I 31 I

Minęło kilka godzin odkąd to się stało. Nie wiedziałam, że przez taki krótki okres czasu można znienawidzić siebie i swoje ciało. Nie mogłam na nie patrzeć.

Zgwałcono Cię, podła szmato.

Zasłużyłaś na to.

Już nikt nigdy Cię nie dotknie.

- Spierdalaj z mojej głowy! – wrzasnęłam, chwytając się za włosy i niemal je wyrywając z frustracji, która z minuty na minuty nasilała się. Wybuchłam gromkim płaczem, po chwili okładając pięściami ścianę.

- Cassie... - cichy dziewczęcy głos spowodował, że zamarłam w miejscu. Odwróciłam się w stronę Donatelli cała podenerwowana i we łzach. Jej oczy również błyszczały wilgocią. – Wszystko będzie dobrze – pocieszyła mnie, delikatnie pocierając dłonią moje plecy. Zepchnęłam ją z siebie, lecz ona nieustępliwie to robiła, aż w końcu się poddałam.

Ona nie zrobi Ci krzywdy. Ona jest tą dobrą.

- Dowiódł swego Cassie, już Cię nie dotknie – powiedziała cicho.

- On w ogóle nie miał prawa mnie dotykać – odparłam bezpłciowo, patrząc w białą poduszkę.

- Wiem, skarbie, wiem... - westchnęła. – Nie możesz się poddać. Musisz myśleć o Niall'u.

- On też mnie wkrótce skrzywdzi. Przez Bill'a mnie nie dotknie, nigdy więcej nie pocałuje... - mój głos zaczął się stopniowo łamać, aż w końcu szloch odebrał mi jakąkolwiek zdolność mowy.

- On Cię kocha, Cassie, on nie jest Bill'em – poczułam jak jej ramiona otulają mnie lekko. Wtuliłam się w nią mocno, płacząc jeszcze mocniej, niż chwilę temu. – Musisz być silna dla Niall'a. Zobaczysz, że wszystko potem obróci się na Twoją korzyść, a Bill zginie.

- Sama zabije chuja własnymi rękoma! – krzyknęłam płaczliwie.

- Cśś... - uciszyła mnie Don, uspokajającym głosem. – Niall Ci pomoże, ja również. Uda nam się to przetrwać, zobaczysz – jej dłoń pogłaskała mnie po włosach.

- Musimy stąd uciec... ja tutaj nie wyrobię Don... - wychlipałam.

- Już niedługo.

W pewnym momencie ktoś wszedł do pokoju. Odwróciłyśmy się z Don jak oparzone w tamtym kierunku. Stał tam Niall... Mój Niall... który trzymał pistolet tuż przy jego skroni. Zastygłam w bezruchu.

- Powiedz mi Timmy, jak mogę się stąd wydostać? – zapytał groźnym głosem mężczyznę, trzymając palec na spuście. Facet bał się. Cholera, mało powiedziane : był przerażony! Cały drżał.

- Tylnym wyjściem przez kuchnię – powiedział drżącym głosem, zerkając to na mnie to na Don nerwowo.

- Gdzie macie broń? – mężczyzna skinieniem głowy pokazał szafę, która mieściła się niedaleko łóżka, na którym byłam z Don. Na twarzy Niall'a pojawił się uśmiech. – Na drugi raz pamiętaj Timmy, że Niall'a Horana do cholery się nie więzi – i nacisnął za spust. Krzyknęłam razem z Don widząc jak krew rozbryzguje się wokół mężczyzny. Niall puścił go i ten z łoskotem upadł na podłogę, całkowicie nieruchomy. Nie żył. – Drogie Panie, nie mamy wiele czasu. Spadamy stąd – Niall posłał nam gorzki uśmiech. – Otwieraj szybko szafę Donatella – rzucił stanowczo, zamykając za sobą drzwi na zamek. Teraz już nic mi nie groziło. Był ze mną Niall. „On nas uratuje..." mój umysł powtarzał to jak mantrę. Donatella pognała do szafy, otwierając ją. Na ziemię spadła masa broni : noże, karabiny, colty... Zrobiło mi się słabo.

Wtedy spojrzał na mnie. Jego wzrok automatycznie stał się łagodny, a po jego alter ego nie było nawet śladu. Nie wiedziałam jak się zachować... Czy będzie mnie jeszcze kiedykolwiek chciał po tym, co zobaczył?

- Cassie – wyszeptał, idąc powoli w moją stronę. Napięłam się, co zauważył i przystanął na chwilę. – Nic Ci nie zrobię, maleńka – Niall rzucił broń na ziemię i pokazał swoje ręce. – To ja, nie on – dodał pewniej i głośniej. Nie spuszczałam z niego wzroku.

