i'm a lilac and you are my sun
L'amour fait les plus grandes douceurs et les plus sensibles infortunes de la vie.
• partie 3/3 •
×
Najpierw istnieje huk.
Rozchodzi się tak długo, że niemalże traci na rzeczywistości, bo przecież powinien trwać ułamki sekund. Ten jednak ciągnie się wieczność, zanim Yongguk ostatecznie dostaje pociskiem w ramię, co sprawia, że cierpienie przechodzi przez jego układ nerwowy, a siła samego postrzału każe mu stracić równowagę. Mimo to jednak Hoseok dostrzega uśmiech kwitnący na jego twarzy.
Wyglądający niczym czarna lilia, której płatki okala krwawa posoka tych, którzy widzieli u niego tą ekspresję, jako swój ostatni obraz.
Nim ich serca przestały finalnie wygrywać melodię życia.
Finalnie upada na ziemię, podczas, gdy Hoseok przewraca Hyungwona razem z krzesłem wciąż mającym przywiązane do siebie nadgarstki i kostki drugiego. Kolejny strzał, prawie celny, kaleczący jednak przedramię jasnowłosego, na tyle mocno, że powietrze zdobi na moment szkarłat metalicznie pachnącej cieczy. Hyungwon jęczy boleśnie, wypełniając pokój niemocą. Wszystko dzieje się trochę zbyt gwałtownie. Pada kolejny strzał, choć Hoseok nie ma pojęcia skąd, nie analizuje tego mimo to, skupiony na rozwiązywaniu Hyungwona, o oczach przepełnionych niemym krzykiem i skołowaniem płynącym z szybkości dziejących się wydarzeń.
A to wszystko wymieszane z dawką przerażenia, jakiego jego serce jeszcze do tej pory nie znało, choć przecież Hoseok nigdy nie zadawał się z bezpiecznymi ludźmi.
Wolność Hyungwona daje mu w końcu możliwość by stanąć o własnych nogach, dzieje się zbyt wiele rzeczy na raz, by mógł jakkolwiek zareagować, mimo, że jest obecnie do tego zdolny. Yongguk nie leży już bowiem na ziemi i trzyma ręczny nóż, kierując go w stronę Hoseoka. Po krótkiej chwili ostrze leci precyzyjnie przez powietrze, po czym przecina głębiej udo wyższego, jako, że ten zdołał się uchylić na tyle, by nie trafiło w brzuch. Syczy z bólu, ale nie upada, tak jak planował sam rzucający. Nie rozumie, jaka siła trzyma go w pionie, bo rana zdaje się być poważną, momentalnie barwiąc jego spodnie na kolor uciekającego z niego życia. Zaciska palce na materiale, próbując powstrzymać krwawienie, po czym sięga po swoją broń, co jednak przestaje być potrzebne w momencie, gdy przez drzwi wparowuje tłum ludzi, o twarzach znanych nie tylko jemu, ale i Hyungwonowi.
Nareszcie, do jasnej cholery.
Wiedział doskonale, że moment, w którym stracił kontrolę nad całym zajściem był odpowiednim by powiadomić odpowiednie jednostki jemu podlegające o potrzebie wsparcia. W jednym momencie bowiem Yongguk zostaje unieruchomiony, choć jego oczy wciąż błyszczą tą samą, nie umiejącą przegrywać do końca ciemnością.
Z rodzaju tych głębszych, pochłaniających czyjeś serca i skażających je strachem. Usta za to zdobi powiedziane bezgłośnie „przegrałeś" rozchodzące się jakimś cudem po całej głowie Hoseoka, niczym swego rodzaju zaraza sylab, których nawet nie słyszał.
Jest to ostatnia rzecz, jaką rejestruje, nim krew, którą traci nie zaczyna zabierać mu świadomości i możliwości poprawnego widzenia. Ostatnie, co rysuje się na jego powiekach to Hyungwon próbujący go powstrzymać przed upadkiem, choć jest to zgoła pozbawione sensu, gdyż ten dotyka ostatecznie ciemnej posadzki, bezwładnie poddając się grawitacji, zostawiając czerwień wszędzie dookoła siebie.
Również na palcach tego, na którym zależy mu najmocniej.
