To samo stare g*wno
– Może mu ogolimy klatę?
– On nie ma włosów na ciele, Dopinder.
Gwiazdy pod oczami. Wade zamrugał, głosy, słyszalne dotąd jakby trzymał głowę pod wodą wyostrzyły się, stały się wyraźniejsze; zobaczył nad sobą Ellie, „obudził się", powiedziała i w polu jego widzenia pojawiła się głowa Laury. Podniósł swoją.
– No nie podnoś tego łba, na litość boską – El popchnęła go na poduszkę. – Przydzwonili ci czymś konkretnym. Czymś na serio konkretnym.
– Broń z adamantium – Laura odezwała się, krzyżując ręce na piersi. – Mówiłam. Spójrz na niego, nie może zebrać myśli.
– Gdzie ja do cholery jestem? – spytał, miały pieprzoną rację. Nie mógł ogarnąć, co się do chuja stało, ani gdzie się znajduje, nic nie pamiętał. Przynajmniej tak mu się wydawało. Dopiero po chwili zaczął sobie przypominać, zatoka Newark. Sprali z Loganem gości, którzy śmieli zadrzeć z Peterem. Szli wzdłuż kanału, gdy nagle dostał czymś w pałę. – Gdzie on jest? – przypomniał sobie wszystko i usiadł na łóżku, Ellie i Laura zaprotestowały głośno, zignorował je. Popatrzył na nie, na każdą z nich z osobna. – Gdzie on kurwa jest?
– Kto?
– Logan! – Jakby nie wiedziały. – Byliśmy tam razem. Znalazłyście go?
– Ja znalazłam ciebie – Laura potrząsnęła głową. – Leżałeś nieprzytomny na nabrzeżu. Jesteśmy w naszej kawalerce. – Kawalerka jej i Logana. No oczywiście. Wade podniósł wzrok, do sypialni Laury, gdzie go położono, weszła Yukio z tacą, stały na niej cztery filiżanki na spodkach i dzbanek.
– Och, Wade – przystanęła na jego widok. – Obudziłeś się! – Jej głos był równie piskliwy co zwykle. – Nie zabrałam dla ciebie filiżanki, wrócę po nią do kuchni.
Spojrzał pod ścianę i zobaczył Dopindera.
– Ktoś was napadł? – El zmarszczyła czoło. – Al twierdzi, że całe mieszkanie jest w drzazgach. Ktoś was tam zaatakował?
– Nie, to było... – O Boże. W uszach mu dzwoniło, to rzeczywiście dziwne, bo normalnie ciosy nie działały na niego w ten sposób. Czymkolwiek oberwał, musiało być w istocie nietypowe, by załatwić go tak na amen. Broń z adamantium. Być może. Tyle że do zbudowania broni, czegoś ciężkiego, co byłoby w stanie go tak powalić, ktoś musiałby dysponować niezłą jego ilością, a nie leżało na ulicach. – Nikt nas nie napadł – potarł sobie czoło. – My... Spraliśmy się trochę.
– Jasne – Ellie posłała mu wykrzywiony uśmiech, akurat. Sprali się. – Bo ci kutasie uwierzę. Przyszedł ci do głowy jako pierwszy po wybudzeniu się z nieprzytomności i to pewnie faktycznie dlatego, że żeście się wcześniej „sprali".
– Ej, nie wszyscy jak ty muszą lubić przedstawicieli własnej płci. Czaisz? – Spuścił stopy na podłogę, Yukio wróciła z kuchni z dodatkową filiżanką. – Dzięki, Yukio, nie zostanę – minął ją. – A ty co, Dopinder? Żeby ktoś tobie klaty nie ogolił. Gdzie są moje, kurwa, buty?
– Wade – Laura zeskoczyła z łóżka i ruszyła za nim, do korytarza, a później pod drzwi. Złapała go za ramię. – Ochłoń – pociągnęła go za nie, obrócił się i spojrzał jej w oczy, a w nich... ujrzał Logana. Była do niego tak cholernie podobna, miała taki sam, identyczny stanowczy wzrok. Nawet jej uchwyt był podobny. – Wiem, że Logan zniknął, upłynęło trochę czasu. Przeleżałeś nieprzytomny trzy godziny. Próbowałam namierzyć jego telefon, ale coś zakłóca sygnał.
Patrzył na nią, przez chwilę. Wreszcie strącił jej rękę ze swojego ramienia, lekko.