To jest Niall, nie on. On Ci nie zrobi krzywdy.

- Niall – zaszlochałam, wstając i biegnąc w jego stronę. Niemal od razu chwycił mnie w ramiona, a jego ręce oplotły mnie wokół talii. Jego dotyk był... inny. Nie czułam obrzydzenia. To był mój Niall. Dotykiem wyrażał swoją miłość do mnie.

- Boże, za wszystko Cię przepraszam... Już nigdy nie pozwolę, by stała Ci się krzywda – odparł niskim głosem, spoglądając na mnie. – Jak się czujesz?

- Teraz już lepiej – uśmiechnęłam się przez łzy. Również to uczynił i musnął moje czoło ustami. – Kocham Cię, Niall.

- Ja Ciebie też, aniołku – szepnął.

- Przepraszam, nie chciałabym wam przerywać, ale do cholery, musimy się stąd wydostać! – miłosną sielankę przerwał nam głos Donatelli. Oboje spojrzeliśmy na nią. Przyglądała się nam z szerokim uśmiechem. – Miłość swoją drogą, przyjdzie na to czas, ale nie wiem jak wy, ja do jasnej kurwy chcę opuścić to miejsce raz na zawsze.

- Dobra myśl – mruknęłam.

W ciągu kilku minut każde z nas było już uzbrojone od stóp po głowę w broń i w kamizelki kuloodporne. Byliśmy gotowi do ucieczki.

- Nie rozdzielamy się, moje Panie. Idziecie za mną i kryjecie tyły, a ja rozwalam wszystko co się poruszy, jasne? – posłusznie pokiwałyśmy głowami, trzymając przy sobie kurczowo karabiny.

- Mamy jedną szansę, do drugiej już nie dożyjemy – powiedziała Donatella, obojętnie zerkając na martwego mężczyznę w kałuży krwi. Ja nie mogłam. Nie byłam w stanie. – Do Londynu długa droga.

- Pomyślałem o tym już wcześniej – Niall wyjął ze swojej kieszeni nieznajome kluczyki i portfel. – Ten tuman miał wszystko przy sobie jak na tacy.

- Tu mieszkają same debile, więc co się dziwić – warknęła Don, wywracając oczami. – Wychodzimy? – zerknęła na nas.

- No wyboru już nie mamy – westchnął Niall zręcznie przekręcając zamek w drzwiach i otworzył je. – Ruszamy! – krzyknął.

Cała nasza trójka wybiegła z pokoju. Niall od razu ruszył na przód po cichu, będąc niczym zwierzę przygotowujące się do ataku. Takiego go poznałam i taki właśnie mnie pociągał. Na piętrze nie napatoczyliśmy się na nikogo. Było to aż za dziwne, gdyż... po prostu coś było nie tak. Musieli usłyszeć wystrzał, gdy Niall zabijał tego mężczyznę. Musiało się to im obić o uszy.

W ciągu minuty znaleźliśmy się na dole. Strach krążył w moich żyłach, zmieszany z rosnącą adrenaliną. Choć moje dłonie trzęsły się, ściskały mocno broń i w stanie konieczności byłam gotowa strzelić. Szczególnie do Bill'a.

- Nie ma tu kamer? – zapytał Niall Donatellę. Ta pokręciła głową.

- Tylko w niektórych pokojach, Bill nie chciał ich w całej posesji – szepnęła. W końcu dotarliśmy do schodów, po których cicho zeszliśmy. – Pewnie ich nie ma.

- Jak to nie ma? – zapytałam zdziwiona, rozglądając się wokół siebie. Było pusto i bardzo cicho.

- Czasami jadą do domów publicznych, by szukać nowych zdobyczy. Dzisiaj musiał być ten dzień – uśmiechnęła się.

- Niech się nimi udławią – syknęłam.

- Nikogo nie ma, zwiewamy – oznajmił Niall. Przeszliśmy do kuchni, gdzie nie było już tak zupełnie cicho.

- Posłuchajcie – powiedziałam i wszyscy ucichliśmy. Miałam rację. Skądś było słychać tykanie. Moje serce przyśpieszyło. Wsłuchując się bardziej znalazłam miejsce, z którego ono dochodziło. Otworzyłam prędko lodówkę.

