i want to turn you on

faire l'amour

partie 1/3 •


×

Jego usta układają się w niemą tonację, o jakiej zapewne nie słyszeli nawet najbardziej wybitni kompozytorzy, jako, że jest ona zarezerwowana jedynie dla ich dwójki. Z powietrza nie trudno spić słodkość dźwięku, który wypełnia je dogłębnie ale i z odpowiednią subtelnością, tak jak robią to palce Jooheona w jego wnętrzu. Gdyby mógł, zapewne jęknąłby ponownie - ale jak już wspomniał, odpowiednie nuty nie zamierzają opuścić jego ust, zajęte pisaniem pięciolinii z wyznań na wargach kochanka.

Nikogo tak w życiu nie pragnął.

Delikatny materiał pościeli sam przesuwa się mu po nagiej skórze pleców, nadając jego ciału i scenerii tęczówek prawie poetyckiego wydźwięku, w którym Jooheon tonie, choć przyzwyczajony jest sztormu, jaki rozrywa go na części.

Tej nocy jest inaczej.

Ciemność źrenic Minyuka oplata go ciaśniej niż zwykle, zatrzymuje w sobie i nie wypuszcza, każąc mu desperacko przygryzać wargę za każdym razem, kiedy drugi wyjękuje słodkie "proszę" wplecione w urywane sylaby imienia Jooheona.

I kim on jest by nie spełnić tego życzenia.

Scałowuje więc wszelkie oznaki pożądania i namiętności z odkrytego ciała Minyuka, jednocześnie dbając, by wciąż zaciskał palce na materiale jego koszuli równie desperacko, próbując poradzić sobie z obezwładniającą przyjemnością. Jest tak kruchy, jest poezją i na Boga, jest jego.

I Jooheona tak cholernie to kręci.

Minhyuk o tym wie, poza tym wie również, że żadnym dłoniom nie byłby w stanie zaufać w ten sposób, choć te Jooheona stworzone zostały do jednonocnych spotkań i niezobowiązujących obietnic - przy Minhyuku łamał wszelkie swoje zasady. Nie zauważył nawet kiedy jedynie sama nuta zapachu drugiego wprawiała go w stan, jaki mógłby określić tylko kwitnącymi w sercu różami.

Delikatne płatki muskały uczucia, ostre kolce raniły tęsknotą.

Tym samym poddany tej niebezpiecznej mieszance zawsze do niego wraca - zawsze wraca do gwiazd w jego oczach, do księżyca oświetlającego zarówno jego usta jak i obojczyki, oraz do ciepła, dającego mu kojące poczucie stałości, o które nigdy nie dbał.

Do teraz.

Pozwala pocałunkom przejść na szyję Minyuka, kiedy finalnie wyciąga z niego palce, powodując jęk niezadowolenia. Zamiast tego jednak, nie przestając pieszczot wargami wypełnia go na nowo, tym razem całym sobą, powodując chwilowy bezdech u bruneta, pozbawiając go wszystkiego oprócz krzyku każdej z komórek jaką posiada.

Krzyku błagającego o więcej.

I nadchodzi to dokładnie w chwili gdy Jooheon zaczyna poruszać biodrami, kierując ich wspólnym, namiętnym tańcem. Minhyuk nie wie już, czy nie został czasami zupełnie owładnięty przez drugiego, tak mocno, że sam nie byłby w stanie go porzucić.

Obawiał się, że tak.

Znów wymawia więc jego imię, tak ledwo i z trudnością, że Jooheon mruczy niemalże przy jego uchu, doprowadzając go na skraj szaleństwa, porzucenia absolutnie wszystkiego byleby tylko spędzić z drugim choćby wieczność.

A mają jedynie całą noc.


×

Jego obojczyki o strukturze skóry podobnej do szeptanych po północy wyznań kochanków skrywających się obecnie za materiałem ciemnego, sztucznego futra od Michaela Korsa. Perfumy mężczyzny mieszają się z zapachem liliowych pocałunków Hoseoka na jego szyi, jak i jego wonią, przypominającą mu zazwyczaj o drewnie, garniturach oraz białych koszulach o zbyt dużej ilości rozpiętych guzików. Jest bowiem prawdziwym koneserem tej mieszanki, jako, że ma z nią do czynienia niemalże każdej nocy.

Ta nie jest wyjątkiem.