– Wrócę tam. Nad zatokę – namierzył swoje buty w kącie. Sięgnął po nie. Na szczęście nie rozebrali go z reszty stroju, nie musiał go na siebie wciągać. – Ktokolwiek go ze sobą zabrał, nie mógł zrobić tego niezauważenie i niczego po sobie nie zostawić. Odjebaliście fuszerkę, jak zwykle i trzeba po was poprawiać! – wciągnął buta na stopę, ze złością. Stracił przy tym równowagę i klapnął na dupę, na panele w przedpokoju, złość, frustracja i smutek zalały go równocześnie, sprawiając, że utracił siły. Ukrył twarz w dłoniach.
– Wade – Laura powtórzyła jego imię, przykucnąwszy przy nim. – Przecież go znasz. Wszyscy go znamy. Na pewno nic mu nie jest.
– Czyżby? Jeden twój Logan już dał się zaciukać. Był tam przeze mnie, ja wyciągnąłem go do tego jebanego portu... I ja go odszukam. Przyprowadzę gnoja z powrotem, nie ma tak, że sobie mnie przeleci i resztę ma w piździe. Ma kupić pierścionek, oświadczyć mi się i zbudować mi dom! I zasadzić drzewo. Bo o syna może być trudno. Chyba, że nie znam jeszcze wszystkich swoich mutacji. – Wstał. Ellie przewróciła w drzwiach sypialni oczami.
– Wiedziałam – burknęła, Dopinder popatrzył na nią, jakby nic nie zrozumiał.
– Chcą mieć drzewo zamiast syna?
– Pieprzą się, Dopinder!
– Tak, pieprzyliśmy się – Wade zgodził się z nią. – I mam ochotę na więcej, więc nie ma opcji, że on sobie zniknie. – Ściągnął na twarz maskę. – Maksymalne staranie. Po powrocie chętnie zjem jajko na miękko.
– Postawię! – Dopinder wyrwał do kuchni.
– No no, panie Logan. – Brakowało rękawiczek. Ubrał je i naciągnął dobrze na palce. – Lepiej szykuj tyłek, bo czeka nas bardzo tęskny seks.
– Ugh – El poszła za Dopinderem.
– Maksymalne staranie – powtórzył do siebie. Chwycił za gałkę.
♥
Wade nie miał w zwyczaju grywać w karty, a szkoda, bo przy całym swym szczęściu w „miłości", nazwijmy to, w kartach powinien był zgarniać całe pule. To nie było fair. Ludzi, na których mu zależało, spotykały same złe rzeczy. Aż dziw brał, że starej Al nie przejechał jeszcze autobus! Vanessa. Peter. Nie żyliby, gdyby on nie odkręcił tego cudownym sposobem. Ba, zostaliby po tym unicestwieni raz jeszcze, przez Paradoxa, a potem przez Cassandrę Novą, tyle że on i Logan temu zapobiegli. W sumie Logan mógłby się do tego odnieść, on też tracił ludzi, którzy stawali się dla niego ważni. W swoim uniwersum akurat przyjaciół X-Menów, ale prawda była taka, że żadnemu wariantowi Wolverine'a we Wszechświecie nie było nigdy łatwo. Dobrali się. Mieli tak samo w życiu przesrane.
Wrócił do miejsca, gdzie zgasło mu światło i dokładnie przeszukał cały teren, jednak napastnik, kimkolwiek był, nie zostawił po sobie nitki. Rozpadało się, przysiadł więc na ławce i siedział tam, w deszczu, zastanawiając się, jak znajdzie kurewskiego Logana, nie mając żadnego tropu, nie podejrzewając, kto mógłby go uprowadzić i DLACZEGO, nie był pieprzonym Liamem Neesonem! Znajdę cię i zabiję cię. Jasne. Tylko że najpierw faktycznie musiałby gościa znaleźć!
– Miałeś mi kupić pierścionek! – wyrzucił Howlettowi na odległość i poczochrał się po nieistniejących włosach, ugh. Frustrowało go, że ledwo udało mu się zaciągnąć faceta do wyrka, rozpłynął się w powietrzu. A tyle miał jeszcze na niego pomysłów!
Krople deszczu lądowały na jego głowie i spływały po masce, spływały po ramionach, po rękach. Nie ruszał się. Dostał sms-a od Laury i przeczytał go, lecz na niego nie odpowiedział.
Wade, wróć do domu. Razem coś wymyślimy.
