xPart3x
Idę pustym korytarzem szkolnym, a moje kroki odbijają się głośnym echem po szarych ścianach. Przyspieszam nieznacznie, chcąc jak najszybciej opuścić ten budynek i wyjąć papieros.
Moja ciemna, sportowa torba uwiera mnie niemiłosiernie i wbija się w ramię. Poprawiam ją co sekundę, coraz bardziej poirytowany i odliczam chwile do wyjścia na zewnątrz.
Nagle słyszę krzyki w bocznej części korytarza; zatrzymuję się mimowolnie i nasłuchuję.
Odgłosy walki?
Tak, zdecydowanie.
Co tam się może dziać?
Nie powinienem iść w tamtym kierunku, ale czysta ciekawość przeważa.
Skręcam w lewo, marszcząc brwi i czując w powietrzu zapach niebezpieczeństwa.
Jestem pewny, że dzieje się coś złego, przed czym powinienem uciekać.
Nie robię jednak nic, co mogłoby wskazywać na to, że słucham się jednak mojej intuicji i idę przed siebie z dumnie uniesioną głową, podwijając rękawy i przymierzając do walki.
Kiedy docieram do miejsca, z którego wydobywają się krzyki dostrzegam czwórkę chłopaków, wyżywających się na Luke'u. Przygwoździli go do ściany i okładają pięściami, tak mocno i brutalnie, że nie mogę na to patrzeć. Chłopak nawet nie próbuje się bronić, jakby osądził, że zasłużył na to, co oni robią i po prostu poddaje się ich nieludzkim torturom.
-Odsuńcie się od niego – mówię lodowatym tonem i wpijam w nich wzrok z rozwścieczeniem tak silnie, że kształty powoli zaczynają się rozmazywać. Wpadam w furię, nie potrafię się opanować. Nim zdążę pomyśleć, co właściwie robię, już jestem przy nich, z wściekłością kopiąc jednego po brzuchu.
Pozostali wycofują się i uciekają, zostawiając kolegę, a ja otrząsam się z amoku, nim jest za późno.
Co ja robię?
-Michael! Michael, proszę cię, zostaw go. Zrób to dla mnie, jeśli nie dla nich – słyszę cichy szept przy uchu i czyjeś ręce odsuwają mnie od czarnowłosego, słaniającego się na kafelkach.
-Przepraszam, po prostu nie mogłem pozwolić, by... Nie mogłem stać bezczynnie... Niech cię diabli, Luke, dlaczego się nie broniłeś, do cholery?! - krzyczę, wyswobadzając się z jego żelaznego uścisku.
-Kiedyś zrozumiesz – mówi spokojnie, pomagając się pozbierać chłopakowi.
-A zresztą... Rób, co chcesz, to nie moja sprawa, nie moje życie – cedzę, machnąwszy pogardliwie na to ręką i odchodzę.
-Michael! Porozmawiajmy, proszę – szepcze Luke, podbiegając do mnie i łapiąc za rękę.
-O czym? - pytam z wściekłością i wyrywam się z uścisku.
-Mam pewien pomysł. Na grę. Słyszałem, że jesteś graczem – mówi pewnie, przewiercając mnie na wylot swymi błękitnymi oczami.
-Jak się nazywa? - zasłaniam ręką usta, by powstrzymać ziewnięcie i patrzę na niego ze znużeniem.
-Gra o śmierć. Zagrajmy w grę o śmierć – odpowiada, przeczesując włosy palcami, a w jego oczach zauważam wyraźne wyzwanie.
Wiem, że nigdy nie zapomnę jego słów, które zaważyły nad moim życiem.
Wiem, że nigdy nie zapomnę jego wzroku, w którym czaiło się jawne wyzwanie.
Wiem, że nigdy go nie zapomnę.
Diagnoza: zaniki pamięci.
____________________________________________________________________
Misie, co sądzicie o tym rozdziale? Mam nadzieję, że was nie zawiodłam xx
Dziękuję za te wszystkie gwiazdki, komentarze, to naprawdę daje mi niezłego emocjonalnego kopa i przywraca wiarę we własne siły! Dziękuję, że jesteście <3
Więc do następnego, ściskam was ciepło! xx <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top