Rozchyla delikatnie wargi, poprawiając materiał i studiując półcienie pomieszczenia, ledwo oświetlone meble, oraz tą dziwną pustkę bez jego obecności. Obdarza wejście do pokoju niemalże taką samą fascynacją co wypełniony trunkiem kieliszek, który trzyma w eterycznie długich palcach, przyozdobionych pierścionkami połączonymi siateczką z diamentów aż po jego nadgarstek. Jest tylko odrobinę niecierpliwy, nie przyznałby, że go potrzebuje, ale nie zaprzeczyłby również.

Mijają kolejne sekundy.

Hyungwon wstaje z wykładanego aksamitem fotela i przemieszcza się po pomieszczeniu, pozwalając płomieniom z kominka tworzyć wzory na skórze swoich odzianych w koronkowe pończochy na podwiązkach łydkach oraz udach, mimo, że są w sporej mierze przysłonięte ciemnym materiałem futra.

Wygląda nierealnie, bosko.

Jego myśli tańczą gdzieś pomiędzy miękkością tkanin jakie nosi, a uczuciem delikatnego rozedrgania powodowanego wizją niedalekiej wizyty Hoseoka. Jasnowłosy nie widział go od poranka i nie spodziewał zobaczyć przez kolejnych kilka dni.

Ale drugi postanowił go zaskoczyć.

Schlebiało mu to, z jaką łatwością Hoseok był w stanie postawić na szali spotkania z ludźmi o imionach, których sam dźwięk budził grozę w pewnych kręgach dla kilku ulotnych chwil z nim.

Zamkniętych za płaszczem nocy i westchnień.

Upija jeszcze łyk bladej cieczy, rozchodzącej się falami ciepła po jego ciele. Słodycz miesza się z goryczą tęsknoty skóry za dotykiem, jaki raz posmakowany stawał się uzależnieniem.

Jasnowłosy nigdy nie przyznałby, jak mocno go pragnął przed samym sobą. Poza tym, nie przyznałby tego też przed nikim innym.

A na pewno nie przed Hoseokiem.

Zerka na refleksy odbijające się w oknach obok niego. Światła świec, lamp oraz gwiazd zdają się przechodzić przez siebie na tafli szyby.

Tafli, która przy okazji jest kuloodporna.

Przesuwa językiem po ustach, chcąc nawilżyć je lekko, gdyż najwyraźniej sam trunek nie sprawił się w tym zadaniu zbyt skutecznie. Zupełnie zatopiony w mniej lub bardziej grzesznych myślach, nie zwraca nawet uwagi na ciche kroki w korytarzu, niemalże niesłyszalne z resztą.

Czuje jednak zapach i to zdradza mu absolutnie wszystko.

Momentalnie spostrzega przyspieszenie własnego serca. Wrażliwego organu ukrytego gdzieś w jego klatce piersiowej, za konstrukcją z żeber. Zbyt wiele razy bowiem słyszał, że go nie posiada.

Istniał on jednak, pokazywany jedynie nielicznym. I mężczyzna stojący obecnie gdzieś za nim zdecydowanie się do nich zaliczał.

Dzielą ciszę, trzask płomieni to jedyne, co słyszą. Są już sobą pochłonięci, choć jeszcze się nie dotknęli. Długie kolczyki Hyungwona drżą w powietrzu, poszczególne włoski futra zdają unosić się odrobinę przy każdym jego oddechu.

Hoseok już wie, jak drugi się czuje i byłby najgorszym kłamcą, mówiąc, że nie paliło go to od środka.

- Jesteś – niemalże szepcze Hyungwon, obracając się w kierunku drugiego, nadając swojemu głosowi melodyjnej barwy, przypominającej w dotyku oszlifowany obsydian.

- Nie wyobrażam sobie, by miało być inaczej – pada odpowiedź, tak łagodna i pokryta miodem, że Hyungwon traci panowanie nad sobą już tu i teraz.

Dopiero jednak w chwili, kiedy ostatecznie staje naprzeciw drugiego i widzi jego wzrok sunący po nim, niczym po posągu Michała Anioła, zaczyna rozumieć jak mocno wpływa na niego wszystko, co Hoseok robi.

Z nim. Z jego ciałem i umysłem, z każdym skrawkiem serca, którego nie zamierzał nikomu powierzać. Ale w tęczówkach Hoseoka, obecnie muśniętych pożądaniem, zobaczył kiedyś coś, co trzyma go przy nim do teraz.

I możliwe, że nigdy nie przestanie tego robić.

- Szczerze mówiąc ja również – odpowiada po chwili, pozwalając dłońmi trzymać górną część futra odrobinę ciaśniej, gdyż nie chciał zdradzać za wiele z tego, co miał na sobie.

Albo raczej, czego nie miał.