No pewnie. Myślał tutaj! Usłyszał za sobą kroki i przekrzywił głowę, mimowolnie usiłując je zidentyfikować, zrobiło się mokro, więc kroki te cmokały na asfalcie. Słuch miał całkiem dobry, potrafił odróżniać ludzi po sposobie, w jaki chodzili, Loganowi zazdrościł węchu. Skurwiel wyczuwał wszystko.
– Proszę proszę, jaki smutny obrazek – ktoś odezwał się za nim, celowo nie obracał głowy. Próbował w niej przydzielić temu głosowi twarz, nic mu jednak z tego nie wychodziło. – Niebo płacze z tobą nad utraconym kochankiem? Bardzo poetyckie.
Okej, spojrzał, bo nie miał pojęcia ZA CHUJA, kto to może być. Nieznajomy miał na sobie zieloną pelerynę z kapturem, wznoszącą się ponad ramionami i zwężającą ku dołowi tak, że tworzyła kształt głowy kobry.
– Coś ty za jeden – Wade spytał, spokojnie. Ślepia tego faceta lśniły na żółto, widział je wyraźnie, nawet w deszczu i nawet pomimo kaptura.
– Klaus Voorhees. Ale znają mnie raczej jako Cobrę. Byłem kiedyś asystentem profesora, który łudził się, że odkryje wszechstronne antidotum na wiele jadów wielu gatunków węży – Cobra obszedł ławkę, na której siedział Wade, żaden nie spuścił z drugiego wzroku. – Coś poszło mu nie do końca tak, jak oczekiwał. A może dokładnie tak, jak miało pójść. – Zatrzymał się. Uniósł podbródek, dumnie, jakby uważał się za lepszego od swego rozmówcy. – Twój uroczy chłoptaś znał moją siostrę. Viper.
– Żmiję? – Wade wywalił na niego oczy i parsknął, o Boziu. – Tę z „Wolverine'a", z 2013? Tę zieloną mendę? Chyba właśnie poskładałeś mi puzzle, bratku – podniósł z ławki zadek. – Rozumiem – pokiwał głową, jakby głęboko pojmował nagle sens działania nieznajomego. – Sądzisz, że dokonujesz zemsty na Wolverinie, za śmierć jakiejś innej gadziny jak ty, ale wiesz co? Logan, który zabił twoją siostrzyczkę, nie żyje. To jest inny Wolverine, sam go tu sobie sprowadziłem! I tak w ogóle to wcale nie Logan zabił Viper, tylko Yukio! – Zastanowił się, na chwilę. – Nie TA Yukio. Inna Yukio. No wiem, nie da się w tym połapać. – Spod rękawa Cobry wystrzeliła strzałka i trafiła go pomiędzy lewe ramię a szyję. – Osz kurwa! – wrzasnął, zabolało, jakby ktoś trzasnął go w nerwa tępym narzędziem. To był dokładnie taki rozlewający się, tępy ból. – Co ty mi tu dałeś, co to jest? – wyciągnął sobie strzałkę z ciała. Miała kształt kolca od róży. – Gdzie jest... Logan – w głowie mu zawirowało i padł na ten sam fragment nabrzeża w porcie Newark, drugi raz w przeciągu jednej nocy.
– To Cobra – Ellie wybiegła zza rogu. – Brat Viper. Pośpiesz się, laska, nasz duży bobo znowu dał ciała – przekazała Laurze przez telefon i wyłączyła się, Cobra uśmiechnął się do niej i rozpłynął się w nocy, podbiegła do Wade'a leżącego jak kłoda z podręczną apteczką, pełną wielu odtrutek na wiele okazji; heparyna. Antidotum na jad kobry. Rzuciła się przy nim na kolana i wyjęła odpowiednią strzykawkę, podniosła mu łeb, wyglądał fatalnie. – O fuj – stwierdziła, wycelowawszy strzykawką w jego gardło. – Cały się obśliniłeś. No jak dziecko – wbiła igłę. Heparyna popędziła w żyłach Wilsona, przywracając mu władzę nad mięśniami.
– Namierzyłam telefon Logana! – Laura dołączyła do niej, co tchu. – Sygnał pochodzi z hotelu na Long Beach. Budynek jest remontowany, sprawdziłam.
– Dobre miejsce na chwilową kryjówkę. O Boże – El cofnęła się, Wade zakręcił obślinionym łbem. – To obrzydliwe.
