Rozdział 12, Wino

- Gavin... 

- Mówię poważnie. Ja... Nie wiem co teraz będzie dalej z... z tym miastem, z tym wszystkim...- spojrzał jej w oczy- Widzisz, co się dzieje? Wiedziałaś, że oni...

- Ja... To nie jest takie proste, zrozum. 

- I myślisz, że teraz będziemy sobie dalej normalnie żyć? Ty i Connor...- Reed się skrzywił- Nie rozumiem tej relacji. 

- Ja też nie. 

Rachel odwróciła wzrok. Reed wstał i zaczął chodzić po małej salce. 

- Ty mu w tym pomogłaś. Znalazł Jerycho, teraz sprowadził tysiące androidów z Cyber Life i...

- Sam mu pomogłeś! Mogłeś go zastrzelić gdy...

- Gdy ta cała North celowała mi w głowę? Jasne, ciekawe kto by ci wtedy pomógł. Dla niego jak zawsze ważniejsza była własna misja niż ratowanie ciebie. 

- Gavin, przestań, ja...

Na salę wszedł lekarz ze świstkiem papieru, który wręczył kobiecie. Poprawił sobie okulary i zaczął mówić nerwowo. 

- Musimy panią wypisać do domu. Pani stan się prawie ustabilizował, nie wiemy ile- chrząknął- ile będzie ofiar, co zrobią te maszyny i... 

- Jak to ją wypisujecie?!- Reed naskoczył na lekarza- Była nieprzytomna i...

- Ale już oprzytomniała. Proszę wybaczyć to... To odgórne polecenie. Niech pan zabierze panią w bezpieczne miejsce. To pani wypis i suche ubrania. 

Szybko wyszedł, Gavin chciał pobiec za nim, ale Rachel go zatrzymała. 

- Stój... Zabierz mnie stąd, proszę. 

Spojrzał na nią. Wiedział, co siedzi w jej głowie. Zaczęła mieć poczucie winy. Analizowała sytuację. Wstała z łóżka, a mężczyzna niepewnie do niej podszedł. 

- Pomóc ci...?

- Nie, dam sobie radę. 

Rachel zaczęła zdejmować z siebie szpitalną koszulę, pod którą miała same majtki, Gavin szybko odwrócił wzrok i przełknął ślinę. Po chwili usłyszał jej głos. 

- Już... Możesz.

- Ok. 

Miała na sobie jeansy i lekko za dużą koszulkę. Spojrzała w dół na siebie.

- No tak, rozumiem, że moje ubranie gdzieś przepadło... Eh... 

Gavin zdjął kurtkę i jej podał. Rachel lekko się uśmiechnęła i ją założyła. 

- No dobra, chodźmy do mojego auta. 

Wyszli ze szpitala. Rachel rozejrzała się dookoła. Wielu zdrowych ludzi kierowało się do szpitala, licząc, że będzie to bezpieczne miejsce, częśc na ulicach uciekała z torbami i walizkami, jednak nie widzieli ani jednego androida. Wszystko zdawało się być odrealnione, a jedyne czego chciała, to zamknąć się gdzieś i udawać, że nic się nie stało. 

- To gdzie...

- Do domu mojego wuja. 

- Ale...

- Proszę. 

- No dobra. 

Rachel oparła głowę o szybę i patrzyła na miasto. Mieli szczęście, jeśli cokolwiek można nazwać szczęściem w tej sytuacji, większość uciekała z miasta, jadąc w przeciwnym kierunku. W końcu dotarli do domu Hanka, Rachel weszła bez pukania. 

- Nosz kurwa!- Anderson wycelował do nich z broni- Musicie mnie tak straszyć?! 

Sumo głośno szczeknął. Hank usiadł na kanapie i pokręcił głową. Rachel usiadła przy stole w kuchni, a Gavin oparł się o kuchenny blat. 

- Rachel, jak się czujesz?

- Wuju, ja... Już trochę lepiej...

- Ja pierdole, co się dzieje na ulicach, to jest jakiś obłęd.

Rachel cicho westchnęła. Na chwilę zapadła cisza, kobieta zmrużyła oczy i delikatnie pomasowała swoją skroń. Gavin szybko zrobił krok w jej stroję i położył dłoń na jej ramieniu. Hank obserwował całą sytuację w milczeniu.

- Rachel...- Reed zmarszczył czoło- Powinnaś się położyć, będę pilnować sytuacji, musisz odpoczywać...

- Ale Connor...

Hank uniósł brwi i skrzyżował dłonie na piersi nadal słuchając rozmowy.

- Ja pierdole, Rachel, chcesz siedzieć w kuchni i tu na niego czekać?

- Nie wiem...

- On ci nigdy nie da tego, czego byś chciała. Dobra, nieważne...

Gavin wyjął broń i ruszył w stronę drzwi. Hank machnął ręką w jego stronę i zawołał swoim zachrypniętym głosem.

- Ej ej ej, a ty gdzie?

- Gdziekolwiek.

- Przestań odpierdalać i wracaj tutaj. Tam, po prawej jest łazienka, na półce są świeże ręczniki. Idź się zagrzać pod prysznicem. Raczej nic nam nie grozi, w telewizji mówili że zamieszki ustają, a androidy, uwaga, zaczęły naprawiać szkody.

- Gówno mnie obchodzą te...- Reed zacisnął zęby i poszedł w stronę łazienki- Ale w sumie prysznicem nie pogardzę.

Poszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Prawda jednak była taka, że liczył, że Rachel go zatrzyma, gdy chciał wyjść, ale prysznic też był dobrym pretekstem.
Anderson powoli wstał z kanapy i usiadł obok Rachel. Spojrzał na jej poważną minę, uśmiechnął się krzywo i pokiwał głową.

- Nieźle się wkopałaś, co?

- Słucham?

- W obliczu tej rewolucji jesteście jak ci... Romeo i Julia, tylko, że Romeo to maszyna, chociaż już sam nie wiem, czym oni są. A ten... Reed...

- To nie jest odpowiedni moment...

- A kiedyś będzie? Gavin to kretyn. Ale zapatrzony w ciebie jak w obraz. Pierwszy raz go takiego widzę.

- Co? Jemu zawsze chodzi tylko o jedno... Poza tym...

- No, nie tym razem. Ale teraz, gdy miasto się wycisza, ja też już mogę. Kanapę i fotele zostawiam wam.

Hank wstał, wyjął z lodówki butelkę whiskey, uśmiechnął się pokazując swoje krzywe zęby i ruszył w stronę swojej sypialni.

- No, to do jutra. Jakby co, nie budźcie mnie.

Rachel przytaknęła i poszła na kanapę, na której Hank zostawił koce i zawinęła się w jeden z nich. Po chwili pojawił się Reed ubrany w same bokserki i koszulkę. Ręcznikiem czochrał swoje mokre włosy.

- Gdzie Hank?

- Poszedł spać- Rachel odwróciła wzrok w jego stronę i szybko zaczęła błądzić spojrzeniem gdzieś dookoła- Chryste, ubierz się!

- Nie będę spać w ubraniu.

- Miałeś pilnować...

- Dobrze, będę cię pilnować. Może coś na rozgrzanie?

Gavin otworzył barek Andersona i wyjął butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki. Rachel zawahała się przez chwilę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top