- Starałem się przyjechać jak najszybciej. Specjalnie dla ciebie – Hoseok wymawia te słowa jak coś intymnego, podchodząc jednocześnie do jasnowłosego. Z delikatnością ujmuje jego twarz w palce, sprawiając, by na niego spojrzał.

Od zawsze był zakochany w galaktykach jego oczu. Od dnia, w którym go zobaczył.

- Wiesz, jak dzisiaj wyglądasz? – pyta sekundę potem, przechodząc oddechem w okolice płatka ucha mężczyzny, sprawiając, że ten drży, nie tylko pod wpływem samego gestu jak i zasłyszanych słów.

Tak, jak Hoseok lubi.

- Jak zwykle? – uśmiecha się delikatnie Hyungwon, starając się zakryć własny stan odrobiną charakterności, z której bywał znany.

- Chciałbyś, żebym tak myślał – słyszy, w chwili, kiedy jedna z dłoni Hoseoka sięga do materiału futra i odsuwa go w dół ramienia Hyungwona.

Odsłaniając nagą skórę.

- Możliwe – wzdycha jasnowłosy, niezdolny do niczego innego pod naporem znajomych palców. - Czymże wyróżniam się dzisiaj?

- Pokażę ci, Hyungwonnie – mruczy Hoseok, zdając sobie sprawę, że ten nie założył na siebie absolutnie nic poza paroma koronkami i dolnymi częściami odzieży.

I jest w tej subtelności taki piękny.

- Ah tak? – pyta Hyungwon, bezwstydnie wplatając dłoń oplecioną biżuterią we włosy drugiego, obecnie zajętego jego szyją. Dawno już nie miał do czynienia z tym słodkim, niewiele znaczącym zdrobnieniem własnego imienia.

Tęsknił.

W odpowiedzi na pytanie dostaje tylko intensywniejszy pocałunek na wrażliwej skórze, co skutecznie zamyka mu usta. Palce wodzą po nim odważniej, kolejne bariery zostają odsunięte.

Futro finalnie opada na podłogę, pozwalając ogniu z kominka i oczu Hoseoka spalić go żywcem.

- Nie mogę uwierzyć, że to nazwałeś "jak zwykle" – szepcze Hoseok, zostawiając ślady z ust na brzuchu drugiego. - Jesteś sztuką, nie mów tak więcej.

- Ty również, więc zamilcz – syczy Hyungwon, odczuwając przy tym kolejne fale przyjemności powodowane poczynaniami drugiego, przyprawiającymi go o coraz większą kruchość, ale i pewność. W końcu on też lubił dyktować zasady.

- Na twój temat? – Hoseok spogląda na niego z dołu i Hyungwon prawie traci dech na ten widok. - Tylko wtedy, kiedy będę martwy - dodaje, chwytając dłonią męskość jasnowłosego, uwolnioną z jedwabnego materiału bielizny.

Sprawiając tym, że pokój przechodzi głębszy jęk.

- Poza tym... – dodaje jeszcze, obserwując jak Hyungwon przymyka powieki i rozchyla usta. - Sztuka sztuce nierówna - kończy, zajmując swoją dłoń na kolejne minuty.

Minuty powolnie zamienione na godziny, na resztę wieczoru, w której Hoseok sprawiał, że Hyungwon wymawiać mógł tylko imię drugiego i desperackie "proszę".

A to wszystko wplecione między ich ciała, ciemną koronkę, noc i gwiazdy zostawiające ślad na ich skórze, oraz zapach drewna wymieszany z zapachem wina.

Białego, słodkiego jak sekrety skrywane w ich imionach.

×

Wychodzi z wanny, zdobiąc blade, marmurowe kafelki kroplami przeźroczystej wody, gdzieniegdzie wciąż wymieszanej z mydłem. W powietrzu czuć ciężar jego prezencji, oraz fakt, że musiał dwukrotnie wymieniać całą ciecz, w której spędził łącznie około godziny.

Stawała się bowiem zbyt przepełniona czerwienią.

Unosi wzrok na chłodne, lustrzane odbicie siebie samego, nagiego, pokrytego kilkunastoma tatuażami, o mokrych włosach i spływających gdzieniegdzie kroplach, tworzących nieznane nikomu ścieżki na złotawej skórze oraz tuszu w niej. Zdaje się obojętny wobec siebie, jakby widok ten zupełnie go nie interesował – i jest w tym trochę racji.

O wiele bardziej skupia się na charakterystycznej bliźnie.