– Nie mówi się tak... jak ktoś nie może... tego kontrolować – spróbował stanąć na nogi, wywinęły się pod nim jak galareta. – Chyba mnie fiut sparaliżował – uznał, krótko i jebnął na asfalt, całym sobą, Ellie i Laura pomogły mu podnieść się raz jeszcze. Posadziły go na ławce. – Czuję się co najlepiej jak żul – westchnął i przesunął dłonią po twarzy. – Co za kutas. Frajer! – Machnął pięściami, dając upust swojej złości. – Zagranie poniżej pasa.
– Trudno się zdecydować, czy lepiej, jak jesteś nieprzytomny czy nie – Ellie przerwała mu, pokazując na Laurę. – Ustaliła, gdzie jest Logan. No, przynajmniej gdzie jest jego komórka. – Laura pokazała mu swój telefon. Była na nim zaznaczona lokalizacja.
– Koleś trzyma go na Long Beach? Ouch – Wade opadł tyłem głowy na oparcie ławki. Deszcz moczył dziewczynom włosy, makijaż El trzymał się na jej słodkiej twarzyczce dzielnie, choć kreski poczynały się rozmywać. Laura się nie malowała, nie miała więc tego problemu. – Na Long Beach! Logana! Świetnie. To będziemy potrzebowali łódki. Jest taka zgrabna sztuka, Lucy. Gdzieś niedaleko stąd.
– Damy radę we trójkę? – Laura i El spojrzały na siebie, mogliby zadzwonić po Shatterstara, albo Colossusa. Tylko czy był teraz czas na kompletowanie ekipy? Gdyby nie zjawiła się El, Bóg Jeden wie, co trucizna wstrzelona Wade'owi przez Cobrę ostatecznie by mu zrobiła, może jednak istniał sposób, żeby go zabić. Inny niż założenie sobie obroży pozbawiającej mocy i danie się postrzelić. – No dobra. To gdzie ta łódź, Wade?
Skoro Cobra zjawił się tu, gotów Wade'a zamordować, należało liczyć się z myślą, iż będzie gotowy zabić także Logana, nie czekając dłużej na nic. Musieli pożeglować na Long Beach, najszybciej, jak to było możliwe.
♥
Logan szarpnął ze złością rękami uwięzionymi w ciężkich, grubych łańcuchach, zadzwoniły, a to poniosło się po opuszczonym, pogrążonym w ciemności hotelu echem. W porze jesienno-zimowej zdecydowano się go zamknąć i wyremontować, tu i ówdzie piętrzyło się rusztowanie, folia zasłaniała ściany; znajdował się w holu, tak się mu przynajmniej wydawało. Przestrzeń była bowiem wokół niego dość rozległa, chyba przykuto go do lady recepcji. Kurwa. Szarpnął mocniej, nic z tego. Nie był w stanie zerwać tych łańcuchów.
– Są zrobione z adamantium – Cobra odezwał się do niego, w ciszy i mroku. Był środek nocy, a może nawet bliżej do rana, nie słychać było żadnych przejeżdżających na zewnątrz samochodów, żadnych głosów. – Więc się nie kłopocz. Przyznam, że zebranie takiej jego ilości nie było łatwe, no i zajęło mi swoje. Ale jesteśmy tu, w końcu.
– Przestań pierdolić – Logan warknął na niego, Boże Święty, typa nie dało się słuchać. – Nie wiem, czego ode mnie chcesz!
– Zginęła przez ciebie moja siostra, Viper.
– Nie znam jej! I nie mam zamiaru udawać, że wiem, o co ci kurwa chodzi! – jego ryki odbijały się od ścian. – Ja pierdolę. Ile razy mam tłumaczyć, że nie jestem Loganem z tego uniwersum? Przytargał mnie tu ten wredny pajac! – Łańcuchy zabrzęczały. – Kogokolwiek zabił WASZ Logan, nie mam o tym jebanego pojęcia! Rozumiesz, ty pipo? Nie mam!
– Jakiś problem ze sobą masz za to na pewno – Cobra przyjrzał mu się, przekrzywiając głowę. – I możesz zapłacić za zbrodnie tamtego, jak sądzisz, Logana, skoro jego już nie ma, prawda? Mnie jakoś nie robi to specjalnej różnicy. – Pokazał mu coś małego. – To jest kula z adamantium. Może już się z takimi spotkałeś? Tę zahartowałem w jednej ze swoich specjalnych trucizn. – Załadował nią pistolet. – Zabije cię w sekundę.