×
Słyszy ich ulubiony utwór. Bubblegun. Uśmiecha się smutno, pozwalając sobie tonąć w tych dźwiękach. Ile to minęło? Tydzień? Dwa? Nie jest w stanie powiedzieć. Wie jednak na pewno, że zdążył się stęsknić, jakkolwiek zamierzałby to wypierać. Jego palce same podążają po meblach i ścianach, które mija.
Spragnione dotyku ich właściciela.
Pierwszym, co dostrzega jest płyta winylowa, obracająca się w gramofonie z gracją prawdziwej tancerki baletowej, gotowej do finalnej ewolucji, wyrażającej tysiące emocji. On sam czuje to aż nazbyt wyraźnie, przepełniony minionymi dniami, słowami i samotnością, którą sam sobie sprawił.
Ale potrzebował tego w pewien sposób. Spokoju i ułożenia wszystkiego w sensowną całość.
Do jego uszu dobiegają po chwili czyjeś kroki, niosące się echem przez pomieszczenie. Znajomy rytm, nawet zapach, który dociera do niego szybciej, niż sama osoba.
Jo Malone. Drewno ale i obietnica czegoś niebezpiecznego. Bądź, w tym przypadku – kogoś.
Zerka za siebie, dostrzegając samego sprawcę owych doznań, ubranego w biel garnituru, czerń koszuli i czerwień swoich butów. Wygląda nieziemsko dobrze, tak dobrze, że Minhyuk byłby w stanie żałować każdej sekundy spędzonej bez niego.
Ale nie robi tego, chcąc zachować resztki godności, jaka mu pozostała.
Jooheon pierwszy pozwala sobie kompletnie zatracić się w obecności drugiego, studiując jego filigranową budowę, jego roziskrzone galaktykami oczy, końcówki wypiłowanych idealnie paznokci i moment, w którym należąca do Minhyuka bordowa koszula kontrastuje z bladością skóry.
Jest pięknością. Jego pięknością.
- Nie mógłbyś wyglądać lepiej – stwierdza od razu, momentalne ujmując palcami policzka chłopaka, choć nie widzieli się tak długo, rozchodząc się w niezgodzie. Pewne rzeczy nie zmieniły się jednak, zachowując delikatne nici intymności między nimi.
Te, które pozwalały im dalej się przy sobie rozpadać, tworząc mozaiki z ich uczuć.
- Wyjąłeś mi z ust te słowa – mówi Minhyuk, patrząc, jak drugi bezwstydnie przygryza wargę, unosząc przy tym brew, odbierając tym samym brunetowi możliwość dalszego proszenia o oddech.
Teraz już błaga.
- Tęskniłeś? – pyta blondyn, wędrując drugą dłonią po udzie i boku niższego, nie rozumiejąc, jakim prawem pozwalał mu się dotykać, skoro wyrządził mu tyle krzywd. Najwyraźniej jednak obecnie nie miało to już aż takiego znaczenia.
Choć ani przez moment nie stracił poczucia winy, rozchodzącego się w każdej komórce go tworzącej.
- W ogóle – stwierdza Minhyuk przekornie, poświęcony w całości opuszkom palców Jooheona, studiujących leniwie jego talię.
- Kłamca – szepcze mu drugi tuż przy uchu, nadając swoim ruchom odrobiny gwałtowności, leciutko opierając ciało bruneta o stolik, na którym umieszczony jest sprzęt grający, wciąż wypełniający cały pokój muzyką równie wolną, co dotychczasowe posunięcia blondyna.
- Tylko niewielki – Minhyuk wypowiada te słowa jeszcze w momencie, kiedy może je składać w całość, gdyż moment później jedyne, co potrafi to muskać ustami te Jooheona, spijające z jego własnych całą gorzko-słodką ideę bycia ponownie z nim, razem, bez dystansu i samotnych wieczorów.
Opisuje mu wszystkie swoje dni jedynie w paru pocałunkach, brzmiących jak obietnice, że blondyn więcej nie pozwoli mu poczuć się skrzywdzonym. Że tak naprawdę nigdy nie chciał tego zrobić i sam cierpiał przez cały czas bycia z dala od Minhyuka.