Pamięta tamten wieczór, niemalże zbyt dobrze. Pocałunek na czole, woń śmierci oraz własnych perfum. Pamięta każdy cios, który przyjął i moment, w którym zrobiono mu tą ranę – cięcie nożem, na szczęście niezbyt głębokie. Nosił szwy przez kilka tygodni, obecnie musiał naprawdę się przyjrzeć by dostrzec nierówności, w końcu miał do dyspozycji najlepszych lekarzy, jakich znał.

Wciąż jednak tam były, nie ważne, jak niewidoczne. Będące wspomnieniem dnia, w którym grzechy pokazały jedynie, jak łatwe są do popełnienia.

Teraz tylko okazjonalnie dawały o tym znać.

W dni takie jak dzisiaj, kiedy wodzi palcami po tym konkretnym miejscu, studiując każdą wypustkę i zrośniętą tkankę. Byłby głupcem, gdyby pozwolił sobie zapomnieć, albo zakopać gdzieś głęboko tą całą sprawę. Owszem, nie przywoływał jej w myślach często, w końcu nie był sentymentalny, ale nie ukrywał, że coś na nim odciśnięto tamtego wieczoru.

Za wyjątkiem oczywiście fizycznego bólu.

Przymyka powieki, nie chcąc dłużej mieć do czynienia z tymi obrazami. Chwyta za jasny, biały ręcznik i zawija wokół bioder niechlujnie, po czym wychodzi z łazienki do swojej sypialni, wypełnionej przyćmionym, czerwonym światłem. Lubił ten kolor.

W odpowiednich okolicznościach.

Leniwie szuka jakiejkolwiek koszuli, w końcu znajduje ciemnogranatową, nieco klasyczną, ale jednocześnie nadającą się idealnie na jego dalsze plany tego dnia. Satyna szybko ląduje na jego wciąż wilgotnym ciele, które wytarł na szybko. Zapina poszczególne guziki, by dopiero potem założyć bokserki od Versace i ciaśniejsze, ciemne spodnie, które podkreślają mu odpowiednio sylwetkę, choć nie obchodzi go to zbytnio.

Mógłby wyglądać o wiele gorzej a i tak lgnięto by do niego. Doskonale o tym wie.

Nie rozumie do końca, czemu jest tak pożądany, ale jest świadom tego faktu. Tych iskier, jakie czasami dostrzega w oczach ludzi, w jego wieku, lub młodszych. Te słodkie, maleńkie światełka, świadczące o zerowym instynkcie samozachowawczym oraz naiwności serc.

Bo on nigdy nie da im tego, czego chcą.

Kończy się ubierać, zarzucając na siebie jeszcze ciemną marynarkę i wkładając na palce kilka pierścionków. Lubi odrobinę więcej staranności od czasu do czasu.

Ostatni raz ocenia własny wygląd, przypominający nieco klasycznego nieładu, zwłaszcza, że kilka górnych guzików pozostawia rozpiętych, odsłaniając tatuaż na klatce i przestrzeni między nią a obojczykami. Jednocześnie jest w tym wszystkim coś zaplanowanego, co nie odejmuje mu z całego efektu.

Gdyby ktoś go teraz zobaczył, prawdopodobnie już byłby u jego stóp.

Wychodzi więc z sypialni, przechodząc przez salon, oraz parę innych pomieszczeń apartamentu, by ostatecznie znaleźć się na zewnątrz, w otoczeniu nocnego nieba, neonów klubów i zapachu mokrego od deszczu chodnika. Przejeżdżające samochody aż proszą się o dłuższe spojrzenia, jako, że większość z nich to drogie, ekskluzywne modele. Nie przykłada jednak do tego wagi, zajęty odpalaniem papierosa, którego po chwili wkłada do ust, mogąc wypełniać dymem i trucizną swoje płuca oraz organizm.

W końcu nigdy nie miał zacząć palić, ale z czasem stało się to urokliwie przyjemne, zwłaszcza raz na jakiś czas.

Cierpliwie czeka, jednocześnie sprawdzając godzinę na telefonie. Dochodzi pierwsza w nocy, niebawem powinni się zjawić odpowiedni ludzie, którzy mieli go stąd zabrać – w miejsce, gdzie miałby dokonać czegoś dość niecodziennego.

Zawrzeć umowę. Coś w rodzaju sojuszu.

Nie przywykł do pokojowych rozwiązań. Lubił teatralność, lubił czynić z cierpienia pokaz, choć nie do przesady – w granicach rozsądku. Teraz jednak zasady zdawały się zmieniać, w miarę postępu i interesów obu stron. Starał się iść im na rękę. Chociaż raz.