– To na co czekasz? – warknięcie.
– Wybrałem się do Newark, żeby rzucić okiem na twojego chłoptasia. Otrułem go moim jadem, ale za rogiem czekała jego koleżanka z heparyną. Więc zapewne przeżył – zmarszczył czoło, jakby się nad tym głęboko namyślał. – Godzinę temu wyłączyłem zagłuszacz fal, jeśli są choć odrobinę sprytni, namierzyli już twoją komórkę. Przyjdą po ciebie. Wtedy zastrzelę cię na ich oczach. – Spojrzał na Logana i uśmiechnął się, obrzydliwie. – Gdybyś go widział. Smutnego w deszczu. Siedział tam jak ostatnia ofiara i myślał o tobie, lało mu na głowę, a siedział i tak.
Logan obnażył zęby, napinając mięśnie. Kurewskie łańcuchy!
– Ma kulę z adamantium – piętro wyżej Wade schował się za filar, ładując własną broń. Coś bulgotało głośno, w dole, w holu, za Cobrą znajdował się zbiornik, w którym grzało się adamantium w ciekłej formie. – Niedobrze. Jeśli wystrzeli, będzie po naszym wściekłym rosomaku.
– Zajmę się tym – Laura wysunęła ostrza.
– Świetnie. To ja biorę na siebie gospodarza, a ty, El, idź po Logana. Rozkuj łańcuchy tymi swoimi promieniami. Uwaga na tamto – pokazał przez barierkę wokół piętra na zbiornik z bulgoczącą breją. – Jak do tego wpadniecie to koniec. Maksymalne staranie, moi państwo. Maksymalne staranie.
– Mógłbyś przestać to powtarzać? – El warknęła na niego.
– To moja mantra!
Zeskoczył z piętra, łupnęło, kiedy wylądował ciężko na zakurzonej posadzce holu. Cobra obejrzał się na niego natychmiast, Wade wyciągnął katany.
– Siemasz! – krzyknął. – Gościu. Żyję! Te twoje strzałki są do dupy! – Za plecami mężczyzny Laura wylądowała na ziemi cicho niczym pająk, Logan zobaczył ją i zastygł, przestając poruszać łańcuchami. – Zdaje mi się, że masz coś mojego – Wade zmrużył oczy. – Lepiej oddaj, bo ja z tym panem nie skończyłem!
Cobra patrzył na niego. Przez chwilę stali tak naprzeciwko siebie, bez słowa, Laura skradała się tak pierońsko cicho, że nikt by tego nie usłyszał – w końcu rzuciła się przed siebie, z krzykiem, wskakując Cobrze na plecy, złapała przy tym za broń w jego ręce. Obrócił się, na jej wrzask, za późno jednak, by zapobiec jej szarży; Wade podbiegł do nich, padł na posadzkę i sunąc naprzód ślizgiem podciął facetowi nogi, Cobra przewrócił się, broń wypadła mu z dłoni, Laura spadła z jego grzbietu. Wade kopnął typa w twarz. Kopnął go raz jeszcze, w ramię, kości w nim przestawiły się i wróciły na swoje miejsce błyskawicznie.
Koleś dysponował jakimś rodzajem samoregeneracji.
Wystrzelił w kierunku Wade'a jadowitymi strzałkami, tym razem Wilson był przygotowany. Wywinął ciałem, jakby tańczył, unikając ich wszystkich i cisnął kataną, wbiła się Cobrze w ramię powyżej łokcia. Wykonał salto, odbijając się od gruntu koło faceta porwał katanę, z rany trysnęła zielonkawa ciecz. Rozrzedzona krew. Ellie przebiegła koło niego, poczuł jedynie, jak poruszyło się powietrze; uderzyła promieniem w krępujące Logana łańcuchy, nie pękły od razu. Ciepło wyzwolone z ciała mutantki topiło je przez chwilę intensywnie, wreszcie adamantium musiało ustąpić jego potężnej energii i puściło, z trzaskiem. Wade przytrzymał Cobrę za przód płaszcza i tłukł go, po mordzie, mężczyzna skurczył się, gwałtownie... Śmignął Wade'owi między nogami jako najprawdziwsza kobra, wąż z kołnierzem, Wade obejrzał się za nim.