I ten mu wierzy, pozwalając mu składać owe wyznania nie tylko na własnych wargach przez resztę nocy zdobionej ich wzajemną pożądliwością i melodią zapętlonej piosenki, którą tak lubili.
Sprawiającą, że choć jeden z nich potrafił udzielić przebaczenia, podczas gdy drugi schował w sercu urazę do samego siebie.
Tak, by nikt po za nim nie potrafił jej dostrzec.
×
- Powiedz mi to. Teraz – nakazuje mu Hyungwon, muskając powierzchnię kieliszka łagodniej, niż robił to z poprzednimi kochankami. – Bez owijania. Po prostu chcę to usłyszeć – naciska, ale wie, że nie ma innego wyjścia.
Hoseok potrafił się bowiem poddać tylko wtedy. Lub w momentach, gdy Hyungwon był wyjątkowo kruchy, niemalże niczym porcelana. Obecnie wiedział jednak, że podobna postawa nie dałaby skutku, którego oczekuje.
- Hyungwonnie... - szepcze drugi, zostawiając brzmienie tego zdrobnienia nie tylko na swoich ustach, ale i na sercu mężczyzny przed sobą. – Przecież wiesz, że ja... - urywa, chwytając dłońmi krawędź biurka przed którym stoi, opierając się tym samym nieco o jego powierzchnię. Momentalnie łączy tęczówki z jasnowłosym, prosząc o cokolwiek.
Nie dzisiaj jednak. Dzisiaj musi zrozumieć, że nie ma ucieczki.
- Mów – mówi delikatnie Hyungwon, bez żadnego rozkazującego tonu, ani wymagającej nuty. Mimo to wymawia pewnie każdą z liter, nie dając sobie zejść na uległość. – Proszę – dodaje jeszcze, widząc, jak drugi mięknie na dźwięk tego słowa w ustach Hyungwona.
Słyszał je bowiem zbyt często. Przy zbyt różnych okazjach, by nie nadać mu poetyckości.
Jeszcze przez moment Hyungwon obserwuje jak Hoseok walczy sam ze sobą. Jak rozważa, co zamierza wyrzec. Jak przenosi ciężar ciała z prawej, na lewą nogę, chcąc odciążyć wciąż gojące się obrażenie, zszyte ponad dwunastoma szwami. W jego oczach błyszczy niezrozumiały blask, jakby pogodził się z czymś, ale wciąż nie mógł nic zrobić.
Hyungwon więc czeka.
Odkłada kieliszek na jedną z szafek, przeszywając pokój odgłosem szkła uderzającego subtelnie o drewno. Potem robi kilka kroków wprzód, poruszając biodrami jak definicja zmysłowości, okalając się taką atmosferą, że Hoseok nie wie już, w jakiej formie ma mu przedstawić każde słowo kotłujące się w swoich myślach.
- W takim razie... - zaczyna Hyungwon stanowczo, lecz cicho, kładąc dłoń na klatce drugiego i zbliżając się na tyle, by móc właściwie zrobić z nim co tylko zechciał. – Wyszeptaj mi – kończy, przymykając oczy i opierając głowę o ramię Hoseoka, po chwili czując jego ramiona dookoła siebie, jakby nigdy już nie zamierzał go z nich wypuszczać.
Mijają kolejne sekundy, wypełnione każdą chwilą, którą razem dzielili. Każdym widmem niepewności, każdą wątpliwością, która ich dzieliła. Obecnie jednak trochę się zmieniło, a Hyungwon nie zamierzał czekać dłużej, wiedząc, że Hoseok sam by tego nie zrobił.
Albo zrobiłby, ale oczekiwanie dawno by go zabiło.
- Zależy mi na tobie – stwierdza ostatecznie, czując, jak drugi zaczyna leciutko drżeć. – Mocniej, niż na kimkolwiek innym. Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczysz. I wiem, wiem, że nigdy nie pozwoliłem ci tego bezpośrednio odczuć, przepraszam – dodaje jeszcze, stopniowo ściszając głos. – Ale sądziłem, że uznasz mnie za głupca. Bo jak mógłbym oddać tyle siebie w ręce kogoś takiego jak ty, skoro nie jestem nawet w stanie na ciebie zasługiwać? – kończy, czując, jak jego klatka powoli robi się cięższa o wiele kilogramów, jak spada na niego ciężar wszystkiego tego, co czuł wobec Hyungwona przez cały ten czas.