Ale tylko raz.

Wyrzuca papierosa na ziemię, kiedy samochód finalnie podjeżdża, mając dwie minuty spóźnienia. Nie gniewa się, w końcu bywa i tak. Tylko jeden kierowca zaznał jego irytacji, co nie skończyło się dobrze. Od tamtej pory praktycznie zawsze bywał na miejscu na czas.

Bez wyjątku.

Kierowca wychodzi i otwiera mu drzwi. Nie za bardzo przepada za takim traktowaniem, ale nie protestuje, skoro najwyraźniej nic nie może zmienić w tym temacie. Wchodzi na tylne siedzenie, czując na tapicerce swoje perfumy, zawsze obecne w wozie, oraz nikłą woń czerwonych róż, które wiózł tutaj ostatnio.

Nikt nie musiał wiedzieć gdzie.

Rusza, dopiero po chwili, kiedy silnik ponownie odpala. Na szybach zaczynają się zbierać po chwili maleńkie drobiny deszczu. Atmosfera mogłaby się zdawać przybijająca, ale on znajduje coś cicho urzekającego jego zmysły w światłach miasta rozpijających się w każdej maleńkiej kropli na przeźroczystej powierzchni. Tego typu detale w świecie czynią jego życie jeszcze piękniejszym.

Choć wcale takim nie jest.

Oczy ma utkwione w mijanym krajobrazie miasta, w coraz to wyższych budynkach. Nie zdaje sobie nawet sprawy, że spotkanie, na które zmierza wcale nie zadowoli go tym, czym by miało.

Że ktoś, kto ma być tam obecny, zajęty jest pokazywaniem swojej perle, ile dla niego w istocie znaczy, daremnie próbując jej uświadomić swoje skrywane pod ciemnością tęczówek uczucia.

Tak oplecione dookoła jego serca, że niemalże go zabijające i odbierające mu obecnie nie tylko zmysły, ale i coś niezwykle ważnego.

Poczucie bezpieczeństwa.

×

Minyuk patrzy mu w oczy. Ma w nich tyle ciepła, łagodności i wiary, że Jooheon czuje się cholernie brudny z faktem, że może go trzymać w ramionach. Całować, pieścić, składać wyznania z dotyku na całym ciele. Ma wrażenie, jakby w ogóle na drugiego nie zasługiwał.

Może i tak jest.

- Coś się stało? – szepcze brunet po chwili, dostrzegając, jak mimo rozchylonych ust i roziskrzonego wzroku Jooheona, skrywa się w nim również żal i jakiś niewyjaśniony smutek.

- Nic, słonko. Nic takiego – specjalnie nazywa go w ten sposób, bo wie, że ten się uśmiechnie – wyglądając w istocie promienniej od słońca – a to z kolei zupełnie zmieni atmosferę rozmowy, jego myśli i nie pozwoli drugiemu się martwić.

- Jesteś pewien? – Minhyuk jednak nie odpuszcza, choć kąciki jego usta same unoszą się na dźwięk znajomego przezwiska, jakiego używa wobec niego jedynie Jooheon.

- Mhm, nie przejmuj się – odpowiada blondyn, odwzajemniając uśmiech.

- A co jeśli będę? – brunet zmienia ton odrobinę, po czym muska nosem nos drugiego, wprawiając go w zupełnie rozczulenie, bo Minhyuk naprawdę potrafi rozmiękczyć całe jego serce w ułamku sekund, sprawić, że czuje się niezwykle lekko.

Jakby faktycznie był tego wszystkiego wart.

- Wtedy będę musiał ci pomóc myśleć o czymś innym – pada odpowiedź, którą Jooheon kończy krótkim pocałunkiem na wargach Minhyuka, smakując jeszcze ulotnego widma ich uniesień z przed parunastu minut.

- Na przykład? – słyszy po chwili, powiedziane w lekko uwodzącej nucie, na którą jednak blondyn nie daje się złapać, wiedząc, że drugi był dość delikatny – z pewnością nie był jeszcze fizycznie gotów na powtórkę.

- Hmm, o tym jak nierealnie cudowny jesteś – mówi cicho, wprost do jego serca, wypełniając je taką dawką czułości, że rozlewa się ona w każdej komórce bruneta kojącym ciepłem. – O tym, jakim szczęściarzem jestem, że cię mam – kontynuuje, całując policzki mężczyzny, jego szyję, zostawiając małe prezenty z malinek tuż obok tych już zrobionych. – O tym, jak razem również tworzymy coś specjalnego – dodaje jeszcze, słuchając z niemałą przyjemnością nieśmiałych westchnień drugiego, jego lekko urywanego oddechu.