- Kurwa mać! – wrzasnął Niall, wpatrując się wściekle w bombę, która wskazywała półtorej minuty do wybuchu. – Spierdalamy! – Niall podbiegł do kuchennych drzwi, które okazały się zamknięte. Spojrzałam przerażona na Don. – Musimy uciec głównymi, za mną – rozkazał Niall. Puściliśmy się biegiem przez budynek. Niall kopniakiem wyważył główne drzwi, które również okazały się zamknięte i niemal tempem zawodowych biegaczy sunęliśmy wzdłuż trawnika do jedynego auta, które stało kilkanaście metrów przed nami. To była scena niczym z filmu o Bondzie, lecz to nie był, a cholerne życie!

Gdy tylko dobiegliśmy Niall otworzył auto, a ja z Don wpakowałyśmy się do środka, Niall chwilę później zasiadł za kierownicą. Włożył kluczyki do stacyjki i odpalił auto dopiero za drugim razem. Niall nacisnął pedał gazu i ruszyliśmy. Gdy byliśmy już z kilometr za posesją Bill'a, rozległ się głośny huk. Bomba wybuchła.

A ja wtedy dopiero odetchnęłam z ulgą, nawet nie zerkając na tamto miejsce. Było moim przekleństwem.

- Mówiłaś, że nie uda się nam uciec – spojrzałam na Don, która zaśmiała się dźwięcznie.

- Kłamałam.

- Gdzie my w ogóle jesteśmy? – zapytał Niall, zerkając na dziewczynę w lusterku.

- W na obrzeżach Amsterdamu.

- Serio? – wybałuszyłam na nią oczy. – Na Holandię to mi nie wygląda – Don tylko wzruszyła ramionami i spojrzała na widok za oknem, uśmiechając się delikatnie. Również to uczyniłam, opierając czoło o szybę. Wtedy dopiero odczułam jak bardzo zmęczona byłam, głodna i wyczerpana psychicznie.

- Hej – poczułam ciepłą dłoń Niall'a na swojej. Popatrzyłam na niego spod przymkniętych powiek. – Wszystko w porządku? – spytał. Wiedziałam o co mu chodzi. Pokręciłam głową, ściskając jego palce swoimi.

- Potrzebuję Cię, Niall – szepnęłam.

- Już nigdy Cię nie opuszczę. Przejdziemy przez to razem – przyrzekł.

- Wierzę Ci – mruknęłam, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.

Teraz musiałam wrócić do rzeczywistości.

***

- Poniekąd nasza sprawa jest zakończona. Dla Bill'a nie żyjemy – stwierdziłam, gdy Don z Niall'em pozbywała się broni, wrzucając je do pobliskiej rzeki. Ja zostałam w aucie i obserwowałam wszystko z boku.

- Myślisz, że tak łatwo w to uwierzy? – Don spojrzała na mnie pytająco, wrzucając ostatni karabin do wody. – Samochód, który stał pod posesją zniknął.

- Przecież ten Timmy mógł zwiać, a po wybuchu z naszych ciał by i tak nic nie zostało...

- Bill mógł to tak samo wszystko zaplanować – wtrącił się w moją wypowiedź Niall, wracając na miejsce kierowcy, a Don na tylne siedzenia i po minucie znowu byliśmy w drodze. – Dziwnym trafem bomba znalazła się w lodówce, ten typ mnie rozwiązał... choć i tak bym to zrobił bo czułem, że coś się święci.

- Nie roztrząsajmy już tego. Jesteśmy wolni i wracajmy do Londynu – odparłam, rozkładając się wygodnie na fotelu, niemal zwijając się na nim w kłębek.

- Prześpij się maleńka – dłoń Niall'a pogłaskała mnie po włosach. – Należy Ci się trochę odpoczynku.

- Tobie również – szepnęłam. – Czy oni Ci coś...

- Nie – pokręcił głową. – Nawet dali mi coś do żarcia...

- Ale? – mruknęłam.

- Pokazywali mi urywki nagrań, jak Cię katowali – jego dłonie mocniej zacisnęły się mocniej na kierownicy. Zadrżałam na to wspomnienie. – Potem słyszałem plany co mnie z Tobą zrobić... Nie mogłem tego znieść... Nie mogłem znieść tego, że miałem związane ręce i musiałem na to wszystko patrzeć tak bezczynnie... To mnie zabiło od środka – do moich oczu napłynęły łzy, lecz odgoniłam je szybkimi mrugnięciami.

- Jak się uwolniłeś? – spytałam cicho.

- Powiedziałem temu Timmy'iemu, że chce mi się do łazienki i debil rozwiązał mnie z łańcuchów – parsknął śmiechem. – No i reszta poszła gładko. Teraz jest czas by wrócić do domu.

- Tak – zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.

Lecz czy po powrocie do niego, wszystko będzie takie same?

*****************

Są wolni! :D

5 rozdziałów do końca :'d

Do zobaczenia! xoxo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top