– Co, do kurwy? – parsknął, Cobra znalazł się przy Laurze, trzymającej jego pistolet, w mgnieniu oka. Zmienił się z powrotem w człowieka, czy też mutanta, szybciej niż dało się mrugnąć i posłał ku Laurze zatrutą strzałkę. Dziewczyna padła na ziemię jak długa, Cobra odzyskał broń. Wymierzył, ale nie w Logana. W Wade'a.
– Dobranoc, Wade – oświadczył. Pocisk wypadł z lufy, w huku wystrzału, jak w zwolnionym tempie.
Ellie tylko za nim spojrzała. Działanie Logana było szybsze, to były mikroułamki sekund – skoczył przed Wade'a, który się nie poruszył, żadne z nich nie poruszyło się poza Howlettem. Kula wbiła się w jego pierś, to naprawdę działo się, jakby ktoś przepuścił to przez program zwalniający. „Nie", przemknęło tylko Wade'owi przez głowę, kurwa, nie. Adamantium, pomyślał i zmroziło go, Cobra ocenił, co się wydarzyło i uśmiechnął się, z opóźnieniem, wyszczerzył zęby. Oczy zalśniły mu żółtym blaskiem.
Logan upadł ciężko na posadzkę. Jego wielkie ciało znieruchomiało.
Oddech Wade'a zaświszczał cierpko w jego płucach. Schował katany i pochyliwszy się pognał na swego przeciwnika, stopy Ellie odkleiły się od podłogi – ruszyła, by pomóc Laurze, wciąż miała przy sobie heparynę. Powinna była działać szybko. Wade wpadł na Cobrę, złapał go za ramiona i obrócił nim, kopnął go, tym razem kopniak wylądował na piersi cwela. Kopał go, kopał i kopał, a Cobra śmiał się, jakby nie zamierzał już walczyć. Śmiał się szaleńczo, doprawdy wariacko, w pistolecie nie było więcej kul. Zabił Logana. Przecież o to chodziło. Potknął się o krawędź zbiornika z płynnym adamantium, stracił równowagę i wpadł do bulgocącej brei, wrzasnął, gdy adamantium poparzyło mu skórę.
– Zamiast jajka na miękko wystarczysz mi na miękko ty, popierdoleńcu – Wade zatrzymał się nad nim, patrząc, jak się gotuje. Ellie ocuciła Laurę.
Odwrócił się, Logan spoczywał nieruchomo na brudnej posadzce, w samej koszulce, Cobra zdjął z niego skórzaną kurtkę. Wade wrócił ku niemu, wolno, jego kroki niosły się nieprzyjemnym echem w ciszy, jaka zapadła po walce, Laura dyszała głośno i to było wszystko. Nawet Cobra przestał krzyczeć, roztopiwszy się w płynnym adamantium do samego szkieletu. Wilson przystanął, stał tak, przez moment, wreszcie trącił Logana stopą. Nic. Zero. Nawet nie drgnął.
Osunął się przy nim, wolno, na kolana.
– Jaja se robicie, czy co? – spytał, kula wywaliła w jego piersi okrągłą dziurę. Patrzył na nią, zastanawiając się, jak to się, do cholery, stało, co zrobił kurwa źle? – Pierdolone jaja? Jestem przeklęty, do chuja? Dlaczego wszyscy... wszyscy, którzy coś dla mnie znaczą... Czemu to zawsze tak jest... – westchnął, poddając się. Schował twarz w dłoniach, nie wierząc w to pieprzone SZCZĘŚCIE. A raczej jego brak. Każdy, kogo obdarzał choćby najmniejszym uczuciem, kończył dokładnie tak. – Czemu to zawsze tak jest, że jak chciałbym kogoś przy sobie zatrzymać, trafia go szlag? Żartujesz sobie, Logan? Kurwa mać – zaklął, bolało go serce. Boże, bolało go serce. Ellie i Laura patrzyły na niego, nie mówiąc nic. – Miałeś żyć. Nie chciałem, żeby to się stało – ochota na żartowanie sobie z tego przeszła mu zupełnie. Zwykle radził sobie z takimi sytuacjami humorem, teraz już nawet tego mu się nie chciało. Nadawać temu wszystkiemu humorystycznego wydźwięku. – Ja pierdolę – wyrzucił z siebie, gorzko i złapał za materiał koszulki Logana, przyciągnął go sobie do czoła. Oparł się o ramię Howletta, milknąc.