Od kiedy pozwolił mu dotrzeć do swojego wnętrza jedynie na krótką chwilę, która potem rozciągnęła się do małej wieczności. Od kiedy dał mu się poznać.
I zostawił z tym rosnącym poczuciem bolesnego przywiązania.
- Jak mogłeś tak myśleć – odpowiada mu jasnowłosy, niemalże od razu podnosząc się z objęć drugiego i spoglądając w oczy, przepełnione każdą możliwą emocją odzwierciedlającą obecnie wnętrze Hoseoka. – Powiedziałbym, że jest kompletnie na odwrót – stwierdza, obejmując dłonią policzek mężczyzny, robiąc kolejny krok do przodu. Drugi uśmiecha się tylko ulotnie, wiedząc, że nie musi już mówić niczego więcej.
Wszystko bowiem wypisali sobie na ustach, smakując się długo i leniwie, prawie od niechcenia, w rzeczywistości jednak nie zamierzali pominąć żadnej linijki pozostawionej wzajemnie na wargach, opisującej tego, co działo się w ich sercach.
Nareszcie tak, jak miało, czyniąc ich wolnymi, choć z ranami, które nigdy nie miały się zostać zapomniane.
Oboje bowiem nie byli stworzeni do miłości.
×
Stoi na krawędzi mostu. Papieros, który trzyma jest prawie wypalony, dym jednak wciąż zdobi powierzchnię widoku nieba przed nim. Jest sam, ale kiedy nie jest. Serce bije mu miarowo, oddech wyznacza rytm myśli.
Ucieka przed własnymi demonami jeszcze raz.
Uśmiecha się sam do siebie. Nie pamięta już, kiedy ostatni raz potrzebował takiego momentu dla siebie. Zapewne minął jakiś czas, nie wie tylko ile. Jakie to ma jednak znaczenie, skoro teraz może się tym ponownie cieszyć, nawet jeśli pod lekkim przymusem własnej duszy.
Wytatuowanej rewolucją.
Wyrzuca niedopałek, po czym przydeptuje go cięższym butem. Przelotnie sprawdza godzinę na komórce, odblokowując ciemny ekran.
Dochodzi północ.
Wzdycha. Pewnie niedługo będzie musiał iść. W końcu miał jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Zanim jednak to robi, ostatni raz poświęca kilka sekund zdjęciu, które odzyskał dzięki swoim ludziom. Fotografię, którą zobaczył tamtego wieczora.
W rękach człowieka, który nigdy nie powinien jej posiadać.
W świetle księżyca i lamp ulicznych przygląda się dwójce uwiecznionych na niej ludzi. Kobiety i mężczyzny. Przez ułamek sekundy, ktoś, kto znałby go lepiej, niż o on sam siebie samego pewnie umiałby dostrzec przelotną nutę łagodności w jego spojrzeniu.
Tą czystą. Nieskalaną.
Potem wyciąga z kieszeni zapalniczkę, oprawioną w złote zdobienia, przeplatające się z czarnymi akcentami.
A potem podpala zdjęcie, obserwując ze skrytym cierpieniem, jak powolni niknie mu w palcach, jak płomienie pożerają z każdą sekundą coraz mocniej delikatny papier, nie mogący się bronić przez pożogą. Mógłby je trzymać, aż nie zamieni się w popiół, ale nie ma dzisiaj ochoty na poparzenia, na zabawę w boga.
Rzuca więc resztki tego, co pozostało, pozwalając im spadać w dół jeszcze moment, nim świetlista drobinka nie styka się z powierzchnią wody, by zgasnąć.
Podobnie, jak łagodność w jego oczach. Podobnie, jak widmo bólu w jego wnętrzu.
Jak płomyk w jego zapalniczce, którą chowa z powrotem, odchodząc w jedynie sobie znanym kierunku.
Zostawiając przeszłość daleko za sobą jeszcze raz.
p.s to nigdy nie miało być nic ważnego, ale eh,,, inaczej nie umiałem podziękować za ponad tysiąc osób zebranych na tym profilu. więc dziękuję. mam nadzieję, że ta krótka forma komuś się spodobała. do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top