Jest taki wrażliwy.

- Przestań, bo jeszcze ci uwierzę – mówi Minhyuk, kiedy znów spoglądają na siebie, a Jooheon tym razem obdarowuje go widokiem z góry, jako, że zdążył zmienić pozycję. Teraz Minhyuk nie ma nawet gdzie uciec, zamknięty pod sylwetką drugiego.

Chociaż nie przeszłoby mu przez myśl, by gdziekolwiek iść.

- Musisz mi uwierzyć, bo nie kłamię – stwierdza Jooheon, znów całując drugiego, jego szczękę i płatek ucha. – To wszystko prawda – szepcze jeszcze, łącząc ich spojrzenia i Minhyuk musiałby być naprawdę ślepy by nie dostrzec tej pełnej szczerości tęczówek drugiego.

Jest bliski płaczu, bo nikt nigdy nie mówił o nim w ten sposób.

- Skąd u ciebie takie postrzeganie mnie? – pyta, odrobinę zbyt drżąco, zdradza swoje odczucia, ale w tej konkretnej chwili w ogóle go to nie obchodzi, bo jeżeli jest choć jedna osoba na tym świecie, której dałby się zranić, dla której mógłby cierpieć w ten sposób – to jest to właśnie Jooheon.

Jego mężczyzna. Jego gwiazda polarna i zbrodnia w najczystszej formie.

- Z faktu, że posiadam oczy – śmieje się blondyn, choć ton ma wciąż poważny. – Gdybym mówił inaczej, nawet Bóg by mi nie wybaczył – dodał, również nieco żartobliwie acz z tą samą nutą powagi.

- Nie jestem tego taki pewien, ale jak uważasz – mówi Minhyuk finalnie, pozwalając swojej dłoni spocząć na policzku drugiego, potem przenieść się na szyję i klatkę piersiową, gdzie bije jego serce.

Umiarkowanie, powolnie. W sposób, jaki każe mu czuć się najbezpieczniej na świecie.

- Kiedyś cię przekonam – Jooheon nie daje za wygraną i podpierając się jedną dłonią, drugą chwyta tą Minhyuka i całuje każdy z jego palców, a potem sam środek, zostawiając bruneta zupełnie zarumienionego i urzeczonego tym gestem.

Blondyn nigdy nie był gentlemanem. Nie aż tak. Ale delikatność, jaką okazywał akurat przy nim nie mogła się równać absolutnie z żadną inną.

Minhyuk wiedział to i cenił, choć po cichu, na swój własny sposób.

- Zostaniesz ze mną do rana? – pyta, ni stąd ni zowąd, przerywając ciszę między nimi, choć ta wcale o to nie prosiła.

- Oczywiście – słyszy po chwili, jakby w istocie nie miał po co pytać. – Nie zamierzam nigdzie iść.

- To dobrze – mówi słodko, wplatając palce we włosy mężczyzny, kiedy ten z niezwykłą powolnością całuje jego obojczyki. – Chciałbym spędzić całą tą noc z tobą. I ranek. I popołudnie – dodaje, uśmiechając się do siebie.

- I następny wieczór, kolejny dzień, miesiąc, lata... Nigdy nie chciałbym odchodzić od ciebie dalej niż to konieczne – kontynuuje za drugiego Jooheon, studiując barwę oczu Minhyuka, obecnie przyozdobionych światłem lampek pokoju i księżyca za oknem.

Wyglądających jak dzieło romantycznych malarzy.

- Nie mówisz serio – śmieje się Minhyuk lekko, wiedząc, jak Jooheon nie cierpi takich ckliwości. Zobowiązań. Angażowania się.

Brunet tylko czeka na dzień, w którym blondyn miałby złamać mu serce z tego powodu, ale stara się o tym za mocno nie myśleć.

- Ty naprawdę nie chcesz widzieć, kiedy jestem poważny – stwierdza Jooheon, z lekkim żalem w głosie. – Nie zauważyłeś pewnie, ale mam to na myśli. Nie mówię tego, bo jesteśmy teraz pod wpływem emocji, po prostu... nie wiem, Minhyuk, tak czuję – dodaje, ledwo sklecając zdanie do końca, bo w istocie nie mówi o takich sprawach zbyt często.

Co nigdy nie przeszkadzało drugiemu. Sprawia to jednak, że chwile jak ta zawsze zdają się dla niego wręcz nierealne, jakby już zasnął i jego wyobraźnia stworzyła inną rzeczywistość, nad wyraz realną i składającą się z jego niespełnionych pragnień.