Zapłakałby, gdyby to miało jakiś sens. Czuł w środku pustkę. Pustkę podobną do tej po śmierci Vanessy, tym razem pustka ta zdawała się ciężka, jak coś pustego może być ciężkie? To było. Logan zginął, bo rzucił się, żeby zasłonić go przed strzałem. To on leżałby z dziurą w klacie, gdyby nie to. Miał wrażenie, że grunt pod jego kolanami rozstąpi się i pochłonie go, wciągnie jak ruchomy piasek, czuł się niestabilny. Prawie niematerialny.
– Ty debilu, jak możesz mi to robić? – wyszeptał, w trzymaną koszulkę. – Jak? Nienawidzę cię, ty głupi fiucie.
Logan zamruczał pod nim, od tego pomruku wibracje przeszły przez całe jego ciało. Nie dało się ich, znajdując się tak blisko niego, nie poczuć.
– To nie jest wyznanie miłości, jakiego się spodziewałem.
– Ty jebany... chuju! – Wade puścił go, zdzielił go łapą po głowie. – Pindo głupia! Patafianie! Na pieprzone żarty ci się zebrało! Klaunie! – odepchnął go od siebie, Ellie i Laura zanosiły się śmiechem. Spojrzał na nie, Laura podniosła pocisk, żeby mu go pokazać. Trzymała go w dwóch palcach. – Wymieniłaś je, kiedy nie patrzyłem – Wade trzasnął się w czoło. – No super. Ja się tu spuszczam jak idiota, a ten żyje. Co za kretyn!
– Wade, Wade – Logan złapał go za nadgarstek. Dziura po kuli, zwyczajnej kuli podłożonej do broni przez Laurę, zagoiła się. – Wybacz. Nie mogłem się oprzeć.
– Do dupy z tobą! – Dostał za to pięścią w mięsień. – Nie przyjmuję przeprosin. Posrało cię, zadowolony z siebie jesteś?
Dupek powinien był spać na dywanie, za to, co zrobił. Wiedział doskonale, jak wiele straciłem w życiu i postanowił mi dołożyć – nawet jeśli przysłowiowy kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że idiota dycha, nie poczułem tego, wkurwiony jak nie wiem. Jeszcze tego by mi brakowało, żeby i on zszedł mi na rękach, no do chuja pana. Takie zabawy to nie ze mną. Laura wspaniałomyślnie pojechała przespać się do rezydencji X-Menów, z Ellie, Yukio i całą tą bandą, żebyśmy my mieli kawalerkę dla siebie. Stara ślepa Al oświadczyła nam stanowczo, że dopóki nie doprowadzimy jej mieszkania do porządku, mamy wypierdalać. I że nie życzy sobie, żeby dwóch starych capów gziło się na jej pościeli – wytłumaczyłem, że to był bardzo kulturalny seks. A ona strzeliła mi liścia.
Położyli się obaj w sypialni Laury, zasnęli, bo byli wykończeni. Generalnie wstawał ranek, ale nie dla nich, obaj zarwali noc, może Wade pospał trochę dłużej, bo był nieprzytomny – tak czy inaczej zmogło ich szybko. Logan nie spał dobrze, męczony przez koszmary, śniło mu się, że Jean, Scott i Storm wołają go, a on nie może ich znaleźć, bo za każdym razem, gdy już wydawało mu się, że zbliża się do źródła krzyku, krzyk cichł i rozlegał się z innej strony. Błądził jak we mgle. „Logan?", usłyszał i rozpoznał po głosie Wade'a, „Wade!", zawołał, coś wielkiego skoczyło na niego od lewej. Szpony wystrzeliły mu z knykci, automatycznie. Wbił je w to coś, wbił tak głęboko, że poczuł ciepło.
Otworzył oczy, budząc się, gwałtownie. Przez zaciągnięte zasłony w pokoju było zupełnie ciemno, nie licząc strużki światła przebijającej pomiędzy nimi do środka, przecinającej sypialnię i lądującej na drzwiach. Elektroniczny zegar na szafce pokazywał szóstą dwadzieścia. Logan rozejrzał się, dysząc, w tej nikłej poświacie... zobaczył Wade'a. Nie spał, jego oczy były szeroko otwarte. A pazury Logana – tkwiły w nim, w jego korpusie. Po wierzch loganowej dłoni.
