórza, a nawet odwiedził restaurację rodziców Kiary, gdzie czasem zjawiali się wieczorem.

Każda kolejna lokalizacja tylko potęgowała jego frustrację, nigdzie nie było śladu jego przyjaciół. Ostatnim miejscem na jego liście był dom bliźniaków, gdzie spodziewał się znaleźć przynajmniej jedną z osób, ale tam też panowała niepokojąca cisza.

Zmęczony i coraz bardziej zdenerwowany, chłopak opadł na krzesło. Czuł, jak narastający stres i bezsilność zaczynają go przytłaczać.

Maybank chwilę wpatrywał się w ekran swojego telefonu, a potem ponownie wybrał numer do Johna B. Sygnał ciągnął się w nieskończoność, ale jak za każdym razem, brunet nie odebrał. To już kolejny raz, kiedy próbował się do niego dodzwonić, ale odpowiedzią była tylko głucha cisza.

Odrzucił smartfona na stół i przeczesał nerwowo ręką włosy. Zaczynał tracić cierpliwość, a każda minuta bez jakiejkolwiek informacji potęgowała jego lęk. Mimo tego, starał się zachować spokój - zwłaszcza dla Amber.

Nie powiedział jej jeszcze nic o zniknięciu przyjaciół. Spała przez ostatnie cztery dni, lecz nawet gdyby była przytomna JJ nie chciał dodatkowo obciążać jej myśli. Wiedział, że zamartwianie się mogłoby jedynie pogorszyć jej stan, a zależało mu na tym, by jak najszybciej wróciła do zdrowia.

Blondyn mógł tylko zgadywać, co tak naprawdę działo się z nimi stało W głowie wciąż odtwarzał różne scenariusze. Wiedział, że byli na statku, więc istniała szansa, iż utknęli na otwartym morzu albo w nieznanym im miejscu. Modlił się w duchu, żeby byli bezpieczni, aby wyszli z tego cało. Nie byłby w stanie znieść utraty kogoś bliskiego.

Kiedy myśli o przyjaciołach stały się zbyt przytłaczające, chłopak postanowił zająć się czymś, co mogło choć na chwilę odciągnąć jego uwagę od niepokoju.

Był już w domu, więc doszedł do wniosku, że powinien przygotować go na powrót Amber. Wiedział, że jej wyzdrowienie może zająć jeszcze tydzień, może nawet dłużej, ale potrzebował czegoś, co pochłonęłoby jego myśli i ręce. Sprzątanie wydawało się idealnym zajęciem, a dodatkowo sprawi, że jego dziewczyna po powrocie będzie miała czysto.

Gdy skończył, poczuł, że potrzebuje odetchnąć od czterech ścian. Wyszedł na zewnątrz i spojrzał się na swój motor. Szybka jazda zawsze pomagała mu oderwać się od problemów, przynajmniej na chwilę.

Wsiadł na pojazd, uruchomił silnik i poczuł znajome wibracje, które zawsze dawały mu poczucie wolności. Tym razem jednak nie pojechał do szpitala, gdzie przebywała Amber.

Zamiast tego, skierował się w zupełnie inną stronę - w odludny teren, z dala od ludzi, domów i zgiełku. Droga przed nim ciągnęła się w nieskończoność, a jedynym towarzyszem była cisza i szum wiatru. Czuł, jak każdy kilometr pozwala mu odetchnąć głębiej, oczyścić myśli, choć na moment zapomnieć o tym, co się dzieje. Ale nawet na pustkowiu nie mógł całkowicie uciec od niepokoju, który wciąż czaił się gdzieś w jego głowie. W pewnym sensie wiedział, że prędzej czy później będzie musiał stawić czoła temu, co nadchodzi, nieważne, jak bardzo by tego nie unikał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top