- Ty... co? – odpowiada nieco skołowany, mimo, że w głębi serca wie, co się dzieje.

Wie, co słyszy, ale z drugiej strony boi się wziąć te słowa do samego swojego środka. Do serca. Bo jeśli to zrobi, nigdy już nie będzie mógł zostać ocalony.

Choćby w najmniejszym stopniu.

- Ufasz mi? – słyszy po chwili, słodkie, ale i desperackie, przeplecione pocałunkami w okolicach jego ucha. Jest zupełnie poddany temu zdaniu, pieszczotom i zapachowi mężczyzny, któremu i tak już oddał zbyt dużo.

A skłonny jest jeszcze więcej.

- Tak – wzdycha, czując usta drugiego na szyi. – Oczywiście, że tak – dodaje, zaciskając palce na plecach Jooheona, wciąż okrytych białą koszulą, tworzącą coś nieprzyzwoitego z jego nagim torsem, ale Minhyuk jest kompletnie zakochany w tym widoku.

- Więc zaufaj mi i teraz – słyszy po chwili, co przelewa w nim pewne szale.

Tworząc na jego policzkach jedną z kilku łez, spitych wargami Jooheona, który całą noc mówi mu jak mocno mu na nim zależy. Jak bardzo chce go trzymać w ramionach, w palcach, jak nie mógłby go wypuścić z rąk.

I Minhyuk mu wierzy, oddając w jego stronę dokładnie to samo, z nawiązką, błagając gwiazdom by kiedyś mu wybaczyły za pokochanie kogoś takiego, jak on.

Kogoś, kogo tak naprawdę nigdy nie miał pokochać.

×

Wodzi palcami po jego klatce piersiowej, tak po prostu, jakby się nudził, albo znajdywał szczególną satysfakcję w oglądaniu jak pod każdym muśnięciem jego opuszka napinają się mięśnie śpiącego Hoseoka. Hyungwon siedzi przy nim, ciało okryte jedwabnym szlafrokiem w kolorze czarnym o bladosrebrnych zdobieniach, przypominających orientalne scenerie. Jest zadziwiająco oddany rytmowi oddechów mężczyzny, jego sylwetce i lekko rozchylonym ustom.

Wygląda tak łagodnie, gdy usypia.

To nie pierwszy raz, kiedy to zauważa. Często bowiem wyswobadza się z jego silnych, pilnujących go całą noc ramion, by móc pokorzystać odrobinę z nocnej pory. Z widoku gwiazd i księżyca, w którejkolwiek nie byłby fazie. Zwłaszcza przy okazji tego, że znajduje się akurat w tym budynku.

Daleko za miastem, zostawiając za sobą wszelakie troski, niedogodności i niepokoje.

Delikatnie wstaje z materaca, opuszczając gładkość skóry Hoseoka. Z uśmiechem mówiącym nieco więcej, niż chciałby wyznać, zakrywa część ciała mężczyzny, z czystej troski, oraz faktu, że wolałby już nie myśleć w ten sposób o rzeźbie drugiego, każdym mięśniu i wypukłości.

Podchodzi do okien, nadających pomieszczeniu niemalże nieograniczonego poczucia przestrzeni, jako, że wychodzą na praktycznie kończący się dopiero horyzontem widok ogrodu, oraz autostrady w oddali. Niebo idealnie kontrastuje z szarą linią przeciętą co róż lampami ulicznymi i światłami samochodów. Gwiazdy wydają się jednak lśnić o wiele wyraźniej od tych ziemskich iskier, kpiąc niemalże z wynalazków próbujących naśladować to, co one mają.

Hyungwon również wydaje się widzieć to w ten sposób.

Przygryza leciutko jeden ze swoich perfekcyjnie spiłowanych paznokci. Zbyt wiele myśli, nie potrafiąc znaleźć ukojenia dla duszy. Nawet bezalkoholowe wino i dobra lektura jednej z klasyczniejszych powieści nie są w stanie uporządkować jego odczuć, jakie zdają się w nim kłębić w dość duszący sposób.

Chciałby chociaż wiedzieć, czy to, co w sobie ma posiada jakikolwiek sens.

W końcu mogłoby, gdyby spojrzeć na to z trzeciej strony. Rozwiązania mogłyby nawet zostać nazwane prostymi, zupełnie odsłoniętymi, gotowymi, by je chwycić.