– O Boże, Wade – zrozumiawszy, co zrobił pozwolił, by ogarnęła go panika, szkarłatna plama rozlewała się po szarej koszulce Wilsona wokół miejsca, gdzie szpony wbiły mu się w ciało. Nasączała ubranie wolno i efektownie, tworząc rozpostarty kwiat. – Boże. Przepraszam – wydyszał, nie potrafiąc poruszyć ręką, w swoich cholernych snach robił to często wielu osobom. Wszystkim, których znał, po kolei. Nie panował nad sobą, gdy spał. Śnił o tym, że niechcący ugadza Jean więcej razy, niż pragnął pamiętać. – Przepraszam – powtórzył, spocony, prawa dłoń Wade'a sięgnęła mu do ręki... i dotknęła jej, delikatnie. Nie wyglądało na to, by Wade był tym zaskoczony. Czemu nie był tym zaskoczony? Odpowiedź mogła być jedna, szpony tkwiły w nim już dość długo, by zdążył to zauważyć. Albo obudził się, zanim Logan go trafił.
– Przestań – mruknął i Logan uciszył się, patrząc na niego tylko i nie umiejąc opanować własnego oddechu. – Nie przepraszaj. Wiem, jak to jest, kiedy jawa męczy cię nawet, jak śpisz. Wiem doskonale. – Upływ krwi nie zmniejszał się. Zalewała Wade'owi T-shirta, zajmując coraz prędzej coraz większą jego część. – No, ale mimo wszystko mam wsadzone pewne metalowe części nie do końca tam, gdzie uważam, że powinny być wsadzane, więc je ze mnie łaskawie wyjmij, okej? Tylko powoli. O kurwa – zaklął, Logan cofnął pazury, jak tylko wyszły Wade'owi z ciała rana się zasklepiła i wykrwawianie się zatrzymało. – O fuck – Wade dychnął, opadając głową na poduszkę. – Weź uprzedzaj, jak chcesz mi coś wepchnąć. To było miłe, ale wolałbym, żebyśmy poprzedzili to jakąś grą wstępną.
– Ja pierdolę, przestań tak mówić – Logan padł na swoją połowę łóżka, z twarzą wykrzywioną rozpaczą. – A jakbym trafił cię w głowę?
– Moją czachę można przebić – Wade postukał się po czerepie. – Na wylot, czymkolwiek. I tak przyjdę do siebie.
– A gdybym odciął ci głowę?
– Bez przesady. – Westchnięcie. Podniósł się na bok i oparł się na łokciu. – Nie jest powiedziane, że bym tego nie przeżył, ptysiu. Logan – pociągnął go palcami za podbródek, żeby facet na niego spojrzał. – Daj spokój. Jeśli istnieje na świecie osoba, przy której nie musisz obawiać się, że zrobisz jej kimając coś złego, bo nadziejesz ją przypadkiem na te swoje szpikulce, to jestem nią ja. Czaisz? Nie możesz mnie zabić w taki durny sposób, goję się szybciej niż ty odlewasz. Nie musisz... się... bać – podźgał go w ramię. – Ja i tak wyzdrowieję.
– Co z tego. Nie chcę budzić się ujebany w czyjejś krwi.
Nic nie mówili przez długich parę minut, zegar pokazał wpół do siódmej i włączył się zaprogramowany alarm, Wade sięgnął, żeby go wyłączyć. Położył rękę na ramieniu Logana, obaj leżeli teraz na boku... Logan nie kazał mu jej zabrać, nic nie powiedział. Wade spróbował go do siebie przyciągnąć, najpierw bardzo nieznacznie, potem śmielej – Howlett nie poruszył się, dał mu się przytulić. Wade oparł brodę na jego głowie, zamykając z westchnieniem oczy.
Nie potrafił wyleczyć Logana z jego koszmarów, od tak, podobnie jak Logan nie miał mocy, by wymazać co złe w jego pamięci, by pozbawić go żalu związanego z Vanessą. Ale kiedy tak leżeli razem, ciążące im na duszach złe wspomnienia zdawały się lżejsze. Bo we dwójkę wszystko jest udźwignąć łatwiej. Logan zacisnął palce na koszulce Wade'a i uczepił się jej, mnąc ją w dłoni, odetchnął przez nos, jego spięte mięśnie z wolna się zrelaksowały. Wade także odetchnął.
A potem... Ponownie zadzwonił alarm, bo Wade, zamiast przycisku wyłącz, wcisnął jebaną drzemkę.
the end
Moja pierwsza próba zmierzenia się z Wade'm i Loganem, dajcie znać w komentarzach jak poszło! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top