Ale dłonie Hyungwona od zawsze cechowała niezwykła delikatność, a żeby stawić czoła temu wszystkiemu musiałby sięgać po krawędzie tak ostre, że niemalże zdolne mu je zniszczyć. Pokaleczyć tak, by już nigdy dotyk jego uczuć nie był tak subtelny.

Przepełniony czystą namiętnością.

Zastanawia go, czemu tak ciężko jest mu zdecydować. Czemu akurat teraz, kiedy wszystko działo się tak klarowanie i niezaprzeczalnie szybko, on musiał cokolwiek kwestionować. Odkrywać w sobie te ciemne strefy, które zawsze skrywał za pieniędzmi, swoją władzą, urodą, mogącą wprawiać w zachwyt tysiące.

Setki tysięcy.

I nie umie już nawet wyobrazić sobie, jak unikatowy był fakt, że jedyna osoba, której imię wymawiał tyle razy potrafiła przejrzeć dalej, niż to co prezentował światu. Dalej, niż on sam niekiedy potrafił siebie dostrzec.

Jednocześnie go to przeraża i wprawia w dziwny spokój.

Przynajmniej mógł być pewny, że ma kogoś takiego. Że nie jest sam. Nigdy nie był, ale znał zbyt dobrze poczucie samotności w tłumie. Niezrozumienia. Udawania za maską z diamentowych kłamstw kogoś, kto posiadał w garści wszystkich, nie mając w dłoniach niczego.

Hyungwon czasami czuł się tym po prostu zmęczony.

I jakimś cudem Hoseok potrafi go od tego uwolnić. Choćby na kilka chwil, godzin czy nawet dni. Nieważne. Posiada tą zdolność i choć jasnowłosy nie wie skąd – do teraz posiada wdzięczność wobec tego faktu.

Chowaną w głębi siebie.

Myśli same płyną mu w im tylko znanych kierunkach, kiedy słyszy subtelne skrzypnięcie mebla za sobą i wstają postać. Odwraca się, by zobaczyć pół nagiego Hoseoka, z włosami w nieładzie, przecierającego powieki. Jego ciało, choć odkryte, nie zdaje się już tak grzesznie dla niego kuszące, jak moment temu.

Choć nie może zaprzeczyć, że za każdym razem postrzega je z podobną gamą adoracji.

- Znowu nie śpisz? – słyszy pytanie, przepełnione tak bolesną troską, że Hyungwon mógłby się teraz rozpaść na kawałki, niczym porcelanowe filiżanki po upadku na podłogę.

- Mhm, nie mogę się odprężyć – stwierdza, dość chłodno, ale nie wie, co innego powiedzieć. Z pewnością nie prawdę. – Ale ty możesz wrócić do snu, ja w końcu też pójdę – zapewnia go, kierując wzrok na tęczówki mężczyzny.

Po raz kolejny doświadczając czegoś w rodzaju tonięcia.

- Wrócę, jeśli i ty wrócisz – odpowiada po chwili, wciąż zaspanym i lekko zachrypniętym głosem, który robi Hyungwonowi zdecydowanie zbyt wiele rzeczy. – Chodź, nie musisz zasypiać, ale chociaż... - urywa na moment. – Leż obok mnie – dokończa ostatecznie, spoglądając na jasnowłosego prawie, że błagalnie.

Tak, że mógłby klęknąć przed drugim i robić, co tylko by zechciał.

Nie mówi nic na tą prośbę, poza oczami, które choć schowane za długimi rzęsami, dość czysto oddają, co odczuwa w związku z tymi słowami. Hoseok uważnie obserwuje, jak smukła sylwetka Hyungwona porusza się dookoła łóżka i kładzie na swojej stronie.

- Tak lepiej? – pyta Hyungwon, kiedy Hoseok również wraca do poziomu i może teraz znów wodzić dłonią po jego szczęce szyi, umięśnionej klatce.

- Zdecydowanie – odpowiada ten mrukliwym szeptem, przyciągając Hyungwona bliżej siebie, dając mu ciepło i bezpieczeństwo, jakiego nie potrafił zaznać nigdzie indziej. – Dobranoc, Hyungwonnie – mówi jeszcze, całując go w czoło i muskając palcami jak najcenniejszy skarb.

Ten nocy jasnowłosy zasypia wyjątkowo szybko, zostawiając przy tym słone ślady nie tylko na pościeli, ale również skórze nieświadomego mężczyzny.

Dzieląc się smutkiem i żalem kierowanym wobec siebie samego. Swojego poharatanego serca, któremu tak trudno jest się komuś powierzyć w całości.

A które tak bardzo tego potrzebuje. 







p.s uwielbiam Was, ma chérie 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top